Rozdział 27

Woodbridge, Wirginia


Po wejściu do hotelu Anastasia od razu poszła na piętro do swojego pokoju, Daniel za to najpierw zahaczył o bufet. W odróżnieniu od niej wciąż był w stanie jeść i spać. Tak twierdził, ale pewność miała jedynie co do tego pierwszego. Doskonale widziała, jak podczas wspólnych śniadań pochłaniał niemal połowę dań z bufetu.

Pod drzwiami przełożyła dwie teczki do lewej ręki – w jednej z nich znajdowały się akta wydrukowane przed wyjściem z biura, a w drugiej, tej znacznie grubszej, dokumenty dotyczące ich pracy w Waszyngtonie. Wyjęła z kieszeni dżinsów kluczyk do pokoju, szybko przekręciła go w zamku i weszła do zacienionego pomieszczenia. Gdy w nocy przebudziło ją pukanie do drzwi, nie myślała o tym, by odsłaniać okno. Nie miała też czasu, żeby wziąć prysznic, więc postanowiła zrobić to właśnie teraz. Zamknęła za sobą drzwi i rzuciła teczki na łóżko. Później przesunęła zasłony, wyjęła z walizki świeże ubrania i ruszyła w stronę łazienki. Potrzebowała małego restartu.

Strumienie gorącej wody spływające wzdłuż całego ciała chociaż na moment rozluźniły spięte mięśnie. Zanim Anastasia otworzyła półokrągłe drzwi kabiny prysznicowej, nawdychała się pary wodnej pomieszanej z delikatnie owocowym zapachem żelu pod prysznic. W zaparowanym lustrze nie dostrzegła swojego odbicia. Wytarła się hotelowym ręcznikiem, który zaraz odłożyła na wieszak, i szybko założyła czyste ubrania. Bez zbędnego ociągania się wyszła z pomieszczenia, by w końcu zająć się otrzymanymi dzisiaj aktami.

Nie usiadła od razu na łóżku, lecz podeszła do niewielkiego biurka, na którym zaraz po przyjeździe postawiła mały czajnik elektryczny. Chwyciła stojący obok niego hotelowy kubek i jeszcze na moment zniknęła w łazience, by wypełnić go wodą z kranu, którą zaraz wlała do urządzenia. Podłączyła go do prądu i nadusiła jedyny guzik. Gdy w końcu usiadła na zaścielonym łóżku i sięgnęła po odpowiednią teczkę, leżący obok telefon zaczął wibrować. Był odwrócony wyświetlaczem do dołu, przez co nie widziała, kto dzwoni. Nie chciała jednak tracić ani chwili więcej, więc po prostu chwyciła komórkę i odebrała połączenie.

– Agentka Anas...

– To ja, Chayse.

– Och... – wyrwało jej się przez zaskoczenie. – O co chodzi?

– Jesteś w Quantico?

– Nie, w hotelu.

– Przejrzałaś już te akta, które wysłałem? – zapytał od razu z wyraźnym zainteresowaniem, a w tle było słychać klakson samochodu.

– Dopiero do nich siadam. Dlaczego pytasz?

– Pomyślałem, że może potrzebujesz... towarzystwa.

– Masz na myśli pomoc, Woodard? – mruknęła nieco sceptycznie.

– Jeśli jestem w stanie jakoś ci pomóc, to pewnie.

Po tonie głosu Chayse'a mogła zgadnąć, że lekko się uśmiechał. Nie powstrzymało jej to jednak przed okazaniem charakterystycznej oziębłości. Musiała się skupić, mieć zupełnie czystą głowę, co przy Woodardzie wcale nie było takie proste. Poza tym nie miała ochoty oglądać jego zatroskanego wyrazu twarzy i zapewniać, że świetnie sobie radzi. Nie radziła, ale nie chciała o tym rozmawiać, to nie było istotne.

– Nie potrzebuję ani pomocy, ani towarzystwa, zresztą tak naprawdę jednym i drugim jest Daniel.

– Okej, ale mówiłaś, że siadasz do akt, a nie że siadacie.

– Od kiedy jesteś taki spostrzegawczy, hm? – zapytała, odrywając wzrok od tekturowej teczki.

– Od kiedy zaczęliśmy współpracować. – odparł niby od niechcenia.

– Coraz bardziej spostrzegawczy i błyskotliwy. Wyrabiasz się, Woodard.

– Dzięki, Ashbee. To co?

