Rozdział 31
Wtorek, 4 kwietnia
Waszyngton, Dystrykt Kolumbii
Dopiero dochodziła dziewiąta, a Anastasia i Daniel już od godziny znajdowali się w ogromnym gmachu nowoczesnej placówki naukowej, której jedna ze ścian była w całości oszklona. W środku mieściło się zaawansowane laboratorium, ale nie z tego powodu tu przyjechali. Ślady badali w laboratorium w Quantico, ale nie mogli powiedzieć tego samego przeprowadzaniu sekcji zwłok. To właśnie tutaj koroner zabrał znalezione w nocy z soboty na niedzielę ciało rudowłosej kobiety. Raport z autopsji już mieli, ale wciąż nie znali tożsamości ofiary. Z samego rana dostali informację, że to bardzo szybko może się zmienić. Podobno jakiś mężczyzna podejrzewał, że to może być jego siostra, ale patolog nie mógł tak po prostu okazać mu ciała. Skontaktował się więc z agentami prowadzącymi śledztwo.
Po przyjeździe na miejsce od razu skierowali się w stronę prosektorium, które było zlokalizowane na parterze, ale na tyłach budynku. To Daniel prowadził, a Anastasia trzymała się krok za nim. On był tutaj w zeszłym miesiącu, a ona parę lat temu, więc pamiętała drogę jak przez mgłę. Ich przyszły rozmówca siedział na przymocowanym do błękitnej ściany plastikowym krzesełku, tuż obok stalowych drzwi, które można było otworzyć jedynie za pomocą identyfikatora. Poza rudowłosym mężczyzną w szerokim korytarzu nie było nikogo.
Logan Nicholls już od kilku lat był skonfliktowany z siostrą, ale po obejrzeniu wiadomości zmartwił się, że coś może jej grozić. Słyszał, że Chirurg wybiera na swoje ofiary samotne kobiety, a Amber właśnie taka była. Próbował się z nią skontaktować już od niedzieli, jednak jej telefon stale był wyłączony. Logan nie mieszkał w Waszyngtonie, więc musiał wziąć wolne w pracy, by tu przyjechać i odwiedzić ją osobiście. Całe wczorajsze popołudnie spędził w aucie pod domem, czekając na jej powrót. Został tam niemal do północy, po czym postanowił pojechać do hotelu, żeby się przespać. O świcie znów znalazł się pod drzwiami Amber, lecz jej nadal nie było w środku. Nawet wypytał jej najbliższych sąsiadów o to, kiedy ostatnio ją widzieli, ale ci powiedzieli jedynie, że minęło już co najmniej kilka dni. Chciał pojechać na policję i zgłosić zaginięcie, ale jednocześnie pragnął jak najszybciej dowiedzieć się, czy Amber żyje, czy nie, dlatego ostatecznie przyjechał właśnie tutaj.
Anastasia spisała wszystkie istotne informacje w notesie, ponieważ akurat dzisiaj to Daniel zadawał pytania. Nie nastawiała się na nic, lecz uważała, że warto pokazać mężczyźnie ciało ofiary. To też powiedziała koledze, gdy odeszli kawałek, by spokojnie się naradzić. Wyjątkowo agent Chartier był z nią zgodny. Nie mieli nic do stracenia, a wiele mogli zyskać. Sam Logan Nicholls też był zdeterminowany, żeby zobaczyć denatkę. Jeżeli okazałoby się, że to nie jego siostra, to przynajmniej odetchnąłby z ulgą. Zanim ostatecznie zdecydowali, postanowili jeszcze zapytać mężczyznę, czy Amber leczyła się na serce. Odpowiedział twierdząco, ale nie potrafił podać nazwy schorzenia. Nie naciskali, gdyż i tak zyskali lepszy powód do okazania mu ciała, niż jedynie zaniepokojenie i zgadzający się kolor włosów.
Daniel nacisnął dzwonek znajdujący się obok solidnie wyglądających drzwi. Krok za nim stała Anastasia, a tuż obok niej nieco otyły, około czterdziestoletni Logan Nicholls. Agent Chartier poniekąd wolał, żeby ofiarą nie okazała się Amber Nicholls. Pozwoliłoby im to uniknąć wątpliwej przyjemności zmierzenia się z reakcją mężczyzny. Agentka Ashbee za to już nie była w stanie myśleć o tym w takich kategoriach. Nie myślała o odczuciach stojącego obok niej Logana, myślała jedynie o tym, że jeśli się nie pospieszy, to zaraz sama może znaleźć się w podobnej sytuacji. Mimo tego ani odrobinę się nie stresowała. Nawet ciężkie sapanie mężczyzny jej nie rozdrażniło. Chwilę przed tym, jak drzwi się otworzyły, telefon w przedniej kieszeni jej jasnych dżinsów zawibrował po raz kolejny tego ranka. Ostatnie cztery połączenia były od Chayse'a i nie miała zamiaru ich odbierać. Teraz też tylko zerknęła na wyświetlacz, po czym szybko schowała wciąż dzwoniącą komórkę.
