I

Ludzie mają tendencję do podziwiania aktorów, grających główne postaci w danym filmie. Zazwyczaj jest to pozytywna osoba z dobrym sercem, którą wszyscy uwielbiają. Nikt nie zwraca uwagi na antagonistę, postać wredną, przebiegłą i podłą, choć to tego aktora powinniśmy wszyscy podziwiać.
Łatwo jest zagrać protagonistę, ponieważ jest pozytywny, pomocny i charyzmatyczny. Człowiek ma w sobie pewną słabość, która sprawia, że chce pokazać tylko swoją dobrą stronę. Tę stronę, która jest bez skazy. Niewielu jest skorych do tego, by przekroczyć tę granicę, którą wyznacza nam właśnie ta cecha. Ci ludzie w rzeczywistości są bardziej pewni siebie i sympatyczni, a na ich pomoc możemy liczyć w większości przypadków.
Mimo to żyją w cieniu protagonisty, który opala się w świetle sławy i uwielbienia.
Gdyby jednak nasz bohater zdjął okulary przeciwsłoneczne, zauważymy przekrwione, podkrążone oczy i to spojrzenie, godne zombie.
Podsumowując - wszyscy jesteśmy wadliwi.
Nawet taki protagonista,  uważany za ideała. Gra go tylko aktor, który jest człowiekiem, takim jak wszyscy.
Doceniajmy ludzi takich, jakimi są, a nie to, kogo odgrywają.

- Yoona, patrzaj kurdebele! - na moich plecach zawisa HyoRi, machając mi przed nosem paczką jakichś chipsów z automatu, znajdującego się kilkanaście metrów od nas.
- Hm? - unoszę brew, udając zainteresowaną. - Chrupki. Smacznego - Mamroczę, zakładając kosmyk brązowych włosów za ucho.
HyoRi jest ze mną na jednym roku socjologii. No... Prawie. Częściej jej nie ma, niż jest.
Łokciem strącam ją z moich pleców, a ona, nic sobie z tego nie robiąc, siada obok mnie na ławce
- Kiedy jest mój pociąg? - dopytuje, a ja wzdycham.
- Szesnasta czterdzieści trzy. Zazwyczaj przyjeżdża jednak czterdzieści osiem - recytuję, przegryzając kawałek paznokcia z mojego kciuka, przy czym pudrowo-różowy lakier zaczyna się odklejać od płytki.
Chemiczny smak drażni mój język, przez co wypluwam zawartość mojej jamy ustnej do znajdującego się nieopodal śmietnika.
Ścieram resztki śliny z kącika ust, zapominając o niedawno nałożonym, różowym błyszczyku.
W panice spoglądam na wierzch prawej dłoni, na której widnieje roztarty ślad błyszczącej pomadki o smaku truskawki.
- Cholera - wzdycham, wstając i ruszając ku łazience.
Pociągam za klamkę białych drzwi z napisem "WOMAN", a do moich nozdrzy dociera nieprzyjemna, drażniąca woń środków czyszczących.
Po mojej lewej stronie pięć z sześciu kabin jest wolne, a po prawej wisi wielkie, miliardy lat nie myte lustro, na którym widać odciski dziecięcych palców i wyznania miłosne, pośrednie wiadomości, ewentualnie artystyczny rozwój poliglotów, którzy chcą nas zarazić miłością do języków obcych, pisząc ogromnymi literami "FUCK OFF". Na cętkowanym linoleum widać różnorodne ślady po butach, których zabłocona podeszwa idealnie się odbiła, niczym jeden z tych stępli, którymi bawiłam się jako dziecko.
Sinozielone kafelki pokrywają ściany, a uliczni artyści z kompleksami podzielili się na nich wizerunkiem swoich przyrodzeń. Tylko jedna rzecz się wyróżnia. Podchodzę. Ładnym, kaligraficznym pismem jest napisany jakiś cytat. Czarny flamaster trochę się zmazał, przez co muszę wytężyć wzrok.
" Zamykają się drzwi, otwiera się okno" ~ Kim SeungRi, Ostrze w ciemności.
A jeśli w tym pomieszczeniu nie ma okien, co wtedy?
Mam wyważyć drzwi, zrobić dziurę w ścianie, podkop czy może przejść drogą wentylacyjną, niczym ci słynni agenci?
Wzdycham.
Odwracam się. Napotykam swoje odbicie i mrużę oczy.
Stając przed lustrem nie zastaję siebie.
Nie tej siebie. Tej, którą chcę być.
Którą pragnę być.
Odgarniam kilka kosmyków brunatnych włosów znad równie brunatnych brwi.
Wszyscy jesteśmy mieszanką protagonistów i antagonistów. We mnie jest zdecydowanie więcej antagonistki.
Zdecydowanie więcej feleru, którego nikt nie lubi.
Ludzie lubią ideały. Chcą być idealni.
Nikt nie jest idealny.
Tylko bohaterowie książek. Bohaterowie filmów.
Tylko fikcja jest idealna.
- Jesteś głupia, Yoona - mówię do swojego odbicia.
Wszyscy na świecie są głupi.
Bezmyślnie obieramy sobie coś nieosiągalnego.
Zakochujemy się w nieosiągalnych ludziach.
Marzymy o nieosiągalnych rzeczach.
Ktoś otwiera drzwi kabiny.
W lustrze widzę długonogą brunetkę, zapinającą ostatni guzik białej, zwiewnej koszuli.
Przylegająca, czarna spódnica idealnie podkreśla jej wcięcie w talii, godne niejednej bohaterki Winx. Dobra, przesadziłam. Nikt nie ma tak świetnego wcięcia, jak Winx.
Spogląda na mnie, zarzucając swoją brunatną grzywą, niczym klacz konia fryzyjskiego, biegnąca po norweskich polach. Dlaczego norweskich? Tak jakoś. Przyszło mi do głowy jako pierwsze. Wymija mnie, nawet nie podchodząc do umywalki. Kręcę głową z dezaprobatą.
O dziwo, najwięcej bakterii znajduje się właśnie na rękach. Powinna je umyć po wizycie w toalecie. Ale nie wnikam. Może dla niej to jest tak naturalne, jak oddychanie?
I nie umywszy rąk wychodzi.