Zastanowiła się przez chwilę i odsunęła telefon od ucha, żeby sprawdzić godzinę. Przed kilkoma minutami minęła trzecia po południu. Unosząc brwi, pokręciła głową. To, że była na nogach już od jedenastu godzin, zdawało jej się wręcz nieprawdopodobne. Aż ziewnęła, gdy w pełni to do niej dotarło, po czym z powrotem przyłożyła telefon do ucha.

– Nie powinieneś być teraz na przykład w pracy?

– Byłem, ale szef wysłał mnie wcześniej do domu.

– Właśnie, do domu.

– Nie czepiaj się słówek, An – prychnął wciąż radośnie. – Tak czy nie?

– W porządku, przyjedź, ale i tak będę cię ignorować. Pamiętasz adres?

– Jasne.

Rozłączyła się jako pierwsza i odłożyła telefon na kołdrę. Przeniosła się na środek łóżka, podciągając nogi pod siebie. Gdy tylko chwyciła szarą teczkę, usłyszała znajome kliknięcie. Zerknęła w stronę elektrycznego czajnika, którego niebieska lampka przestała się świecić. Wstała z cichym westchnieniem, by zalać przygotowaną herbatę. Odłożyła kubek na nocną szafkę i znów usadowiła się na łóżku. W końcu otworzyła cieńszą z teczek, a w środku znalazła kilka plików kartek. Zaczęła od tego pierwszego, który opisywał miejsce zbrodni. Nad ranem siódmego lutego w kontenerze śmieci na tyłach restauracji McDonald's jeden z pracowników znalazł nagą kobietę. Zamiast wgłębiać się w lekturę, Anastasia najpierw przyjrzała się zdjęciom dołączonym do dokumentu. Ciało ofiary nie było jeszcze w tak głębokiej fazie rozkładu, jak te, które zazwyczaj znajdowali podczas tej sprawy. Pierwsza fotografia przedstawiała widok z góry na kontener, a z uwagi na to, że kobieta leżała na boku, nie było widać twarzy. Z tej perspektywy niewidoczne były żadne rany, jednak wyraźnie można było dostrzec fioletowosinoczerwone plamy na szyi, udach i w okolicach krzyża. Z kolei barki miały zielonkawe zabarwienie. Widać było również zaciśnięte palce przynajmniej jednej z rąk i dziwnie ułożone stopy. Przyglądając się uważniej dłoni, Anastasia dostrzegła jeszcze brązowe otarcia na nadgarstku. Nie zauważyła za to, by ciało było rozdęte albo pokryte pęcherzami. Mimo że jeszcze nie spojrzała do raportu z autopsji, agentka Ashbee już teraz mogła zgadywać, że zgon nastąpił maksymalnie siedemdziesiąt dwie godziny przed znalezieniem ciała. Dość szybkie porzucenie ciała jak na Pollarda.

Sięgnęła po kolejną fotografię, która stanowiła zbliżenie na tył głowy kobiety. Splątane jasnobrązowe kosmyki włosów w jednym miejscu były szczególnie skołtunione, a nawet posklejane czymś ciemnym. Anastasia domyśliła się, że to krew, a pod włosami ukryta jest rana. To znów niezbyt pasowało do Chirurga.

Kolejne zdjęcie zostało wykonane z innej perspektywy, dzięki czemu mogła przyjrzeć się twarzy zamordowanej. Bezwiednie się wzdrygnęła, zauważając puste oczodoły – kontrastujące z zielonkawą skórą dwie duże dziury, w których zadomowiły się muchy. Twarz kobiety była już lekko napuchnięta, a jednocześnie przez wysychanie skóry haczykowaty nos wyglądał na wyjątkowo ostry, co na pewno utrudniło śledczym identyfikację. Rysy jednak jeszcze nie zmieniły się aż tak jak u Alice Haas oraz dzisiaj znalezionej ofiary. Wciąż można było dostrzec, że była dość młoda.

Następna fotografia została wykonana z podobnej perspektywy co poprzednia, jednak tym razem widoczne było całe ciało ofiary, a właściwie tyle, ile nie zanurzyło się w różnorodnych śmieciach. Dzięki temu agentka dostrzegła zielonkawe zabarwienie w okolicy brzucha ofiary. Na ciele nie znajdowały się żadne dodatkowe rany. To oraz brak śladów wskazujących na sprawcę już nieco bardziej pasowało do Pollarda.

