𝑹𝑶𝒁𝑫𝒁𝑰𝑨𝑳̷ 𝑽
Notka --> w drugiej części rozdziału muzyka odgrywa kluczową rolę. link do tego kawałku jest w mediach a więc zachęcam do puszczenia sobie go w tle w odpowiednim momencie.
miłej lektury!<33
Negatywne uczucia czasem potrafiły być jak trucizna - zakorzeniały się głęboko, z dnia na dzień powoli niszcząc coraz więcej, mocniej i bardziej. W życiu Calypso odkąd przejęła sprawę Aslanova to miejsce zajął strach, a przynajmniej tak jej się zdawało. Prawda była taka, że na jego miejsce powoli wkradała się nienawiść. W końcu ona nie zrobiła nic poza wymierzeniem sprawiedliwości. Złapała sprawcę i zamknęła go za kratkami. Tylko pech sprawił, że akurat ten sprawca okazał się o wiele bardziej niebezpieczny niż... w zasadzie niż wszyscy sądzili.
W więzieniu nie pojawiła się już ani razu, gdyż zajęta milionem innych obowiązków, robiła wszystko, aby nie mieć na to czasu. Vincent kilkukrotnie próbował zająć się przesłuchaniem jednak z marnym skutkiem. Poszukiwania na miejscu zbrodni już dawno zostały zakończone, a wszelkie pomocne dowody zebrane. Szczegółowa analiza nie zmieniła już ustalonych faktów.
Istniały więc dwa rozwiązania. Gabriel mimo zamknięcia zdołał przekupić osoby zarządzające więzieniem bądź współpracował z kimś z zewnątrz. Drugi przypadek jednak sprowadzał detektywów do punktu wyjścia, bo nijak nie wyjaśniał tego, dlaczego znaleziono odciski palców w miejscu, w którym kategorycznie powinno go nie być.
Cally leniwie zamieszała łyżeczką w filiżance, a mleko zmieszało się z ciemną jak smoła kawą. Późne godziny rozpoczęcia zmiany nic nie dały przy jeszcze późniejszym powrocie do domu. Vincent po raz kolejny postanowił psocić w jej planach i tak oto, zamiast grzecznie udać się do domu, trafiła na nocną wycieczkę po kapitolu. Niby budynek jak każdy inny jednak odegrał znaczącą rolę w historii Ameryki, z czasem właściwie to się nie zmieniło. Wciąż było to jedno z najważniejszych miejsc w Waszyngtonie.
- Wyglądasz jak trup - odparła bez żadnych oporów Azura, zajmując wolne miejsce przy stoliku. Miller posłała jej długie spojrzenie. Ze swojej małej nieobecności zdążyła się już wytłumaczyć ogromem pracy - jakby nie patrzeć nie była to stuprocentowa prawda, ale kłamstwo również nie.
- Co ty nie powiesz - pokręciła teatralnie głową z udawaną dezaprobatą na skromny komentarz przyjaciółki...
- Oh, no weź. Gdzie twój uśmiech? - Azura nie byłaby soba gdyby się powstrzymała. Nachyliła się w jej stronę i wbiła palce w policzki, rozciągając usta detektyw w uśmiechu. Nie bez powodu były sobie tak bliskie i jasnowłosa szczerze uwielbiała przyjaciółkę, ale czasem - jak każdemu mogło się zdarzyć - miała jej dość. Precyzując, tym razem głównym sprawcą był dyskomfort spowodowany wciąż trzymaną w tajemnicy informacją.
Jej cierpliwość powoli się kończyła i już miała odpowiedzieć coś, czego najpewniej później mogła żałować gdy w tej samej chwili do pomieszczenia wbiegł doskonale im znany mężczyzna. Vincent szybko przebiegł spojrzeniem po wszystkich stolikach i rozpromienił się, widząc znajome twarze.
