Rozdział 4
Niedziela, 26 marca
Dulles, Wirginia
Jordan Faulkner razem ze swoim służbowym partnerem już od pół godziny ślęczał w radiowozie zaparkowanym pod portem lotniczym Waszyngton-Dulles oddalonym o czterdzieści jeden kilometrów od centrum stolicy. Z racji tego, że to właśnie on wczoraj zabezpieczał miejsce, w którym znaleziono ciało wciąż niezidentyfikowanej kobiety, dzisiaj miał przewieźć zamieszaną w tę sprawę agentkę FBI z lotniska do biura FBI w Quantico. Dziwne polecenie, ale zostało uargumentowane tym, że przy okazji opowie jej, co widział i czego dowiedzieli się od rowerzysty, który znalazł denatkę. Jordan był święcie przekonany, że już wszystko wiedziała i tak naprawdę chodzi o coś innego, jednak nie zamierzał protestować. Szczególnie nie teraz, gdy był tak blisko awansu.
W oczekiwaniu na przybycie nieznajomej opowiadał koledze o wczorajszym zachowaniu Maisie. Podpytał go również, czy to ona stała za wypuszczeniem pierwszych informacji do mediów, lecz ten niewiele wiedział. Przynajmniej tak twierdził. Jordan nie miał podstaw, by mu nie wierzyć, ale jednocześnie nie dałby uciąć sobie ręki za jego prawdomówność. To niedobrze, bo powinien ufać swojemu służbowemu partnerowi. W końcu każdy z nich odpowiadał za bezpieczeństwo tego drugiego. Nie minęło jednak aż tak wiele czasu, odkąd zaczęli razem pracować. Może po prostu potrzebowali więcej czasu, żeby całkowicie się zgrać.
Jordan postukiwał dłońmi o kierownicę, co jakiś czas zerkając przez boczną szybę na wyjście z lotniska. Zgodnie z planem samolot powinien wylądować jakieś dziesięć minut wcześniej. Opuszczenie pokładu samolotu i zabranie walizek zajmowało jednak trochę czasu. Mógłby wyjść przed auto, ale i tak nie wiedział, jak agentka wygląda. Ona za to wiedziała, że czeka na nią radiowóz.
Gdy znów pogrążył się w rozmowie z kolegą, ktoś agresywnie zapukał w szybę po jego stronie. Szybko ją opuścił, w myślach już narzekając na zlecone im zadanie. Nie byli szoferami, nie musieli znosić cudzych humorków.
– A policja to nie ma już co robić tylko sterczy pod lotniskiem? – rzuciła kąśliwie kobieta, której twarz Jordan zobaczył dopiero po chwili. Młoda blondynka nachylała się nad drzwiami i mało brakowało, żeby włożyła głowę do środka auta. Bardziej niż na agentkę FBI wyglądała na uczennicę szkoły średniej i to jeszcze na taką, która dopiero zaczęła ten etap nauki.
– Gdybyśmy nie mieli powodu, to by nas tu nie było – odparł dyplomatycznie. Szczerze nie wiedział, co zrobić. Głupio było mu pytać wprost. – Ma pani jakieś dokumenty?
– Dokumenty? – Nagle złośliwy uśmieszek zszedł z jej bladej twarzy. Szybko obejrzała się gdzieś za siebie, a Jordan podążył za jej spojrzeniem. Grupka nastolatków stała kilkadziesiąt metrów od nich i wyraźnie obserwowała tę sytuację. Niemal pozbawiło go to wątpliwości. – Co niby zrobiłam?
– Lepiej już idź, jeśli nie masz do nas żadnej sprawy – mruknął, ale ona w żaden sposób nie zareagowała. – Inaczej coś na ciebie znajdę.
Po tych słowach zaczął zamykać szybę, jednocześnie upewniając się, że dziewczyna bez problemu zdąży cofnąć głowę. Zerknął na kolegę, który tylko wzruszył ramionami, po czym odwrócił się w drugą stronę. Faktycznie komentarz był zbędny, więc Jordan jedynie westchnął i odchylił się na podgłówek. Ledwo zdążył przymknąć oczy i ponownie ktoś zapukał w szybę. Mruknął pod nosem, że to na pewno znowu któreś z tych nastolatków, czym dał koledze sygnał, że nie warto się tym interesować.
