Rozdział inny niż wszystkie
W ciepły czerwcowy dzień szłam po urokliwej ulicy, przy której wznosiły się różne kamieniczki. Wyższe i niższe, ukończone, bądź nie. Te niezwykle bogate, oraz te skromne, choć urokliwe. Te doskonałe, ale również te pełne niedoskonałości. Każda z nich umiejscowiona ciasno obok siebie. Dotarłam wreszcie do swojej, wydającej się sięgać chmur, ale jednocześnie niskiej. Doskonałej u podstawy i tak brzydkiej u góry. Zapowiadającej się na coś niezwykłego, ale niestety niedokończonej. Weszłam do niej i skierowałam się od razu w stronę krętych schodów, prowadzących do nikąd. Po ośmiu piętrach dokończonych w końcu dotarłam na piętro 9. Piętro na poddaszu, będące w surowym stanie.
Na oknie dachowym siedział kot, patrząc gdzieś w dal na sąsiadujące kamienice. Podeszłam do niego w milczeniu krocząc po skrzypiącej drewnianej podłodze. Podeszłam do niego i stanęłam obok, spoglądając przed siebie na inne, ukończone i niemalże idealne budynki.
Egzystowaliśmy tak w milczeniu przez dłuższą chwilę, zahipnotyzowani kolorowymi witrażami domów na przeciwko. Ciszę, w której nie wiedzieć czemu czułam ogromną pustkę i samotność w refleksjach dotyczących przemijania, przerwał mi kot, który nie zmieniając swojej pozycji odezwał się do mnie dźwięcznym i kojącym głosem:
- Widzę, że w końcu wróciłaś do nas.
- Taak... - odpowiedziałam, jakby widok gadającego kota był jak najzupełniej normalny - pewno wydarzenie i jeden sen zainspirowały mnie, żeby tu wrócić..
- Zdaję sobie sprawę.
Znów pogrążyliśmy się w milczeniu. Tym razem jednak na krócej, choć ta cicha chwila była bardziej refleksyjna niż poprzednia.
- I co teraz mam zrobić? - zapytałam go.
- A co uważasz za słuszne? - spytał mnie, przechylając głowę w moją stronę.
- Od jakiegoś czasu myślałam, żeby wrócić i zacząć pisać dalsze losy Johna, ale nie chciało mi się. Twierdziłam, że nic już więcej nie zrobię i straciłam w tym sens. Zabawne, że akurat teraz stwierdziłam, że do Was wrócę.
- Cóż, czasami trzeba coś, lub kogoś stracić, żeby zrozumieć niektóre sprawy... Nie tylko ona czekała na koniec tej opowieści. Wiele osób, prawdziwych czy nie także na to czeka, chcąc poznać dalsze losy naszych przyjaciół.
- A myślisz, że dam radę to dokończyć? Tak, żeby było godne początku?
- Będzie czy nie będzie, na pewno nie będzie gorzej niż teraz. Tak to przynajmniej Kennedy znajdzie kapcie, lub nie znajdzie, kto to wie, na tym etapie wszystko może się zdarzyć.
- Czyli myślisz, że powinnam wrócić do niego?
- Zdecydowanie - odpowiedział mi, poczym po chwili namysłu dodał - Zapewne w książce będzie teraz znacznie więcej błędów ortograficznych... heh... A Kennedemu należą się wyjaśnienia. Chwila, w której się zatrzymał jest znacznie dłuższa niż wszyscy zamierzali.
- Taak.. muszę mu wszystko wyjaśnić... Tylko nie wiem jak się do tego zabrać. Szczególnie teraz.
- Zacznij pisać, może wyjdzie, może nie. Bądź co bądź... Ten rozdział już napisałaś...
- Dziwny rozdział. Schizofreniczny wręcz..
- Ale jakże potrzebny...
Po tych słowach znów znów zapadliśmy w milczenie. Popatrzyłam jeszcze chwilę w okno, myśląc co zrobić. Pożegnałam się z kotem i wyszłam z kamienicy, pełna zadumy, ale i z silnym i pewnym postanowieniem - muszę doprowadzić opowieść do końca. No i przeprosić Kennedyego..
__________________
Rozdział inny niż wszystkie, bo ku pamięci Krzemiona
Wiem, że już kolejny raz o tym mówię, ale jakoś nie mogę się pogodzić z jej odejściem do (mam nadzieję) lepszego miejsca. Wchodząc na Wattpada mam całkowicie szczerą nadzieję, że jednym z powiadomień będzie odpowiedź "czemu mnie pogrzebaliście? Ja cały czas żyję, po prostu gorzej się czułam". Myślałam, że takie rzeczy są tylko w filmach, albo jak ktoś mówi od tak, kiedy nie może się pogodzić z czyjaś śmiercią, ale ja naprawdę jestem pewna, że ona odpisze, jednocześnie wiedząc, że tak się nie stanie... Dlatego tak trudno przechodzi mi przez klawiaturę słowo "śmierć", albo inne związane z nią bezpośrednie określenia. Od dwóch dni myślę, że jestem z tym pogodzona i dlatego nie jest mi już z tym tak źle, ale jak widać jest wręcz na odwrót.
To, że pierwszy szok i smutek minął niestety nie definiuje wszystkiego.
Kończąc ten wywód - Krzemiona, nie byłaś tylko randomem z Wattpada. Mimo, że znałam Cię tylko online i nie aż tak dobrze jak inni, to wiedz, że mi Ciebie brakuje. Wybacz, że nie poznałaś dalszych losów Kennedyego. Gdziekolwiek jesteś wiedz, że dziękuję Ci za wszystko i za samą Twoją obecność
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top