|24| Zimowa zawieja | oneshot
Kordian szedł leśną ścieżką, pogwizdując cicho świąteczną melodię. Udzielał mu się już nastrój świąt, mimo że zamiast śniegu przez ostatnie kilka dni padał deszcz. Jego buty zapadały się w grząskim gruncie, ale nie przeszkadzało mu to. Gdy doszedł na skraj polany i znalazł się w małym zagajniku, dostrzegł cztery postacie.
– Hej! – zawołał radośnie.
– Cii – odpowiedzieli mu wzburzeni.
Kornelia, jako jedyna z całej paczki nic sobie z tego nie robiąc, podbiegła do brata, by mocno go wyściskać.
– Uwielbiam święta! – wykrzyknęła wesoło.
Kordianowi przyszło na myśl, że widocznie ten nastrój był zaraźliwy, a nosicielem była właśnie Kornelia. Miała na sobie puchową kurtkę i czerwoną czapkę z pomponem, spod której wystawał czarny jak smoła warkocz. Przypominała w niej elfa.
– Szkoda, że nie ma śniegu – westchnął Kordian.
Oboje unieśli głowy do góry, jak gdyby z nieba lada chwila miały spaść białe płatki. Kordian spojrzał na siostrę, która cały czas zadzierała głowę. Nie chciał burzyć jej świątecznego nastroju, ale musiał zapytać ją o sen, który dręczył go od kilku dni.
Siedział w starej opuszczonej chacie. Było tam też kilka duchów, ale nie umiał ich opisać, bo stały odwrócone do niego tyłem, wpatrując się w okno i nucąc jakąś melodię.
– Słuchaj... – zaczął niepewnie.
– Tak, ja też miałam ten sen – odparła.
Zastanowił się, czy czyta mu w myślach, Jak inaczej miałaby wiedzieć, o co chciał ją zapytać?
– To...
– Wiem, dziwne – powiedziała.
– Słyszałem, że bliźniaki wyczuwają swoje emocje, ale żeby czytać sobie w myślach?
Zaśmiała się.
– To nie to, żadne medium nie ma takiej umiejętności. Myślę, że to bardziej przeczucie.
– Cicho, do cholery – usłyszeli za sobą.
– O co chodzi? – zapytał szeptem Kordian.
– Jak co roku, zastanawiają się, który z nich ma to zrobić?
– Ale co?
– Ściąć choinkę. Robimy to bezprawnie – wyszeptała jeszcze ciszej.
– Serio? Polują na demony, a boją się takiego wykroczenia.
– Wiesz, to chyba taka nasza tradycja świąteczna – uśmiechnęła się.
Igor dzierżył w dłoniach sporych rozmiarów siekierę, bujając nią od czasu do czasu. Olo spoglądał co chwila na inne drzewko, próbując wypatrzeć najładniejsze, a Siwy z założonymi rękami patrzył w niebo, mocno się nad czymś zastanawiając.
– Ja robiłem to w zeszłym roku. Teraz któryś z was.
– Olo jest najmłodszy – rzucił szybko Igor.
– Znowu ten sam argument?!
Chłopak w popłochu zaczął wymachiwać rękami.
– Cicho – szepnęli równocześnie Igor i Siwy.
Uśmiechali się do siebie porozumiewawczo, wiedząc, że Olo nie odbije piłeczki. Gdy chcieli coś osiągnąć, zawsze posługiwali się jego wiekiem, a ten nie miał wtedy nic do powiedzenia. Tym razem jednak nie zamierzał odpuścić.
– Kordian jest nowy w ekipie, niech on zetnie choinkę – powiedział, wskazując palcem na nowo przybyłego.
Kordian otworzył oczy szeroko ze zdumienia.
– Ja?! Mam choinkę w domu i nie będę ścinał żadnego drzewka nielegalnie.
– To może w tym roku bez choinki, co Igor? – zapytał Siwy.
Mężczyzna w odpowiedzi wzruszył ramionami, za to Kornelia westchnęła cicho i spuściła głowę. Olo, widząc to, wyrwał siekierę z rąk Igora i podszedł do jednego z drzew.
– A niech was szlag trafi – mruczał pod nosem – oby was poskręcało od barszczu i pierogów.
Igor i Siwy zaśmiali się, a pierwszy z nich poruszył brwiami, pokazując na Kornelię i chłopaka ścinającego drzewo. Kordian, widząc zapał, z jakim Olo zabrał mu siekierę i radość wymalowaną na twarzy Nel, bez trudu zrozumiał, co Igor chciał przekazać mu tym gestem.
Nagle wiatr zawiał z taką siłą, że wszyscy musieli zaprzeć się nogami, by utrzymać równowagę, Czapka Korneli odfrunęła kilka metrów dalej, a Olo wpadł jak długi w największą i jedyną kałużę w pobliżu.
– Ja... – urwał Olo, bo wiatr zagłuszył jego słowa.
– Co jest?! – zawołał Kordian, przekrzykując wicher.
– Wiatr wzywa.
– Wiemy! Zamknij się już! – krzyknęła Kornelia.
Wicher zamilkł, pozostawiając chłód i wrażenie odrętwiałych kończyn.
– To chyba grubsza sprawa – zauważył Igor.
– Ech – westchnął Siwy – jak mus to mus. Sorry, Nel.
– Spoko – westchnęła – w tym roku nie będę miała wolnego. Trzeba ruszać z wiatrem.