Opuścił szybę, mimo że nikt się do niej nie pochylił. Wciąż widział jedynie czarną kurtkę.
– O co chodzi? – rzucił w przestrzeń.
– Śpi pan na służbie, oficerze?
– Starszy ofi... – urwał to poprawianie, gdy kątem oka zauważył gwałtowny ruch po prawej stronie. Natrafił wzrokiem na skonsternowaną twarz partnera, a chwilę później trzasnęły drzwi radiowozu. Jordan szybko otworzył również swoje, zmuszając niedawną rozmówczynię do uskoczenia w bok.
Anastasia jednak wcale nie przesunęła się ze względu na sunące w jej stronę drzwi. Zrobiła to w reakcji na znajomy głos, który zawołał ją po imieniu. Nawet nie wiedziała, kiedy postawiła kilka kroków, przez które znalazła się prawie przy masce samochodu. Zatrzymała się dość gwałtownie, to jemu pozostawiając decyzję, czy podejść jeszcze bliżej.
– Nie spodziewałam się ciebie tutaj – przyznała, nieudolnie powściągając uśmiech. Miło było znów zatopić się w tych lodowatych, jasnoniebieskich oczach, które w niezwykły sposób kontrastowały ze śniadą karnacją.
– A co ja mam powiedzieć? – zapytał już nie tyle zaskoczony, ile rozbawiony. – Chociaż mogłem się domyślić, że to o ciebie chodzi. Jordan, dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
Mimo że Chayse skierował to pytanie do drugiego policjanta, wcale na niego nie spojrzał. Miał wrażenie, że gdy tylko odwróci wzrok od Anastasii, ta zniknie. Rozpłynie się, pozostawiając go z szybko bijącym sercem. Dzieliło ich kilka kroków i gdyby je pokonał, na pewno nie powstrzymałby się przed wzięciem jej w ramiona.
– Nie podejrzewałem cię o znajomości z agentkami FBI.
– Pracowaliśmy razem – wyjaśniła Anastasia, zerkając na funkcjonariusza, który stał teraz bliżej niej niż Chayse. Wyciągnęła rękę w jego stronę, a ten błyskawicznie ją uściskał. W ten sposób odwróciła jego uwagę od blizny na policzku. – Anastasia Ashbee.
– Jordan Faulkner. Powinniśmy już jechać – oznajmił, zanim ktokolwiek zdążył coś wtrącić. Przymierzył się do zabrania jej walizki, ale wówczas agentka cofnęła ją za siebie.
– Poradzę sobie – postarała się nie zabrzmieć ani wyniośle, ani arogancko, ale skonsternowana mina Jordana powiedziała jej, że nie do końca się udało.
Chichot Chayse'a jednak szybko rozładował atmosferę. Wracając do auta, Jordan usłyszał od kolegi, że ma się przyzwyczaić do takiego zachowania. Nie zamierzał tego roztrząsać, nie czuł się w żaden sposób urażony. Po prostu trochę się zdziwił.
Anastasia okrążyła auto, ciągnąc za sobą średniej wielkości walizkę, która zawsze była w pewnym stopniu zapakowana. Wracała do domu, wyjmowała z niej rzeczy i następnego dnia wkładała kolejne. W każdej chwili musiała być gotowa do wyjazdu. Tym razem została powiadomiona z w miarę dużym wyprzedzeniem w czasie, ale nie zawsze spotykał ją taki luksus.
Wcisnęła walizkę do bagażnika, po czym sięgnęła do klapy, żeby ją zamknąć. Napotkała jednak opór, przez który musiała podnieść wzrok. To Chayse uniemożliwił jej zamknięcie bagażnika. Stał o krok od niej i uśmiechał się na tyle lekko, że dołeczki w policzkach pozostały niedostrzegalne. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, bez słowa wolną dłonią odgarnął włosy z jej prawej skroni. Gdy już zobaczył, co chciał, nieśpiesznie opuścił rękę wzdłuż ciała.
– Obyło się bez blizny?
