𝑹𝑶𝒁𝑫𝒁𝑰𝑨𝑳̷ 𝑽𝑰𝑰
Worek treningowy przyjął pięćdziesiąte siódme uderzenie. Miller jeszcze nigdy, w całym swoim życiu, nie odwiedziła siłowni tyle razy, ile to zrobiła to w przeciągu ostatniego tygodnia po pamiętnym porwaniu. Sprzeciwienie się grupie dorosłych i postawnych mężczyzn brzmiało raczej irracjonalnie, ale Cally od zawsze trenowała, aby poradzić sobie we właśnie takich sytuacjach, gdy była skazana sama na siebie. W obliczu ostatnich wydarzeń... czuła się słaba. Idąc w ślady swojego ojczyma i rozpoczynając karierę we FBI, nigdy nie zakładała, że będzie łatwo, ale tym razem było inaczej. Czuła się tak jakby... właśnie traciła kontrolę, jakby jej własne ciało ją zdradzało. To było ostatnim, na co mogła sobie pozwolić. Nie, teraz gdy udało jej się już tak wiele osiągnąć.
Prawda była taka, że spór toczący się pomiędzy nią a Gabrielem nie był spowodowany przez głos sprawiedliwości, jak to wyjaśniała nielicznym wtajemniczonym. W jakimś nawet bardzo dużym stopniu zasłużyła na to co ją teraz spotykało, a tak przynajmniej uznałby każdy, kto miał świadomość, jak było naprawdę.
Calypso zadała kolejne dwa ciosy, a po nich serię, kolejnych, w głowie odliczając każdy z nich. Większość sądziła, że jak niemal wszystkie kobiety, które również pracowały w tym zawodzie, regularnie odwiedza siłownię - uprawianie jakiegokolwiek sportu było konieczne do utrzymania dobrej formy na egzaminy sprawnościowe. Detektyw natomiast o wiele bardziej upodobała sobie sztuki walki oraz boks, chociaż ta druga kategoria w jej przypadku kończyła się na treningu na worku. Trenując, czuła jak staje się coraz silniejsza. W tym wielkim mieście, narażając się na kontakt z wieloma niebezpiecznymi ludźmi, musiała liczyć się z tym, że jest skazana sama na siebie. Świat przypominał jej te słowa, na każdym kroku odkąd tylko sięgała pamięcią. Jak mogłaby doprowadzić do tego, że w krytycznych chwilach jej szansę miały sięgać równe zero?
Niejednokrotnie opuszczała studio dopiero po kilku długich godzinach gdy kompletnie wyczerpana nie miała już sił na jeszcze dłuższy trening. To pozwalało jej również odzyskać spokój. Te kilka magicznych chwil po tym jak padła ze zmęczenia, kiedy musiała skupić się tylko i wyłącznie na zaczerpnięciu oddechu oraz kiedy jej głowa nie zarzucała ją wyrzutami, przez które miała jeszcze większe poczucie winy, powoli ją uzależniało. Być może to i dobrze, że po tym wszystkim zdecydowała się jedynie na kilka dni wolnego. Była zmuszona wrócić do biura czy tego chciała, czy nie, a gdyby było inaczej... Cally szczerze wątpiła, że w takim przypadku zdołałaby wytrzymać presję, którą sama sobie narzucała. Potrzebowała czegoś, co oderwie ją od krążących w głowie myśli. Cokolwiek. Nie zamierzała narzekać nawet gdy owym odwracaczem uwagi miała być sprawa Łobuza.
Dzień później, z samego rana, Miller stała na pobliskim przystanku autobusowym. Ubrana w lazurowy sweterek oraz białe, garniturowe spodnie prezentowała się wyjątkowo dobrze. Zazwyczaj związane włosy tym razem zostawiła rozpuszczone - a raczej, tak właściwie, od porwania nie związała ich ani razu i nie zamierzała tego robić. Za każdym razem gdy próbowała, wracało do niej bolesne wspomnienie, a więc w pewnym momencie po prostu przestała. Czasem ludzie potrzebowali czasu na dojście do siebie po trudnych wydarzeniach, a Detektyw doszła do wniosku, że tym razem to dotyczy jej przypadku.