- Oh, mon ange to nie czas na kawę! Nie uwierzysz w to co odkryłem - rzucił na przywitanie, niemal od razu zajmując miejsce obok Calypso, która chyba po raz pierwszy widziała u niego taką ekscytację. Przyjaciółka za to nie wydawała się zwracać na to nawet odrobiny swojej uwagi. Zamiast tego w jej spojrzeniu pojawiły się tajemnicze iskierki gdy zobaczyła ich razem. Jak na potwierdzenie swoich słów mężczyzna zwędził jasnowłosej kawę, a na jej miejsce podsunął teczkę pełną dokumentów.
- No dobra, co było tak ważne, aby pozbawić mnie przerwy śniadaniowej... - westchnęła cicho, ostatecznie nie ciągnąc tematu dalej. Skoro to naprawdę było takie ważne, mogła poświęcić na to chwilę, nawet jeśli była przekonana, że te pięć minut nie zrobią aż tak wielkiej różnicy. Chociaż z interesujących rzeczy w teczce znalazły się zaledwie dwa zdjęcia i kartka z podstawowymi informacjami to w pełni wystarczyło. Pierwsze z nich przedstawiało doskonale znaną im rzecz - kartka, z której została wykonana figura z origami znaleziona na miejscu zbrodni i jednocześnie jeden z nielicznych dowodów na Gabriela. Drugie przedstawiało ten sam dowód jednak prześwietlony pod jedną z wykorzystywanych w kryminalistyce lamp. Pod wpływem światła UV wszystko to, co na pierwszy rzut oka nie było widoczne, nagle stawało doskonale widoczne.
- Vince, to wspaniały trop. - Spojrzenie Miller nie odrywało się od tego co widziała nawet na sekundę. Ich nowe odkrycia położyła na blacie i lekko się pochyliła, starając, odczytać zaszyfrowaną wiadomość. Okrutnie długi ciąg liczb i liter jednak nic jej nie przypominał. Sprawca zadał sobie pewien trud w umieszczeniu ich, a więc nie mogły być bezcelowe. Za kombinacją musiało się więc kryć przesłanie, wiadomość albo wskazówka. Poczuła jak nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej plecach na ostatnią możliwość - bo to nie oznaczało jedynie tego, że ktoś właśnie był w niebezpieczeństwie, ale też to, że morderca wciąga ich w swoją własną grę. Dobra wiadomość mogła szybko zmienić się w zły znak.
- Skoro moje gołąbeczki tak dobrze się bawią, ja wracam do siebie - Wtrąciła się w pewnej chwili Azura, wstając z miejsca. Ujęła w dłonie kawę i niewinnie się uśmiechnęła. - Tylko grzecznie mi tam! Albo i nie... wasz wybór, cokolwiek, chcę znać wszystkie szczegóły.
Ciemnowłosa czmychnęła w tylko sobie znaną stronę jeszcze zanim Cally zdążyła cokolwiek powiedzieć. Laurent mimo pytającego spojrzenia, na ustach miał wymalowany cień uśmiechu. Detektyw aż bała się pytać, czy jest to zasługa jedynie dobrego humoru, czy też celowo rzuconych słów przyjaciółki.
- Nawet nie pytaj - ostrzegła, na co wzniósł ręce w obronnym geście i wskazał na leżące przed nimi akta.
- Jesteśmy w trakcie ustalania tego co oznacza kombinacja, ale zapełniona jest prawie cała strona. Nawet oprogramowaniu może zająć to kilka godzin.
- Albo... możemy poszukać u źródła.
- Gabriel? - zapytał dla pewności, chociaż bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie. Nachylił się lekko i ściszył głos o kilka tonów kiedy grupka osób zatrzymała się tuż obok nich. - Nie współpracuje od samego początku. Naprawdę myślisz, że to nie będzie jedynie marnowanie naszego czasu?