– Na szczęście, mam już dość blizn – odparła po chwili, w której trakcie zbierała myśli. Nie od razu skojarzyła, o co mu chodzi. Nie od razu zrozumiała też, dlaczego przytrzymał klapę bagażnika w górze. Nie chciał, żeby siedzący w aucie Jordan obserwował ich w lusterku.
– Miło cię widzieć – oznajmił, znów zbijając ją z tropu.
– Ciebie też.
– Skoro tak łatwo to przyznałaś, to możemy już jechać.
Prychnęła i jedynie pokręciła głową, a on z uśmiechem zamknął bagażnik. Po wejściu do auta całkowicie zignorował wymruczane przez Jordana pytanie, dlaczego tak długo to trwało. Nieco nerwowo zapiął pas bezpieczeństwa i wygodniej rozsiadł się w fotelu. Nie wytrzymał jednak długo, bo zaraz wychylił się do tyłu między siedzeniami. Anastasia opierała głowę na podgłówku i patrzyła na niego spod przymkniętych powiek.
– Zmęczona?
– Trochę.
– Faktycznie lot trochę trwa – dorzucił, gdy wyraźnie zamilkła. W tej sytuacji cisza była dla niego niezręczna.
– Szczególnie z przesiadką po drodze. – Westchnęła, po czym oderwała plecy od oparcia fotela, by oprzeć łokcie na kolanach. Brodę ułożyła na pięściach. – Bezpośredni był dopiero wieczorem.
– A skąd leciałaś? – wtrącił Jordan.
– Z Kansas City.
– To tam ten zwyrol zaczął grasować? – W odpowiedzi usłyszał jedynie niechętne potwierdzenie. Zero wyjaśnień. – Czyli dziennikarze mieli rację, nawiązując do tej sprawy po poprzednim morderstwie.
– Gdyby nie mieli, to agenci z Kansas City polecieliby do domu – zauważył Chayse.
– To prawda. Widziałeś Libby, Chayse?
Woodard mimowolnie nieznacznie się uśmiechnął na dźwięk swojego imienia. Gdy w grudniu przypadkiem spotkał Anastasię, odniósł wrażenie, że chciała mu coś powiedzieć. Nic jednak się nie wydarzyło, nie licząc mętliku w jego głowie. Żadne z nich nie próbowało kontaktować się z drugą stroną. Może dlatego tak bardzo się ucieszył, gdy przy bagażniku przyznała, że miło go widzieć. Nie miał pewności. Pamiętał bowiem, jak doskonale potrafiła kłamać.
– Widziałem ją z daleka. Ona pewnie mnie nie zauważyła.
– Pewnie nie. Nic mi nie wspomniała.
Anastasia pożałowała tych słów dosłownie ułamek sekundy po tym, jak skończyła mówić. Chayse uniósł brwi, a ona cofnęła się na oparcie, żeby zwiększyć dystans między nimi. Jeżeli zamknęli ten rozdział, to dlaczego Libby miałaby coś jej powiedzieć. Wcale nie powinno jej obchodzić, gdzie Chayse jest, a gdzie go nie ma.
– Albo zauważyła, ale stwierdziła, że to nieistotne – dodała i znów spudłowała.
– A byłoby to istotne?
To, że tak łatwo sama zagoniła się w pułapkę, było dla niej nowością. Naprawdę nie spodziewała się, że dzisiaj go spotka, bo niby jak miała na to wpaść. Jej myśli koncentrowały się na Chirurgu, a Chayse teraz dodatkowo wszystko skomplikował. Była niemal przekonana, że ich znajomość definitywnie zakończyła się w grudniu wraz z jego przeprowadzką. Nigdy w życiu nie zgadłaby, że wybrał akurat Waszyngton.
– Czy ja wiem, po prostu dzisiaj bym się nie zdziwiła – odparła wymijająco, na co Chayse jedynie pokiwał głową, a chwilę później odwrócił się przodem do szyby.