– A jak wywieje nas gdzieś daleko? – zapytał Olo.
Chłopak zdążył wygrzebać się z kałuży. Całe spodnie i kurtkę miał w błocie, a zielona czapka przybrała odcień brązu.
– Wątpię, mieliśmy z Kordianem sen, dosyć... realny, dlatego sądzę, że nasz duch lub demon musi być gdzieś niedaleko.
– A choinka? I jemioła? – dopytywał Olo.
– Może lepiej, żeby ktoś został – zaproponował Siwy, nie zwracając uwagi na kolegę.
– A co z choinką?! – Olo nie dawał za wygraną.
– Ja się chętnie przejadę – odparł do tej pory milczący Igor.
– Ja też – zaoferował Kordian.
Od ostatniej przygody z duchem i zmorą, nie wydarzyło się nic ciekawego, a Kordian bardzo czekał na kolejną sprawę. Igor wzruszył ramionami i parsknął w odpowiedzi, że wszystko mu jedno.
– Dobra – powiedział Olo – w Wigilię sami będziecie ogarniać tę cholerną choinkę.
***
Gdy na podjeździe znalazł się czarny jeep, Kordian wybiegł z domu, rzucając rodzicom krótkie pożegnanie i wskoczył do samochodu, zajmując wolne miejsce z tyłu.
– Możemy jechać – wyszeptał zdyszany.
Siwy w odpowiedzi uniósł jedną brew do góry, ale nie skomentował zachowania chłopaka. Po chwili wbił bieg i wyjechał na drogę.
Kordian chciał jak najszybciej zniknąć z domu. Powiedział rodzicom, że wybiera się ze znajomymi na jarmark bożonarodzeniowy, ale nie wspomniał, że w podróży towarzyszy mu siostra, którą poznał zaledwie kilka tygodni wcześniej. Od tamtego momentu cały czas zastanawiał się, jak miałby przeprowadzić taką rozmowę. Im częściej zadawał sobie pytanie, dlaczego ich rozdzielono i czemu dowiaduje się o jej istnieniu dopiero teraz, tym straszniejsza wydawała mu się odpowiedź.
Z tych rozmyślań wyrwała go na szczęście Kornelia, która włączyła radio. W samochodzie rozbrzmiało
z dodatkowym wokalem dziewczyny. Igor schował twarz w dłoniach i odwrócił się w stronę szyby, udając, że dźwięki z głośników do niego nie docierają.
– To może być długa podróż – wysyczał Olo.
Dziewczyna jednak, nie zwracając uwagi na swoich towarzyszy, śpiewała dalej, poruszając się w rytm muzyki. Kordian uśmiechnął się pod nosem, gdy zrozumiał, że żadne z nich nie otrzymało talentu muzycznego. W tym samym czasie, dał o sobie znać inny dar. W umyśle Kordiana pojawiły się obrazy. Wizja była tak silna, że złapał się za głowę, pojękując przy tym.
– Nel widzisz, Kordiana już boli głowa od tej piosenki! – wykrzyczał Olo, próbując przekrzyczeć śpiewającą Kornelię.
– Zatrzymaj się! – zawołał Kordian.
Siwy zahamował z piskiem opon tak, że wszyscy polecieli do przodu. W samochodzie zapanowała kompletna cisza, gdy Igor z satysfakcją wyłączył radio. Wszyscy spoglądali z niepokojem na Kordiana.
– Widziałem... coś – wydusił.
– Co takiego? – zapytał Siwy.
– Dlaczego ja nie miałam żadnej wizji? – zapytała zdezorientowana Kornelia.
– Bo ta piosenka zagłusza myślenie – parsknął Igor.
– Ej!
– Koniec! – uciszył ich Siwy. – Co widziałeś?
Kordian próbował zebrać myśli. Część tego, co zobaczył wyglądała podobnie jak w jego śnie. Drewniana chata, trzy postacie, ale tym razem było coś jeszcze. W śnieżnej zawiei zobaczył kilka sylwetek, zmieniały się, rozwiewane podmuchami wiatru. Z białych tumanów śniegu spoglądał na niego wysoki mężczyzna, miał posępny wyraz twarzy, ale później pojawiało się coś innego, co także chciało zwrócić na siebie jego uwagę. Przypomniało psa, ale nim nie było. Wiedział to. Złote oczy zwierzęcia rozjaśniały panującą dookoła ciemność i nagle, zwierzę rozwiał wiatr, a z wirujących płatków śniegu wychodziła znajoma postać.
Kordian przyglądał się przez moment Siwemu. Mógłby przysiąc, że jego oczy na chwile zalśniły złotym blaskiem. A może była to część wizji, w której mężczyzna występował. Z jakiegoś powodu, wolał nie mówić na głos, co tak naprawdę zobaczył.
– Widziałem mężczyznę – wydusił w końcu – była burza śnieżna, wszędzie było biało, ale widziałem go doskonale. A on widział mnie.
– W takim razie jesteśmy blisko, a on wie, że go szukamy – powiedziała Kornelia.
– Odnajdziesz to miejsce? – zapytał Siwy.
Kordian potaknął. W głowie ciągle miał obraz Siwego wychodzącego z zawiei, jego złote oczy i energię, która od niego emanowała. Tak jak wcześniej od dziwnego stworzenia.