Odgarniam grzywkę na bok i zmywam smugę pozostałą po błyszczyku.
Moje ciemnoróżowe usta tracą resztki połysku i stają się matowe. Pospolicie matowe.
Unoszę kąciki ust w uśmiechu, ale szybko je opuszczam.
Jeżeli człowiek często się uśmiecha, robią mu się zmarszczki. Od makijażu z resztą też.
Poprawiam błękitny żakiet i zagarniam włosy na prawe ramię.
Muszę się obciąć. Długie włosy są problematyczne.
Ale wszyscy lubią długie włosy.
Wzdycham. Moja pierś powoli unosi się i opada. Wraz z nią to samo robi biała bluzka w czarne paski, która wisi na mnie, niczym na manekinie.
Nie jestem brzydka. Jestem pospolita. Nie ma nic złego w byciu pospolitym, prawda?
Pospolici ludzie są wszędzie, nieraz odnoszą sukcesy.
- YOONA! JADĘ! - Słyszę odbijające się echem wołanie HyoRi.
Czyli dzisiaj przyjechał wcześniej...
Unoszę oczy ku lampom nade mną, a blade światło pada wprost na moją zmęczoną twarz.
Odwracam się.
Ostrze w ciemności...
Może być ciekawe. Bardzo ciekawe.
Czuję wibracje w tylnej kieszeni dżinsów.
- Jae? Jesteś już w domu? Nie?  Jest sprawa - mówię do słuchawki, z której po chwili słyszę jęk niezadowolenia.
- Yoona, ty wredna kobieto - marudzi, przeciągając samogłoski. 
Klnie, oddalając słuchawkę od lewego ucha.
Oczami wyobraźni widzę bruneta, trzymającego w prawej ręce kubek z Espresso z Kawiarni naprzeciwko firmy w której pracuje, przyciskający do uszu telefon lewym ramieniem, wolną ręką wyjmując z portfela pieniądze, który odchodząc od kasy wpada na latarnię, nabijając sobie guza. Zapewne myśli, że samo oddalenie słuchawki wystarczy. Niestety, ton głosu również jest niebotycznie ważny.
- Wyłączam się - informuje, a po chwili słyszę głośny podłużny pisk, drażniący moje biedne uszy.
Nawet nie mogę powiedzieć zwykłego "Cześć".

♦♦♦

Krew. Widzę krew. Ciało upada na brudną od zaschniętej krwi podłogę, a po pokoju roznosi się głuchy huk. Strzał.
Jeden. Drugi. Trzeci.
Każdy pocisk strzępi ciało wysokiego, ciemnowłosego chłopaka. Z każdá kolejną sekundą jest w tym miejscu coraz mniej życia.
Osobnik w czarnej kurtce z głębokim kapturem znika w ciemności. Znika, zostawiając mnie samą z martwym.
Podbiegam do ciała. Zakrwawiona, zmasakrowana twarz, pokryta licznymi siniakami i zadrapaniami wygląda na nadwyraz spokojną. Jakby spał.
Krzyczę. Wołam. Próbuję wezwać pomoc.
Proszę chłopaka, żeby wstał, choć wiem, że jest martwy. Błagam go. Każę mu wstać. Nie reaguje.
Dotykam czerwonej plamy na jego białej koszuli, by zdać sobie sprawę, że to krew.
Zaciskam szczęki, próbując zdławić w sobie łzy.
To na nic. Moja twarz staje się czerwona i niesamowicie gorąca. Zalewają łzy, cieknące powoli ku brodzie.
Kapią na podłogę, mieszając się z krwią chłopaka.
Chłopaka, którego nie znam, a którego śmierć tak na mnie działa.
Odruch człowieczeństwa zmusza mnie do odgarnięcia czarnego, sklejonego od potu i krwi kosmyka z jego zamkniętych oczu. Jego twarz nie wyraża wiele.
Poprawka - nic nie wyraża.
Zaciskam powieki.
Człowiek umarł na moich oczach, a ja nie mogłam nic zrobić.