- Być może. Nie mamy pewności, ale naszym obowiązkiem jest sprawdzić wszystkie możliwe tropy - upierała się, na co jedynie cicho westchnął. To, że byli partnerami, nie oznaczało, że musieli się we wszystkim zgadzać, prawda? Zgodnie z obejmującymi ich zasadami powinni sprawdzić też to, co ma do powiedzenia ich podejrzany, a przynajmniej tak usprawiedliwiał sobie to, że nie potrafił odmówić gdy jasnowłosa wpatrywała się w niego tym spojrzeniem. Wymówkami łapał się ostatniej deski ratunku, aby nie wyjść przed samym sobą na szalejącego z miłości nastolatka. Sam nie był pewien czy na to już, aby na pewno nie było za późno.
Vince ostatecznie jedynie cicho westchnął, a Cally uśmiechnęła się zadowolona z faktu, że udało jej się postanowić na swoim, a jej urok osobisty wciąż ma się dobrze. Szybko zaczęła się zbierać i zanim Vincent zdążył zebrać resztę akt, ona już wstała i ruszyła przed siebie. Stanęła w miejscu dopiero gdy opuściła zatłoczone pomieszczenie, aby poczekać na swojego partnera.
Odwróciła się w stronę pokoju, oparła biodrem o framugę drzwi i... zamarła.
Tajemniczy kod, szyfr, dziwna kombinacja najróżniejszych znaków? Owszem zakodowana wiadomość okazała się być zakodowaną wiadomością, ale o zupełnie innym przekazie niż oboje przypuszczali. Próbując tak usilnie dostrzec rozwiązanie, zawsze patrzyli z bliska, ale ukryte rozwiązanie ukazywało się dopiero z odpowiedniej perspektywy. Ten doskonale jej znajomy symbol był widoczny dopiero z daleka.
- Cholera - wymamrotała gdy znalazł się odpowiednio blisko, wciąż nie odrywając spojrzenia od kartki, która teraz nabrała jeszcze większego znaczenia. - Zbieraj się, już wiem, co to oznacza. Wyjeżdżamy w teren.
***
Tego dnia Calypso została zmuszona do przeprowadzenia przesłuchania na własną rękę. Od kilku dni Ameryka pogrążyła się w żałobie po śmierci jednego z najważniejszych dla świata ludzi - Georga Andersona. Media tylko nakręcały panujący wokół tej sprawy chaos, a to, że zabójca nie został znaleziony, tylko pogorszyło sytuację. Wiele ludzi o ten tragiczny wypadek obwiniało Gabriela Aslanova - rosjanina który od pewnego czasu przebywał na terenie Stanów Zjednoczonych, a przynajmniej tak wykazały znalezione dane. Po podjęciu współpracy z CIA odkryto nowe, niezwykle interesujące fakty. Nie było to pierwsze oskarżenie kierowane w jego stronę. Kilkukrotnie rzucano na niego podejrzenia, był aresztowany, a raz nawet udowodniono jego winę, jednak każde z podejrzeń rozwiewała w drobny mak jego pozycja. Wpływowi ludzie nie przestrzegali obejmujących innych zasad, a on bez wątpienia do takiej rodziny należał.
Przywitała się i wymieniła kilka zdań z Colette, przejrzała dokumenty i ruszyła w stronę pokoju przesłuchań. Odblokowała drzwi i wkroczyła do skromnego pokoju, a jej uwaga od razu powędrowała do znajomego mężczyzny. Nie zmienił się - ba nawet nie miał na to szans - a jednak wyglądał inaczej niż dwa dni wcześniej. Ta sama iskierka nadziei, która tliła się w nim do tej pory, powoli gasła. Cally rozpoznała ją od razu, gdyż widziała ją w lustrze każdego dnia. Być może to dlatego jej serce w tamtej chwili zmiękło.
- Jak się masz dzisiaj? - spytała, zajmując swoje miejsce. Granie dobrego gliny też było dobrą metodą. Skoro dzisiaj była sama, mogła postąpić według własnych zasad.
