Rozdział 35
Czas zaczął płynąć naprawdę dziwnie. W jednej chwili Pollard celował do Anastasii, w następnej padły dwa strzały, a w kolejnej agentka już nie czuła ciężaru na udach. Nie czuła też nowego, rozdzierającego bólu, chociaż była pewna, że kula leciała w jej stronę. Ogłuszona hukiem wystrzału i silnymi emocjami słyszała krzyki tak, jakby dobiegały z innego pomieszczenia. Nie mogła rozróżnić słów. Bolała ją głowa i szyja, a prawy policzek uciążliwie pulsował.
Z trudem przekręciła się na bok. Od razu się ożywiła, gdy dostrzegła wpatrzone w nią oczy Pollarda. Nie podnosząc się podłogi, spróbowała gwałtownie się odsunąć. Dopiero wtedy zauważyła, że Chirurg jest obezwładniony. Jeden z policjantów-elektryków akurat przygniatał go kolanem do posadzki i zakładał mu kajdanki. Mimo tego Pollard wyszczerzył zakrwawione zęby w uśmiechu.
Wciąż zszokowana rozwojem wydarzeń podniosła się do siadu. Zbyt gwałtownie. Zakręciło jej się w głowie. Musiała zakaszleć. Złapała się za bolącą szyję. Miała wrażenie, że Pollard zmiażdżył jej krtań albo tchawicę. Wtedy jednak oddychanie sprawiałoby jej większą trudność. Odwróciła wzrok od postrzelonego w brzuch Chirurga i spojrzała w przeciwną stronę. Wtedy zrozumiała, dlaczego wciąż żyła. Pollard strzelił, ale nie w nią.
Nieporadnie podniosła się z ziemi, tylko po to, by paść na kolana kilka kroków dalej. Cisnące się do oczu łzy zamazały zakrwawioną twarz. Szybko zamrugała. Obok Daniela było mnóstwo jasnoczerwonej krwi. Mimo tego, że Stanton dłonią przyciskał jałowe gazy do jego szyi, doskonale widziała, jak z zakrytej rany wylała się kolejna fala. Nie miała pojęcia, skąd agent wytrzasnął opatrunek. Jak długo po strzałach leżała na ziemi? Jak długo Daniel się wykrwawiał? I gdzie, do cholery, byli ratownicy?
Zrobiło jej się słabo, ale chwyciła dłoń kolegi i spojrzała prosto w jego brązowe oczy.
– Daniel... – zaczęła szeptem, lecz jej głos się załamał. Daniel był blady, a na jego twarzy już pojawiły się krople zimnego potu. Sytuacja była po prostu tragiczna. – Trzymaj się, proszę.
Mocniej ścisnął jej palce. Rozchylił wargi, żeby coś powiedzieć, ale wydobył się z nich tylko charkot. Zakaszlał, a z kącika ust popłynęła strużka krwi. Anastasia pociągnęła nosem, nie będąc już w stanie powstrzymywać nadchodzącego szlochu. Gdyby tylko strzeliła szybciej, Danielowi nic by się nie stało. Dlaczego zawsze podejmowała same złe decyzje? To ona powinna ponieść konsekwencje tego wahania. To ona powinna teraz się wykrwawiać. Nie Daniel.
– Przepraszam... – załkała i mocniej ścisnęła jego dłoń. – Tak mi przykro, Danny.
– An – wychrypiał po krótkiej chwili. – Mu-musi... Sp-prawdź p-piwni-cę.
Uniosła brwi. Na początku nie skojarzyła, o co mu chodzi. Musiała mocno się skupić, by przypomnieć sobie słowa Pollarda. Gdy ją dusił, powiedział, że gdyby przeszukała dom, to znalazłaby coś w piwnicy. Nie mogła tam iść. Daniel bledł na jej oczach, chociaż wciąż mocno ściskał jej dłoń i uważnie patrzył w oczy. Niestety ilość krwi i jej kolor nie kłamały. Kula musiała drasnąć tętnicę. Daniel umierał. Jej służbowy partner, a zarazem przyjaciel, umierał, bo w decydującej chwili nie potrafiła nacisnąć spustu. Uratował ją, ale wolałaby, żeby wszedł do domu Pollarda o minutę za późno. Zamieniłaby się z nim bez mrugnięcia okiem.