Dalsza droga minęła im w milczeniu, jedynie Kornelia od czasu do czasu nuciła pod nosem jakieś świąteczne piosenki. Zatrzymali się po kilkunastu minutach w miejscu, które wydało się Kordianowi znajome. Znaleźli się na leśnym parkingu. Z lewej strony znajdowało się kilka drewnianych ławek otoczonych niskimi drzewkami, z prawej wąska droga prowadząca w głąb lasu. Właśnie w tamtą stronę ruszył Kordian, gdy wyszedł z samochodu. Pozostali podążyli za nim. Przeczucie podpowiadało mu, że są blisko. W pewnym momencie zszedł ze ścieżki i zaczął przedzierać się przez zarośla. Już jakiś czas temu nauczył się, że nie należy zastanawiać się nad tym, co podpowiada mu intuicja. Musiał słuchać swojego wewnętrznego głosu. Nie zawiódł się. Po chwili jego oczom ukazała się niewielka polana. Rozpoznał otaczające ich sosny, zwalony pień drzewa i stertę kamieni leżących nieopodal. Nie był tu nigdy, ale wiedział, że właśnie tego miejsca szukają.
– To tu – wyszeptał.
– Tylko że tu do cholery nigdzie nie ma śniegu! – krzyknął Olo.
Jakby w odpowiedzi na jego zarzuty z nieba spadło kilka białych płatków.
– Jeśli to początek tego, co widział Kordian, to lepiej się pospieszmy – powiedział Siwy.
– Spójrzcie! – krzyknęła Kornelia. – Tam, na wzniesieniu.
Wszyscy spojrzeli w kierunku, który wskazywała Kornelia. Nieco dalej ukryta wśród drzew stała drewniana chata. Kordian wypuścił powietrze z płuc. Teraz był pewien, że to miejsce z jego snu.
***
Zanim dotarli do chaty, zieloną polanę i drzewa pokrywała już cienka warstwa śniegu. Im bliżej celu byli, tym mocniej wiał wiatr. W końcu stanęli przed drzwiami drewnianego domku. Wyglądał na stary i opuszczony. Schody na ganku skrzypiały przy każdym stawianym kroku, a z drzwi, na które wszyscy teraz spoglądali, odchodziła farba. Pierwszy do przodu wysunął się Siwy. Złapał za klamkę i z lekkim wahaniem pociągnął za nią. Drzwi ustąpiły. Mężczyzna pchnął je delikatnie i wszedł do środka. Zaraz za nim podążyli pozostali.
Wnętrze było brudne i zakurzone. Wszystkie meble pokrywała pajęczyna, leżący na podłodze dywan wyblakł, a firanki wiszące w oknach pożółkły. Lampa w saloniku nie miała żarówki, dlatego Kordian włączył latarkę w telefonie.
– Czujecie coś? – zapytał Olo.
– Nie bardzo... – wyszeptała Nel.
Kordian w odpowiedzi pokręcił głową. Wnętrze było dokładnie takie jak w jego śnie, tylko zaniedbane. Przypomniał sobie, że na kominku, który znajdował się w salonie, wisiały świąteczne ozdoby, a za oknem było mnóstwo śniegu.
– Musimy poczekać na burzę śnieżną – powiedział poważnym tonem.
– Serio? Tutaj? – zapytał zdziwiony Olo.
Nagle w kącie pokoju coś zaszurało, a później przebiegło między ich nogami.
– Czy to...? – zaczął niepewnie Kordian.
– Aaaa! Mysz! – wrzasnęła Kornelia.
Złapała Olka za rękę, chowając się za nim przed wzrokiem szarego stworzonka. Chłopak syknął, gdy wykręciła mu rękę, a później z uśmiechem na twarzy zwrócił się do przyjaciółki.
– Spoko, to tylko mysz.
Kornelia zmierzyła go zimnym wzrokiem, ściskając mocniej za ramię.
– Dobra, zajmę się tym – wydusił.
Wiatr za oknem zaczął przybierać na sile, dookoła wirowały białe płatki śniegu, coraz mocniej okrywając okolicę warstwą białego puchu.
– Trzeba rozpalić w kominku, jeśli mamy tu przesiedzieć tę zawieję – powiedział twardo Siwy.
Ułożył w środku kilka drewienek i zaczął rozpalać ogień. Po kilku dobrych minutach udało się. W małym saloniku rozbłysło nieśmiało światło. Wszyscy usiedli dookoła kominka, wsłuchując się w trzask płonącego drewna.
– Trochę tu chyba posiedzimy, co Kordian?
zapytał Olo, przysuwając się do Korneli.
Kordian odwrócił się w stronę okna, w którym powinny stać trzy zjawy, ale zamiast nich widział tylko biały krajobraz za brudną szybą.
– Mhm – mruknął w odpowiedzi.
Liczył na to, że od razu natkną się na ślady duchów, jednak chata była pusta. Ogrzewali się przy kominku, kiedy nagle ku zaskoczeniu wszystkich ciszę przerwał Igor, zwracając się do Kordiana.
– Wiesz co to są Szczodre Gody?
– Nieee – wyjąkał zaskoczony.
– To stare słowiańskie święto, rozpoczyna się w nocy z 21 na 22 grudnia i ma sporo wspólnego z Bożym Narodzeniem.
– Na przykład?
– Choinka, u nas to gałąź jodły lub sosny podwieszana pod sufitem.
– Albo udekorowany snop zboża, który stawia się w kącie – dodał Olo.