Stalowe drzwi uchyliły się praktycznie bezdźwięcznie, a w progu pojawił się drobny, nieco przygarbiony mężczyzna. Pomijając wszelkie uprzejmości i przedstawianie się, zaprosił ich wszystkich do środka. Od właściwej części prosektorium dzieliły ich jeszcze jedne drzwi. Zanim mogli przez nie przejść, musieli włożyć ochraniacze na buty. Patolog wyraźnie zastanawiał się, czy rozkazać im ubrać jeszcze kombinezony ochronne, ale ostatecznie wycofał się z tego pomysłu. Tylko na jednym stole znajdowało się ciało i to właśnie je miał pokazać blademu mężczyźnie w bluzie ze znaczkiem drużyny futbolowej z Filadelfii. Miał nadzieję, że rudzielec po zobaczeniu zwłok nie zwymiotuje na lśniące kafelki albo, co gorsza, jeszcze gdzieś indziej. Zamierzał pokazać mu jedynie twarz, która co prawda nosiła już znaczne ślady rozkładu, jednak poza tym wyglądała całkiem nieźle. Dla niego, ale on widział już setki trupów.
Doktor Amir Bertrand otworzył drugie drzwi, które były łudząco podobne do pierwszych, jednak nie wymagały zeskanowania legitymacji. Przyzwyczajony do swojego miejsca pracy prawie nie czuł charakterystycznej woni, która unosiła się w powietrzu. Znacząco różniła się od odoru rozkładających się tkanek, ale formalina również nie należała do najprzyjemniejszych zapachów, szczególnie dla kogoś, kto spotykał się z nią po raz pierwszy. Patolog przypomniał sobie o tym jednak już po przekroczeniu progu drugich drzwi. Od zakrytego stołu wciąż dzieliło ich kilkanaście kroków, więc najgorsze nadal mieli przed sobą. Gwałtownie odwrócił się przodem do idącej za nim trójki ludzi, czym od razu wywołał ich zatrzymanie się.
– Może być nieprzyjemnie – mruknął, wyjmując z kieszeni opakowanie popularnej maści stosowanej do leczenia podrażnień błony śluzowej nosa i gardła. Zawarte w jej składzie mentol i eukaliptus potrafiły całkiem skutecznie przeciwstawić się formalinie. – Lepiej maźnijcie się pod nosami.
Daniel z wdzięcznością przyjął słoiczek i od razu go otworzył. Nabrał odrobinę jasnej maści na palec, po czym podał Loganowi opakowanie. Anastasia była już dwa kroki przed nimi, krocząc gęsiego za patologiem. Agent Chartier nie zamierzał jej gonić i prosić, by też oszczędziła sobie wątpliwej przyjemności wdychania gryzącego zapachu. Jego zdaniem była dzisiaj pochłonięta swoimi myślami do tego stopnia, że pewnie nawet niczego nie odczuła. Niby wiedziała, co do niej mówił, ale przez cały czas zdawała się nie słuchać. Z dnia na dzień było to coraz wyraźniejsze i coraz bardziej dla niego frustrujące.
Zgromadzili się po dwóch stronach stołu ze stali nierdzewnej, który znajdował się w samym centrum przestronnego pomieszczenia. Pozostałe trzy zostały ustawione przy pokrytej szerokimi kafelkami ścianie. Anastasia i patolog stali odwróceni tyłem do umywalki i stalowego blatu, a Daniel i Logan daleko za plecami mieli drzwi, przez które niedawno przeszli. W czasie, w którym Logan czekał na przybycie agentów, doktor Bertrand schował wszystkie narzędzia potrzebne do przeprowadzania sekcji. Już wtedy patolog domyślał się, że nie uniknie przyjęcia całej trójki.
Anastasia nie patrzyła na stół, lecz na Nichollsa. Daniel z kolei krążył wzrokiem między przykrytym ciałem a twarzą Logana. Agenci chcieli mieć pewność, że szybko zauważą ewentualne zasłabnięcie mężczyzny. Jeszcze tego brakowało, by zemdlał i rozbił sobie głowę o kafelki albo róg stołu. Nie czekając na żaden sygnał, ani żadnego nie dając, patolog powoli odsunął jasny materiał z głowy ofiary znalezionej niedawno w kontenerze na śmieci.