Westchnęła najciszej, jak tylko umiała. To wszystko było tak nieprawdopodobne, że aż surrealistyczne. Poprzedniego dnia zastanawiała się, kiedy ogarnie akta skończonej tydzień wcześniej, dość drobnej, ale mocno papierkowej sprawy. Wystarczył jeden telefon, żeby wywrócić jej plany do góry nogami i sprowadzić ją do miasta, w którym nie pojawiła się od czasu ukończenia szkolenia w Akademii FBI w Quantico. Ot tak, na pstryknięcie palcami Chirurga. Obecność Chayse'a wcale jej nie pomagała. Może niepotrzebnie zaczynała się nakręcać. Przecież w grudniu spotkała go z partnerką i to pewnie z uwagi na nią się przeprowadził. Dzisiejsze spotkanie niczego między nimi nie zmieniało, wciąż byli sobie niemal obcy.
– Jedziemy bezpośrednio do Quantico?
– Takie dostaliśmy polecenie – odparł wyjątkowo milczący dzisiaj Jordan.
– Możemy wstąpić do hotelu? To po drodze, odbiorę tylko klucz i zostawię walizkę.
– Pod warunkiem, że zrobisz to szybko.
– Błyskawicznie.
Jordan zerknął na siedzącego obok kolegę. Gdzieś stracił tę energię, z którą kilkanaście minut wcześniej wsiadał do auta. Wpatrywał się w przednią szybę i od jakiegoś czasu ani drgnął. Jego profil wyglądał wyjątkowo surowo. W normalnych warunkach takie określenie stanowiło przeciwieństwo Woodarda.
– Okej, tylko podaj mi adres.
Anastasia już chwilę wcześniej otworzyła w telefonie maila od zastępcy dyrektora Redferna. Miała nocować w tym samym miejscu co Daniel i Libby. Między Waszyngtonem a Quantico, lokalizacja bardzo strategiczna. Miała szczęście, że Jordan orientował się nie tylko w topografii stolicy, ale też pobliskich miasteczek i wiedział, gdzie należy skręcać. Nie musiał nawet włączać nawigacji.
– Dostałem jeszcze jedno polecenie służbowe – rzucił po kolejnej chwili ciszy. – Mam ci opowiedzieć o miejscu, w którym znaleziono ciało.
– Już co nieco słyszałam, ale jasne, mów.
Obojętnie, jaki temat by zaproponował, w tej sytuacji i tak zachęciłaby go do kontynuowania. Nacisnęła ikonkę notatek na ekranie telefonu, o czym szybko wspomniała policjantowi. Jeszcze tego brakowało, by pomyślał, że jest bardziej zainteresowana komórką niż informacjami od niego.
– Przed południem znalazł ją rowerzysta, ale przesłuchanie go niczego nie wniosło. Na pewno nie została podrzucona w to miejsce od razu po śmierci. Nie ma szans, żeby nikt przez tak długi czas jej nie zauważył.
– Chirurg nie pozbywa się ofiar od razu po ich zamordowaniu – odparła zdawkowo. – Pewnie przewiózł ją w nocy. Jest tam jakiś monitoring?
– Nie za bardzo. To lekkie odludzie. Są budynki, ale w większej odległości. Tak to tylko niezbyt szeroka droga, trawa, krzaki i rzeka Anacostia. Ciało było pozostawione w taki sposób, że niewiele brakowało, żeby stoczyło się po skarpie do wody.
– Anacostia – prychnęła. – Ciekawy wybór.
Jordan dopiero po chwili zrozumiał, co miała na myśli. Musiał przypomnieć sobie jej imię. W następnej kolejności dotarło do niego to, co zauważył już przed samochodem. To właśnie o Anastasii wczoraj rozmawiali agenci FBI. Faktycznie jej blizna łudząco przypominała rozcięcie na policzku ofiary. Gdy sobie to wszystko poskładał, zaczął się zastanawiać, dlaczego była taka spokojna.
– Kiedy będzie raport z sekcji zwłok?
– Nie wiem, to nie my prowadzimy tę sprawę – zauważył nieco markotnie, wciąż układając sobie w głowie to, na co właśnie wpadł.
– Były jakieś ślady na miejscu zbrodni?
– Na pierwszym rzut oka nie, technicy też na nic nie natrafili, chociaż siedzieli tam długo. – Jordan doskonale o tym wiedział, gdyż musiał siedzieć tam z nimi.
– Nawet odcisku buta?
– Tam jest sucha gleba porośnięta trawą.