– Dawanie prezentów – wtrąciła radośnie Kornelia.
– I jedno nakrycie więcej – szepnął z powagą Siwy – ale nie dla zbłąkanego wędrowca.
Wszyscy pokiwali głowami.
– A dla kogo?
– Dla zbłąkanej duszy. Szczodre Gody to także noc duchów – wyjaśnił Igor.
– Wtedy jest ich najwięcej – powiedziała cicho Kornelia, spoglądając w ogień.
– Nie wiedziałem – szepnął Kordian.
Nigdy nie słyszał o takim święcie. Zastanawiał się, czy pozostali je obchodzą.
– A wy świętujecie Boże Narodzenie czy Szczodre Gody? – zapytał.
Wszyscy wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, aż w końcu znów niespodziewanie odezwał się Igor.
– Nie ma znaczenia, co się świętuje, najważniejsze z kim.
– Brzmi trochę banalnie – odparł Kordian.
– Może kiedyś to zrozumiesz – żachnął się Igor.
Odwrócił głowę w stronę okna i wcisnął się bardziej w pluszowy fotel, wzbijając tym samym w powietrze drobinki kurzu. Nie miał ochoty na dalszą rozmowę. Myślał teraz o matce i o tym, że pewnie czeka na niego w domu, a on po raz kolejny zostawia ją samą w święta. Niezręczną ciszę przerwał Siwy.
– Kończy się drewno. Pójdę czegoś poszukać.
– Pomogę ci – zaoferował Kordian.
Siwy skinął głową i obaj wyszli z chaty w poszukiwaniu drewna na opał. Skierowali się w stronę starej szopy za domem. Tam znaleźli spory zapas drewna kominkowego. Kordian wziął tyle, że ledwo mieściło się w jego rękach i gdy tylko postawił pierwszy krok, drwa wyleciały mu z rąk. Wtedy dostrzegł na stole stare pudło. Było prawie puste. Na dnie leżały pożółkłe kartki i jakiś list. Ułożył drewno w środku i tak obładowany ruszył w kierunku chaty. Gdy był już na stopniach obejrzał się przez ramię. Siwy stał za nim wpatrując się w jakiś punkt na horyzoncie.
– Idziesz?
– Zaczyna się dziś w nocy.
– Szczodre Gody?
Siwy skinął głową.
– Muszę coś zrobić.
– Mogę iść z tobą?
Siwy uniósł jedną brew do góry. Kordian czuł, że powinien iść z nim, chciał wiedzieć, co oznaczał jego sen i kim był stwór, który się w nim pojawił. Nie wiedział, czy wspomnieć o tym przyjacielowi, ale Siwy nawet nie pytał.
- Skoro musisz.
Kordian zostawił w salonie pudło z drewnem i wybiegł z chaty, podążając za Siwym. Mężczyzna szedł szybko, mimo że w rękach miał całą stertę drewna. Po kilku minutach marszu zatrzymali się na skraju polany, z której wcześniej przyszli.
– Co teraz?
– Rozpalimy ognisko.
– Po co?
– Dla dusz, by mogły się ogrzać.
– Myślisz, że jakieś przyjdą?
– Mam nadzieję.
***
Siedzieli przy ognisku na starym zwalonym pniu. Wiatr owiewał ich twarze. Kordianowi nie pomagały nawet rękawiczki i czapka, wystawiał ręce w kierunku ognia, by nieco się ogrzać. Siwy nie miał tego problemu. Miał na sobie tylko szarą bluzę i cienką kurtkę. Jego włosy targał wiatr, ręce były zmarznięte, ale on nic sobie z tego najwyraźniej nie robił.
– Nigdy nie opowiadałeś o sobie – zaczął Kordian.
– Nie czuję takiej potrzeby – odparł krótko.
Kordian nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Normalnie uznałby Siwego za gbura, ale wiedział, że jest po prostu bardzo skryty w sobie, a przy tym bywa też szczery.
– A gdybym zapytał?
Siwy zaśmiał się donośnie.
– Chcesz wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego łapiemy zjawy i demony?
– Zgadza się – potaknął – ja jestem medium, a zabroniłeś mi ostatnio iść z wami na polowanie. Nel też nie zabraliście.
– Odsyłanie duchów a łapanie demonów, to dwie różne sprawy.
Niespiesznie wyciągnął pudełko z kieszeni kurtki i zapalniczkę. Chwycił jednego papierosa ustami i różowymi z zimna dłońmi, odpalił go, zaciągając się dymem. Kordian cierpliwie wyczekiwał dalszej części historii, ale Siwy milczał, co jakiś czas wypuszczając dym z płuc.
– Widzisz – zaczął – widzieć duchy może tylko medium, chociaż każdy może je odesłać, jeśli pozna ich sekrety i troski, ale największe szanse na to ma właśnie medium. Demony to inna sprawa, każdy może spotkać demona, ale tylko ci, którzy mają w sobie cząstkę magii, mogą z nimi walczyć.
Kordian otworzył usta ze zdziwienia.
– My nie jesteśmy normalni. I nie jesteśmy z twojego świata.
Mówiąc to, spoglądał na niego, wyczekując jego reakcji. Kordian otrząsnął się.
– A skąd?
– Z daleka. Olo jest wyrzutkiem, Igor to mieszaniec. A ja jestem z granicy.
– Możesz jaśniej?