- A jak mam się czuć? - prychnął i tak wstrzymując na wodzy cały żal, złość i smutek, który go wypełniał. Do tej pory dziwiła się, że łańcuchy, którymi został skuty i przywiązany do stołu wytrzymały ostatnie kilka przesłuchań. Gabriel nie należał ani do osób cierpliwych, ani do tych, które stroniły od intensywnych treningów fizycznych.
- Robimy wszystko, co w naszej mocy, ale zrozum. Wszystkie dowody wskazują na ciebie - wyjaśniła spokojnie, niewzruszona jego tonem. Jej serce zabiło szybciej, ale nie dała tego po sobie poznać. Skoro przypisywano jej tytuł jednej z najlepszych, musiała się wykazać i na niego zasłużyć. - Panie Aslanov...
- Gabriel - mruknął już chyba po raz setny, przypominając detektyw o tym jak powinna go nazywać, według niego. Do tej pory była to syzyfowa praca, jednak tym razem było inaczej. Z jej ust wymknęło się jego imię, a on gwałtownie na nią spojrzał. Sam nie miał pojęcia czy jest bardziej zaskoczony, zadowolony czy może zdezorientowany. Pomyślał też o tym, że jeśli siedząca przed nim kobieta chciała w pełni skupić na sobie jego uwagę, to zabrała się do tego wyśmienicie.
- Gabriel - powtórzyła jeszcze raz, zadowolona z tego niecelowego osiągnięcia. Mała wybudowana między nimi bariera została przekroczona w chwili gdy jej drobna dłoń wylądowała na tej jego - Ktoś musiał to zrobić, a więc jeśli to naprawdę nie ty... ktoś się znajdzie. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby odnaleźć prawdziwego sprawcę.
Morderca najwyraźniej nie miał zamiaru poprzestać tylko na jednym przypadku, skoro dał wskazówkę policji. Tak oczywistą - a przynajmniej oczywistą dla Cally. Szczerze powiedziawszy... była skłonna podejrzewać, to do niej owy przekaz był skierowany. Ktoś inny nie mógł wiedzieć ani nawet domyślać się, o co chodzi, ale ona? Kilka pierwszych lat życia zazwyczaj nie zapadają zbyt dobrze w pamięć, ale są rzeczy, których nie dało się zapomnieć. Niezwykle charakterystyczny, neonowy i nieco wulgarny symbol na ścianie domu jej biologicznych rodziców był doskonałym przykładem. Ten sam symbol został ukryty na papierowej kartce, w tajnej wiadomości.
To wystarczyło, aby detektyw wiedziała, kto za tym stoi i kto ponownie próbuje udowodnić jej, jak słodka jest prawdziwa zemsta. Morderstwo które, jej zdaniem, było tylko i wyłącznie winą Aslanova zgodnie z przypuszczeniami okazało się jedynie początkiem.
Calypso nigdy tak bardzo nie żałowała trafnych przypuszczeń jak tym razem.
Chociaż Vincent zadawał pytania, wciąż nie odpowiedziała na żadne. Nie wyjawiła prawdy co do miejsca, w które właśnie jechali ani tego skąd wie, gdzie powinni się udać. Po jej błagalnym spojrzeniu przestał drążyć temat, ale oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że jest to jedynie chwilowa przerwa. Jeśli którekolwiek było zaangażowane prywatnie w sprawę, to diametralnie zmieniało postać rzeczy. W tej chwili jednak nawet to chwilowe rozwiązanie było lepsze od wyjawienia wszystkiego co, powinna powiedzieć już dawno.