– W porządku. – Westchnęła i zastanowiła się, o co jeszcze może zapytać. – Pewnie nikt nie zgłaszał ostatnio zaginięcia podobnej kobiety?
– Zaginięć jest wiele... – skrzywił się, przypominając sobie nabrzmiałą twarz – tylko ciężko ją zidentyfikować. Twoi znajomi prosili nas o rejestr, ale nie wiem, czy coś znaleźli.
– Nie widziałam jeszcze zdjęć. Coś w wyglądzie zwłok przykuło twoją uwagę?
– Wiele rzeczy, makabryczny widok. Miałeś nosa, żeby wziąć wczoraj wolne – mruknął w stronę Chayse'a, który skomentował to jedynie prychnięciem i to bynajmniej nie wesołym. – Najbardziej chyba wyrwane zęby.
– Wszystkie? Wszystkie zęby zostały wyrwane? – uściśliła, gdy nie odezwał się przez dłuższy moment.
– Nie wiem, chyba tak. Nie przyglądałem się.
– Czyli pewnie szukamy kogoś z krzywym zgryzem.
Tym razem Chayse nie był w stanie się powstrzymać i zrobił to, co chętnie zrobiłby również Jordan – obejrzał się do tyłu, żeby obrzucić Anastasię pełnym niezrozumienia spojrzeniem. Właściwie to była ich pierwsza interakcja, odkąd powiedziała, że informacja o jego obecności tutaj nie byłaby dla niej istotna. Od tego czasu ani razu się nie odezwał.
– Co? – zapytali policjanci niemal równocześnie.
– To... skomplikowane. Musiałabym od zera wyjaśniać wam sposób postępowania P... – urwała i szybko odchrząknęła. Na razie nie wypadało jej rzucać nazwiskami. To, że Chayse bezwiednie pokiwał głową, pokazało jej jednak, że za późno się zreflektowała. Wiedział, kogo miała na myśli. Wiedział, bo przecież raz mu powiedziała. – Chirurga. W dużym skrócie wybiera osoby z pewnymi niedoskonałościami. Te niedoskonałości są dość mocno subiektywne. Nawet krzywy palec, na który zwyczajna osoba nie zwróciłaby uwagi, się do nich zalicza.
– Właśnie, palce też były pogruchotane – dodał błyskawicznie Jordan.
Anastasia uciekła wzrokiem od lodowatych oczu Chayse'a, żeby się zastanowić. Znała potencjalną odpowiedź, ale ta na moment utknęła na końcu jej języka. Jeszcze nic nie zrobiła, a już była tak zmęczona, że najchętniej położyłaby się na tylnej kanapie. Od tego pomysłu odciągnęła ją dopiero myśl, ile osób siedziało tam przed nią i jak różne przypadki to były. Fotele wyglądały na porządnie wysłużone.
– Możliwe, że to taki dodatek, który Chirurg odkrył już po wybraniu jej na podstawie problemów z uzębieniem. Ale mógł to zobaczyć wcześniej, na etapie obserwacji. Jeśli tak, to musiała w jakiś sposób eksponować dłonie. W pracy na przykład. Mogła być kelnerką, sprzedawczynią... właściwie mogła pełnić prawie każdy zawód związany z obsługą klienta.
– Jezu, co ty masz w głowie – jęknął Jordan.
– Gwarantuję ci, że An dopiero się rozkręca.
Jeden z kącików ust Chayse wygiął się w górę, przy okazji ukazując dołeczek w policzku. Bardzo lubił słuchać jej wyjaśnień, nawet jeśli dotyczyły drastycznych rzeczy. Podobało mu się to skupienie, które za każdym razem pojawiało się na jej twarzy. Koncentracja pomieszana z zawziętością i pewnością, która wybrzmiewała nawet w hipotezach i domysłach. Miał wrażenie, że właśnie wtedy Anastasia była sobą.
– Spędziłam nad tą sprawą dużo czasu – wyjaśniła spokojnie. – Powiedzmy, że w pewnym stopniu wiem, jak myśli Chirurg.
– To dobrze – skwitował Jordan. – To chyba znaczy, że wpadniesz na jakiś trop.