Anastasia zaczęła przeglądać dokumenty w teczce, by znaleźć jakieś informacje o ofierze. Na razie wciąż wahała się, czy ma przed sobą kolejne morderstwo popełnione przez Pollarda, czy po prostu pewien zbieg okoliczności. Szanse rozkładały się po równo. Musiała dowiedzieć się, kim była ta kobieta, by ostatecznie zdecydować. Znała sposób działania Pollarda, więc w tym przypadku krótki życiorys ofiary mógł okazać się cenniejszy niż zdjęcia jej martwego ciała.

W końcu odnalazła odpowiedni plik kartek. Do pierwszej strony przyczepiono fotografię przedstawiającą twarz i kawałek ramion jeszcze żywej Claire Stein. Zgodnie z podejrzeniami agentki młoda kobieta nosiła okulary, a za grubymi szkłami można było dostrzec szare oczy. Jasne brwi wyglądały na nieco za bardzo wyskubane, przez co Claire sprawiała wrażenie permanentnie zaskoczonej. Proste brązowe włosy sięgały gdzieś daleka poza uwieczniony kadr, a pucołowate policzki dodatkowo odmładzały jej twarz. Według metryczki zamieszczonej obok fotografii miała dwadzieścia cztery lata.

Anastasia zaczęła analizować życiorys ofiary akurat w momencie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Początkowo je zignorowała, dopiero za drugim razem przypomniała sobie, że przecież na kogoś czeka. Odłożyła dokumenty na otwartą teczkę i zeszła z wysokiego łóżka tak gwałtownie, że gdyby nie wykładzina, którą pokryta była podłoga, na pewno by się poślizgnęła. Przekręciła klucz w zamku brunatnych drzwi i bez namysłu chwyciła za klamkę. W progu stał Chayse, a po zobaczeniu go od razu pomyślała o tym, że naprawdę niewiele razy widziała go w cywilnych ubraniach. W Lexington zazwyczaj widywała go w mundurze szeryfa, a tutaj policjanta. Teraz jednak stał przed nią w zakładanej przez głowę bluzie w odcieniu butelkowej zieleni i ciemnych dżinsach. Spróbowała sobie przypomnieć, czy właśnie tak był ubrany w nocy, ale nadaremnie.

– Cześć – rzucili niemal równo, na co Woodard nieznacznie się uśmiechnął.

Anastasia odsunęła się od drzwi. Bez słowa wróciła na swoje poprzednie miejsce i wzięła w dłoń odpowiedni dokument. Chciała doczytać do końca akapit, zanim zacznie rozmawiać z Chaysem. Ten jednak szybko znów zwrócił na siebie jej uwagę.

– Mogę? – zapytał, wskazując na miejsce obok niej. Nawet nie wiedziała, kiedy zdążył obejść mebel.

– Siadaj – mruknęła i wróciła do lektury.

Przesunął grubą teczkę na bok łóżka, po czym przysiadł na jego brzegu. Podczas rozmowy telefonicznej myślał, że Anastasia zażartowała, że będzie go ignorować, ale wyglądało na to, że się pomylił. Zagryzł wargę, by pohamować się przed rozpoczęciem jakiegoś nerwowego słowotoku, który służyłby jedynie zabiciu ciszy. Zerkał z ukosa na twarz agentki, więc doskonale widział malujące się na niej skupienie. Z nieznacznie zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi zęby szybko przeskakiwała wzrokiem między kolejnymi linijkami tekstu. Gdy nagle uniosła głowę i odwróciła się w jego stronę, jej rysy od razu złagodniały. Chayse z trudem powstrzymał się przed powiedzeniem, że powinna się zdrzemnąć. Z wyblakłą skórą i lekko przymkniętymi oczami wyglądała na naprawdę zmęczoną, ale mimo tego wciąż przeszywała go bystrym wzrokiem.

– I co myślisz?

– Nie przeczytałam jeszcze wszystkiego... – urwała i przekręciła się tak, by mieć Woodarda naprzeciwko, a nie obok siebie. Oparła poduszki o zagłówek łóżka z wyglądu przypominający drewno, po czym wygodnie się na nich ułożyła. Teraz nie musiała się odwracać, by widzieć Chayse'a. Gdy w końcu przestał wodzić wzrokiem po jej sylwetce i wrócił do oczu, mocniej zacisnęła dłoń na pliku kartek. – Na razie mam wątpliwości. A ty to czytałeś?

– Pobieżnie. Przesłałem ci to od razu, jak dostałem, a niedługo później wyszedłem z pracy i przyjechałem tutaj. Ale dowiedziałem się, że nikogo nie złapano.