" SeungRi odszedł do lepszego świata. Znalazł miłość i poznał prawdziwą przyjaźń "

Ciało zmienia się w lśniący pył i unosi się ku górze.
Znika w smudze światła, a ja tracę resztki świadomości.

♦♦♦

Zawsze, gdy otwieram rano oczy, mam nadzieję, że będę kimś innym. Że ludzie otaczający mnie będą inni. Że cały świat będzie inny. Niestety, cały urok pryska, gdy stawiając pierwsze, chwiejne kroczki na ciemnofioletowym dywanie i spoglądam w niewielkie lustro powieszone nad moją toaletką.
Zazwyczaj mamroczę wtedy jakieś przekleństwa, a na koniec, gdy schodzę na dół, po porannych obrzędach zwanych "myciem", zastaję JaeBuma oglądającego powtórki Weekly Idol.
Przeczesuję włosy palcami, schodząc po skrzypiących, dębowych schodach, dłonią podtrzymując się zimnej, drewnianej poręczy.
Wchodzę do kuchni, gdzie zastaję dwudziestoośmioletniego mężczyznę, przygotowującego kawę w ekspresie, nie odrywając wzroku od telewizora.
- O której poszłaś spać? - pyta po chwili, a ja wzruszam ramionami.
- Dość wcześnie... - mówię, a on kiwa głową, patrząc na mnie oskarżycielsko.
- Koło zerowej słyszałem, jak schodziłaś po schodach - świdruje mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. - Studiujesz, powinnaś kłaść się wcześniej - Już mam zamiar się wtrącić. Otwieram usta, chcąc coś powiedzieć, lecz Jae mnie ubiega - Teraz ja mówię - wzdycha, gdy krzyżuję ręce na piersi. - Jesteś studentką, masz dwadzieścia dwa lata, jesteś pełnoletnia. Może wreszcie powinnaś zacząć zachowywać się dojrzalej? - pyta.
Rozkładam ręce i unoszenia wzrok ku górze, dając mu do zrozumienia, że niewiele to dla mnie znaczy.
- Przynajmniej chodzę na wykłady - rzucam, odwracając się ku lodówce.
Otwieram ją, spojrzeniem zaczynam poszukiwać mleka i dżemu.
Cisza.
W ciszy mijają sekundy.
Jedna. Dwie. Trzy. Cztery.
Postanawia ją przerwać ekspres, powiadamiając JaeBuma o tym, że jego rytualne, poranne Latte Macchiato jest już zdatne do spożycia.
- Jesteśmy tu sami. Twoja matka i mój ojciec postanowili sobie wybyć na Amerykę - mówi po chwili , a ja wstrzymuję oddech, modląc się w duszy o spokój.
- Wróci. Mówiła, że wróci - szepczę, zaciskając dłoń na materiale bawełnianej koszuli nocnej.
- Nie, nie wróci. Mieszka w Vegas z moim ojcem, a twoim ojczymem. Nie wróci, bo nie ma powodu, żeby wracała do dziecka, które nie pozwalało jej na nowe życie - mówi powoli, pociągając łyk kawy.
Wyjmuję słoiczek dżemu brzoskwiniowego i butelkę mleka. Odkładam je z hukiem na stół. Sięgam po nóż do szafki pod zlewem. Wyjmuję kromkę chleba i sunę po niej nożem.
Unoszę kanapkę do ust.
Zjadam ją, co jakiś czas pijąc mleko. W milczeniu.
Ciszę między nami przerywa tylko moje odkładanie butelki na blat, dialogi prowadzone w telewizorze i głośny oddech JaeBuma. Głęboki wdech, wydech. Jakby próbował się uspokoić. Wrócić do zen.
Kończąc kawę, odkłada filiżankę do zlewu, podwija rękawy białej koszuli i odkręca kran.
Szum wody zagłusza Weekly Idol. Cisza dobija.
Kończy.
Wyciera ręce o ścierkę, która się napatoczyła.
Odwraca się. Wbijam wzrok w ostrze noża, którym przygotowywałam kanapkę.
Wstrzymuję oddech, gdy przechodzi obok mnie.
Czyżby chciał mnie jeszcze raz skarcić?
- Po prostu się martwię, Yoona - mówi po chwili, kładąc lekko wilgotną dłoń na mojej głowie.
- Rozumiem - Szepczę.
Przede mną pojawia się książka.
Jest dość gruba, mogłaby uchodzić za cegłę. Na okładce znajduje się czarnowłosy chłopak w białej koszuli, celujący z pistoletu wprost na czytelnika. Jest narysowany. Bardzo realistycznie, lecz nie jest prawdziwy. Wyraźną, czarną linią zaznaczono kontur bladej twarzy. Brązowe oczy patrzą na mnie, mrożąc krew w żyłach.
Moje serce zaczyna bić szybciej, lecz szybko się uspokaja. 
- Uśmiechaj się częściej, siostrzyczko - prosi JaeBum, całując mnie w czubek głowy. - Ładnie wtedy wyglądasz - dodaje.
Nie jesteśmy rodzeństwem. Nie mamy nawet podobnego DNA. Jedyne co nas łączy, to rodzice. Jego ojciec spotyka się z moją, dziewięć lat młodszą od siebie, matką.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że się uśmiecham. Że to prawdziwy uśmiech.
- Chwilowo masz pierwszy. Jest ich do tej pory dziewięć - tłumaczy, a ja rozdziawiam usta ze zdziwienia. - Mam osiem na górze, w pokoju. Niedługo zostanie wydana dziesiąta. Zamówiłem już przedpremierowo, więc...
- Nerd - parskam śmiechem.
Jego grube, brunatne brwi zjeżdżają w złości w dół, ale ja nie zwracam na to większej uwagi.
Zakrywam dłonią usta, próbując zagłuszyć śmiech, lecz to niewiele daje.
Spoglądając na niego kątem oka, mogę dostrzec na jego twarzy lekki uśmiech.
Odwraca się na pięcie, po czym rusza ku swojej komnacie.
Spoglądam na okładkę kolejny raz. Ten chłopak ma takie... Niesamowite oczy. Przyciągają. Wystarczy jedno ich orzechowe spojrzenie, by się w nich zatracić.
Sięgam po książkę.
Trzymam dłoń w powietrzu dłuższą chwilę. Ta chwila trwa miliony lat.
Chcę wziąć tę książkę do ręki. Chcę, ale nie mogę. Coś mnie powstrzymuje.
Stop! Głupia Yoona! Boisz się dotknąć zwykłej, najzwyklejszej książki? Przecież niejeden raz już miałaś w ręce jakąś cegłę, grubszą od tego. Dużo grubszą.
Wygląda na niewięcej, niż trzysta stron.
 