Dłużący się czas, nagle przyśpieszył, a sekundy zaczęły uciekać przez jej dłonie niczym sypiący się na wietrze piasek. Zajęci jak najszybszym dostaniem się na miejsce przez całą drogę nie zamienili nawet słowa. Wszystko zmieniło się w chwili gdy detektyw zgasiła samochód. Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu, nawet nie oglądając się za siebie. Nie musiała się rozglądać, aby wiedzieć, w którą stronę powinna iść. Szybkim krokiem ruszyła w stronę najstarszego z całej dzielnicy domów. Wysoki, z dwiema kondygnacjami i utrzymany w odcieniach zgniłej zieleni, aktualnie wyraźnie zniszczony przez czas. A na nim? Dokładnie ten sam symbol, którego i on w końcu dopatrzył się na zdjęciu szyfru.
Vincent dopiero wtedy zrozumiał skąd, jego partnerka wiedziała, gdzie powinni się udać. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż nie wiedział, skąd wiedziała, gdzie powinni się udać. Bo... to nie mógł być przypadek, że pośród tysięcy zabudowań dokładnie znała to miejsce, prawda? Oh, nie. Laurent być może wierzył w miłość od pierwszego, był romantykiem i jego przeklęta dusza nie potrafiła nie podsuwać mu historii wyciągniętych żywcem z romansów, ale zdecydowanie nie wierzył w przypadki.
Idąc w jej ślady, sięgnął po broń i ruszył za jej oddalającą się sylwetką. Nie mógł pozwolić jej wejść tam w pojedynkę, a już na pewno nie gdy oboje w dłoniach trzymali pistolety. Byli partnerami, co oznaczało, że nie mógł jej zostawić. Inna sprawa, że Pani Detektyw zajęła na tyle ważne miejsce w jego sercu, że nawet nie chciał tego robić.
Im bardziej zbliżał się do budynku, tym mocniej wątpił w to, powinni się do niego zapuszczać. Nie chodziło nawet o to, że wyglądał na kompletnie opustoszały, ale to, że zarówno w przenośni jak i dosłownie był ruiną. Z pozoru masywne ściany w rzeczywistości zdawały się gotowe runąć w każdym możliwym momencie. Vince puścił się biegiem, aby dogonić Cally gdy ta zniknęła za rogiem budynku ale zanim dotarł na miejsce, było za późno. Jej drobna sylwetka zniknęła w niewielkiej szczelinie w ścianie, a on mógł jedynie przeklinać w duchu samego siebie. Jak każdy w policji był sprawny fizycznie, ale nie było szans, aby przecisnął się przez tak mały otwór. Serce niekontrolowanie mu przyspieszyło. Jedynym logicznym wyjściem było znalezienie innego wejścia.
Calypso za to cicho przeklęła pod nosem gdy wystający kawałek muru rozciął skórę na jej policzku. Zapiekło, a chwilę później poczuła jak coś, spływa po jej skórze. To coś, co najpewniej było krwią, nie wytrąciło jej z równowagi, nawet na chwilę. Wyciągnęła przed siebie trzymaną w pogotowiu broń i zaczęła nasłuchiwać. Gabriel co prawda mścił się na niej, ale nie uderzał bezpośrednio. Prowadził skomplikowaną i zmysłową grę uderzając w jej bliskich. Po morderstwie Matildy Keres nie wątpiła w brak granic, które mogłyby przed czymś go jeszcze zatrzymać, a jej dawna rodzina, dokładnie ta sama, w której się wychowywała, zanim trafiła do sierocińca, była idealna na drugi cel. Wytężyła wszystkie zmysły i powoli zaczęła iść, szukając czegokolwiek, co mogło wydać się podejrzane. Dom wyglądał na niezamieszkały od wielu lat, a więc nie martwiła się o ewentualne ofiary, ale skoro tak... czyżby to była zasadzka?
Cichy szmer za jej plecami sprawił, że w tej samej chwili gwałtownie się odwróciła, wypatrując cokolwiek albo kogokolwiek kto mógł tak ją wystraszyć, ale... długi, zniszczony i ciemny korytarz ciągnący się przed nią był całkowicie pusty. Cally zacisnęła usta w wąską linię, jeszcze przez chwilę nasłuchując, aż zrobiła kolejne kilka kroków, a szmer pojawił się znowu. Tym razem nie miała wątpliwości.