– Nie zo... – Ściśnięte, piekące gardło utrudniało mówienie. Ściszyła głos: – Nie zostawię cię. Ktoś inny to sp-sprawdzi.
– Idź. M-mu-szę wi-edzieć.
– Nie mogę. – Wolną dłoń położyła na jego chłodnym czole. Przymknął powieki, czym wywołał u niej jeszcze mocniejszy skręt żołądka. – Daniel, patrz na m-mnie... proszę.
– Gdybym... Gdy... – Otworzył oczy, gdy fala bólu minimalnie zelżała. – P-powiedz Sa-arze... że...
– Sam powiesz jej, że ją kochasz – dokończyła, by dodatkowo się nie męczył.
– Idź – powtórzył słabo i przestał ściskać jej dłoń.
Zagryzła dolną wargę, by nie wypuścić szlochu. Wciąż na nią patrzył, a jego wzrok był obecny. Jeszcze na moment ścisnęła jego dłoń, po czym puściła ją i szybko wstała. Jeżeli miała dostarczyć mu wieści, musiała się spieszyć. Na miejscu zaraz powinni pojawić się ratownicy, którzy mieli zabrać go do szpitala. Chciała wierzyć, że jeszcze nie jest za późno, ale nie potrafiła. Jeżeli jednego dnia straciłaby Libby i Daniela... Nie zniosłaby tego.
Otarła grzbietem dłoni policzki i przyjęła broń oraz latarkę od agenta Harrisa. Od razu rozpoznała swój pistolet, mimo że wcale mu się nie przyglądała. Znajomo ciążył w dłoni. Szła za Harrisem do niskich drzwi znajdujących się niedaleko frontu. Nietrudno było się domyślić, że to właśnie one prowadzą do piwnicy.
Doświadczony policjant otworzył drzwi za pomocą klucza. Anastasia nie miała pojęcia, skąd go wziął. Wcale jej to nie interesowało. Ważne, że mechanizm w zamku przeskoczył, dzięki czemu mogli zejść w dół po stromych stopniach. Odnalazła włącznik światła i bez wahania go nadusiła. Harris wyraźnie niezadowolony obejrzał się przez ramię, ale po chwili ruszył dalej. Agentka wiedziała, że Pollard działał sam, a on był unieruchomiony. W piwnicy nie czaiło się żadne zagrożenie.
Szła nieco zgarbiona, ale nie wyciągnęła broni przed siebie. Gdyby nie siwa głowa Harrisa przed nią, to schowałaby pistolet do kabury. Zaczynała żałować, że pozwoliła mu iść przed nią. Okropnie się wlókł, podczas gdy ona najchętniej po prostu zbiegłaby na dół. W którymś momencie Pollard na pewno ją okłamał, gdyż nie trzymał się jednej wersji. Oby to jego ostatnie słowa były prawdziwe.
W końcu stanęli na równym gruncie. Przed nimi znajdowały się jeszcze jedne drzwi. Anastasia mocniej zacisnęła dłoń na nieodbezpieczonej broni, ponieważ jej ręce znów zaczęły drżeć. Adrenalina stopniowo i powoli opuszczała jej ciało, jednak już odczuwała tego skutki. Dopadało ją nie tylko zmęczenie, ale również bezsilność. Co zrobi, gdy za drzwiami znajdą martwą Libby? Po prostu zaleje się wciąż tłumionymi łzami obok jej ciała, czy zdoła wrócić na górę, by powiedzieć wykrwawiającemu się Danielowi, że to wszystko na nic?
– Pójdę pierwsza – wychrypiała, gdy agent Harris zbliżył się do drzwi. Omiótł ciemnymi oczami całą jej sylwetkę, po czym w końcu skinął głową i zszedł jej z drogi. – Nie zapalaj światła. Pollard pewnie przetrzymywał je w ciemności.