Blada twarz Nichollsa niezwykle szybko przybrała zielonkawy odcień, a on zatoczył się do tyłu. Agent Chartier chwycił niższego od siebie mężczyznę za ramię, by ten na pewno się nie przewrócił. Nieobecne spojrzenie oraz kropelki potu na jego czole i nad górną wargą zwiastowały, że w każdej chwili może bezwładnie wylądować na posadzce. Daniel zauważył, że rude włosy Logana są mokre na skroniach, a potem stracił z oczu jego głowę. Zanim odnalazł go wzrokiem, usłyszał charakterystyczne charczenie, a zaraz po nim bulgot. Błyskawicznie spojrzał w dół. Skrzywił się na widok żółtawej mazi na swoich butach. Obrzydliwe, ale powinien był się tego spodziewać.
– Noż kur... – urwał, z ulgą przypominając sobie, że przecież ma ochraniacze na butach. – Koleżanka pana wyprowadzi.
Anastasia w mgnieniu oka znalazła się obok Nichollsa jednak na tyle daleko, by przypadkiem nie skończyć tak jak Daniel. Nawet z tej odległości zdołała zacisnąć rękę na ramieniu mężczyzny, który dopiero się wyprostował, i lekko pociągnąć go w stronę drzwi. Wolną dłonią odnalazła w kieszeni prochowca opakowanie chusteczek, które od razu mu podała. Nie powiedziała tego głośno, ale w kąciku ust wciąż miał resztkę wymiocin.
– Trzymaj. – Doktor Bertrand rzucił Danielowi parę lateksowych rękawiczek. – I zdejmij te ochraniacze. Poszukam jakiejś szmaty, żebyś mógł tu posprzątać.
Agent cicho westchnął. Przynajmniej nie musiał robić tego wszystkiego gołymi rękami. Gdy ostrożnie wkładał ochraniacze do foliowego worka, który następnie zawiązany wylądował w koszu na śmieci, stwierdził, że w sumie woli tu posprzątać niż męczyć się z uspokajaniem Logana Nichollsa. Przekazywanie bliskim ofiar informacji o ich śmierci było prawdopodobnie najgorszym aspektem tej pracy. Równie straszne było to, co działo się chwilę później, a zadziać mogło się dosłownie wszystko. Od rozpaczy przez obojętność aż do furii. Nieco zaniepokoiła go myśl, że gdy Nicholls się otrząśnie, to może zareagować właśnie wściekłością. Te obawy zniknęły jednak tak szybko, jak się pojawiły. Anastasia na pewno poradzi sobie nawet z rozsierdzonym i większym od niej mężczyzną. Daniel już nie raz przekonał się, że tylko wyglądała niepozornie, co we wszelakich starciach jedynie działało na jej korzyść.
Piętnaście minut później prosektorium wyglądało tak, jakby do niczego nie doszło. Agent Chartier nie sądził, że konieczne będzie ponowne obejrzenie ciała, dlatego pożegnał się z patologiem, jeszcze raz go przepraszając. Doktor Bertrand jednak nie był ani oburzony, ani zezłoszczony. Widział już gorsze reakcje. Zresztą reakcje to jedno... Zmasakrowane zwłoki to coś zupełnie innego. Po niemal dwudziestu latach pracy w zawodzie nie obrzydzało go już praktycznie nic.
Daniel wyszedł z prosektorium z posępną miną. Od razu dostrzegł siedzącego na plastikowym krześle Logana Nichollsa. Mężczyzna chował twarz w dłoniach i bełkotał coś zupełnie niezrozumiałego. Anastasii nie było obok niego, ponieważ stała przy jednym z okien i uważnie mu się przypatrywała. Na szczęście w tej części budynku od ulicy oddzielała ich normalna ściana, a nie same szyby.
Daniel wolnym krokiem podszedł do koleżanki. Przystanął obok niej, ale również skierował wzrok na rozpaczającego mężczyznę. Nigdy nie wiedział, jak w takim przypadku zacząć rozmowę. Co powiedzieć, by jeszcze bardziej nie rozdrapać świeżych ran. Czasem lepiej było po prostu milczeć i przełożyć ewentualne pytania na następny dzień. Problem w tym, że oni nie mieli tyle czasu.
– Specjalnie stanęłaś po drugiej stronie stołu – mruknął, ale nawet nie zerknął na Anastasię.
– Może tak, może nie – odparła, nieco przeciągając słowa.
– Cholera, a ja myślałem, że dzisiaj nie kontaktujesz.
