𝑹𝑶𝒁𝑫𝒁𝑰𝑨𝑳̷ 𝑰𝑿
- No nie gadaj. Zaliczyłaś go?
Calypso szczerze uwielbiała ludzi, z którymi żyła. Azura w szczególności zapisała się w jej sercu, z wielu powodów - wspólna przeszłość, praca aż po podobne poglądy, kończąc na zwyczajnym czerpaniu przyjemności ze wspólnego towarzystwa. Jednak, jak w każdej przyjaźni czasem naprawdę musiała przemyśleć to, za jakie świętości zgodziła się żyć z kimś takim.
- Co? Nie, nawet jeszcze się nie całowaliśmy - od razu wyrwało się z ust Cally. Rumieńce same wkradły się na jej policzki przez samą myśl tego bezpośredniego pytania. - Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
- No nie wiem. Mówisz o nim tak jakby... no, wiesz... - przez głos w słuchawce dało się wyczuć podstępny uśmiech, który najpewniej właśnie pojawił się na ustach Panny Moore. Cally parsknęła cichym śmiechem, słysząc uwagę przyjaciółki. - Zresztą ja na twoim miejscu już dawno bym się za niego wzięła. Po co czekać? Jeszcze ci ucieknie, a drugiego takiego szybko nie znajdziesz.
- A myślisz, że co robię?
- A byliście, chociaż na jednej poważnej randce?
Cisza z jej strony mówiła sama za siebie. Doskonale pamiętała wieczorny spacer na wieżę widokową, długie godziny wspólnie spędzone nad dokumentami czy jego zachowanie po tym jak została porwana. Dodatkowo tuż przed wyjazdem zgodziła się na randkę, która jeszcze się nie odbyła - a, jako że znała już trochę Vincenta, to opcja była tylko jedna. Francuz w tajemnicy coś planował.
- Cally, jak tak możesz - Azura burknęła do telefonu, zupełnie jakby kolejna zatajona informacja wywołała w niej niezadowolenie. Oh, gdyby tylko wiedziała, że to nie jedyna rzecz, w której nie zna całej prawdy...- Kiedy i gdzie?
- Jeszcze na żadnej nie byliśmy. Po prostu przypomniałaś mi teraz, że Vince wspominał o randce. Podszedł mnie podstępem, a więc musiałam się zgodzić.
- Oh, od razu zmusił. Już sobie wyobrażam jak bardzo ubolewasz z tego powodu - zarzuciła jej przyjaciółka, czego detektyw nie mogła zaprzeczyć. Myśl o spotkaniu, które nie odbyłoby się pod pretekstem wspólnej pracy ani trochę nie kojarzyła jej się z czymś negatywnym. Jeśli miała być szczera, było całkowicie na odwrót.
- Może i masz rację - stwierdziła, szybko wracając do poprzedniego tematu. - W każdym razie oficjalne randki dopiero przed nami. Zresztą, wszystko dopiero przed nami. Póki co jesteśmy na etapie... hm, kręcenia.
- Kto jest ten jest - ponownie zauważyła, zresztą tym razem tak samo trafnie jak poprzednio. - Twój francuz akurat jest tobą zauroczony od dawna. Dziwię się, że chłopak jeszcze nie uciekł. Naprawdę on nie wie, na co się pisze...
Nie przerywając rozmowy z przyjaciółką, Calypso udała się do łazienki. Sen powoli sam zamykał jej powieki i nic dziwnego - poprzednia noc była tragedią samą w sobie, a ostatnie godziny były pełne najróżniejszych wrażeń. Jeśli kolejnego dnia - a właściwie jeszcze tego samego, jako że już było grubo po północy - chciała wstać i poprowadzić do jakiegokolwiek postępu w sprawie musiała mieć czysty umysł. A musiała - bo nie mogła pozwolić na nękanie takie jak stosowano na niej do tej pory.
Rozmowa trwała w najlepsze, ale... nie była to jedyna dyskusja, która trwała tej nocy. Ani Calypso, ani Azura, ani nikt kogo wtajemniczenie groziło rozsypaniem się całej tajemnicy, nie wiedział, że tej samej nocy, wciąż przebywający w Waszyngtonie Gabriel nie był sam. W mało skromne progi więzienia został wprowadzony człowiek siejący postrach nie tylko w wielu zamkniętych przed FBI środowiskach, ale i we własnej najbliższej mu rodzinie. A właściwie, może właśnie szczególnie tam?
