𝑹𝑶𝒁𝑫𝒁𝑰𝑨𝑳̷ 𝑰𝑰𝑰
Kiedy mała dziewczynka o jasnych jak promienie słońca włosach przekroczyła próg stołówki, zrozumiała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Nigdy nie zobaczy twarzy swojej mamy, ani nie usłyszy głosu taty. Nie pobawi się z bratem ani nie zaśnie z ukochaną zabawką w dłoni.
Całym szczęściem, już nigdy do tego nie wróci.
Przytułek nie był marzeniem żadnego malucha, ale w niektórych przypadkach był jedyną drogą, dzięki której dziecko przynajmniej dostawało szansę na trafienie w ręce przyjaznej, i kochającej rodziny. Dla równie wielu był to złoty klucz do lepszej przyszłości - co prawda stary, pełen nieprzespanych nocy i ciągłej walki, ale wciąż klucz i nadzieja na lepsze jutro. Zamiast bajek na dobranoc każde z nich słyszało o tym jak nigdy nie powinni przestać wierzyć - nawet gdy ta wyśniona, wspaniała nowa rodzina nie zjawiała się przez długie dni, miesiące ani lata.
Calypso Miller trafiła w to miejsce gdy liczyła sobie zaledwie pięć lat. Jeszcze jako mała dziewczynka została oddzielona od rodziny wraz ze starszym bratem, który... tak naprawdę to dzięki niemu nie została zmuszona zaznać gorzkiego smaku życia. Rodzeństwo jednak nie trafiło pod ten sam dach, a mała Cally musiała poradzić sobie całkowicie sama pośród tak wielu obcych, większych i niejednokrotnie straszniejszych od niej dzieci. To właśnie wtedy, rozglądając się po tamtej stołówce, gdy jej spojrzenie w końcu padło na najmilszą buźkę z całego tłumu głośnych dzieciaków. To wtedy poznała niejaką Azurę Keres - dwa lata młodszą od siebie, ciemnowłosą dziewczynkę, która przez następne wspólnie spędzonych kilka lat każdego dnia udowadniała, że jest najlepszym, co mogło się przytrafić.
Panna Miller nigdy tak naprawdę nie spodziewała się tego, że jeszcze kiedykolwiek spotka na swojej drodze tak dawną, ale przede wszystkim pierwszą i prawdziwą przyjaciółkę. Odkąd w wieku dziesięciu lat została adoptowana przez swoją aktualną rodzinę straciła zupełnie kontakt z Azurą. Z czasem nawet o niej zapomniała. Życie leciało, los zmusił ją do tego, aby iść do przodu, a miłe wspomnienia mogła traktować tylko i jedynie jako pamiątkę. Można sobie wyobrazić jej zaskoczenie gdy pewnego dnia, została skierowana na wydział z cyberprzestępczością i całkowitym przypadkiem trafiła na to znajome zadziorne spojrzenie, którego nigdy nie zapomniała. Nawet jeśli Panna Moore teraz była znana pod innym nazwiskiem, na spotkaniu po latach przypomnienie sobie wszystkiego, co ich łączyło, nie było trudne.
A teraz? Teraz Cally trzymała w dłoniach nie tylko dokumenty adopcyjne, które doskonale znała - bo sama miała identyczne - ale akt zgonu kobiety, która bez wątpienia była powiązana w jej przyjaciółką. Co więcej, z dokumentacji wynikało, że Matilda Keres jest jej młodszą siostrą.
Problem leżał w tym, że Cally nie wiedziała nic na temat rodzeństwa Azury. Byłam niemalże pewna, że sama Moore nie miała o tym nawet najmniejszego pojęcia. Szlag by trafił, dlaczego to zawsze ona musiałam być posłańcem od złych wieści? Jako detektyw nie miała obowiązku dzielić się z nią jakimikolwiek danymi w naszej sprawie, chyba że zostałaby w to bezpośrednio zamieszana. Jako człowiek, a przede wszystkim przyjaciółka nie mogła tak po prostu zostawić ją bez słowa. Smutna prawda zawsze była lepsza od najpiękniejszych kłamstw, a sumienie nie pozwoliłoby przeżyć ani jednego dnia. Wyjawienie informacji wydawało się jeszcze bardziej szlachetną decyzją, biorąc pod uwagę to, co Calypso jako tak bliska jej osoba wiedziała. Kiedy zostały rozdzielone Azura trafiła do wspaniałego domu. Została otoczona prawdziwą miłością i nie miała powodu, aby na cokolwiek narzekać. Szczerze kochała mężczyzn, którzy dali jej drugą szansę - Francis i Rohan w rolę rodziców wcielili się najlepiej na świecie, ale czas i dorastanie sprawiło, że w głowie nastolatki pojawiły się pytania. Dlaczego tak się stało? Kim byli jej biologiczni rodzice? Azure od zawsze wierzyła, że do przytułku trafiła przez nieszczęśliwy przypadek. Jeszcze jako dziecko zwykła wymyślać coraz ciekawsze i bardziej niedorzeczne historie. Być może porwali ich kosmici? Albo znaleźli tajemniczy portal? Albo...