Wszystko dzieje się w sekundę. Przyciągam ją do swojej błękitnej koszuli nocnej.
Głębokie odetchnięcie wyrywa się z mojej piersi.
Przesuwam dłonią po okładce.
Jest zadziwiająco miła w dotyku.
Taka... Przyjemna.
Analizuję palcami każdy element okładki. Każdy element twarzy głównego bohatera.
Łamię się pod ciężarem jego spojrzenia. Jakbym skrywała sekret, który chce poznać.
Nie mogę mu go jednak powiedzieć. To i tak nie miałoby sensu. Przecież jest rysowany.
Zmyślony. Nierealny.
Staję bosymi stopami na zimnej podłodze. Szybkim krokiem ruszam ku schodom, starając się jak najszybciej zejść z paneli.
Nie myślę.
Mogłam wziąć kapcie-świnki spod łóżka.
Wchodzę na górę.
Pod moim ciężarem schody skrzypią, choć robią to dużo ciszej, niż gdy był na nich Bumie.
Wiadomo, waga czterdzieści kilogramów, a sześćdziesiąt... Różnica jest, chyba. No, jakaś na pewno. 
Wchodzę do mojego pokoju. Stopy spotykają puszysty, łaskoczoczący  je dywan, a moje ciało przechodzi przyjemny, typowy dla tego doznania dreszcz.
- Kto zaklepuje łazienkę? - pytam dość głośno, żeby JaeBum mnie usłyszał.
Wyciągam ze świerkowej szafy parę czarnych dżinsów, które kupiłam na jednej z przecen.
Wciągam je na swoje blade, poranione przez pazury kota nogi, zauważając, że znowu schudłam.
Gdy je kupiłam, musiałam wciągać brzuch, by je zapiąć, teraz potrzebuję do nich paska.
Sięgam po purpurowy sweter, sięgający mi do połowy ud, na którym leży Rocky, kotka. Kiedy za niego ciągnę, ona otwiera swoje zielone ślepka, spogląda na mnie nienawistnie, po czym wstaje, ociągając się. Raczy moje uszy zirytowanym miauknięciem, lecz ignoruję to. Biorę do dłoni jej dotychczasowy leżak. Jest zmechacony. W niektórych miejscach biała sierść tej złośnicy pozostawia ślad po swojej właścicielce. Takie "Byłam tu". 
Unoszę go na wysokość głowy, po czym strzepuję z niego kilkoma szybkimi ruchami większość sierści. Wkładam ramiona do rękawów i przygotowuję się już do przełożenia głowy przez dziurę, słyszę odpowiedź.
- Spieszę się - odkrzykuje, a ja wzdycham.
Naprawdę? W takim momencie?
- Tak się składa, że ja też - próbuję krzyknąć głośno, ale ta pozycja mi to uniemożliwia.
Wełna drapie mój podbródek, wchodzi mi do ust, pozostawiając na języku nieprzyjemny posmak.
- Nie ważne, ile spędzisz przed lustrem. Nie wyładniejesz i tak - rzuca, posyłając mi szybkie spojrzenie. - Nie bierz tego do siebie - Słyszę za sobą. - Jesteś śliczna, siostrzyczko - Widzę jego uśmiech w odbiciu w szybie. Wstrzymuję oddech.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem twoją siostrą. Nasi rodzice jeszcze się nie pobrali - jednym, szybkim ruchem przechodzę głową przez dziurę.
Próbuję obciągnąć sweter, ale, niestety, za bardzo się podwinął.
Chwilę walczę, aż w końcu rezygnuję.
- Chrzanić, założę T-Shirt - mamroczę, a gdy chcę zdjąć wełniany terror, coś mnie paraliżuje.
Czuję dotyk czyichś zimnych dłoni w okolicy karku.
- Najpierw odgarniamy włosy - szepcze. - Drapią gorzej, niż najgorszy sweter od babci - próbuje zażartować, ale nie wychodzi.
Jego palce suną w górę, szukając krańca materiału, aż go znajdują. Moje blade ciało przyozdabia gęsia skórka.
- Ręce do góry! - woła, niczym nauczyciel wychowania fizycznego, podczas jednego z tych idiotycznych ćwiczeń. Wykonuję posłusznie polecenie, a on poprawia pognieciony materiał. - Czekaj, znajdę rolkę do sierści - poleca i wycofuje się do łazienki, po czym wraca rolką tasiemek, do których ma przylegać sierść. W sensie... Powinna.
Podchodzi do mnie. Jego eleganckie buty, które nosi do pracy, stukają o podłogę, robiąc wesołe "Stuk, stuk, stuk".
Spoglądam na nasze odbicie w szybie.
Nawet na wyglądamy jak rodzeństwo.
Jestem niska, drobna, mam drobny nos, duże oczy, kręcone, zbuntowane włosy i małą, okrągłą twarz.
Z kolei Jae jest średniego wzrostu, ma nie więcej niż sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, ma smukłe oczy, krótkie, zaczesane do tyłu włosy, które idealnie się układają pod każdym względem. Jest dobrze zbudowany, a na jego szyi zawsze, gdy się denerwuje pojawia się mała pulsująca żyłka.
- Yoona, rozłóż ręce - warczy, a na jego szyi pojawia się wyżej wspomniana żyłka.
Od niechcenia rozkładam ręce, a gdy on chce rękawy zaatakować tą magiczną rolką, one uginąją się pod jego naciskiem.
Z jego gardła ucieka zirytowane "ugh".
Dopiero zauważa, że przyglądam się jego odbiciu.
Zatrzymuje się. Zamarza. Zamiera tylko po to, żeby odwrócić wzrok i twarz, bym nie mogła dostrzec bladoczerwonego rumieńca, który wesoło kwitnie na jego oliwkowej twarzy. Lecz widzę dołeczki. Uśmiech, który stara się ukryć w gęstwinie moich włosów.
- Nie tak - mamrocze przy moim uchu, smagając je ciepłym, pachnącym miętą oddechem.
Jego silne palce zaciskają się na moich ramionach. Suną w dół, ku łokciom.
- Tak, niczym samolot - instruuje, a ja wykonuję polecenie, uciekając tym samym od jego dotyku - Właśnie tak, sztywno - szepcze.
Słyszę, jak rolka idzie w ruch. Czuję jego dotyk na mojej talii, moich dłoniach, plecach.
- Już - rzuca, podrzucając urządzenie, by zręcznie je złapać, co nie wychodzi, a on z zażenowaniem unosi wzrok ku niebu, pytając się samego siebie, dlaczego mu nie wyszło.
Spogląda w bok, w okno.
W odbiciu widać nas oboje.
Łapie mnie za ramiona, przyciąga do siebie i kładzie  głowę niebezpiecznie blisko zagłębienia mojej szyi.
- Tak lepiej, czyż nie? - pyta, a ja tylko skinam głową.
Nie oddycham. Nie ruszam się.
Braknie mi powietrza.
Tonę.
Tonę.
Tonę w tym swetrze.
- Mogłam wziąć T-Shirt - mamroczę, a on parska.
Odgarnia mi grzywkę z oczu za ucho. Kosmyk zaplata sobie na palcu wskazującym, uśmiechając się przy tym.
- Nie byłoby wtedy zabawy, Sunshine - tłumaczy.
Tym razem to ja się śmieję.
- Spóźnię się przez ciebie na pociąg. I na uczelnię - informuję go, na co on się tylko uśmiecha.
- Pojedziesz ze mną. Moja Karoca jeszcze nigdy nie miała zaszczytu jechać z trzeźwą dziewoją - Spoglądam na niego z ukosa - Biurowe popijawy. Zrozumiesz, gdy dorośniesz - klepie mnie po policzku - Pućku - i wycofuje się do swojego pokoju.