Ciemnowłosy mężczyzna o wyprostowanej i oschłej posturze nie przejawiał ani grama strachu czy zwątpienia - nawet w chwili takiej jak ta, gdy był na terenie swojego odwiecznego wroga. Jego cel był prosty - odwiedzić swego nieposłusznego wnuczka i przypomnieć mu jaką rolę pełni w jego planie. Nie miał żadnego powodu ponadto, aby odwiedzić Papierowego Łobuza. Szczerze powiedziawszy... gardził tym uwłaczającym pseudonimem. Dla głowy rodu Aslanov nazwa, którą wybrał świat dla Gabriela, była jedną z powodów dla jego nieustannie rosnącej niechęci do jego osoby i jednocześnie kolejną z przeszkód, którą musiał pokonać łobuz, aby zasłużyć na dawno wywalczony szacunek.
- Привет Бригадир - przywitanie padło z ostrym, rosyjskim akcentem z ust Colette Weston. Ta sama rudowłosa kobieta, która od lat pracowała na stanowisku księgowej więzienia FBI, nigdy do końca nie była po stronie prawa. Jej obecność w Ameryca była jedna z typowych zagrywek, do których uciekała się rodzina Aslanov od lat - gdy specjalne szkolenie dobiegło końca, ludzie tacy jak ona byli wysyłani w najróżniejsze zakątki świata, często w niezwykle wpływowych środowisk. W ten sposób wpływy organizacji sięgała z roku na rok coraz dalej.
Ivan Aslanov spojrzał lodowatym spojrzeniem na niższą o głowę kobietę. No tak... za jego władzy братва zyskała wielu ludzi takich jak ona, jednak niewielu spotkał osobiście. Colette była mu znana jedynie z dokumentów, z którymi zapoznał się przed odwiedzinami tego miejsca. Kiedy dwie dekady temu została wysłana, jej jedynym zadaniem był wkręcić się w tutejszą działalność policji. Zajmując swoje aktualne stanowisko... oh, zrobiła o wiele więcej, niż zostało jej wyznaczone. Aslanov zanotował w pamięci, że należy jej się wynagrodzenie za dobrze wykonane zadanie. Być może pozwoli jej wrócić do Francji? Jeżeli tylko jako sierota miała gdzie wracać.
Weston natomiast nie złamała się pod jego przeszywającym spojrzeniem. Znała Gabriela osobiście i widziała wręcz uderzające podobieństwo. Mimo to o ile młodszy Aslanov nie zawinił jej w żaden sposób, tak sam Ivan był kimś, do kogo płonęła szczerą nienawiścią. Historia tego jak trafiła pod ich skrzydła, była znana jej doskonale, od kiedy tylko sięgała pamięcią. Taki, a nie inny los podobno nie był bezpośrednio ich winą, a jednak... nigdy nie mogła w pełni ufać. To, czego nauczyła ją wycieczka do Ameryki to fakt, że Rosjanie mieli na tyle wielkie zamiłowanie do zabaw półprawdą, aby umiejętnie zmanipulować niemal każdego.
O dziwo, w o wiele gorszym stanie był sam Gabriel. Rodzina nigdy nie kojarzyła mu się z niczym pozytywnym, a właściwie - nigdy nie oznaczała niczego dobrego. Być może i był dorosły, a jego pozycja była na tyle silna, że strach wydawał się komiczny, ale głęboko zakorzenione urazy z dzieciństwa nie były czymś na co zaradzi kilka argumentów. Nie znał innego życia niż to którego doświadczył - tego,które zmusiło go do nauki odpowiednich zachowań w określonych sytuacjach i gry aktorskiej na zawołanie. Wystarczył odpowiedni uśmiech, kilka wyśmienicie dobranych słów czy groźne spojrzenie, aby zamaskować strach i zyskać upragnioną aprobatę. Chociaż zakładał od lat wyćwiczoną maskę, w jego sercu wciąż się tlił lęk, gdy musiał mierzyć się z największym postrachem swojego dzieciństwa.
