hysteria
- Trafiłem tutaj w podobnych okolicznościach do ciebie. Zasnąłem w metrze, a gdy się obudziłem musiałem uciekać, zaatakowało mnie dwóch rosłych gości, z trudem im uszedłem. Długo błąkałem się korytarzami, poznałem to miejsce. Wtedy trafiłem do tego składziku... Jakimś cudem broń wpadła mi się w ręce i zaczęła się walka o przetrwanie.
Riley słuchała jego opowieści, siedząc z kolanami podciągniętymi pod brodę. Dowiedziała się, że przebywał w tym miejscu ponad dwa lata i walczył o przetrwanie, wraz z innymi niedobitkami. O ile sama w sobie, stacja trwogi była przerażająca, tak opowieści o ludziach, którzy tutaj trafiali mroziły jej krew w żyłach. Dziękowała losowi, że trafiła na bruneta, a nie jednego z nich. Mimo że on także groził jej bronią w pierwszych chwilach jej znajomości.
- Nawet nie wiem jak się nazywasz – zaczęła niepewnie, odgarniając złośliwe kosmyki, wpadające do oczu.
- Tak dawno nie musiałem się przedstawiać, że zapomniałem jakie to ważne... Jestem Calum. – Mogła przysiąc, że zauważyła cień uśmiechu na jego wargach. A może to tylko przywidzenie.
- Jestem Riley – odparła niepewnie.
Brunet nie miał bladego pojęcia, co mógł począć z przerażoną dziewczyną. Wydostanie się z tej stacji graniczyło z cudem – już dawno zaprzestał swoich prób, kiedy dowiedział się, że mógł natchnąć się na coś gorszego niż ludzie pragnący jego śmierci. Po raz pierwszy dowiedział się, czym jest strach. Blondynka odchrząknęła ponownie zwracając na siebie jego uwagę. Nie mógł jej pozwolić zostać z nim, ale nie miał serca, żeby zostawić ją na pewną śmierć. Ona nie musiała docierać do tego miejsca, by mógł dostrzec w jej oczach histerię. Była na skraju wyczerpania, a jemu brakowało jedynie kolejnej gęby do wykarmienia. A mógł ją od razu zabić. Pociągnąć za spust i wszystko jej ułatwić.
Z drugiej strony... brakowało mu towarzystwa. Już zapomniał jak to było rozmawiać z drugim człowiekiem. Pracować w zespole.
- Powinnaś się przespać – stwierdził, podnosząc się z podłogi. Popiskiwanie szczurów stawało się coraz głośniejsze. Chwycił broń z szafki, sprawdzając ile ma naboi.
Cztery. Było krucho.
- Żebyś mnie zabił podczas snu?! Niedoczekanie – pisnęła, zrywając się na równe nogi.
Zaśmiał się pod nosem. Ona wciąż wierzyła, że śmierć była najgorszym, co mogło ją spotkać. Nic bardziej mylnego.
- Nie zamierzam cię zabić. Chociaż sporo by to ułatwiła. No już, przestań się tak na mnie gapić – wymamrotał, chowając broń za pasek spodni. – Niedługo wrócę. Postaraj się nie sprawiać kłopotów. Najlepiej się stąd nie ruszaj.
Samotnie ruszył w ciemność i dobrze znanymi korytarzami dotarł do miejsca, w którym spotkał Riley. Pociąg zniknął, a zegar po przeciwnej stronie wskazywał, że minęły cztery godziny. Zbliżała się dostawa. A on nie miał zamiaru zbędnie ryzykować. Musiał się przyczaić i czekać na odpowiedni moment. Miał jedynie nadzieję, że blondynka w tym czasie nie oszaleje, albo jej histeria nie weźmie nad nią góry – bo wtedy dziewczyna była skazana na jedno.
I w tej perspektywie śmierć nie wydawała się taka zła.
a.n/ long live zapasy rozdziałów. na chwilę obecną będę tylko tutaj - brak czasu, trochę problemów, ale obiecuję, że kiedy tylko się z nimi uporam nowości pojawią się także na inside out i exposed :')
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top