Westchnęła przeciągle i wróciła spojrzeniem do kartek. Znalazła parę informacji, które powoli przechylały szalę na stronę winy Pollarda, ale wciąż nie miała pewności. Protokoły przesłuchań rodziny i współpracowników Claire nie zawierały kilku pytań, które ona by zadała, żeby to rozstrzygnąć. Nie mogła się zdecydować, czy próby skontaktowania się z tymi osobami w celu dopytania o nurtujące ją kwestie mają sens. Obawiała się, że w obecnej sytuacji to zwykłe marnowanie czasu.

– An... – zaczął nieśmiało, ale postanowił nie kontynuować, gdy zauważył, że zacisnęła zęby.

– Hm?

Rozważając, czy powinien się odezwać, pogładził się po brodzie, a krótkie włoski ukłuły go w dłoń. Nie miał dzisiaj czasu, by się ogolić, ale dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Przeniósł spojrzenie ze wpatrującej się w dokumenty Anastasii na otwartą teczkę, która leżała między nimi. Wyjął jedno ze znajdujących się na wierzchu zdjęć i mimowolnie wzdrygnął się na widok pustych oczodołów.

– Chyba chciałeś coś powiedzieć – przypomniała mu i podniosła wzrok znad kartek. Moment później już patrzyli sobie w oczy.

– Jakim cudem jeszcze nie zwariowałaś?

– Może zwariowałam. – Wzruszyła ramionami. Ostatkiem sił powstrzymała się przed westchnieniem, gdy przybrał ten zatroskany wyraz twarzy, którego się obawiała. Nie potrzebowała jego współczucia, jej jeszcze nic się nie stało. – Jak sądzisz?

– W nocy nawet tak pomyślałem.

– Szczerze mówiąc, to nie pamiętam niektórych zdarzeń z nocy – odparła ciszej. Wcale jej to nie dziwiło, wiedziała, że przy intensywnych emocjach takie rzeczy się zdarzają. Nie wiedziała jednak, czy ma czego się wstydzić. – Jeśli zachowałam się wobec ciebie jakoś... źle, to przepraszam.

– Nie gorzej niż zazwyczaj.

– Nie bądź taki mądry, Woodard.

– No dobra, zazwyczaj na mnie nie wrzeszczysz – odparł z uśmiechem na tyle szerokim, by zaprezentować dołeczki w policzkach.

Również Anastasia rozpogodziła się na moment, który jednak był za krótki, by zdążyła odwzajemnić ten gest. Przywołany przez niego temat okazał się naprawdę trudny, przez co skutecznie pogorszył jej humor. Skierowała wzrok na dokumenty i lekko opuściła głowę, pozwalając, by włosy częściowo zakryły jej twarz. Zanim się odezwała, wzięła jeszcze głęboki oddech.

– Chyba wolałabym nie gadać o tej nocy. Lepiej skupić się na tym, by już się nie powtórzyła.

– Masz rację, wybacz.

– W porządku.

Wróciła do niedawno porzuconego tekstu. Zdążyła przeczytać może dwie linijki, zanim poczuła dłoń Chayse'a na swojej pięści opartej o udo. Palcami objął całą jej dłoń i powoli przesuwał kciuk po jej nadgarstku. Anastasia nie wiedziała, jak zareagować i czy w ogóle reagować. Z jednej strony wcale jej to nie przeszkadzało, a z drugiej nie mogła pozbyć się wrażenia, że przekraczają już pewną granicę. Nie miała pojęcia, jak wygląda relacja Chayse'a z Maisie oraz czy nadal trwa, lecz tym razem nawet nie o to chodziło. Czuła, że jeśli w końcu namierzą Pollarda, to będzie musiała się z nim skonfrontować, a jedyny scenariusz, który potrafiła sobie wyobrazić, zakładał, że tylko jedno z nich wyjdzie z tego spotkania żywe. Gdyby miała się z kimś zakładać, wcale nie postawiłaby na siebie.

Zamiast odsunąć rękę, tylko podniosła wzrok na przypatrującego się jej Chayse'a. Kilka czekoladowych kosmyków włosów opadło mu na czoło. Były dłuższe niż wtedy, w październiku. Za każdym razem, gdy się widzieli, mimowolnie zaczynała wspominać tamte zdarzenia. Nie znali się długo, ale trudne przeżycia znacząco ich do siebie zbliżyły. Teraz było podobnie, jednak tym razem oboje się temu opierali.

– An...