- Бригадир - odparł w chwili gdy kroki ucichły. Nie od razu odważył się unieść spojrzenie na tą znajomą twarz. Tak samo nie odważył się użyć innego określenia niż tego oficjalnego, którym zwracali się do Ivana jego wierni żołnierze, których sam sobie wychował. ''Brygadier'' bezpośrednio określało pozycję, którą pełnił. Podręcznikowa definicja mówiła, że jest to przywódca małej grupy, ale w rzeczywistości... cóż, rzeczywistość jak zwykle była inna niż barwne bajki wciskane nieświadomym ludziom. W tym przypadku zawiódł wywiad FBI. Jedyny przypadek, w którym to określenie zostało użyte trafnie, było w porównanie ich grupy z całą resztą siatki mafijnej. W innym wypadku młody Aslanov nie mógł się zgodzić z taką informacją.
Łobuz zacisnął mocniej szczękę, w duchu już szykując się na krytykę. W ostatnim czasie nie sprzeciwiał się jego woli, ale tak naprawdę zawsze znalazło się coś, co mógł zrobić lepiej. Nawet gdy fenomenalnie spisał się podczas mafijnego *bierzmowania nie został w pełni doceniony. Tym razem - ku jego zaskoczeniu - miało być inaczej.
- Spisałeś się - odparł lakonicznie starszy Aslanov, zajmując specjalnie przygotowane wcześniej miejsce. Gabriel na krótką chwilę zamarł, w myślach powtarzając te dwa słowa. Spisałeś się. Czy aby na pewno mu się nie przesłyszało? - Братва jest z ciebie dumna.
Oczywiście bratva nie oznaczała bezpośrednio całą organizację mafii. Mężczyzna miał świadomość, że wyznacznikiem to, co jest odpowiednie, a co nie była opinia dowódcy. Ta sama sytuacja dotyczyła jego zadania. Jeśli temu kto wydał rozkaz, spodobał się, osiągnięty wynik był ceniony przez całą grupę. Jeśli nie musiał się liczyć z tym, że w przyszłości spotka go wiele, mało przyjemnych konsekwencji. W końcu każde z działań niosło za sobą odpowiedzialność.
Leżące na stole teczki z dokumentami zostały nietknięte. Wśród nich znalazła się teczka Calypso. Każdy taki zestaw zawierał nie tylko najważniejsze informacje, ale również plany, które мафия miała w stosunku do danej osoby. Przyszłość Panny Miller została już dawno zapisana na tych stronach i przesądzona. Nie mogła uciec od zbliżającej się nieubłaganie wielkimi krokami zemsty.
- Co zamierzasz zrobić teraz? - spytał, po czym zaraz się poprawił na język rosyjski. Ivan nie lubił, gdy jego wnuk unikał ich ojczystego języka. - Co teraz się z nią stanie?
- Zapłaci za swoje oszustwa.
Młody Aslanov pomyślał o Calypso. O tej samej dziewczynie, która jako pierwsza zapaliła w nim iskierkę nadziei na to, że po raz pierwszy obejdzie się bez integrowania jego rodziny w kłopoty, w które wpadł, a potem bezwzględnie zdeptała ten tlący się ogień. Tej samej, która złamała podarowaną mu obietnicę i oszukała go. Tą samą, którą równie mocno nienawidził i co miał do niej słabość. A może nie równo? Prawda była taka, że każda decyzja, którą podjął w jakiś sposób, łamała mu serce.
- Gabriel - warknął ciemnowłosy mężczyzna. W ułamku jednej sekundy pokonał odległość między nimi i stanowczo chwycił za koszulę Gabriela, wyjątkowo mocno ją ściskając. Szarpnął nim, na tyle mocno, że kilka guzików odprysnęło na boki, a na jego szyi pojawiły się białe linie, a Gabriel gorzko pożałował tej krótkiej chwili nieuwagi. - Zaczynasz mi działać na nerwy. Nie kochasz jej. Przestań kłamać i weź się do roboty..
I tak było od zawsze. W oczach Cally to on był tym złym, tym któremu najbardziej zależało na zemście. Rosjanin nie mógł zaprzeczyć, że tego pragnął. Chciał, aby zapłaciła za to jak go potraktowała i czuł okropną satysfakcję z planu, który powoli wcielano w życie. Problem leżał w tym, że mimo iż wiedział, jakie są jego emocje, to nie do końca miał ten wybór. To nie on decydował o tym jaki los ją spotka. Nie był to pierwszy ani najpewniej nie ostatni raz.