- Kto tu jest? - spytała donośnie, tak aby przeciwnik na pewno usłyszał ją głośno i wyraźnie. Odpowiedzią, która do niej przyszła, była długa i przytłaczająca cisza. Nawet deski skrzypiące pod jej krokami teraz milczały. Chociaż Miller próbowała wyłapać najmniejszy podejrzany dźwięk, słyszała jedynie szaleńcze bicie własnego serca i płytki oddech. Odgoniła od siebie wspomnienia, które mimochodem stanęły jej przed oczami i pokręciła głową. Musiała być maksymalnie skupiona. Żadnych rozpraszaczy i niczego co mogło zaburzyć przebieg misji. Nawet drobna chwila nieuwagi mogła ją kosztować więcej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażała.
I wtedy... nagle usłyszała ten sam znajomy dźwięk starego radia. Nagle w jej głowie pojawiły się wspomnienia. Jedyna pamiątka z okresu dzieciństwa, wspomnienia ciepłych wieczorów, gdy po wspólnie zjedzonej kolacji wszyscy siadali we wspólnym pokoju z tlącym się kominkiem i słuchali najpopularniejszych kawałków muzyki rozrywkowej z dawnych lat. Te nieliczne chwile gdy rodzice nie zachowywali się tak jak... rodzice. Przynajmniej ta mała dziewczynka była z domu o kolorze zgniłej zieleni była przekonana, że kłótnie i problemy powinny być naturalnym stanem rzeczy. W takie wieczory czuła się dziwnie. Zawsze obserwowała, jak matka próbuje ukryć pod opatrunkiem ranę, którą ojciec zrobił jej poprzedniego dnia w napadzie szału, a kiedy prosił ją do tańca, próbowała zrozumieć czemu właśnie tak się zachowywał. Czy tak właśnie należało przepraszać?
Kiedy z radia rozbrzmiała znajoma melodia aż cała zesztywniała, wsłuchując się w tekst. (You're The) Devil in Disguise od Elvisa Presleya była kolejnym żartem Gabriela. Słodkim i wyjątkowo perfidnym żartem. Cally nie zastanawiała się długo nad tym co powinna zrobić. Ruszyła w stronę pokoju, z którego dochodziła muzyka, a w tym czasie melodia przyspieszyła.
You look like an angel
Walk like an angel
Talk like an angel
But I got wise
You're the devil in disguise
Oh, yes, you are, devil in disguise
You cheated and you schemed
Heaven knows how you lied to me
You're not the way you seemed...
To jak wielki błąd popełniła zorientowała się dopiero w chwili gdy zapadka po przekroczeniu progu wejścia delikatnie ustąpiła pod jej ciężarem, a ciszę wypełnił wręcz przeraźliwie notoryczny i znajomy dźwięk, którego za żadne skarby nie dało się pomylić z czymkolwiek innym. Wyliczanka odmierzająca czas do wybuchu ładunku wybuchowego była na tyle głośna, aby pomimo nieustannie grającej muzyki Calypso usłyszała to, w co właśnie się wpakowała. Jasnowłosa, tym razem już nieco bardziej spanikowana rozejrzała się po pomieszczeniu, z ulgą dostrzegając tarczę zegara. A więc miała czas na ucieczkę... nim licznik zmienił się z dwudziestu dziewięciu, na dwadzieścia osiem już odwróciła się z zamiarem jak najszybszego opuszczenia budynku, gdy wtedy, po raz kolejny została zaskoczona w najmniej odpowiednim momencie.