Czekając na Vincenta, utknęła w punkcie, którego tak bardzo chciała uniknąć. Chociaż otaczało ją tak wiele ludzi, czuła się całkowicie sama ze swoimi myślami. Z cichym westchnieniem odchyliła głowę i spojrzała na mieniące się w odcieniach czerwieni niebo. Ten wschód słońca stawiał przed nią pytanie. Czy aby na pewno obawiała się jedynie gumki do włosów? Tłum ludzi sprawiał wrażenie bezpiecznego miejsca. W końcu szansa, że nikt nie zareaguje na niebezpieczeństwo albo nie pomoże, była niewielka. Z drugiej strony, nigdzie nie było łatwiejszej kryjówki jak wmieszanie się w setki obcych twarzy. Najciemniej zawsze pod latarnią i to właśnie przez tę taktykę dała się podejść i uprowadzić jak małe dziecko. Pozwoliła sobie na krótką chwilę przymknąć oczy, gdy w tej samej chwili zwrócił jej uwagę znajomy głos.
- Nie sądziłem, że jesteś tak śpiąca Mon ange. - padło z ust Vincenta, przez uchyloną szybę w samochodzie. Niestety albo i stety zatrzymał się na tyle blisko, aby każde słowo było doskonale słyszalne nie tylko dla Cally. Kobieta poczuła, jak ciepło wkrada się na jej policzki, gdy kilka osób z rozbawieniem uśmiechnęło się, słysząc jego uwagę. Zawstydzona zawiesiła na ramieniu torbę i szybkim krokiem ruszyła w kierunku samochodu Laurenta, wszystko, aby jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Wcale nie spałam - odpowiedziała na swoje usprawiedliwienie, wsiadając obok niego, na miejsce pasażera.
- Mam wielką nadzieję, bo mogę śmiało powiedzieć, że przez ostatnie dni spisałem się na medal - stwierdził zagadkowo. Te kilka słów mogło oznaczać wszystko. Nawet coś, co kompletnie nie działało na korzyść detektyw, ale... w tej chwili były to właśnie te słowa, które chciała usłyszeć. W ciszy obserwowała zadowolonego z siebie, z wypisanym na ustach tym irytująco tajemniczym uśmiechem, Laurenta aż w końcu nie wytrzymała.
- Długo zamierzasz, tak mnie męczyć?
- A więc powoli wracasz do formy - skwitował usatysfakcjonowany, na co Cally jedynie w rozbawieniu przewróciła oczami. - A odpowiadając na twoje pytanie... to zależy.
- Zależy od czego? - mruknęła, w duchu powstrzymując się od kilku uwag, które wręcz same pchały się jej na język. Byli partnerami! Ważna sprawa wymagała wielkich poświęceń. Powinna zostać poinformowana od razu o postępach w sprawie, nie licząc jeszcze tych małych prób szantażu. Miller nie dała po sobie tego poznać, ale w jednej chwili nagle coś się w niej zagotowało aż... nagle, równie szybko uspokoiło, gdy Vincent ponownie się odezwał.
- Zależy od tego, czy tym razem pójdziesz ze mną na randkę.
Calypso po raz kolejny tego dnia bezczelnie się w niego wpatrywała, tym razem bardziej przez zaskoczenie niż efekty wizualne czy przyjemny widok. Kąciki jej ust drgnęły, gdy zrozumiała tą przemyślaną intrygę. Vince sprytnie ustawił się na bardzo wygodnej pozycji. W dodatku powiedział to tak lekko i poważnie zarazem, że musiała się przez chwilę zastanowić nad odpowiedzią.
- Czy ty kiedyś się poddajesz? - westchnęła cicho, lekko kręcąc głową. Jak to się działo, że w jego towarzystwie dzień jakoś zawsze stawał się lepszy?