Harris w ostatniej chwili powstrzymał się od powiedzenia, że trupów nie da się oślepić. Pozwolił jej łudzić się jeszcze przez te kilkadziesiąt sekund. Pomyśleć, że miał dzisiaj wyjechać z Waszyngtonu i odwiedzić syna mieszkającego w Karolinie Północnej. Właśnie sprawdzał, czy wszystko zapakował, gdy dostał telefon z Quantico. Na samym początku w ogóle nie chciał odbierać, w końcu dopiero co zaczął urlop. Z drugiej strony wiedział, że nie dzwoniono by do niego, gdyby to nie było coś ważnego. Teraz jednak żałował, że wcisnął zieloną słuchawkę. Zobaczenie postrzelonego kolegi po fachu nigdy nie było niczym miłym, szczególnie że sprawa wydawała się beznadziejna. Mieli kamizelki kuloodporne i przewagę liczebną. Taki incydent w ogóle nie powinien się zdarzyć. Niestety nie był to pierwszy raz, gdy agent Harris był świadkiem tragiczniej sytuacji, której przecież dało się uniknąć.
Anastasia nacisnęła klamkę, a drzwi ustąpiły z głośnym skrzypnięciem. Pociągnęła nosem. Czuła jedynie zapach stęchlizny, który w niczym nie przypominał odoru gnijącego ciała. Postawiła krok do przodu i powoli omiotła pomieszczenie światłem latarki. Zdawało jej się, że coś słyszy, więc zatrzymała promień. Była niemal pewna, że to po prostu zszargane nerwy i bujna wyobraźnia zrobiły sobie z niej okrutny żart. Mimo tego jeszcze raz powoli omiotła pomieszczenie światłem. Jej wzrok najbardziej przykuł stół z nierdzewnej stali łudząco przypominający ten, który nie tak dawno widziała w prosektorium. Nikt na nim nie leżał.
Znów usłyszała coś na kształt stłumionego jęku. Obejrzała się na Harrisa, ale z jego dość mocno pomarszczonej twarzy nie dało się niczego wyczytać. Wolała nie pytać, czy coś słyszał. Nie chciała, by potem opowiedział komuś, że postradała zmysły.
Postawiła trzy kroki w głąb pomieszczenia i zwróciła się w prawo. Zdawało jej się, że to właśnie stamtąd dobiegał słaby dźwięk. Od razu skierowała światło w róg. Latarka omal nie wypadła jej z ręki, gdy z ciemności wyłoniła się zgięta w kolanie noga. Wstrzymując oddech, skierowała promień nieco wyżej. Szybko trafiła na opadające na ramiona rude włosy, a następnie bladą twarz. Niebieskie oczy z początku były otwarte, ale w reakcji na światło od razu się zamknęły.
– Boże, Libby – z jej gardła wydobył się jedynie słaby, zdławiony szept. Opuściła niżej latarkę i na miękkich nogach podeszła do zakneblowanej przyjaciółki. Całkowicie zapomniała o Harrisie. Cała rozedrgana przykucnęła obok Libby. Odłożyła na bok broń, a latarkę oparła o ścianę, by ta rzucała nieco światła. Dzięki temu zobaczyła, że przyjaciółka uważnie śledzi każdy jej ruch. Sama będąc w szoku, nie pomyślała, że przecież Libby siedzi tu od kilku dni. Mogła znieść to naprawdę źle. – To ja, An.
Mówiła tak cicho, że Lelystra mogła w ogóle jej nie słyszeć. Nie reagowała na jej słowa ani próbą odpowiedzi, ani kiwnięciem głową, ani niczym innym. Mimo tego Anastasia niezgrabnym ruchem zabrała się ściągania szmaty kneblującej Libby. Rudowłosa nie wzdrygnęła się, gdy agentka sięgnęła za jej głowę, by odnaleźć supeł. Szybciej byłoby po prostu na siłę wyjąć jej to z ust, ale za bardzo obawiała się, że może zrobić przyjaciółce jakąś krzywdę. Chwilę później odrzuciła szmatę na bok, a Libby od razu zakaszlała. Dopiero wtedy do Anastasii w pełni dotarło, że Lelystra naprawdę żyje. Drżącymi palcami odgarnęła splątane kosmyki z jej czoła.
– Libby, ja...
– Przecież wiem, kim jesteś, słońce – wychrypiała, krzywiąc się na dźwięk głosu, który wcale nie przypominał jej własnego.