Co to było? Był blisko.
B a r d z o  b l i s k o.
Hugh... Yoona, bierz torbę i idź na dół.
Spoglądam na to, co w niej mam.
Zeszyty, brudnopis, piórnik, w którym i tak mam tylko cztery długopisy, z czego trzy są niesprawne... Między tym wszystkim pustkę wypełnia książka.
Nie pamiętam, żebym ją pakowała.
Eh... Gratuluję, Yoona. Alzheimer postępuje, słoneczko.
Zarzucam torebkę na ramię.
Naciągam na stopy dwie inne skarpetki, pierwsze jakie znalazłam. Jedna różowa w żółte serduszka, druga czarne w żarówiaste gwiazdki. Jedna - stópka, druga - zwykła.
Dotykam wnętrzem dłoni czoła.
Moje rozgarnięcie jest godne politowania.
Zakrywam większą część skarpetki nogawką dżinsów i zakładam trampki za kostkę, by jak najlepiej ukryć mój nowatorski sposób dobiorenia ubioru.
Zawiązanie na wstążeczkę starczy? Może walnę węzeł? Chociaż... Pewniejsze jest wciśnięcie sznurówek w środek buta, chociaż uwiera. Ale po kilku metrach da się przyzwyczaić.
Wzdycham. Chrzanić, najwyżej będę je wiązać i wiązać, i wiązać, i wiązać.
Zbiegam po schodach, o mało się nie przywracając.
Dzięki niech będą tej brzydkiej, białej ścianie!
- Młoda, idziemy - przechodzi obok mnie, a jego brunatne słosy radośnie powiewają każdym jego kroku. Czasem mam wrażenie, że on to robi specjalnie.
Specjalnie wygląda zbyt świetnie. To nie jest ludzkie.