You look like an angel
Walk like an angel
Talk like an angel
But I got wise
You're the devil in disguise
Oh, yes, you are, devil in disguise
I thought that I was in heaven
But I was sure surprised
Heaven help me, I didn't see
The devil in your eyes
W mroku opustoszałych ścian kryła się sylwetka mężczyzny. Czarna niczym węgiel o przeraźliwie czerwonych oczach i długich, błyszczących się w ciemności zębach. Twarz ukryta za maską prawdziwej zmory. Przystrojony w czerń był ledwo co dostrzegalny dla oczu Cally. Wiedziała, że ktoś przed nią stoi tylko dzięki temu palącemu spojrzeniu spod maski demona i niepokojąco zaostrzonych ostrzach, które wystawały z rękawów zamiast rąk. Nie miała pojęcia, kto to był, jednak mrok zdawał się lgnąć do niego jak stary dobry przyjaciel.
Chociaż... czy aby na pewno nie wiedziała, kim jest nieznajomy? Ta dobrze zbudowana postura przypominała jej kogoś, kogo znała dobrze. Zbyt dobrze. Dokładnie tę samą osobę, która ostatnio sprawiała jej o wiele za dużo kłopotów i jeszcze więcej zmartwień. Nie zmieniało to jednak nijak faktu, że była w pułapce a odliczane sekundy boleśnie przypominały jej o tym, w jakiej sytuacji utknęła.
- Odsuń się - poleciła zwyczajnie, nie spuszczając z niego ani spojrzenia, ani broni. Wycelowany prosto w serce pistolet nie okazał się być wystarczający, aby spłoszyć mężczyznę w masce. Przechylił lekko głowę niczym zaciekawiony kot i odczekał równo dwie sekundy, zanim w jednej chwili obrócił sztyletami w dłoni i ruszył w jej stronę. Calypso strzeliła.
W tej samej chwili gdy on rzucił się na nią, ona odskoczyła jak najdalej, a moment strzału wykorzystała jako idealną okazję do ucieczki. Cholera, cholera, cholera. Nie była pewna nawet czy go trafiła! Znajoma muzyka z każdą sekundą była coraz cichsza tak samo jak tykanie zegara. To nie było jednak nijak pocieszające. Jeżeli Gabriel naprawdę zamontował w niemal rozpadającym się budynku, bombę skutki mogły być... katastrofalne. Wyrównanie porachunków za osobiste zatargi to jedno, ale wysadzenie dzielnicy to inna sprawa.
Z rwącym się oddechem i sercem wyrywającym z piersi dotarła do szczeliny, która udało jej się przecisnąć i nie zważając na zadrapania, przekradła się na zewnątrz, panicznie rozglądając wokół. Vincent. Jej partner. Musiała, po prostu musiała go znaleźć jak najszybciej. Ostrzec i uratować.
Nie zwlekała nawet chwili. Ruszyła biegiem w kierunku, z którego przyszli, w duchu oceniając, ile czasu jej zostało. Zazwyczaj czas wybuchu był nieco dłuższy, ale no błagam! Co jej przyszło do głowy? Jak mogła w ogóle pomyśleć, że morderca zechce cokolwiek ułatwić? Gra, którą prowadził Gabriel, była grą na jego własnych zasadach. Mógł je ustalać i usuwać, ale przede wszystkim - zmieniać.
Głośny wybuch jedynie ogłuszył Miller ale upadek sprawił, że przed oczami na chwilę pociemniało.
***
Calypso zbudziła się z rwącym oddechem. Sen. Koszmar. Wypełniający każdą komórkę jej ciała strach. Co mogło się z nią stać gdyby w tym rozpadającym się domu naprawdę została, ukryty ładunek wybuchowy? Wiedziała, co wtedy mogłoby ją spotkać. Ich spotkać. Widziała to każdej z ostatnich nocy.
Tym razem Gabriel postanowił tylko ich nastraszyć. Vincent, dostrzegając jej stan po tym jak w końcu go odnalazła chwilowo odsunął ją od sprawy i wysłał na, podobno, bardzo zasłużony odpoczynek. Jeszcze wtedy sądziła, że całkowicie zbędny, ale teraz... Wplotła dłonie w swoje jasne kosmyki. Nie mogła pozwolić na to co właśnie się działo. Nie mogła pozwolić na to, aby Gabriel Aslanov nękał ją nie tylko w prawdziwym życiu, ale i w snach.