Łzy ciurkiem płynęły policzkach Anastasii, gdy wzięła twarz Libby w dłonie. Jej przyjaciółka wyglądała... zaskakująco dobrze. Co prawda była bledsza niż zawsze, może nieco bardziej koścista, ale na skórze nie dało się dostrzec żadnych zadrapań, otarć czy siniaków. Nie była też brudna, mimo kilku dni w zamknięciu. Poza tym zachowywała się dziwnie spokojnie. Jedynie szybki oddech, poranione usta i zdarty pewnie od krzyków głos zdradzały, że coś może być nie tak.
– Wszystko dobrze – zapewniła, jakby czytając Anastasii w myślach. Potem brodą wskazała na przeciwległą część pomieszczenia. – Zajmij się nią, a ten gość niech mnie rozwiąże.
Agentka Ashbee jedynie szerzej otworzyła oczy. Dopiero po chwili spojrzała za siebie, ale powitała ją jedynie ciemność. Potem podążyła wzrokiem do Harrisa, który jeszcze niedawno stał zdziwiony w progu, a teraz już kucał obok nich. Przedstawił się Libby w momencie, w którym Anastasia znów spojrzała na przyjaciółkę. Ta pokiwała głową, dając jej znak, że wcale nie żartowała.
Ashbee chwyciła latarkę i chwiejnie podniosła się z ziemi. Skierowała promień latarki na drugi koniec pomieszczenia, ale tam wciąż znajdował się jedynie nieskazitelnie czysty stół z nierdzewnej stali. Wciąż pokonywała odległość dzielącą ją od ściany, gdy w końcu oświetliła lewy róg pomieszczenia. Skulona w kącie kobieta jedynie zadrżała, gdy światło spłynęło na jej ciało. Chowała twarz między ramionami a kolanami. Mimo tego Anastasia doskonale wiedziała, że to Carla Martínez. Nagle poczuła się okropnie. Na moment zupełnie o niej zapomniała. Najwidoczniej Pollard miał rację – Carla jej nie obchodziła.
Podeszła do przestraszonej kobiety. Przykucnęła obok i znów oparła latarkę o ścianę. Delikatnym gestem dotknęła ramienia szatynki, a ta jeszcze mocniej skuliła się w kącie.
– Carla... – Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Jej myśli wciąż były przy Libby i Danielu. – Carla, już nic nie grozi. Pollard... Glenn już nie zrobi ci krzywdy. – Carla nieznacznie uniosła głowę, by zerknąć na Anastasię spod zarzuconych na twarz gęstych brązowych włosów. Była przerażona. Paradoksalnie to właśnie to zmusiło agentkę do wzięcia się w garść chociaż na chwilę. Kilka głębokich oddechów pozwoliło jej opanować roztrzęsiony głos i ciało. – Rozmawiałyśmy w Kansas City, pamiętasz? Zdejmę ci knebel, a potem cię rozwiążę. Już wszystko dobrze.
Carla cała drżała, ale uspokajana słowotokiem agentki pozwoliła, by ta sięgnęła za jej głowę. Po chwili mogła już oddychać przez usta. Było jej niedobrze, wszystko ją bolało, a na dodatek nie wiedziała, ile już siedzi w tej ciemnej piwnicy. Ile minęło czasu, odkąd Glenn przyszedł i powiedział, co z nią zrobi? Narysował dwie przerywane linie biegnące od dolnej części szyi do obojczyka. Objął nimi ciemne znamię, które miała od urodzenia. Mówił, że to właśnie z uwagi na nie zaczął się z nią spotykać. Nigdy nie chodziło o nią. Chodziło jedynie o to przeklęte znamię.
– Jesteś w stanie wstać?
Carla przeniosła spojrzenie spuchniętych od płaczu oczu na kucającą obok kobietę. Nawet w półmroku wydawała się znajoma. Właściwie nie ona, lecz blizna na jej policzku, która przez świecącą od dołu latarkę zdawała się naprawdę głęboka. Carla odwróciła wzrok i spróbowała przełknąć ślinę. Czy właśnie to Glenn miał na myśli? Nie widział jej jako osoby, tylko jako znamię tak samo, jak ona teraz w kobiecie obok widziała jedynie bliznę.
– Carla, jesteś w stanie wstać? – powtórzyła Anastasia nieco głośniej. Kątem oka widziała, że Harris i Libby byli już w progu drzwi. Zatrzymali się i chyba spojrzeli w jej stronę.