Ruszam powolnym i niechętnym krokiem za nim, wprost do czarnej Toyoty*.
Otwiera przede mną drzwi od strony pasażera, a ja przewracam z irytacją oczami.
Zachciało mu się być romantico dżentelmenem.
Wsiadam, posyłając mu rozbawione spojrzenie, na które on reaguje wzruszeniem ramion.
Umięśnionych, ubranych w białą koszulę i czarną marynarkę ramion.
Samochód jest dość przestronny. Fotele obite czarną pseudo-skórą fajnie grzeją, a przez przyciemniane szyby czuję się jak papież.
Wiem, że kobieta nie może być papieżem, ale no... To porównanie wydawało mi się zabawne.
Słyszę trzask drzwi.
U mojego boku pojawia się Robert Downey Junior. Chociaż tak naprawdę to JaeBum.
Ale zdecydowanie wolałabym pana wyżej.
- Okey... O, znalazłem! - woła, podkręcając głośność odtwarzacza, a w całym samochodzie - i najpewniej poza nim - rozbrzmiewa SNUPER**.
- O cholera - wyrywa mi się, słysząc refren - To ja może pójdę na dworzec? Zdążę na następny pociąg... - pytam, spoglądając na machającego głową w rytm muzyki Pana Dyrektora Finansowego.
- Nie narzekaj - wyjeżdża z podjazdu i włącza się do ruchu.
Po kilkunastu próbach udaje mi się dostać do pokrętełka.
Przyciszam jego ulubieńców
- VIXX lepsi - rzucam w jego oburzone, pełne goryczy obliczę - B.A.P z resztą też - dodaję - I EXO, Super junior i BTS... O! A GOT7 i BIG BANG to już zupełnie inna liga! - wymieniam tonem ociekającym zawiścią - Chociaż... Wszystko jest lepsze, od tego - wskazuję kciukiem na głośniki.
- Nie znasz się. Gdybyś miała bardziej dziewczęcą duszę, byś ich polubiła - mamrocze obrażony, na co ja tylko odgarniam grzywkę.