Nie mogła sobie pozwolić założyć maskę złoczyńcy w tej historii. Nawet kosztem tego kim musiała się stać.
Kilka godzin później Cally wiedziała już co robić. Po rozmowie z Vincentem, kiedy już po wielu dyskusjach udało im się ustalić wspólny plan działania, pewnym krokiem przekroczyła próg więzienia. Powrót do codziennych obowiązków wydawał się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Strach oczywiście nie odpuścił ot, tak. Wciąż obawiała się tego, do czego ten człowiek był zdolny. Obawiała się jego skrajnie nierozważnych pomysłów i intensywnego wzroku, ale w życiu detektyw nie było miejsca na takie uczucia, a przynajmniej nie jeśli chciała wyjść z tego żywo. Poza tym... tym razem nie była sama. Vince od dnia odwiedzin jej rodzinnego domu czasem nie odstępował jej nawet na krok. Dawał jej wsparcie, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyła.
Przywitało ich oschłe oblicze sekretarki. Colette Weston odgarnęła swoje rude włosy za ramię i oparła się biodrem o krawędź biurka. W swojej skórzanej marynarce tak samo czarnej koszuli i ciemnym makijażu o wiele bardziej mogła wpasować się w mafijny tłum ludzi brudnych interesów niż w towarzystwo wieży dokumentów organizacji stojącej na straży najwyższego porządku. Na swój sposób były do siebie całkiem podobne. Tak samo jak Weston sprawiała wrażenie kogoś, kto na siłę wpasował się w policyjne kręgi tak wielu mówiło to samo o Miller.
Przecież to prawdziwy anioł.
Ona i morderstwo? No błagam! Ucieknie po pierwszej sprawie.
Ktoś o tak wielkim sercu nie da sobie tu rady.
Wielu zmieniło zdanie. Inni, tacy jak Colette wypominali jej to przy każdym spotkaniu. Czy miało to jakieś znaczenie? W teorii nie, a przynajmniej nie dopóki Cally nie reagowała na takie zaczepki. Vincent serdecznie przywitał się z rudowłosą i podarował jej jeden ze swoich promiennych uśmiechów. Colette nie powstrzymała się od kilku przyjacielsko-złośliwych uwag co bardziej było zaczepką niż powodem do kłótni. Rudowłosa uwielbiała dyskutować z jej ulubionym "Francuskim Pieskiem" a on uwielbiał odpowiadać na jej przytyki.
Potrzebne dokumenty już chwilę później wylądowały w dłoniach Cally a zaledwie kilka minut później stali przed drzwiami do pokoju przesłuchań.
Nieświadomie wzięła głębszy wdech i powoli wypuściła powietrze ustami. Nie licząc planu, który wcześniej ustaliła z partnerem, detektyw miała swój własny. Musiała odpowiednio przeprowadzić rozmowę, zaryzykować i przede wszystkim pilnować się, aby przypadkowo się nie wydać. Pomysł był absurdalny, ale... nie niemożliwy, a Calypso w całym swoim życiu zrobiła o wiele trudniejsze rzeczy, aby odpuścić przy pierwszej lepszej trudności.
Odwzajemniła delikatny uśmiech Vincenta i poczuła nieznajome ciepło na troskę w jego oczach. Skinęła twierdząco głową, gdy Laurent otworzył przed nią drzwi. Przedstawienie czas zacząć.
__________________________
z góry zachęcam do zostawienia po sobie śladu jak również bardzo dziękuje za wszystkie komentarze i gwiazdki! jeśli Papierowy Łobuz wpasował się w gusta zachęcam też do podzielenia się tą historią z innymi
miłego i do następnego!<33
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top