– Tak – bąknęła wciąż zdziwiona, że jednak żyje. Glenn mówił, że nikt jej nie szuka, więc nikt jej nie pomoże.
Przyjęła pomocną dłoń i chwiejnie stanęła na nogi. Podparła się ręką o ścianę. Była cała odrętwiała od spania na podłodze. Przez większość czasu jej ręce i nogi były związane. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, odkąd ostatnio stała wyprostowana. Zmrużyła oczy, ponieważ akurat weszły na oświetlony korytarz.
– Carla, to agent specjalny Harris. – Wskazała wolną ręką na smukłego mężczyznę w progu. – On pomoże ci wejść po schodach, dobrze?
– Agent... – powtórzyła niepewnie. Spięła się na sam jego widok. Przeniosła wzrok na Libby. Znała jej imię, udało im się porozmawiać parę razy. Chyba tylko dzięki niej nie oszalała. Libby skinęła głową, a Carla postanowiła jej zaufać. Zerknęła jednak jeszcze na kobietę, która ją uwolniła. Nagle przypomniała sobie, że faktycznie rozmawiały w Kansas City. – Agentka Ashbee.
– Tak, to ja – odparła najcieplej, jak w tej chwili potrafiła. Jej głos jednak znów drżał. Musiała powiedzieć Libby, co stało się na górze. Musiała powiedzieć, że Daniel może już nie żyje. – Pójdziesz z agentem Harrisem?
Carla w odpowiedzi puściła rękę agentki i przyjęła pomoc siwego mężczyzny, który od razu zaczął ją uspokajać. Poszli przodem, a Anastasia zatrzymała się obok wciąż stojącej w miejscu Libby. W tym świetle wyraźnie widziała podkrążone oczy i blade, ale poranione usta.
– Słyszałam strzały – zaczęła Libby ku wyraźnemu zaskoczeniu przyjaciółki. Odchrząknęła, licząc, że dzięki temu jej głos zacznie brzmieć normalnie. – Co dokładnie się stało?
– Libby, tak cholernie mi przykro... – wyjąkała, bezradnie kręcąc głową. – Ja... To wszystko... To moja wina.
– Przestań – szepnęła i wyciągnęła w jej stronę ręce. Moment później były zamknięte w uścisku i żadna z nich nie wiedziała, co powiedzieć. Libby była w stanie pytać ani o spuchniętą ranę pod okiem, ani o ciemne ślady na szyi, a tym bardziej o krew na bluzie i dłoniach. Na jedno pytanie jednak musiała znać odpowiedź. – Gdzie jest Danny?
Anastasia gwałtownie się odsunęła. Spojrzała w stronę schodów. Zrobiło jej się słabo na samo wspomnienie zbolałego wyrazu jego twarzy. Krew tak szybko barwiła opatrunki, a ona, zamiast pędzić do Daniela z dobrymi nowinami, stała tu i użalała się nad sobą, mimo że była najmniej poszkodowana ze wszystkich. Potrząsnęła głową, chwyciła Libby za przed ramię i zaczęła ciągnąć w stronę schodów. Postanowiła wszystko jej powiedzieć, ale nie chciała widzieć jej reakcji.
– Pollard go postrzelił. Kula chyba przecięła tętnicę... szyjną – dodała zdławionym głosem.
Libby na moment zakręciło się w głowie, ale ciągnięta szła dalej. Pusty żołądek natychmiastowo jeszcze bardziej się skurczył. Ta wiadomość była gorsza niż siedzenie przez kilka dni w piwnicy seryjnego mordercy. Przed tą sprawą Libby praktycznie nie pracowała z Danielem, po prostu był dla niej znajomym z pracy. Przez ostatni miesiąc jednak naprawdę się zżyli. Nie znali tu nikogo poza sobą nawzajem. Dzień w dzień spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Gdy drzwi od piwnicy się otworzyły i usłyszała kroki dwóch osób, myślała, że najgorsze ma już za sobą. Myślała, że to właśnie Daniel i Anastasia biegną jej na ratunek.
Moment później były już na górze. Daniel wciąż leżał w salonie, ale ratownicy właśnie przekładali go na nosze. Obie przyspieszyły. Musiał wciąż żyć, skoro zabierano go do karetki. Może Anastasii tylko wydawało się, że krwi jest aż tak dużo?