- Nigdy - skwitował z nutką rozbawienia w głosie. Wychodziło na to, że Vincent nie jest aż tak dobrym aktorem. Być może tak było tylko w jej towarzystwie? - A więc?
- Jesteś nieustępliwy - dodała jeszcze, zupełnie jakby to mogło coś zmienić. Zresztą gdyby Cally tylko poświęciła kilka minut dłużej temu tematowi i spróbowała zrozumieć, co podpowiada jej serce, zrozumiałaby, że wcale nie chciała, aby było inaczej. To właśnie dzięki temu jak bardzo francuz był uparty byli tu gdzie byli. Być może to właśnie był jej własny klucz do miłości. Jedyna siła, która przebiła się przez mury, które wzniosła. - Zgadzam się.
Jedno słowo wystarczyło, aby Vince zawył zwycięsko, na co Cally głośno się zaśmiała. Wariat. Nie spodziewała się jednak tego co miało wydarzyć się za chwilę. Jej dwie prośby, które zdołała z siebie wykrztusić, zanim przyniosły całkowicie odwrotny skutek. Zamiast uspokoić się, Laurent zaczął krzyczeć jeszcze głośniej - tym razem przez uchyloną szybę, tak aby cały Waszyngton dowiedział się o tym, że Calypso Miller zgodziła się pójść z nim na randkę.
Mój wariat.
***
Szczęście jest pięknym uczuciem. Niestety chroniąca je bańka mydlana pęka równie szybko, co powstaje. Dla detektyw wystarczyło tylko jedno spojrzenie w dokumenty, aby przypomnieć sobie o obowiązku, z którego już dawno powinna się wywiązać. Dlaczego tak długo zwlekała do przyznania się do tego co dowiedziała się a propo rodziny Azury? Przyjaciółka już zdążyła wytknąć jej dziwne zachowanie na przestrzeni ostatnich kilku dni. Chwilowo mogła zwalić to na perfidną pułapkę Gabriela, która miała ją tak nastraszyć albo samo porwanie, ale co będzie potem? Być może kłamstwo powtarzane miliony razy mogło stać się prawdą, ale nieskończone wymówki oznaczały tylko jeszcze większe wyrzuty sumienia.
- A więc dobrze rozumiem? Odnaleźliście rodzinę ofiary? - Calypso spytała, opadając na fotel przy swoim biurku. Vince skorzystał z nieobecności Penelope Reyes - współlokatorki biura Panny Miller - i zajął jej fotel, odwracając się w stronę swojej partnerki.
- Dokładnie tak. Nie było to łatwe, bo nikt nawet nie zgłosił zaginięcia, ale dotarłem do pierwszych podejrzanych.
Cally przez kilka uderzeń serca nie mogła nabrać oddechu. Oczywiście, ona doskonale wiedziała kto jest rodziną Matildy i to bardzo bliską. Pytanie brzmiało czy Laurent o tym wiedział. Równie dobrze mógł mówić zupełnie o innej grupie ludzi. Rodzice, prawni opiekunowie, kuzynostwo... nie musiała to być od razu siostra. Głównie dlatego blondynka postanowiła najpierw dokładnie dowiedzieć się, o czym mowa, zanim zdąży powiedzieć o jedno słowo za dużo.
- No dalej, nie trzymaj mnie w niepewności. Kogo znalazłeś? - ponagliła go, po chwili dodając mniej poważnie. - Bo jeszcze się rozmyślę z tą randką.
Laurent zmrużył gniewnie oczy na samą insynuację o takim obrocie spraw. Prawdzie mówiąc, kobieta nie miałaby serca teraz odmawiać. Widziała, jak ważne to było dla niego. Zresztą sama w jakimś stopniu się cieszyła z takiej, a nie innej decyzji.