– W naszych żyłach płynie magia, Kordianie. Istnieje miejsce, w którym tacy jak my żyją, pamiętając o dawnych wierzeniach. Czczą starych bogów i wierzą w magię. Tyle że my już nie możemy tam wrócić. Olo płaci za błędy swoich rodziców, został wygnany dawno temu. Ojciec Igora był Nawijczykiem, ale matka jest zwykłym człowiekiem. Dlatego nie ma dla niego miejsca w Nawii.
Nawia. Kordianowi wydawało się, że gdzieś już słyszał tę nazwę. Mityczna kraina, która istniała naprawdę.
– A ty? Z jakiej granicy jesteś?
– Z granicy życia i śmierci.
***
– Mówię ci, już jej tutaj nie ma.
– Przecież nie wyszłaby na takie zimno. Myszy to inteligentne stworzenia.
– Taa, a do tego niegroźne – odparł Olo.
Oboje z Kornelia klęczeli pod stołem, spoglądając na szczelinę w ścianie.
– Nie pozwolę ci jej zamordować
szepnął Olo.
– Chcę się jej tylko pozbyć z tej chaty.
– Jesteś okrutna. To jej dom, a ty przylazłaś tu nieproszona.
– Po czyjej jesteś stronie? – zapytała cicho Nel.
– Bezbronnych istot – szepnął cicho Olo.
Kornelia szturchnęła go w ramię, jednocześnie uśmiechając się pod nosem. Olo spojrzał na nią, próbując ukryć rozbawienie.
Z pluszowego fotela przyglądał im się w Igor. Wywrócił oczami na widok zmagań przyjaciół i chcąc zająć czymś swoje myśli, postanowił porozglądać się po pomieszczeniu. Podszedł do ściany, na której wisiały zdjęcia w ramkach, przedstawiały szczęśliwą rodzinę. Wszystkie poza jednym. Na ostatnim z nich brakowało jednej osoby, a uśmiechy na twarzach pozostałych były nieco przygaszone i wymuszone.
Igor odsunął się od ściany i podszedł do okna. Na zewnątrz robiło się już ciemno. Widział z oddali blask ogniska. Wiedział, że to Siwy rozpalił ogień dla błąkających się dusz.
Nagle coś przysłoniło mu ten widok. Przed oczami zamajaczył jakiś cień, a potem w szybie dostrzegł odbicie, nie swoje lecz matki. Cofnął się przerażony o krok, wpadając na stolik kawowy.
Nel i Olo zaalarmowani hałasem wyskoczyli spod stołu. Igor rozglądał się niepewnie po pomieszczeniu.
– Wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna.
Igor nie odpowiedział. Nagle przed nim stanęła kobieca postać. Miała okrągłą twarz, duże oczy i blond włosy spięte w kok.
– Mama..?
Olo i Kornela spojrzeli na siebie zaskoczeni.
***
Płatki śniegu wirowały w powietrzu jak szalone. Siwy i Kordian zaczęli rozglądać się dookoła, gdzie nie spojrzeli, wszędzie widzieli biały kurz. Zawieja rozszalała się na dobre, do tego zaczął zapadać zmrok.
– Trzeba wracać do chaty!
krzyknął Siwy.
Kordian skinął głową. Już miał ruszyć w stronę domku, ale nagle wśród śniegu dostrzegł dwa złote lśniące punkty.
– Jeszcze nie.
– Co?!
– Nie możemy
odparł Kordian, próbując przekrzyczeć wiatr. – Widziałem to w swoim śnie!
Wskazał dłonią na zarys postaci majaczący w oddali. Siwy odwrócił się w tamtą stronę i dostrzegł parę złotych oczu. Wiedział, co stoi przed nimi i wiedział, że nie zdoła przed tym uciec.
– Co to jest?
– Simurg
odparł Siwy
mityczne stworzenie.
– Nie jest demonem?
– Nie. Nie mamy się czego obawiać.
Odwrócili się w tamtą stronę, ale Simurga już nie było. Zaczęli rozglądać się dookoła i wypatrywać złotych oczu. Nagle z tumanów śniegu wypłynęła czarna postać, wydając przy tym nieznośny dla uszu dźwięk.
– Padnij! – krzyknął Siwy i w ostatniej chwili popchnął Kordiana w zaspę.
Ponad nimi przeleciała czarna postać, próbując złapać ich w swoje szpony. Podnieśli się, spoglądając w jej kierunku.
– To jest demon – powiedział Siwy. – Simurga nie powinno tu być, dlatego ktoś ruszył za nim. Niedobrze.
– Co teraz? – zapytał Kordian, ale Siwy już go nie słyszał.
Wyciągnął swój łańcuch, okręcił go wokół jednej dłoni, a drugą zaczął zataczać nim młynki w powietrzu. Poczwara obserwowała go z daleka, okrążając powoli. Miała dwa rzędy ostrych zębów, długie palce zakończone szponami jak u ptaka i czerwone oczy.
Kordian czuł, jakby czas zatrzymał się w miejscu, gdy strzyga ruszyła na nich z krzykiem. Zanim zdążyła ich dopaść, srebrny łańcuch okręcił się wokół niej, migocząc. Miejsca, w których stykał się ze skórą poczwary, zaczęły pokrywać poparzenia. Potwór zawył.