Niemal niezauważalnie wygięła kąciki ust ku górze, mimo że chciała się uśmiechnąć. Nie czuła się dzisiaj najlepiej i trudno przychodziło jej skupienie się przez dłuższą chwilę, ale to jeszcze nie znaczyło, że nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Zrzucała to na karb kolejnej ciężkiej nocy. Znużona wyjątkowo zasnęła już po kilku minutach od położenia się, ale męczyły ją koszmary, z których długo nie mogła się wybudzić. To było jeszcze gorsze niż spanie przez dwie godziny, budzenie się na kolejne dwie i tak w kółko. Zdawało jej się, że to właśnie dlatego wstała dzisiaj taka nieswoja, jakby maksymalnie zdystansowała się od własnych przemyśleń, sprawy i otaczających ją ludzi. Momentami miała wrażenie, że jedynie patrzy z boku i wcale nie uczestniczy w biegu wydarzeń. O wiele bardziej wolała motywujące rozdrażnienie od nagłej obojętności, której nie rozumiała i nad którą nie potrafiła zapanować.
Po kilku kolejnych minutach podeszli do Logana, który ani odrobinę nie zmienił swojej pozycji. Nawet nie musieli o nic pytać, by zaczął opowiadać. Wciąż powtarzał, że wiele lat temu pokłócili się o głupotę, a teraz Amber już nie ma. Wiele razy próbowała się z nim pogodzić, ale zawsze odrzucał jej wyciągniętą dłoń. Musiałby bowiem przeprosić, żeby całkowicie zażegnać konflikt, a tego zrobić nie chciał. Teraz przeprosiłby ją za wszystko, za co tylko by chciała. Łkał cicho i nie miał pojęcia, że z odległości trzech kroków przygląda mu się dwójka agentów. Musieli zadać mu parę pytań. To nie był odpowiedni moment, ale zależało im na czasie. Daniel miał pomysł, by skontaktować się z mężczyzną za parę godzin, ale Anastasia nie zamierzała tyle czekać. Zaproponowała, że sama z nim porozmawia, ale jej obojętna mina tak bardzo nie spodobała się agentowi, że nie tylko postanowił przy tym być, ale na dodatek samodzielnie zadać pytania. Koleżankę oddelegował do ewentualnego zapisania ważnych informacji. Oficjalne przesłuchanie mogli zostawić na później, gdy mężczyzna będzie w lepszym stanie. Teraz potrzebowali tylko kilku odpowiedzi.
Po kolejnych kilku minutach i wypiciu nieco wody z pobliskiego automatu Logan Nicholls uspokoił się na tyle, by chociaż wysłuchać ich pytań. Mocno ścisnął plastikowy kubek, który na szczęście był już pusty.
– Wie pan, gdzie leczyła się pańska siostra? Na serce – dodał Daniel, gdy mężczyzna szerzej otworzył niebieskie oczy.
– Nie... Od dawna nie rozmawialiśmy – powtórzył takim tonem, jakby mówił o tym po raz pierwszy.
– To może jest pan w stanie powiedzieć, czy raczej wybrałaby miejsce niedaleko domu, czy na przykład szukałaby najlepszego lekarza w okolicy?
Logan zastanowił się dłuższą chwilę, a na jego czole pojawiły się dwie zmarszczki. Przejechał dużą dłonią po rudych włosach, które teraz sterczały na wszystkie strony. Na moment zacisnął palce na cienkich kosmykach, ale zaraz z przeciągłym westchnieniem opuścił rękę. Wzruszył spadzistymi ramionami, zanim w końcu odpowiedział.
– Raczej blisko domu. Nie lubiła chodzić po lekarzach.
Agent Chartier pokiwał głową i wyjął z kieszeni czarnego trencza swój notatnik. Otworzył go na czystej stronie i wyciągnął rękę w stronę Anastasii, która dopiero po chwili zrozumiała, że ma pożyczyć mu długopis. Swojego nie mógł znaleźć. Chyba zostawił go na biurku w pokoju hotelowym. Podał cały ten zestaw skołowanemu Nichollsowi.
– Proszę zapisać adres siostry.
Logan wykonał polecenie, po czym od razu oddał Danielowi notes i długopis. Ten ostatni trafił do milczącej Anastasii, która swój notatnik opierała o jedną z błękitnych ścian. Gdyby drzwi prowadzące do prosektorium się otworzyły, bez wątpienia trafiłyby ją w ramię.
– Może zna pan jakieś przyjaciółki lub przyjaciół Amber?
– Długo nie rozmawialiśmy – powtórzył jak mantrę.
– Pytam nawet o przyjaciół z czasów przed waszą kłótnią.
– Sam nie wiem... Była taka jedna Shannon, ale nie znam jej numeru telefonu.
Anastasia zerknęła na mężczyznę, gdy usłyszała to imię. Od pewnego czasu kojarzyło jej się jedynie z wyjątkowo przebiegłą, sprytną, ale jednocześnie wybuchową nastolatką. Jej młody wiek wciąż zadziwiał agentkę, gdy czasami wracała myślami do zdarzeń z grudnia zeszłego roku. Jasna blizna na ramieniu nie pozwalała całkowicie zapomnieć o osobliwym rodzeństwie z Lake Lafayette w stanie Missouri.