Ma rację. Nie jestem zbyt dziewczęca. W porównaniu do jego zniewieściałego serduszka, moje jest zrobione z kamienia.
Tylko, że ja... On zna swojego ojca. I zna swoją matkę.
Mój zostawił moją mamę przed moimi narodzinami. Bał się odpowiedzialności.
Po prostu od nas uciekł.
- Dobrze, Sunshine - podaje mi pilot - Wybierz coś. Tylko nie Blood Sweat and Tears.
- Why? - unoszę brew, a on tylko się uśmiecha.
- Nie lubię BTS - mówi z naciskiem na "Nie lubię", z kolei "BTS" wymawia tak, jakby to było jakieś przekleństwo, choroba. Wypluwa je, jak truciznę, którą wlewają mu do gardła.
- Ja nie lubię Snuperów, będzie remis - stwierdzam, a na znak mocy moich słów, w głośnikach rozbrzmiewa wyżej wspomniana piosenka.
Żyła na szyi bruneta znowu nam towarzyszy, pulsując w rytm bicia serca JaeBuma.
Opieram głowę o szybę, a  wibracje silnika atakują moje czoło, powodując przyjemny ból głowy, dający ulgę.
Mijamy wielokolorowe samochody, przejścia dla pieszych, sygnalizacje świetlne, raz po raz wyrywając sobie nawzajem pilot od odtwarzacza.
- Naprawdę odwozisz nim kolegów do domu po popijawach? - pytam po chwili, a on przytakuje - Nie zarzygali ci karoserii? - unoszę brew, a Jae parska.
- Karoserię? Nie - Odpowiada - Otwierali okno i... - chrząknięcie - Całe szczęście, psy nas nie złapały - Szepcze, zręcznie objeżdżając rondo.
- A ty... - zaczynam, ale nie dane jest mi skończyć.
- Nie, nie jeżdżę po alkoholu - odpowiada szybko - Nie piję. Dlatego zawsze ich odwożę - spogląda na mnie kątem oka, lecz po chwili, gdy rozumie, że jest przyłapany na patrzeniu na mnie, a nie na jezdnię, szybko odwraca wzrok i skupia się na drodze.
Obserwując świat za szybą, dostrzegam wysokie drzewo i opartą o nie parę. Farbowany blondyn stoi oparty o drzewo z obu stron głowy niewysokiej, czarnowłosej dziewczyny, która roześmiana wpatruje się w niego, by później połączyć ich usta w długim, pełnym namiętności pocałunku.
- Patrzysz się na nich, jakbyś chciała ich zabić - informuje mnie, a w jego głosie wyczuwam nitkę złośliwości.
Nie chcę ich zabić.
Po prostu im zazdroszczę.
- Odkąd zerwałaś z Yugyeomem nigdy nie byłaś na żadnej randce, nie obejrzałaś żadnego romansidła z happy endem, tylko siedzisz cały czas w tym swoim pokoju, czytasz i słuchasz tych depresyjnych piosenek o miłości - stwierdza, a ja powstrzymuję się przed uderzeniem go w twarz.
Byun Yugyeom był moim chłopakiem.
Wysoki, przystojny, inteligentny. I nieosiągalny.
Kiedy powiedział, że jest mną zainteresowany, niemalże skoczyłam pod sufit.
Bo wtedy wybrał mnie.
Niestety, szybko mu się znudziłam, bo on był mężczyzną z potrzebami, a ja nie uznaję seksu przedmałżeńskiego.
I to tak po prostu umarło śmiercią naturalną.
- Zatrzymaj się tutaj. Wysiadam - mówię, odpinając pasy, które do tej pory wbijały się w moją klatkę piersiową i wżynały się w bok.
- Ale miałem cię pod-- - podnosi głos i przenosi wzrok ciemnych oczu wprost na mnie.
Widząc moje mordercze spojrzenie łagodnieje.
- Wychodzę - mówię przez zaciśnięte zęby.
JaeBum zatrzymuje samochód na poboczu, a ja otwieram drzwi i staję w kałuży, która powoli spływa do ścieków.
Odwracam się, z zamiarem zamknięcia z trzaskiem samochodu, lecz czanowłosy nie pozwala mi na to.
- To dlatego, że poruszyłem temat Yugyeoma? - pyta.
Tak bardzo chcę, żeby nie miał racji. Tak bardzo...
- Yugyeom nie ma z tym nic wspólnego - kłamstwo.
Temat Yugyeoma jest niczym ostrze, które wbija się głębiej z każdym kolejnym zdaniem.
Z każdym kolejnym wspomnieniem.
Z każdym kolejnym wypowiedzeniem tego imienia.
Yugyeom to moje tabu.
- Nie bądź dzieckiem. Wsiadaj. Za pół godziny będzie padać, a na uniwersytet będziesz iść z godzinę. Jeszcze może ktoś cię napadnie, a ja sobie nie daruję, że jakiś pięćdziesięcioletni zboczeniec cię zgwałcił - jego spojrzenie staje się bardziej intensywne.
Atmosfera między nami gęstnieje.