Siwy zaczął przyciągać strzygę do siebie, ale zadanie utrudniał mu wiatr i zimne ogniwa łańcucha, przez które bolały go dłonie. Mimo to ciągnął z całych sił, jednocześnie zbliżając się do ogniska.
Strzyga, widząc to, zaczęła się szarpać. Wiedziała, że ogień jest jej zgubą. Gdy Siwy myślał, że to już koniec, strzyga opadła na kolana, zatapiając się w śniegu i pociągając razem ze sobą mężczyznę. Zanim oboje zdołali wygramolić się z zaspy, strzyga była już wolna, Siwy próbował złapać łańcuch, ale ona była szybsza. Uderzyła go w twarz, pozostawiając głęboką bruzdę na jego twarzy.
Następnie ruszyła w stronę sparaliżowanego strachem Kordiana. Dzielącą ich odległość pokonała w kilka sekund. Gdy chłopak myślał, że już po nim, w powietrzu zawirowały złote iskierki, odwracając uwagę strzygi. Oślepiały ją i raniły, a ona próbowała się od nich opędzić.
Wtedy Siwy zarzucił jej na szyję łańcuch, strzyga ponownie próbowała się wyszarpać, jednak bezskutecznie. Siwy nie puszczał i mimo że śnieg utrudniał mu poruszanie się, powoli ciągnął potwora w stronę ognia, cały czas przyduszając go. Srebrny łańcuch ranił jej szyję i zaciskał się coraz mocniej. W końcu strzyga przestała stawiać opór i osunęła się na ziemię. Mężczyzna bez wahania wrzucił ją do ognia. W tym momencie w głowie Kordiana pojawiły się wspomnienia z willi na wzgórzu, odsunął je od siebie. Wiedział, że ogień był jedynym sposobem na pozbycie się tego monstrum.
Kordian patrzył, jak znika w płomieniach. Spojrzał na Siwego i jego poharatany policzek. Mężczyzna trzymał się za obolały bok, ale poza tym wyglądał w porządku.
Kordian poczuł za sobą czyjąś obecność i obrócił się niepewny, co ujrzy tym razem, jednak to, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie. Gdyby nie śnieg padający na twarz, zapewne otworzyłby usta ze zdziwienia.
Przed nim stał... pies. Nie byle jaki. Był nienaturalnie duży, przypominał wilka, miał złote oczy, lśniącą, białą sierść i skrzydła. Prawdziwe skrzydła. Gdy je rozłożył, rozświetlił ciemność panującą dookoła.
–
Jego głos rozchodził się w ich głowach, chociaż Simurg nawet nie poruszył szczęką.
Kordianowi wydawało się, że Siwy prychnął w odpowiedzi. Spojrzał na mężczyznę, jego twarz nie wyrażała zaskoczenia. Czy to możliwe, że już wcześniej spotkał się z tym mitycznym stworzeniem?
– Kordianie – zwrócił się do chłopaka – cieszę się, że odnalazłeś swoje przeznaczenie.
Kordiana zaskoczyły te słowa, nie wiedząc, co powiedzieć, jedynie uśmiechnął się delikatnie.
– To jednak nie koniec twoich zmagań na dzisiaj, twoi przyjaciele potrzebują pomocy.
Kordian spoglądał to na Siwego, to na Simurga, gdy w jego głowie ponownie rozległ się głos.
– Idź! Ja i twój przyjaciel musimy porozmawiać. Wiem, że masz wiele pytań, których teraz nie sposób wyrazić, ale kiedyś na pewno na nie odpowiem. Obiecuję, że jeszcze się spotkamy.
Kordian skierował się w stronę chaty, jednak wszystko przed nim otaczała ciemność. Niespodziewanie zza pleców wyskoczyła maleńka iskierka, która zaczęła prowadzić go do domku na wzniesieniu. Kordian po raz ostatni spojrzał na Simurga i pobiegł przed siebie. Ruch utrudniały mu wysokie zaspy, a do butów wpadał śnieg, przeraźliwie szczypiąc, ale przyjaciele czekali, a on nie zamierzał się teraz nad sobą użalać.
Siwy został sam z Simurgiem. Mężczyzna otarł krew z policzka. Zimny wiatr koił, a rana zaczęła goić się sama. Po jakimś zniknęła, pozostała tylko mała blizna.
– Widzę, że magia w tobie cały czas jest silna, mimo że znajdujesz się daleko od domu.
– Ja nie mam domu – rzucił cierpko Siwy.
– Przecież nie jesteś wygnańcem – zaśmiał się. – Niedługo będziesz musiał wrócić.
– Nigdy! – krzyknął.
– Nie można porzucić swojego przeznaczenia, Kalmirze.
Siwy zamarł. Od bardzo dawna nikt nie używał jego prawdziwego imienia. Nikomu go nie zdradzał. Nawet jego przyjaciele go nie znali.
– Wiatr w końcu przywieje cię do Nawii.
– Ryzykowałeś, zjawiając się tutaj, tylko po to żeby mi to powiedzieć?
– Jestem posłańcem. I twoim opiekunem, a ty jesteś...
– Nie zaczynaj! – Siwy nie dał mu dokończyć.
Odwrócił się do niego plecami i ruszył w stronę chaty. W jego głowie rozniosły się echem ostatnie słowa stworzenia. Wypowiedziane tym razem władczym tonem.
– Jeszcze się spotkamy, Kalmirze. I to szybciej niż myślisz. Wiesz, co jest twoim obowiązkiem.