Logan podał nazwisko rzekomej koleżanki Amber oraz przybliżony adres jej miejsca zamieszkania. Nie pamiętał dokładnego i twierdził, że nie potrafiłby tam dojechać. Nawet przed kłótnią rzadko odwiedzał siostrę w Waszyngtonie, więc słabo orientował się w topografii miasta. Musiało im wystarczyć to, co mieli. Daniel zadał mężczyźnie jeszcze parę pytań na temat bliskich Amber, ale ten na wszystkie odpowiadał jedynie bezradnym kręceniem głową.
– Może gdzieś pana podwieźć? – zaproponował na koniec agent.
– Przyjechałem samochodem.
– Nie powinien pan prowadzić w takim stanie.
Logan tylko machnął ręką i ruszył w głąb korytarza, który dopiero po kilku zakrętach prowadził do recepcji, a następnie do drzwi wyjściowych. Daniel odprowadzał go wzrokiem, podczas gdy Anastasia chowała notes do wewnętrznej kieszeni prochowca. Sprawnie zapięła guziki i pasek. Dzisiaj nawet nie trzęsły się jej dłonie. Nic dziwnego – nie mogły się trząść, skoro praktycznie nic nie czuła.
– Jedziemy popytać sąsiadów czy poszukać tej Shannon? – Anastasia ruszyła za kolegą, który chociaż wolno przebierał nogami, to i tak stawiał niemal dwa razy dłuższe kroki od niej. Musiała przez to dość żwawo maszerować, ale nie przeszkadzało jej to. Od zawsze uważała spacerowe tempo za stratę czasu.
– Jedziemy do Quantico.
– Po co?
– Dostałem SMS-a, że czeka na nas lista klientów hotelu, w którym pracowała... No ta...
– Claire Stein – dokończyła, na co ochoczo przytaknął. – Najwyższy czas.
– Gorzej, jeśli wcale nie wynajął tam pokoju. Albo używał swoich prawdziwych danych.
– Faktycznie gorzej.
Daniel liczył na jakiś wykład na temat tego, dlaczego Pollard na pewno nie używał swojego nazwiska podczas pobytu w hotelu, ale się nie doczekał. Zaczął nawet zastanawiać się, czy nie powiedział Anastasii dzisiaj czegoś wyjątkowo nieprzyjemnego, że zamilkła aż do takiego stopnia, ale nie potrafił niczego sobie przypomnieć. Zresztą, gdyby to zrobił, na pewno by mu się odgryzła, zamiast się obrażać. Obserwował ją kątem oka, gdy zmierzali do drzwi wyjściowych, i ostatecznie stwierdził, że na pewno nie była obrażona. Szkoda. Gdyby była, to chociaż mógłby zastanawiać się nad powodem.
Kilka minut później już siedzieli w samochodzie. Tym razem Daniel nawet nie włączył nawigacji, tylko od razu wjechał w odpowiednią, według niego, drogę. Akurat przełączał stacje w radiu, gdy po wiekowym wnętrzu forda rozszedł się słaby odgłos wibracji. Zerknął przelotnie na koleżankę, ale ta jedynie na krótki moment rzuciła okiem na wyświetlacz, po czym schowała komórkę do kieszeni.
– Powinnaś w końcu odebrać telefon.
– To nic ważnego.
– Skąd możesz wiedzieć? – zapytał nieco zniecierpliwiony.
Anastasia niemal niesłyszalnie westchnęła i wzięła do ręki wciąż dzwoniące urządzenie. Ostatnie, na co miała teraz ochotę, to rozmowa z Chaysem. Nawet nie miała mu za złe tego, co wydarzyło się w nocy. Po prostu nie czuła żadnej potrzeby, by znowu z nim dyskutować.
– O co chodzi? – zapytała beznamiętnie.
– Wreszcie odebrałaś. Myślałem, że coś ci się stało – dodał, gdy nawet nie raczyła odpowiedzieć na jego oskarżycielski ton. Sapnął poirytowany, ale na to też nie zareagowała. – Cholera, An, co ja ci takiego zrobiłem, że tak mnie traktujesz?
– Masz dla mnie jakieś wieści co do sprawy?
– Nie, ale...
– To przestań wydzwaniać.
Daniel znowu zerknął na Anastasię. Nie słyszał, z kim i o czym rozmawiała, ale był w stanie się domyślić. Postanowił się nie odzywać i skupić się na drodze, by przypadkiem nie skręcić w złym miejscu. Przyspieszył, korzystając z wyjątkowo pustej drogi. Na szczęście było już za późno na poranne korki i jednocześnie za wcześnie na popołudniowe.