Zostawiła dla siebie uwagę, że może i dobrze, ale jednocześnie niezdrowo. Zaadaptowanie sposobu myślenia mordercy nie mogło się na niej nie odbić, tym bardziej że robiła to nieustannie. Nic dziwnego, że po nocach bezsennie przewracała się w łóżku z boku na bok. Jak mogłaby spokojnie spać po całodniowym zastanawianiu się nad motywami i kryteriami doboru ofiar? Zwłaszcza że ostatnio czuła, jakby nie miała nic poza tym.
– I dojechaliśmy – rzucił Jordan, wjeżdżając na parking przy hotelu. – Tylko spróbuj się pośpieszyć.
– Jasne.
Wysiadła z auta i błyskawicznie odczuła ulgę. Chłodny, lecz lekki, podmuch wiatru przyjemnie ją orzeźwił. Wyjęła walizkę z bagażnika, w duchu dziękując policjantom, że żaden nie wyszedł z radiowozu razem z nią. Po niespełna godzinie wspólnej jazdy potrzebowała tej krótkiej chwili dla siebie.
Zapięła kurtkę, żeby całkowicie ukryć kaburę z pistoletem, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę wejścia. Ciągnęła walizkę pod niewielką, pokrytą asfaltem górkę, przy okazji rozglądając się dookoła. Rządek drzew odgradzał parking od innego budynku oraz od ruchliwej ulicy, co dawało pewne poczucie prywatności. Sam hotel wydawał się dość niewielki, mimo że należał do dość znanej sieci. Oprócz parteru posiadał tylko jedno piętro. To oznaczało, że w środku Anastasia natknie się na schody, a nie na windę. Na szczęście dysponowała większą siłą, niż można byłoby się po niej spodziewać, więc nawet ciężka walizka nie stanowiła dla niej problemu. Z pewną ulgą chwytała za klamkę przeszklonych drzwi. Była właściwą osobą na właściwym miejscu, wątpienie w to nie miało najmniejszego sensu.
Chayse spojrzeniem odprowadził Anastasię aż do drzwi i dopiero wtedy odwrócił głowę w stronę kolegi, który przypatrywał mu się od dłuższej chwili. Jordan rozciągał pełne usta w uśmiechu, który spokojnie można byłoby nazwać takim od ucha do ucha. Szturchnął Chayse'a i zaraz wskazał kierunek, w którym udała się agentka.
– Kiedy niby razem pracowaliście, co?
– W październiku.
– Jasne – rzucił ze śmiechem tak donośnym, że pewnie słyszalnym poza autem. – Zostawiłeś ją dla Maisie czy jak?
– Co?
– Chociaż nie, wtedy pewnie byłaby na ciebie cięta.
– Zdurniałeś do reszty?
– Co to za odzywki do dowódcy? – próba udawania oburzonego w ogóle mu nie wyszła.
– Kretyn – burknął, wywołując kolejną salwę śmiechu u Jordana. – Pracowaliśmy razem. To wszystko.
– Jeszcze sam będziesz chciał mi się wygadać.
Chayse wbił wzrok w boczną szybę, żeby nie musieć dłużej znosić widoku głupiej miny Jordana. Lubił go, ale pracowali razem dopiero od stycznia. Co prawda nie miał w Waszyngtonie lepszego kumpla niż on, ale to i tak nie było wystarczającą zachętą do zwierzeń. Chayse sam nie potrafił określić, co wydarzyło się między nim i Anastasią, więc tym bardziej nie potrafił wytłumaczyć tego komuś z zewnątrz. Mógłby o tym porozmawiać co najwyżej z Dorianem, którego znał od dziecka, ale Dorian został w Lexington i na dodatek nadszarpnął jego zaufanie. Pogodzili się, jednak pewien uraz pozostał.
Chayse odezwał się do Jordana, dopiero gdy zauważył wychodzącą z hotelu agentkę. Zrobił to tylko po to, żeby przestrzec go przed gadaniem takich rzeczy w jej towarzystwie. Nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Wyższy stopniem policjant jedynie znów się roześmiał.
– Było całkiem szybko – stwierdził Jordan wciąż lekko rozbawiony, gdy drzwi trzasnęły.