- Doskonale wiesz, że to, co teraz się dzieje to tylko odwrócenie uwagi - Ivan puścił wnuka i powrócił na swoje miejsce, wygodnie się rozsiadając. W jego spojrzeniu zaiskrzyło coś niebezpiecznego, a w głowie Łobuza pojawiło się tylko jedno pytanie. Czy on w chwilach słabości wyglądał tak samo niepokojąco? - Wyjazd do Los Angeles to dopiero początek.
- Zrozumiano - przytaknął, siłą powstrzymując się od dodania innego komentarza, który wręcz sam pchał mu się na usta. Doświadczenie i kilka blizn na plecach podpowiadało mu, że niektóre uwagi warto zachować dla siebie.
- Świetnie. Jak relacja jej i tego francuza? - padło kolejne pytanie, które z kolei wzbudziło w nim nie mniejszą irytację. Chociaż rosjanin tego nie okazywał Vincent wzbudzał w nim dokładnie takie same odczucia. Nie dało się ukryć, że powodem do tej wzajemnej nienawiści była detektyw, ale tego w szczególności nie mógł po sobie pokazać. Wyjawienie tak ważnej informacji po prostu nie wchodziło w grę. Gdyby to wyszło na jaw ile ludzi miałoby nad nim władzę, nie wykluczając samej Cally? Gabriel już boleśnie przekonał się, że władza pozostawiona w jej dłoniach nie prowadziła do niczego dobrego.
- Według planu. Mają się ku sobie więc niedługo zbliżą się do siebie - odpowiedział szczerze. Uczucia nie były im podporządkowane, nikt nie miał wystarczającej siły aby zmusić innych do miłości. Cally i Vincent mieli się ku sobie już od dłuższego czasu a to, że ich miłość stała się ważnym elementem zemsty to był czysty przypadek. Aslanov najchętniej wymazałby z pamięci dzień w którym Ivan zobaczył słabość do Laurenta w oczach Panny Miller. Wystarczyło kilka sekund aby Ivan obiecał sobie, że wymyśli na tyle szatański plan aby złamać ją i zniszczyć tak jak ona pogrążyła jego rodzinę. I tak właśnie się stało. Ponowne wspólne prowadzenie sprawy, wycieczka do Los Angeles, dziwne przypadki, które dopiero miały ją spotkać... wszystko po to aby w odpowiednim czasie dopaść ją i zgotować piekło w najgorszym tego słowa znaczeniu. W końcu Ivan Aslanov nie bez powodu był nazywany szatanem - tak samo jak sam diabeł miał swoje własne demony, a jego obecność oznaczała same kłopoty.
Rozmowa nie była długa. Nie licząc tego, że dostali niewiele czasu to zwyczajnie nie było o czym rozmawiać. Wraz z przekazaniem informacji o ich następnych ruchach Gabrielowi i wyznaczeniem mu kolejnych zadań temat się urwał. Od dwóch lat jedyną rzeczą, która ich w jakiś sposób łączyła była zemsta na Cally. Oh, no i sama Panna Miller... okazuje się, że prawda wypływa z ust, z których najmniej jej się spodziewamy.
Rosjanin doskonale wiedział, dlaczego Calypso posunęła się do takiego czynu. W pewnym stopniu nawet mu imponowała. Nie tym jak dokładnie upozorowała miejsce zbrodni czy jak wrobiła go w coś, czego nie zrobił. Miller zaimponowała mu odwagą. Podczas gdy on nie zawsze potrafił podjąć decyzję, gdy kontrolowany z każdej możliwej strony nie wiedział, co jest jego słowem, a co nie, tak ona zrobiła to o wiele gorszych warunkach. Mógł ją kochać, szanować jako przeciwnika i podziwiać jako wroga, ale żadna z tych rzeczy nie chroniła jej przed losem, jaki przygotowała dla niej братва.
Krwawa zbrodnia zawsze była zwiastunem krwawych konsekwencji, a przyjaciele przyjaciół nie litowali się nad tymi, którzy zadarli z jednymi z nich.
25.11.2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top