– Co się z tobą dzisiaj dzieje? – Daniel w końcu nie wytrzymał.
– Nic – odparła bez żadnej refleksji.
– Jasne.
– Po prostu nie mam czasu na pogawędki o niczym.
– Nie mówię tylko o tym. Jesteś dzisiaj... inna. Coś się stało? – zapytał, gdy w ogóle nie odpowiedziała na ten zarzut.
– Nie.
– An...
– Jestem... – urwała, szukając odpowiedniego słowa, ale żadne nie pasowało do tego, co czuła – zestresowana. To wszystko.
– Może powinnaś zrobić sobie dzień wolny.
Znów się zdziwił, gdy nie zareagowała w żaden sposób. Powiedział to specjalnie, by nieco ją sprowokować. Normalnie by go wyśmiała i oznajmiła, że nie będzie odpoczywać, gdy jej przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie, a morderca grasuje na wolności. Teraz jedynie odwróciła twarz w stronę bocznej szyby. Daniel westchnął nadzwyczaj głośno i dodał nieco gazu. Nic z tego nie rozumiał.
– Jeśli coś się wydarzyło, to mi po prostu powiedz.
– Nic się nie wydarzyło.
– Może... – Daniel zamyślił się, ale tylko jedna rzecz przyszła mu do głowy. To było absurdalne, jednak mógł sobie wyobrazić, że naprawdę o to chodzi. – Może Pollard jakoś się z tobą kontaktował i wydaje ci się, że nie możesz mi powiedzieć?
– Nie kontaktował się.
Jego pomysły na wyciągnięcie z niej informacji już się skończyły. To, że nie chciała mówić, nie było znowu czymś nadzwyczajnym. Bardziej martwił go jej ton i wyraz twarzy. Wiedział, że Anastasia dobrze maskowała prawdziwe emocje. Zdarzało jej się grać obojętną, ale nawet w tej obojętności dało się coś usłyszeć. Czasem małą złośliwość, czasem lekkie współczucie. Dzisiaj nie było niczego. Nie było nawet obojętności. Była zupełna pustka. Przemknęło mu przez myśl, że po dotarciu do Quantico powinien wymknąć się do biura Redferna i przedstawić mu sytuację. Wiedział jednak, że Anastasia nigdy by mu tego nie wybaczyła.
Miał na swoim koncie więcej spraw niż ona, w tym również parę niepowodzeń. Nigdy jednak nikt nie uprzykrzał mu życia tak, jak Pollard agentce Ashbee. Trwało to już od dawna i dotychczas znosiła to całkiem nieźle, a przynajmniej właśnie tak to przedstawiała. Daniel szczerze obawiał się dnia, w którym cały ten stres w końcu zbierze swoje żniwo. On też się denerwował, ale miał nieco lepszy bufor w postaci poukładanego życia osobistego. Potrafił w większym stopniu odciąć się od pracy.
Pamiętał, jak narzekał, gdy rozpoczęli pierwsze wspólne śledztwo. Anastasia była wtedy świeżo po skończeniu kursu i dopiero zaczynała pracę w biurze w Kansas City. Wydawała mu się stanowczo za młoda jak na tak obciążającą pracę. Właściwie nadal ją za taką uważał, mimo że minęły prawie cztery lata. Wtedy myślał, że będzie musiał użerać się z gówniarą, która nie ma o niczym pojęcia. Szybko wyprowadziła go z błędu, pokazując, że jest piekielnie bystra. Jej teorie czasami były aż nazbyt odważne, ale jednocześnie często całkiem trafne. Denerwowała go niemiłosiernie swoim brakiem szacunku do wszelkich regulaminów i tendencją do odszczekiwania się, ale mimo tego nawet lubił z nią pracować. Nigdy nie widział jej takiej jak dzisiaj. Naprawdę się martwił.
Godzinę później byli już w małym biurze pod ziemią w Quantico. W czasie, w którym Daniel włączał laptopa, Anastasia już pobieżnie czytała listę gości hotelu, którzy meldowali się tam w styczniu lub w lutym. Już na pierwszej stronie znalazła trzech różnych Glennów.
– Dostaliśmy tylko wydrukowaną wersję – oznajmił po włączeniu odpowiedniego pliku w laptopie. – Podyktujesz mi nazwiska?
– Pewnie. Pierwszy jest Glenn B...
Anastasia przeniosła spojrzenie z kartki na telefon, który chwilę wcześniej odłożyła na biurko. Spodziewała się, że to znów Chayse, mimo że ten przestał dzwonić, od kiedy w końcu porozmawiali. Nie miała racji. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej Maggie.