- Okazało się, że Matilda zgodnie z naszymi podejrzeniami nie przyjechała w te strony sama. Widziana była w towarzystwie mężczyzny, jak później się dowiedziałem narzeczonego. Niejaki Percy Lawrence, po którym ślad zaginął w dzień śmierci tej dziewczyny - wyjaśnił w skrócie.
- To bardzo pomocna informacja - przyznała z poczuciem ulgi.
- To nie wszystko. Prawdopodobnie namierzyliśmy jej rodzinę, a dokładniej mówiąc rodzinę zastępczą. Okazuje się, że Matilda Keres trafiła do ludzi, z którymi się skontaktowaliśmy z domu dziecka.
- Dziewczyna nie miała łatwego życia - przyznała cicho. Opuściła lekko spojrzenie, udając, że ta informacja sprawiła, że na moment wróciły do niej wspomnienia. Cally wiedziała, że spisuje się wyśmienicie w swojej roli w chwili gdy Laurent wstał i podszedł do niej, lekko opierając rękę na jej ramieniu w geście wsparcia. W tej samej chwili detektyw zamrugała i uniosła głowę natrafiając na jego zatroskane oblicze. Kąciki jej ust drgnęły w ulotnym uśmiechu.
- Staraj się o tym nie myśleć mon ange. Wszystko, co złe już dawno za tobą.
- Wiem - skinęła z wdzięcznością. Nie dodała nic więcej, wracając do poprzedniego tematu. - To wiele nam podpowiada. Kiedy rodzina ofiary stawi się na przesłuchanie?
- To... trochę bardziej skomplikowane.
- A co dokładnie masz na myśli? - dopytała, opierając się wygodniej na siedzeniu.
- Matilda nie pochodzi z tych okolic. Rodzina zastępcza, z którą się skontaktowaliśmy, jest z Los Angeles.
- Co? - gwałtownie się wyprostowała. - To drugi koniec Ameryki!
- Dokładnie tak, ma cherie. - przyznał z lekkim rozbawieniem, na jej zdziwienie. - A, jako że musimy osobiście sprawdzić najbliższe otoczenie ofiary, przepytać każdego potencjalnego informatora i dopilnować jeszcze kilka innych sprawy... miasto aniołów, witaj!
- Nie mów jeszcze, że wszystko już jest zaplanowane.
- Skoro sama chcesz, aby tego nie mówić - odparł beztrosko, opierając się o blat biurka. Przesunął dłonią wzdłuż ust, imitując ruch zasuwania suwaka i lekko wzruszył ramionami, nic więcej nie dodając.
- No dobra, dobra to zrozumiałam. Zdradzisz mi proszę kiedy lecimy?
- Jakby to ująć... - Vince przez chwilę udał, że się zastanawia. Rzecz jasna tylko po to, aby chwilą ciszy zbudować napięcie. - Jutro wylatujemy.
Dla Calypso nie była to najgorsza wiadomość. Z doświadczenia zdawała sobie sprawę, że tak nagła decyzja czasami docierała do niej zaledwie na kilka godzin przed. Tym razem miała nawet cały wieczór na przygotowanie. Gdyby jeszcze czas postanowił pozostać sojusznikiem... z jakiegoś powodu, być może przez ogrom pracy a być może przez to jak bardzo chciała odwlec powrót do domu, opuściła biuro dopiero wtedy gdy na zewnątrz nastała ciemna noc.