Pollarda już nie było w domu. Chwilę wcześniej został zabrany radiowozem. Powiadomiony o wszystkim prokurator już szykował się do postawienia mu zarzutów i umieszczenia go w areszcie śledczym.
– Co z nim? – zapytała agentka Ashbee, gdy tylko znalazły się obok wstających ratowników. Zanim otrzymała odpowiedź, odnalazła wzrokiem Daniela. Od razu opuściła ją i tak już nikła nadzieja. Daniel był przeraźliwie blady, a jego oczy niemal zamknięte.
– Zrobimy, co możemy – odpowiedział krótko ratownik.
Idąc obok przesuwających się noszy, Anastasia chwyciła rękę kolegi. Libby była zbyt zszokowana, by to zrobić. Chłodna skóra przyprawiła agentkę o dreszcze. Daniel nieco szerzej otworzył oczy. Kąciki jego ust nieznacznie się poruszyły, ale nie ułożyły się w żaden grymas. Ranę na szyi uciskał teraz jeden z ratowników, a nie Stanton. Szybko pochyliła się nad kolegą, by mieć pewność, że w razie czego usłyszy jego odpowiedź.
– Libby żyje, Danny. Ty też musisz.
Nieco mocniej ścisnął jej dłoń. Poruszył ustami, ale nie zdołał nic powiedzieć. Z jego gardła wydobył się jedynie bezkształtny charkot. Moment później już leżał w karetce, a Anastasia pytała ratowników, do którego szpitala go zabierają. Harris już chwilę wcześniej wyszedł z budynku, by odwieźć Carlę na izbę przyjęć. Jeden z policjantów zaproponował agentkom, że może zawieźć je do szpitala furgonetką, którą tu przyjechali. Zgodziły się od razu. Reszta została na miejscu, by wszystko zabezpieczyć i poczekać na techników kryminalistycznych.
Zajęły miejsca z tyłu furgonetki. Technika operacyjnego nie było w środku, monitory były wyłączone. Anastasia odnalazła kamerę, która jakimś cudem jeszcze nie odczepiła się od jej bluzy, i odłożyła ją na stalowy blat. Odwróciła wzrok od Libby skulonej w rogu auta i chowającej twarz w dłoniach. Nie była w stanie do niej podejść. Wydawało jej się, że mogłaby ją tym dodatkowo zdenerwować. W końcu to przez nią Libby została porwana, a Daniel był w tak tragicznym stanie. Nie miała prawa nawet próbować dodać jej otuchy.
Obie zupełnie inaczej wyobrażały sobie to spotkanie. Miała być radość, że Libby jest cała i zdrowa. Tymczasem był tylko strach i niepewność. To nie tak powinno wyglądać. Wszystko poszło nie tak. Wystarczył moment wahania i brak szczęścia. Bezwzględny morderca nie wybaczał takich błędów. W tej chwili Anastasia jeszcze bardziej żałowała, że nie zdążył jej zastrzelić przed wkroczeniem agentów i policjantów. Gdyby to zrobił, przynajmniej już nic by nie czuła, a Daniel może wyszedłby z tego bez szwanku.
Dosłownie dziesięć minut później wysiadały z furgonetki. Policjant szybko odjechał, zostawiając je przed drzwiami. Nie musiały się do siebie odzywać, by wiedzieć, co robić. Po prostu popędziły do recepcji, a wtedy Anastasia zapytała, gdzie znajdzie pacjenta po postrzale, który dopiero co tu przyjechał. Pielęgniarka ze współczującą miną wskazała im drogę na blok operacyjny. Wjechały windą na pierwsze piętro i pokonały kilka korytarzy, by w końcu zatrzymać się przed drzwiami, które dało się otworzyć jedynie za pomocą kodu.
Libby zdyszana opadła na plastikowe krzesełko przytwierdzone do ściany. Oparła łokcie na kolanach, a czoło na dłoniach. Już w piwnicy wiedziała, że dwa strzały nie oznaczają niczego dobrego. Nie spodziewała się jednak aż takiego koszmaru. Wrodzony optymizm ratował jej zdrowie psychiczne przez ostatnie kilka dni. Teraz też próbowała przekonać samą siebie, że Daniel z tego wyjdzie, ale przecież widziała, jak wyglądał. Widziała też ilość krwi na podłodze i spojrzenia ratowników. Nie była w stanie się łudzić. Nie wrócą razem do Kansas City. Nie było na to żadnych szans.