– Muszę odebrać – oznajmiła krótko, podając mu kartki i drugą ręką chwytając urządzenie. – Cześć, Maggie.
– Cześć. Popytałam trochę i coś znalazłam. Przesłałam ci maila z dokumentacją medyczną niejakiego doktora... – W słuchawce przez moment było słychać szelest przewracanych kartek. – Glenna McKnighta.
– Sprawdź, czy mamy na listach jakiegoś Glenna McKnighta – poleciła Danielowi, który od razu zaczął stukać w klawiaturę. – Dzięki, Maggie.
– Nie brzmisz na specjalnie zadowoloną – zauważyła Margaret, ale w jej głosie nie było zarzutu. Co najwyżej niepokój.
Anastasia jedynie cicho westchnęła. To w obecnej chwili był szczyt jej możliwości. Nie potrafiła wydobyć z siebie głodu, który byłby chociaż odrobinę cieplejszy czy bardziej przejęty. To jasne, że znalezisko Maggie ją ucieszyło, ale nie była w stanie tego pokazać, chociaż chciała. Jakby ktoś przełączył w jej głowie jakiś guzik odpowiedzialny za reakcje emocjonalne. Od dawna była przemęczona, ale z reguły objawiało się to rozdrażnieniem.
– Muszę kończyć, Maggie. Naprawdę nam pomogłaś.
– An, uważaj na siebie.
Rozłączyła się i od razu włączyła aplikację poczty internetowej w telefonie. Daniel nieco sceptycznie oznajmił, że znalazł trzech Glennów McKnightów w ich pliku skupiającym mężczyzn o tym imieniu ze wszystkich list, które uzyskali. Potem chwycił leżący na biurku plik kartek i sam zaczął sprawdzać, czy taki człowiek meldował się w interesującym ich hotelu.
– Patrz.
Anastasia obróciła swój telefon przodem do Daniela, który od razu szerzej otworzył oczy. Dwoma palcami rozciągnął zdjęcie, by lepiej przyjrzeć się nieznajomemu mężczyźnie. Doktor Glenn McKnight miał około pięćdziesięciu lat. Jego ciemne, ale już nieco wyblakłe włosy były ostrzyżone prawie na jeża, a głęboko osadzone ciemne oczy patrzyły na agenta zza szkieł topornych okularów. Nawet jego zarost był podobny do tego, który zobaczyli na twarzy Pollarda uwiecznionej na nagraniach z monitoringu w aptece, w której pracowała Alice Haas.
Daniel pokręcił głową z niedowierzaniem, a potem zmierzył Anastasię wzrokiem. Powinna się cieszyć i szczerzyć zęby w triumfalnym uśmiechu. Mimo że miał przed sobą całkiem niezły dowód, ta teoria z kradzieżą tożsamości wciąż wydawała mu się naciągana. Tymczasem wyglądało na to, że zaraz mogła okazać się prawdziwa. Niebywałe, że agentka Ashbee przyjęła to jedynie z nieznacznie uniesionymi kącikami ust.
– Pollard leczył go w marcu zeszłego roku, czyli już po napadnięciu na Elizabeth Berg i zamordowaniu Anette Sharpie.
– I przed zamordowaniem trzech kolejnych ofiar w Kansas City – odparł po chwili, nie siląc się na wymienianie ich nazwisk. Pamiętał je, ale im mniej osobowo o nich myślał, tym łatwiej było mu znieść to, że nie zdołali powstrzymać Pollarda na czas. – Już wtedy myślał o zmianie tożsamości?
– Nadarzyła się okazja, więc z niej skorzystał. McKnight trafił do szpitala z zawałem serca. To Pollard podpisał jego wypis ze szpitala.
– Warto byłoby sprawdzić, czy facet naprawdę nie żyje, zanim zaczniemy się cieszyć – oznajmił, wracając do swojej sceptycznej miny. – Zaraz zadzwonię do kogoś z Kansas City, żeby sprawdził adres gościa. Jest w dokumentach, tak?
– Jest.
Nagle go olśniło. Może Pollard nie myślał o kradzieży tożsamości, ale udawanie, że Glenn McKnight wyszedł ze szpitala żywy, było mu na rękę z innego powodu. Chwycił telefon i zaczął szukać odpowiedniego numeru na liście kontaktów, jednak nie od razu nacisnął zieloną słuchawkę.
– Nie znaleźliśmy miejsca, w którym Pollard mordował ofiary – przypomniał coraz bardziej rozemocjonowany. – Może robił to w domu tego Glenna.
– Brzmi sensownie – odparła nieco zaskoczonym tonem, co wyraźnie go ucieszyło. – Mogę listę z hotelu? Ty zadzwoń, a ja go tam poszukam.