Pokonując wolnym krokiem chodnik śpiącego już miasta, skierowała się w stronę przystanku autobusowego. Vincent zapewniał ją, że odebranie jej i odwiezienie pod drzwi to dla niego czysta przyjemność, ale nie chciała ponownie korzystać z jego dobroci. Wyrzuty sumienia czasem i tak z ledwością pozwalały jej funkcjonować a co dopiero jeszcze korzystać z takich udogodnień. Czując jesienny chłód żałowała tylko jednego - na następny raz powinna zaopatrzyć się w płaszcz i rękawiczki. Cokolwiek co uchroni ją przed dokuczliwym chłodem i rozgrzeje zmarznięte dłonie. Aby umilić sobie drogę, wyciągnęła słuchawki i już po chwili zaczęła przeglądać telefon, a dokładniej mówiąc aplikacje muzyczne. Trudny wybór ostatecznie zakończył się spontaniczną decyzją na utwór klasyczny. Pyotr Ilyich Tchaikovsky zawsze trafiał prosto w jej serce, na kilka minut przenosząc ją do całkowicie innego świata. Słuchanie go w tych okolicznościach - pośród mroku, pod niebem pełnym gwiazd i poczuciu dobrego wyglądu - sprawiło, że przez chwilę poczuła się jak ktoś na wielkim ekranie.
Rzecz jasna, Miller nawet nie miała pojęcia jak bardzo, w tej chwili wykrakała. Kiedy już udało jej się dotrzeć do domu i przecierając oczy, ze zmęczenia zawędrowała do kuchni w poszukiwaniu czegoś do picia, nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Kątem oka zerknęła na zegar, który wskazywał godzinę tuż przed północą. Detektyw nie miała w zwyczaju mieć gości, nie mówiąc już o odwiedzinach o tak późnej godzinie. Na kilka sekund zastygła w bezruchu zastanawiając się, co powinna w takiej sytuacji zrobić, ale ciekawość zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem. A dokładniej ujmując, zwyciężyło poczucie obowiązku. Calypso w jakimś stopniu zajmowała się tym, czym się zajmowała, aby pomagać. Co jeśli pod jej drzwiami właśnie czekał ktoś potrzebujący?
Po cichu podeszła do drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Gdy cisza po drugiej stronie podejrzanie się przedłużyła, odchyliła metalową zasłonkę i zerknęła przez wizjer. Wypatrywała czegokolwiek przed dłuższą chwilę, ale klatka schodowa przed wejściem do jej mieszkania była całkowicie pusta. Pokręciła karcąco głową na swoje własne myśli. Najpewniej były to zwykłe żarty, być może ktoś zwyczajnie się pomylił albo...
W tej samej chwili jej uwagę przykuło zupełnie coś innego. Klnąc pod nosem, zajęła się poszukiwaniami telefonu, a gdy w końcu, po kilku dłuższych minutach w końcu wpadł w jej ręce, nawet nie zerknęła na wyświetlacz, tylko od razu odebrała.
- Halo? - spytała, jednak jedyną odpowiedzią była głucha cisza. Calypso jeszcze raz powtórzyła pytanie, potem kolejny i tak już miała się rozłączyć, usłyszała znajomy komunikat. Osoba, z którą rozmawiała, właśnie prosiła o nawiązanie połączenia wideo. Zmarszczyła lekko brwi, dopiero teraz zerkając na nazwę przychodzącego połączenia. Nieznane. To było... podejrzane.
Chociaż rozsądek po raz kolejny podpowiadał, że nie powinna poświęcać na to swojej uwagi, to pod wpływem jakiegoś impulsu nacisnęła przycisk akceptujący połączenie. Ekran w jednej chwili stał się całkowicie czarny, a w kolejnej wyświetlił się symbol ładowania. Cally cierpliwie czekała, nie mając najmniejszego pojęcia, czego powinna się spodziewać. Jeżeli to była zagrywka Gabriela, powinna być przygotowana na wszystko.
Te oczywiste rozwiązania zazwyczaj okazują się najbardziej szokujące. Miller przecież wiedziała, w co się miesza i doskonale zdawała sobie sprawę, z kim zaczyna wojnę, a jednak te dwa lata temu nawet nie przeszłoby jej przez myśl, że pewnego dnia dzwoniący nieznany numer udostępni jej obraz transmitujący na żywo z kamer wszystkich pomieszczeń w jej domu, na którym zobaczy samą siebie. Z tych samych kamer, o których istnieniu nie miała nawet najmniejszego pojęcia i których nigdy nie powinno tu być.
25.10.2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top