Mężczyzna zignorował to, co usłyszał. Tak dawno nie był w Nawii. Nie dlatego, że nie miał tam wstępu, ale dlatego, że nie chciał tam wracać. Zbyt wiele bolesnych wspomnień wiązało się z tamtym miejscem. Teraz miał nowe obowiązki i nowych przyjaciół, których nie zamierzał zawieść.
***
Kordian odrętwiałymi z zimna dłońmi pchnął drzwi do chaty. Zastał tam ogromny bałagan
meble były poprzewracane, na podłodze leżały potłuczone naczynia i stary wazon, a w samym środku tego chaosu, Olo przytrzymywał Igora. Dostrzegł krew sączącą się z nosa tego pierwszego. Nel stała przed nim, próbując przemówić mu do rozsądku, ale Igor szarpał się, próbując wyrwać się z uścisku przyjaciela.
– Dlaczego ją widziałem?! Co on jej zrobił?
– Stary, uspokój się!
– Co się tu dzieje? – zapytał zaskoczony Kordian.
– Sama nie wiem, ten duch namieszał mu w głowie – wyjąkała Kornelia.
– Puść mnie! – krzyczał Igor.
– Zapomnij – syknął Olo.
Był chudszy i niższy od Igora, ale trzymał go w stalowym uścisku. Wiedział, że jeśli go puści, to ten znów wpadnie w szał i zrobi krzywdę sobie lub innym. Duchy umiały manipulować ludźmi, wykorzystując ich słabości.
Igor szarpnął głową do tyłu, próbując uderzyć Olka w twarz, ale tym razem chłopak zachował czujność i odchylił się w porę.
– Jeszcze raz, to jak babcię kocham, oddam ci! – wyrzucił.
Kordian złapał Nel za rękę.
– Trzeba go znaleźć i odesłać.
– Proponuję się pospieszyć, bo długo tak nie wytrzymam – warknął Olo.
Złapali się za ręce, ale zanim zdążyli wywołać ducha, przed ich oczami stanęły trzy postacie. Przeszły przez pokój, nie zwracając na nich uwagi. Kobieta usiadła przy kominku, a dzieci podbiegły do okna.
– To nie duchy, to wspomnienie. Jego wspomnienie.
– To niemożliwe – szepnęła Kornelia.
– Możliwe – odparł czyiś stłumiony głos. – Żyję w tej chacie w samotności i z tym jednym wspomnieniem.
– Pomożemy ci – powiedziała Kornelia.
– Jak?
– Powiedz, co się z nimi stało.
– Odeszli. A właściwie to ja ich opuściłem.
Było tak, jak w rezydencji. Wspomnienia ducha zaczęły zalewać Kordiana i Kornelię.
– Teraz już rozumiecie? Nie miałem dla nich czasu, nawet w święta. A oni czekali na mnie, aż w końcu przestali. Któregoś razu zastałem tu pustą chatę i z ta pustką trwam do dziś. Napisałem do nich list, ale...
– Nie zdążyłeś go wysłać.
Duch potaknął.
– Nie wiedzą, jak bardzo żałuję, że ich zawiodłem.
Mówiąc to spuścił głowę i zniknął.
– Zaczekaj! – zawołał za nim Kordian.
– Dostarczymy twój list, tylko zostaw naszego przyjaciela.
Duch wyrósł nagle za ich plecami, więc oboje odwrócili się w jego stronę. Mężczyzna obdarzył ich smutnym spojrzeniem.
– On też zapomniał o rodzinie. A rodzina jest najważniejsza. Teraz to wiem.
– Odpuść mu
poprosił Kordian.
Po chwili rzucił się w kierunku starego pudła, które zostawił przed drzwiami. Jednak okazało się ono puste. Otworzył oczy ze zdumienia, ale zaraz oprzytomniał i podbiegł do kominka. Wypatrzył tam stertę pożółkłych papierów, na szczęście nie wszystkie zajęły się ogniem. Włożył rękę w ogień i nie zważając na żar, wyciągnął je. Udało mu się uratować list.
W tym samym momencie Igor stracił przytomność i opadł bezwładnie na Olka, który delikatnie ułożył go na wypłowiałym dywanie.
– Zrobicie to dla mnie? – zapytał duch, po czym zaczął łkać.
– Tak – odparła Kornelia – tylko musisz przejść na drugą stronę.
– Tak mi przykro – wydusiła zjawa.
– Już dobrze – pocieszyła go Kornelia.
– Oni powinni być najważniejsi. Nie tylko w święta – wyznał duch, spoglądając na Igora. – Przekażcie mu to.
Duch spojrzał jeszcze raz na swoje wspomnienie, a później stając razem ze swoją rodziną, rozpłynął się w powietrzu.
Kordian trzymał w dłoni zaadresowana kopertę. Była nieco zwęglona, ale cała. Nie zamierzał jej otwierać. Musieli ją wysłać, tak jak obiecali.
***
– Jesteście bardzo naburmuszeni
zauważyła Kornelia.
Siwy patrzył na drogę, jego mina nie wyrażała żadnych emocji. Kordian siedział ściśnięty między Olkiem a Igorem. W głowie miał spotkanie z Simurgiem. Igor rozmyślał o swojej matce i słowach ducha, a Olo spoglądał za szybę. Żaden z nich nie zareagował na jej słowa. Kornelia wywróciła oczami.