Daniel dopiero w tej chwili zorientował się, że ściska plik dokumentów w dłoni. Od razu podał go Anastasii, a sam wybrał numer do kolegi z biura w Kansas City. Krótko przedstawił mu sytuację i poprosił, by jak najszybciej osobiście sprawdził adres, który moment wcześniej podyktowała mu agentka, lub wysłał kogoś do zrobienia tego. Znajomy nie tylko się zgodził, ale jeszcze sam zaproponował, że może poszukać informacji, czy ktoś zgłosił zaginięcie Glenna McKnighta. W biurze wszyscy wiedzieli o zaginięciu Libby. Pewnie stąd ta chęć pomocy.
– I jak? – zapytał zaraz po rozłączeniu się. Anastasia właśnie czytała ostatnią stronę.
– Jest jeden Glenn McKnight na początku stycznia – mruknęła, nie podnosząc głowy znad dokumentów. Ścisnęła palcami nasadę nosa. Zaczynała boleć ją głowa. – Wymeldował się piętnastego stycznia.
Daniel cicho powtórzył te informacje, znów stukając w klawiaturę laptopa. Wcześniej w zbiorczym pliku skupiającym Glennów ze wszystkich list znalazł trzech mężczyzn odpowiadających ich ustaleniom, z czego dwóch było klientami różnych agencji nieruchomości, a jeden to klient wypożyczalni samochodów. Teraz sprawdził tych trzech pod kątem podanej przez Anastasię daty. Uradowany zastukał pięścią w biurko, czym od razu zwrócił na siebie zimne spojrzenie koleżanki.
– Jeden z tych Glennów wynajął dom piętnastego stycznia. Zgadnij gdzie.
– Niedaleko domu Amber Nicholls.
Danielowi nieco zrzedła mina, gdy potwierdzał jej strzał. Chwilę później dodał, że nie otrzymali listy pracowników z klinki, która znajduje się nieopodal obu tych posiadłości. Brat Amber powiedział, że raczej wybrałaby lekarza niedaleko domu, dlatego podejrzewali, że to właśnie tam mogła się leczyć. Pollard też raczej nie jeździł nie wiadomo jak daleko, żeby pracować, skoro tak naprawdę wcale nie musiał tego robić. Praca w klinice czyniła go pozornie normalnym, a także stanowiła dobre miejsce do szukania ofiar. W Kansas City zamordował pacjentkę szpitala, w którym był zatrudniony, a potem nawet lekarkę. Mimo tego nie byli w stanie wsadzić go do więzienia.
– Co ciekawe, Carla też mieszka całkiem niedaleko – dodał po sprawdzeniu w internecie kilku adresów. – Z South Kensington do Silver Spring jest piętnaście minut samochodem.
– Musimy tam jechać – rzuciła bezbarwnie Anastasia i od razu podniosła się z miejsca.
– Tak, ale nie od razu. Najpierw musimy iść do Redferna i wszystko przygotować.
Anastasia już ubierała kurtkę. Znów zdawała się zupełnie go nie słuchać, ale tym razem nawet go to nie dziwiło. Również wstał z krzesła. Nie spieszył się, bo to i tak on miał kluczyki do wypożyczonego auta zostawionego na parkingu.
– Nie mamy na to czasu.
Chwycił ją za nadgarstek, gdy sięgnęła ręką do klamki zamkniętych drzwi. Kiedy na niego spojrzała, aż się wzdrygnął. Nie tylko głos miała wyprany z emocji. Spojrzenie również. Czarne oczy wręcz ziały pustką. Daniel już parę razy widział taki wzrok, lecz zawsze u osób, które jakiś czas wcześniej przeżyły ogromną tragedię. Gdy znikała rozpacz, u niektórych pojawiało się właśnie coś na wzór tego, co widział na twarzy Anastasii. Coś podobnego, ale nie identycznego.
– Ostatnio zrobiliśmy to źle. Ja też chcę dowiedzieć się, co z Libby, ale pamiętaj, że ona może być gdzieś indziej, nie w tym domu – powiedział najjaśniej, jak tylko potrafił, ale agentka nie wyglądała na przekonaną. – Musimy mieć pewność, że Pollard pójdzie siedzieć. Zaplanujemy akcję tak, by żaden prawnik nie przyczepił się, że weszliśmy gdzieś bezpodstawnie.
Miał rację i doskonale o tym wiedziała. Nie zaoponowała, gdy na moment wrócił do biurka, by zabrać odpowiednie dokumenty, a następnie ją wyprzedził i skierował swoje kroki do gabinetu Redferna. Poczekał, aż do niego dołączy, zanim zapukał do drzwi. Nawet nie wzięła głębszego oddechu, gdy przełożony krótkim zawołaniem zaprosił ich do biura.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top