– Mówiłam, że to nie problem.
Anastasia zapięła pas bezpieczeństwa i z cichym westchnieniem opadła na oparcie. Co prawda nie biegła, ale śpieszyła się. Wszystko przez to, że postanowiła się jeszcze przebrać, a znalezienie odpowiednich ubrań w pakowanej bezmyślnie walizce nie należało do najłatwiejszych zadań. Wlepiła wzrok w boczną szybę, delektując się ciszą, która tylko jej nie przeszkadzała. Dowiedziała się tego, czego chciała i czego mogła od Jordana. Chayse za to nie miał jej nic do powiedzenia już na wstępie. Przynajmniej nie na temat tego śledztwa, a niczym innym nie chciała teraz zaprzątać sobie głowy.
Nie była jednak w stanie długo wytrzymać bezczynnie. Wyciągnęła telefon, przeczytała zapisane słowa Jordana i nie doszła do żadnych nowych wniosków. Dziwnie się czuła z tym, że jedzie z pustymi rękoma. Swoje notatki jednak oddała w październiku Danielowi i Libby. Oczywiście miała kopię, ale wolała się do tego nie przyznawać. Papiery zapakowane w teczkę spoczywały na dnie walizki pozostawionej w hotelowym pokoju. Nie różniły się zbyt wiele od tych, które oddała, bo po odsunięciu od sprawy ze wszystkich sił starała się w nią nie zagłębiać. Tak czy siak, jeszcze nigdy nie wchodziła w śledztwo znajdujące się na tak zaawansowanym etapie. Będzie musiała bazować na tym, co zastanie i nawet jeśli istniało duże prawdopodobieństwo, że brała udział w zbieraniu większości dowodów, to jej zdaniem wciąż tak naprawdę wchodziła z butami w czyjąś robotę. Co gorsza, w robotę swoich przyjaciół.
– Ciekawi mnie jedna rzecz – rzucił Jordan, przerywając blisko dziesięciominutową ciszę. – Nie boisz się, że ten cały Chirurg sprowadził cię tu tylko po to, żeby w jakiś sposób cię zabić?
Chayse aż drgnął na te słowa, podczas gdy Anastasia jedynie wzruszyła ramionami, czego i tak nikt nie mógł zauważyć. Poprzedniego dnia długo się nad tym zastanawiała i doszła do wniosku, że jest w stanie podjąć takie ryzyko, jeśli dzięki temu zwiększy się szansa na złapanie Chirurga. Właściwie była gotowa zrobić wszystko, nawet samodzielnie uczynić z siebie przynętę.
– Ryzyko zawodowe – odparła obojętnie. – Postaram się być ostrożna. W tej kwestii nic więcej nie mogę zrobić.
– Tak po prostu?
– Hm?
– Tak po prostu się na to godzisz? – zapytał, jeszcze bardziej się dziwiąc.
– Wydaje mi się, że jako policjant jesteś świadom tego, że każdego dnia może coś się wydarzyć. Nie jest do tego potrzebny zainteresowany tobą seryjny morderca.
– Możemy o tym nie gadać? – wtrącił Chayse. – Nie wszystko musi kończyć się w najgorszy sposób.
– Ale może – odparła, czym wywołała jego prychnięcie. – I trzeba o tym pamiętać.
– Zgadzam się – dodał Jordan. Kątem oka zauważył, że kolega wbił w niego wzrok, ale nie zamierzał odwracać spojrzenia od drogi. Byli już niedaleko.
– W końcu ktoś się ze mną zgadza, jestem w szoku – rzuciła z uśmiechem, który zauważył zerkający właśnie w jej stronę Chayse. Kąciki jego ust lekko się poruszyły, ale wówczas zdecydował się odwrócić przodem do szyby.
Dziesięć minut później Anastasia wysiadała z radiowozu, dziękując funkcjonariuszom za podwiezienie. Dodała jeszcze, że nie chce zajmować im już więcej czasu. Z tego powodu żaden z nich nie wysiadł z auta. Odjechali, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. Została sama przed kompleksem budynków, w których nie postawiła nogi od trzech lat. Przygotowała odznakę i z mieszanką emocji ruszyła przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top