– Wiem, że uganianie się, za duchami i demonami nie wprawia człowieka w radosny nastrój, ale chłopaki, za parę dni jest Boże Narodzenie. Może chociaż w ten dzień zapomnimy o duchach.
pomyślał Kordian. Nie da się o nich zapomnieć, są tuż obok. Jedyne, co trzeba robić, to pamiętać o żywych. Rozejrzał się po zebranych i pomyślał, że jakiś czas temu stali się dla niego bardzo ważni. W głowie miał słowa Siwego i to, że tak naprawdę istnieje inne miejsce, do którego nie mogą wrócić. Są wyrzutkami, może czas, by stali się częścią jego świata. Wiedział, że to ryzykowne, ale nie mógł postąpić inaczej. Po chwili coś przyszło mu do głowy.
– Mam pomysł
szepnął.
***
Igor pożyczył samochód od Siwego i z samego rana wyruszył do domu. Ciężko było mu pogodzić obowiązki syna i łowcy demonów. Nie chciał przyznawać tego przed sobą samym, ale tęsknił za matką, za jej uśmiechem i rozmowami przy herbacie i cieście z rabarbarem. Nie umiała posługiwać się magią i nie rozumiała, dlaczego Igor zdecydował się na to, ale była wyrozumiała i wspierała go jak umiała. Ojciec zawsze powtarzał, że nie żałuje swojej decyzji. Dla rodziny był gotów na wygnanie.
Igor uśmiechał się do siebie, jadąc zaśnieżoną szosą. W domu zawsze łączyli Szczodre Gody i Boże Narodzenie, co nie było trudne, bo oba święta miały podobne tradycje. Ślinka ciekła mu na myśl o przepysznej kutii matki i piernikach oblanych lukrem. Nie mógł się doczekać, aż ją wyściska i opowie o wszystkich przygodach, które przeżył, a ona będzie słuchać z zapartym tchem.
***
Kordian rozkładał właśnie zastawę stołową. Robił to pierwszy raz w życiu, ale dziś musiał mieć to pod kontrolą.
– Kochanie, wyciągnąłeś za dużo talerzy – zauważyła mama.
Kordian zamrugał kilka razy oczami, nie bardzo wiedząc, jak ubrać myśli w słowa.
– Nie – odparł krótko.
Ojciec odsunął gazetę sprzed twarzy. Jak zwykle siedział w swoim starym fotelu.
– A ten strudzony wędrowiec, którego zaprosiłe,ś je za trzech? – zaśmiał się.
– Tak właściwie... to jest ich troje.
Matka na chwilę zamarła, a ojciec Kordiana wpatrując się w niego usilnie, wybuchł gromkim śmiechem, opanował się jednak widząc, że Kordian nie reaguje.
– Mówisz poważnie? – zapytał unosząc posiwiałą brew do góry.
Kordian pokiwał głową.
– Leonie, więcej ryby i ziemniaków!
– Kochanie, ugotowałaś tego dla całej armii.
– A ciasto? Co z ciastem?
Ojciec Kordiana wstał z fotela i ruszył niezadowolony do kuchni, by uspokoić nieco lamentującą żonę. Po drodze rzucił jeszcze cierpkie spojrzenie synowi i pokręcił głową.
Gdy zadzwonił dzwonek, Kordian zerwał się na równe nogi. Otworzył drzwi i wpuścił przyjaciół do środka, zapraszając ich do salonu. Rodzice Kordiana, zaalarmowani hałasem, wyszli, ciekawi swoich dzisiejszych gości. Kordian przedstawił im wszystkich po kolei. Gdy ich wzrok padł na Kornelię, oboje oniemieli. Matka opadła ciężko na fotel ojca, a ten spuścił głowę na dół, zagryzając usta. W salonie zapanowała cisza jak makiem zasiał.
Kordian wiedział, że Nel jest jego siostrą, nie wiedział tylko, dlaczego zostali rozdzieleni. Widział po reakcji rodziców, że już nie ukryją prawdy. Może wybrał nieodpowiedni dzień na zgłębianie rodzinnych sekretów, ale przecież dziś rodzina była najważniejsza, chciał, żeby Kornelia spędziła z nim święta.
– Mamo, tato – zaczął, dając im tym samym do zrozumienia, że nie ma znaczenia czy są jego rodzicami, czy też nie – to moi przyjaciele.
Prawda mogła poczekać jeszcze chwilę.
– O, jemioła – uśmiechnął się Olo spoglądając na gałązkę jemioły nas sobą i stojącą obok Kornelię – no i teraz wszystko gra.
Kordian uśmiechnął się, spoglądając na swoich najbliższych. Teraz rozumiał, co miał na myśli Igor, mówiąc, że najważniejsze jest to, z kim się świętuje.
***
Siwy zapalił świeczkę i postawił ją przy oknie. Gdy to zrobił, poczuł lekki powiew, jego włosy uniosły się delikatnie do góry, a po skórze przeszedł dreszcz.
Odwrócił się w tamtą stronę i zobaczył za oknem, wśród wirujących płatków śniegu, parę złotych oczu, intensywnie wpatrujących się w niego.
Złote oczy po chwili zniknęły, a wiatr zawiał, niosąc ze sobą słowa.
– Bądź gotowy, Kalmirze. Niebawem mrok zacznie rzucać cień na światło, a ty będziesz nam potrzebny.
Autor: KejtElizabet
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top