Libby uniosła głowę i odkrytym przedramieniem wytarła policzki. Miała na sobie koszulkę z krótkim rękawem i poplamione dżinsy. Kurtka została gdzieś w kącie piwnicy. W innych okolicznościach marzyłaby o długiej, ciepłej kąpieli i przebraniu się. Teraz to jednak nie było ważne. Teraz potrafiła myśleć jedynie o nieuchronnie zbliżającej się wiadomości.
Spojrzała na krzesełka najpierw po swojej lewej stronie, a potem po prawej, ale nigdzie nie dostrzegła Anastasii. Wiedziała jednak, że gdzieś tu jest. Między swoimi szybkimi oddechami słyszała jej stłumiony szloch. Podniosła się z miejsca i wykonała jeden w krok w kierunku, z którego przyszły. Spojrzała na miejsce tuż obok krzeseł. Nowe łzy zamazały skuloną pod ścianą Anastasię. Kroki Libby rozeszły się echem po dziwnie opustoszałym korytarzu. Zsunęła się na podłogę tuż obok przyjaciółki, ale ta nie zareagowała. Nadal jedynie szlochała, opierając czoło o kolana i zasłaniając rękoma głowę.
Libby pociągnęła nosem i oparła potylicę o zimną ścianę. Nie miała już siły, by płakać. Na nic nie miała siły. Nawet nie wiedziała, jaki jest dzień. Wiedziała jedynie, że trzydziestego marca miała wsiąść do samolotu i lecieć do domu. Może gdyby nie dała się zaskoczyć na lotnisku, Daniel byłby tu teraz z nimi.
Zamknęła oczy i wypuściła dużą ilość powietrza przez usta. Pollard był sprytny. Już w samochodzie mówił, że znalazł się na lotnisku o wiele szybciej niż ona. Nie miała szans mu uciec. Gdyby spróbowała, zacząłby strzelać do przechodniów, a potem wsiadłby w zaparkowane nieopodal auto i odjechał. Nie była w stanie zrobić nic, by zapobiec rozwojowi wydarzeń. Wszyscy dali z siebie tyle, ile tylko mogli. To Pollard był winny, nie żadne z nich. Libby doskonale o tym wiedziała, a jednak nawet nią targały wątpliwości.
– No chodź – szepnęła, wyciągając ramię nad Anastasią. Ta jednak ani odrobinę nie zmieniła swojej pozycji. Libby z ciężkim westchnieniem oparła głowę o jej ramię. Domyślała się, co może czuć jej przyjaciółka, bo sama czuła coś bardzo podobnego. Ona jednak gdzieś w głębi wiedziała, że to absurdalne. Wcisnęła swoją rękę pod jej ramię i przysunęła się bliżej. – To nie twoja wina, słońce. To Pollard jest popieprzony.
Anastasia w końcu nieco obróciła głowę w stronę Libby. Nie była w stanie się uspokoić, więc szybko wróciła do poprzedniej pozycji. Kamizelka kuloodporna niebywale ciążyła na jej gwałtownie podnoszącej się i opadającej klatce piersiowej. Mimo tego kolejny szloch wstrząsnął jej ciałem. Oplotła ramionami nogi i jeszcze mocniej zacisnęła powieki. Zniknęłaby, gdyby tylko mogła.
Niedługo później zza zamkniętych dotychczas drzwi wyszedł lekarz. Nie siląc się na wstanie, Libby zapytała go, co z Danielem. Doktor najpierw zainteresował się, czy są kimś z rodziny, a potem bezradnie rozłożył ręce. Libby w końcu skłamała, że to jej brat. Standardowa formułka podana profesjonalnie współczującym tonem dotarła do niej jak przez mgłę.
Robiliśmy, co w naszej mocy.
Bardzo nam przykro.
Pacjent się wykrwawił.
----------------------------------------------------------------------------------------
Został jeszcze jeden rozdział i epilog. Postaram się wrzucić oba do końca września.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top