Czujesz to, JaeBum?
Sięga po moją dłoń i wciąga mnie do auta. Nie bronię się.
Zapinam pasy i wciągam głęboko powietrze.
Naciska na pedał gazu i włącza się do ruchu.
Znowu.
- Ja nie powiem już ani słowa o Yugyeomie, a ty już nie będziesz odwalać takich scen, deal?
- Deal - mówię, potwierdzając jego słowa - JaeBum... O czym jest Ostrze w ciemności? - pytam po chwili, a on się uśmiecha ze zmiany tematu.
- Wszystko ci ładnie opowiem, tylko wyłącz BTS - z lekkim ociąganiem zmniejszam głośność - Całkowicie wyłącz - precyzuje, robiąc nacisk na "całkowicie", a z mojej krtani wyrywa się zirytowane jęknięcie.
Wyłączam, oczekując odpowiedzi.
- Więc? O czym? - dopytuję, a przez jego udawane zamyślenie zaciskam ręce w pięści.
Jae widząc to zdejmuje jedną dłoń z kierownicy i kładzie ją na mojej, próbując załagodzić moje zdenerwowanie na niego.
- To historia o niesamowitym chłopaku, walczącym o sprawiedliwość, który mimo młodego wieku przeszedł bardzo dużo. Eksperymenty, handel, maltretowanie, bulling... - tłumaczy, a ja skinam tylko głową, nie wiedząc, co innego powinnam zrobić - Ogółem fabuła całej serii kręci się wokół Pentagonu, satanistycznej bandy, mordującej ludzi, których, jak twierdzą, wyznaczył im sam Szatan. Chcieli w ten sposób wkupić się w łaski, czy coś takiego - gdy to opisuje, jego głos jest taki obojętny, podczas gdy ja się wzdręga, widząc tyle krwi, flaków...
- A... Czy bohater...? - pytam, drżącym głosem.
Słysząc go, JaeBum ściska moją dłoń, dodając jej ciepła i poczucia bezpieczeństwa.
- Tego nie wiem. Napisałem do autora na twitterze, odpowiedział mi tylko na to, kim jest Judasz, szef Pentagonu. Ale tego spoileru to ja się nie spodziewałem. Obstawiałem jakiegoś gówniarza, ewentualnie jakąś nową postać... A ten facet... Był od kilku części, był milutki i w ogóle, taki bardzo religijny, a... To jednak on - kręci głową z dezaprobatą - Tak się nie robi, autorze, tak się nie robi! - woła głosem męczennika, a ja wzdycham.
- Zielone. Jedź - mamroczę.
Skręcamy w prawo, a ja już widzę z daleka tę charakterystyczną kawiarnię, w której zawsze z HyoRi zamawiamy jakieś ciasto między wykładami.
- Jae, czy ty na pewno masz po drodze? - kręci głową - To dlaczego mnie odwozisz? - wzrusza ramionami.
- Bo mam ochotę - rzuca po chwili. Zatrzymuje się ns parkingu przy uczelni.
Spoglądam na niego. Uśmiecha się.
- Idź i się ucz, młoda - to podchodzi pod rozkaz.
Choć i tak będę grać w kółko i krzyżyk z HyoRi.
Ewentualnie poczytam.
- Ta... - rzucam na odchodne.
Wysiadam i staję na twardym chodniku.
Mijają mnie sportowcy, kujonki, zakochane pary i ludzie, którzy niczym się nie wyróżniają.
Kilka dziewczyn spogląda na mnie i na JaeBuma wyglądającego zza szyby, który robi mi kazanie na temat uważania na wykładach.
- Już skończyłeś? - pytam zirytowana, a on tylko posyła mi złośliwy uśmiech.
- Pogadamy w domu - włącza na full Snuperów i odjeżdża z piskiem opon.
Z oddali słyszę nawoływanie HyoRi.
Jest na wykładzie już kolejny dzień z rzędu. Jakaś nowość.
Podbiega do mnie.
Dobra, jednak zbyt wcześnie ją pochwaliłam.
- Nie. Nie idę na wagary - mówię, widząc jej diabelski błysk w brązowych oczach.
Wymijam ją.
Wiem, że i tak będzie czekać na mnie w kawiarni.
Zawsze czeka.

♦♦♦

Godzina szesnasta.
Czekam na mój pociąg.
Najprawdopodobniej go przegapiłam.
Jestem już na sto dwudziestej szóstej stronie.
Przerzucam kartkę.
- Przepraszam - słyszę głęboki, melodyjny głos.
Unoszę wzrok na właściciela owego głosu.
- Czy wiesz może... Co tu robię? - pyta, patrząc na mnie z nadzieją.
Mierzę go od góry do dołu niedowierzającym spojrzeniem. Tylko po to, żeby zacząć w niebogłosy krzyczeć.
I zwrócić uwagę Pana Woźnego.

♦♦♦♦
KĄCIK AUTORKI
♦♦♦♦
*Jedyna marka samochodu, którą potrafię dobrze napisać.
**Koreański boysband śpiewający Koreańskie Disco Polo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: