przytulanie

To był pozytywnie rozrywkowy dzień, lecz męczący. A w jakiś sposób męczenie się przyjemnościami było, summa summarum, bardziej męczące niż w przypadku pracy. Może ze względu na swoją grzeszną naturę; te przyjemności, na które nie zasłużyli. 

Nie zasłużyli, bo nie trzeba było zasługiwać, ale o tym łatwo się zapominało. Zostawało samo "nie".

Ta praca, którą można było wykonać, bowiem nie padało się jeszcze na pysk, przynajmniej nie aż tak. A nie wykonali, bawili się zamiast tego.

- Dobrze było zobaczyć Matsuna - mruknął Iwaizumi, żeby jakoś zabić czas. W takich sytuacjach kilka minut do następnego przejazdu mogło zmienić się w przepaść. Oparł się ciężko  o ścianę, albowiem zbyt długo utrzymywał się już na nogach. A może w ogóle zbyt długo się utrzymywał?

- Szkoda, że nie da się złapać Makkiego - odmruknął Oikawa, jak człowiek, dla którego szklanka zawsze była w połowie wybrakowana. 

Na to Iwaizumi mógł tylko wzruszyć ramionami. Ba, jeśli nie da się nic wskórać, naprawdę się nie da, a nie jest to ledwie trudne, to co pozostaje? Życie, relacje to nie obszary, gdzie dało się rywalizować. Podobne popędy zabierał co najwyżej na boisko. Poza nim musiał być spokojny; zbyt wiele od tego zależało. Nie tylko zbyt wiele, żeby nie zawieść, ale może zbyt wiele, coby w ogóle żyć. 

Oikawa zaś z uniwersalną rezygnacją przysiadł na ławce. 

Trudno było zdecydować, czy bardziej zdumiewało jego miotanie się dla niektórych celów, czy defetyzm w innych, a przynajmniej Hajime miał z tym problem.

- Myślisz, że wszystko u niego w porządku? - zapytał wreszcie Tooru, cicho, jakby wkoło roiło się od posłuchu, a oni pertraktowali o sekretach znacznej rangi.

- A u ciebie? - odbił jego rozmówca, na co pierwszy mężczyzna mógł tym razem niewiele, co najwyżej parsknąć. - Cóż... - zaczął Iwa, nadal cicho. 

- Cóż - zgodził się Tooru i jak gdyby wcale nie zrobiło się nieprzyjemnie, przesunął się, robiąc towarzyszowi miejsce. Może się już przyzwyczaił, a nocny chłód zbyt kąsał. A może nawet perspektywa samotnej przeprawy nocnymi uliczkami. Zbyt mało czasu, tym bardziej na to, żeby być względem siebie zdystansowanymi. Krótkie życie, przerośnięte ambicje. 

Iwaizumi wahał się chwilę, zerknąl do góry w naiwnym poszukiwaniu gwiazd, niespiesznie wysunął dłonie z kieszeni i przetarł o spodnie. Wydawało mu się, że bardzo mu się spociły, ale to już mogło być przewrażliwienie i dopowiadanie sobie. Noc była w końcu zimna, a on chyba nie jakoś szczególnie rozpalony, zdenerwowany... nie bardziej niż zwykle. 

Oikawa nie przypatrywał mu się wyczekująco. Po prostu patrzył przed siebie, ni to zamyślony, ni to otępiały. To drugie byłoby słodsze. Jak zasypianie na stojąco. Po prawdzie, nie wybudził się nawet wówczas, gdy Iwa wreszcie usiadł obok niego i wsparli się o siebie lekko. Ale może tak było lepiej, że jego partner nie musiał wyrywać go ze snów na jawie, które zresztą tworzyły całe jego życie. Przynajmniej dla niego. A dla Iwaizumiego? Tego sam Iwaizumi nie wiedział; zależało od dnia, chwili, tematu. 

Iwaizumi pomyślał nawet, by objąć partnera, ale w końcu zadecydował przeciwko temu, tylko oparł dłoń o ławkę za plecami szatyna. Taki skromne, ledwo zauważalne objęcie wystarczyło. Sam wreszcie odpłynął w myśli, powtórzył plan na dzień następny, z mniejszą niż zwykle tremą i nerwowym wyczekiwaniem. Na razie od tego czasu dzieliły go jeszcze wieki i znajdywał w tym ulgę.

Ulgę.

Ulga.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top