Ale czy gdyby to był czysty przypadek, to drugie dziecko również trafiłoby do przytułku? Odpowiedź była oczywista, a Miller doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Sama nie pochodziła z dobrej rodziny, więc doskonale znała to brzemię, ale w przypadku Azury było inaczej. Ona nawet nie brała pod uwagę tego, że mogła zostać porzucona z wyboru, a nie jego braku. I jak detektyw miała jej przekazać najgorsze wieści?
To właśnie dlatego cały wieczór, noc i poranek unikała przyjaciółki gorzej niż ognia - zero odebranych telefonów, odpowiedzi na wiadomości o spotkaniu twarzą w twarz już nie wspominając. Tak, głupia zagrywka. Nie dało się uciekać w nieskończoność przed obowiązkami, ale dopóki mogła je odwlec w czasie, zamierzała skorzystać z okazji, tym bardziej że aktualnie miała a głowie o wiele większy problem.
Gabriel Aslanov dotarł do Waszyngtonu już wczorajszego wieczoru. Od razu został zabrany na wstępne przesłuchanie gdzie już na wstępie postawił swój warunek - jedyną osobą, z którą będzie rozmawiał, jest detektyw prowadząca związaną z nim sprawę. Jego perfidna i bezczelna złośliwość sprawiła, że musiała stanąć z nim twarzą w twarz, o wiele szybciej niż tego się spodziewała. Na domiar złego całkowicie sama. Jako dorosła kobieta, która liczyła sobie dwadzieścia dziewięć lat, od dawna nie czuła tego okropnego uczucia bycia małą, bezbronną i bezsilną dziewczynką. A teraz? Być może to jej własne wspomnienia tak ją przerażały, może dziwaczne uczucie w brzuchu.
Strach ściskał jej serce niczym niewidzialny duszący uścisk, lecz mimo to Calypso stawiła się w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej godzinie. Z wysoko podniesioną głową i anielskim uśmiechem na ustach przekroczyła próg więzienia i skierowała się w stronę centrum budynku, a dokładniej mówiąc oddziału, gdzie byli przetrzymywani wszyscy przestępcy. Mijała białe puste ściany korytarzy, słuchała niepokojącej ciszy a po dotarciu do ostatnich drzwi, przyłożyła kartę do czytnika. Nie minęła nawet chwila gdy urządzenie przeraźliwie głośno zapiszczało, a szklane przejście automatycznie się otworzyło. Jasnowłosa najpierw przywitała się z dwójką ochroniarzy, którzy byli małym zabezpieczeniem na nieprzewidziane wypadki. Za kolejnym korytarzem kryło się główne pomieszczenie - na samym środku mała recepcja, która wydawała się jeszcze mniejsza w obliczu ogromu tego miejsca. Wysokie sklepienie i szklana, ozdobna kopuła w dachu optycznie powiększały przestrzeń, a kilka donic z zielonymi roślinami sprawiało, że panująca tu surowa prostota nie była tak bardzo przytłaczająca.
Cally posłała przyjazny uśmiech do Colette Weston - jednej ze starszych pracownic, która swoją bezpośredniością potrafiła zawstydzić nie jednego. Nie ograniczała się nawet w kontaktach z ludźmi o wyższym stanowisku. Nawet gdy komuś nie podpasowało jej zachowanie to Colette była zbyt cenioną księgową, aby od zaraz kimkolwiek ją zastąpić. Zresztą rudowłosa kobieta wbrew pozorom nigdy nie była złośliwa celowo. Mówiła wiele i nie przebierała w słowach, ale zawsze mówiła tylko i wyłącznie prawdę. Zdanie jej i detektyw sporadycznie było identyczne, ale dla własnego spokoju wolała nie sprzeciwiać się jej osądowi, o ile nie było to konieczne.
- Oh, panna Miller. Cóż za urocze spotkanie. Spuściłaś ze smyczy swojego francuskiego pieska? - padło z ust Weston. Jasnowłosa zdążyła podejść bliżej i oprzeć się na drewnianym blacie dzielącej ich recepcji. Colette niejednokrotnie nazywała w ten sposób Vincenta. Nawiązanie do Francji było oczywiste ze względu na jego pochodzenie. Piesek wziął się od jego zachowania - podobno jak ten wierny towarzysz nie odstępował Cally na krok. Nie miała pojęcia, skąd rudowłosa o tym wie, biorąc pod uwagę, że nie mieli wielu wspólnych spraw, a w więzieniu już praktycznie wcale nie bywali razem, ale nie zamierzała niepotrzebnie wtrącać się w jej opinię.
- Ciebie też miło widzieć Colette. Tak, dzisiaj sama. Sama słyszałaś, co wymyślił Gabriel...
- I wy się go tak słuchacie? - Prychnęła lekceważąco. - Do czego to doszło, żeby ten drań stawiał wam warunki.
- To nie tak. Po prostu chcemy iść po najmniejszej linii oporu. Z jakiegoś powodu nie chce widzieć Vincenta, więc nie chcemy mu robić na złość już na samym początku. Potrzebujemy tylko tego, aby był jak najbardziej do współpracy.
- Za moich czasów rozwiązywało się takim język całkowicie inaczej...
Ostatecznie rozmowa zeszła na mniej zobowiązujące tematy, a po odebraniu potrzebnych dokumentów Cally ruszyła pod wskazany numer pokoju. Gdy tylko przyłożyła kartę magnetyczną, do czytnika zbrojone drzwi ustąpiły, a jej oczom ukazał się znajomy pokój przesłuchań - jeden z wielu umieszczonych w tej placówce. Pusty i zimny, bez jakichkolwiek rozpraszaczy. Jak zawsze na samym środku stał stół, a do niego dostawione dwa krzesła po przeciwnych stronach. Szare ściany ozdabiały jedynie dwie rzeczy - małe okno, które wpuszczało zaledwie kilka wiązek światła i o wiele większe lustro weneckie, które dawało możliwość obserwacji wszystkiego, co działo się tutaj z pokoju obok.
Każda z tych rzeczy była jednak ostatnią, na którą w tej chwili zwracała uwagę. Chociaż przed przesłuchaniem zdążyła sobie chyba milion razy powtórzyć, że towarzystwo Gabriela nie ma na nią nawet najmniejszego wpływu to przypilnowanie się, aby faktycznie tak było okazało się o wiele trudniejsze. Podczas gdy jej spojrzenie uraczyło Gabriela jedynie przez kilka sekund, jego czarne i na wskroś niepokojące oczy nie oderwały się nawet na moment od jej sylwetki. Ruszyła w stronę stołu i zajęła wolne miejsce, dopiero teraz poświęcając mu dłuższą chwilę swojej cennej uwagi. I... cóż, wystarczyła chwila. To, że byli w więzieniu, że detektyw miała wszystko pod kontrolą czy też to, że kajdanki na jego nadgarstkach, przykute do stołu, ograniczały jego ruchy do minimum, nie miały znaczenia. Calypso poczuła jakby, w jednej chwili siedząca przed nią zmora odebrała jej jakąś część kontroli, ale przecież nie stało się nic poza zwykłą wymianą spojrzeń. Zamiast najmniejszego gestu, który mógł ją zdradzić, jedynie oparła się na łokciach o blat i posłała mu wymuszony uśmiech.
- Gabriel Aslanov.. tak? No, proszę, nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy, ale jakimś cudem jesteś podejrzanym w sprawie morderstwa - przyznała. Chwilowe niepotrzebne dokumenty wylądowały z boku. Na jej słowa Aslanov parsknął głośnym śmiechem. Dopiero z bliska dostrzegła tę przeszywającą nienawiść w jego spojrzeniu - być może nie tak samo gwałtowną, ale równie silną i mściwą.
- Oh, słodka Cally.. Sądziłem, że ten cały teatrzyk jest już za nami - nachylił się w jej stronę. Chociaż dzieląca ich odległość wciąż równała się tej mierzącej przynajmniej metr, napięcie dawało wyjątkowo rzeczywiste wrażenie, że jest inaczej. Jasnowłosa nieco pobladła, słysząc ton jego głosu. Nagrania z przesłuchań zazwyczaj nie były sprawdzane, ale co jeśli w tym przypadku miało być inaczej? Nie mogła pozwolić, aby spadły na nią jakiekolwiek podejrzenia, nieważne czy prawdziwe, czy nie. Zachowanie Gabriela wyraźnie wskazywało na to, że to ona ma coś poważnego do ukrycia.
- Słucham? Uściślij. Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Nie? - mówiąc to, na chwilę zerknął w kierunku lustra weneckiego. - Być może coś ci przypomnę. W końcu jesteśmy tu my i nasza tajemnica, a raczej... twoja tajemnica. Wszystkie podejrzenia zjawiskowo zrzuciłaś na mnie, ale co z sumieniem? Nie dręczy cię po nocach świadomość posiadania krwi na rękach?
- Nawet nie próbuj mnie wciągnąć w swoje gry Gabrielu.
- Schlebiasz mi. To nie jest moja gra. - jego do tej pory spokojny i przyjemny dla ucha głos zmienił się w ostry i bezwzględny. Cally poczuła jak, przez jej ciało przechodzą dreszcze, lecz znów jedynie wyżej zadarła głowę, nie dając się złamać kłębiącemu się uczuciu strachu. - Gramy w twoją grę od dnia kiedy to ty wrobiłaś mnie w zabójstwo. Dalej nie pamiętasz? - zapytał retorycznie, aby od razu dodać, przez zaciśnięte zęby. - Mówię o dniu, w którym mnie oszukałaś.
Tak naprawdę Cally oszukała nie tylko jego, ale i całą policję, całe biuro śledcze. Dla kogoś niezamieszanego w sprawę miało to spore znaczenie, ale Aslanova w najmniejszym stopniu nie obchodziło to czy ktokolwiek dotrze do prawdy, czy nie. Dopóki dostał uproszoną okazję od losu na swoją upragnioną zemstę, liczyło się tylko to, że jego rachunki zostaną wyrównane.
- Chyba się zapominasz - odparła, od razu nie przepuszczając okazji do odzyskania tej pałeczki kontroli, która nagle znalazła się w jego posiadaniu. - Bez problemu wsadziłam cię do jednego z najgorszych więzień w Ameryce, jeszcze zanim stałeś się problemem. A jestem w stanie zrobić dużo więcej.
W kącikach jego ust na krótki moment uniosły się w cieniu uśmiechu. Zupełnie jakby właśnie na to czekał, na jej wybuch i ukrywaną przez lata nienawiść. Oczywiście nie chodziło o to, aby złapać Pannę Miller na gorącym uczynku. Oh, nie według jego cudownego planu to było ostatnim, co zrobi, zanim w pełni zemści się na niej za wszystko, co mu zrobiła.
- A co mi możesz zrobić? - odchylił się, wygodnie opierając na oparciu krzesła.Cally powoli zaczęła analizować swoją sytuację. Nie miała już na niego takiego samego wpływu jak w dniu wydania jego wyroku. Nie mogła zamknąć go na dłużej w więzieniu, bo i mimo braku winny przy morderstwie Panny Keres już wcześniej został skazany na dożywocie. Nie mogła również liczyć na ułaskawienie, które mogło być kartą przetargową. - Widzisz, to jedna z rzeczy, która nas łączy. Też jestem w stanie zrobić o wiele więcej, niż przypuszczasz. A raczej... akurat ty powinnaś być tego doskonale świadoma.
Detektyw mimo rosnącego niepokoju musiała zachować spokój. Gabriel uwielbiał gry, ale nie te jasne i oczywiste. Równie dobrze w każdym jego słowie mogło czaić się drugie dno - podpowiedź na przyszłość, która być może i uratuje jej kiedyś życie. Dlatego nie odpowiedziała od razu. Przeanalizowała jego słowa jeszcze raz i ponownie, i ponownie aż...
- To byłeś ty - wyrwało się z jej ust. Kolejne kropki zaczęły się ze sobą łączyć w przerażającym tempie. - Ty podrzuciłeś dokumenty dotyczące ofiary.
Kolejny wniosek, na który zupełnie jakby tylko czekał. Na ustach Aslanova wpłynął leniwy, aczkolwiek pełen zadowolenia uśmiech. Spojrzenie jakby stało się jeszcze intensywniejsze - nic dziwnego skoro przez całe przesłuchanie oderwał od niej wzrok zaledwie dwa razy. Atmosfera stała się tak gęsta, że bez problemu można było kroić ją nożem.
- Sądziłaś, że ściany więzienia wystarczą, aby mnie zatrzymać?
Calypso całkowicie przypadkowo zadarła z niewłaściwym człowiekiem i jedyne co jej w tym wszystkim pozostało to nadzieja, że i ona okaże się niewłaściwym przeciwnikiem.
__________________________
No i mamy trzeci rozdział łobuza a zarazem obiecane spotkanie z Gabrielem. Jakie są wasze odczucia? A może pojawiły się już jakieś teorie a propo tego kto jest winny morderstwa?
Dziękuje też za wszystkie gwiazdki i komentarze!! Pisanie dla pasji jest fajne ale pisanie dla tak wspaniałych czytelników to małe spełnienie marzeń<33 uściski!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top