– Wiesz, po zastanowieniu myślę, że to jednak Pollard mógł zabić Claire – oznajmiła nagle. Miała wrażenie, że Chayse wolałby zejść na bardziej prywatne tematy, a na to nie mogła pozwolić. Musiała w pełni skupić się na sprawie. – Podasz mi raport z autopsji?

Bez słowa puścił jej dłoń, by poszukać w teczce odpowiedniego dokumentu. Anastasia za to sięgnęła po drugą teczkę, by wyjąć z niej mapę i by nie dać Chayse'owi kolejnej szansy na nawet tak małe zbliżenie się. Zanim przedarła się przez stos papierów, on już wyciągnął w jej stronę raport z sekcji zwłok. Porzuciła więc na moment poszukiwania i prześledziła wzrokiem tekst, by upewnić się co do prawdopodobnego czasu zgonu. Gdy dotarła do odpowiedniego akapitu, lekko pokiwała głową. Miała rację, ale to tylko komplikowało sytuację.

– O co chodzi? – zapytał od razu Chayse. Ta cisza już go męczyła, gdyż naprawdę wiele słów cisnęło mu się na usta, ale niewiele z nich pasowało do obecnych okoliczności.

– Claire została znaleziona mniej więcej czterdzieści osiem godzin po tym, jak nastąpił zgon, a Pollard raczej nie porzuca ofiar tak szybko.

Tym razem to on pokiwał głową, po czym odchylił się do tyłu i oparł dłonie za plecami. Bezwiednie miął miękki materiał kołdry między palcami, przy czym zastanawiał się przez chwilę, czy nie lepiej byłoby po prostu wyjść i zostawić Anastasię w spokoju. Myślami była daleko stąd i wcale go to nie dziwiło. Nie chciał jej przeszkadzać, ale gdyby to on był w takiej sytuacji, wolałby mieć kogoś przy sobie. Wciąż za słabo się znali, by wiedział, czego potrzebowała Anastasia.

– Z drugiej strony pozbawienie jej gałek ocznych już do niego pasuje, ponieważ Claire miała dużą wadę wzroku – kontynuowała markotnie, wcale nie zwracając uwagi na to, czy Chayse słucha, czy nie. – Odpowiada to jego sposobowi postrzegania niedoskonałości. Tylko ta rana z tyłu głowy... ona znowu nie pasuje. Pollard jest opanowany.

– Od czego powstała ta rana?

– Prawdopodobnie uderzył jej głową o ścianę albo podłogę. Na tyle mocno, że w czaszce powstało pęknięcie i doszło do krwotoku nie tylko zewnętrznego, ale też wewnętrznego.

– To było przyczyną śmierci? – dopytał, próbując to sobie poukładać.

– Dokładnie tak.

– A kiedy wydłubał jej oczy?

Anastasia jeszcze raz wczytała się w tekst, by znaleźć odpowiedź. Wcześniej nie zwróciła na to większej uwagi. Skupiła się na obrażeniach głowy. Gdy trafiła na odpowiednią linijkę, zmarszczyła brwi i jeszcze raz przeczytała cały akapit. Zanim podniosła wzrok, przetarła pięścią najpierw jedno oko, a potem drugie. Dzisiaj się nie pomalowała, więc nawet nie musiała się zastanawiać, czy w ten sposób przypadkiem nie rozmaże tuszu do rzęs.

– Jedno przed, a drugie po śmierci.

– A jak robi Pollard?

– Przed. Jeśli jego ofiary umierają w trakcie, to traktuje je jak dzisiejszą ofiarę, czyli lądują w śmietnikach.

– I jak Claire – zauważył nieco bardziej żwawo.

– Tak, ale... – Wydęła lekko usta, zastanawiając się, jak mu to wyjaśnić. Różnice były naprawdę subtelne. Mogła mieć do czynienia albo ze zbrodnią, która przypadkiem była podobna do tych popełnianych przez Chirurga, albo z naśladowcą, albo z samym Pollardem, który być może nie chciał, by go z tym powiązano. – Chodzi o to, że Pollard jest opanowany i precyzyjny. Walnięcie z całej siły czyjąś głową w jakąś płaską powierzchnię nie jest oznaką ani jednego, ani drugiego.

– Ale to jego pierwsza ofiara po przerwie, tak?

– Tak myślę.

– Może wypadł z formy?

Uniosła brwi i na dłużej skupiła wzrok na zimnym odcieniu niebieskiego, w którym były oczy Chayse'a. Jakaś myśl wyłaniała się z gąszczu innych, ale nie była w stanie jej złapać. Zaczęła więc jeszcze intensywniej wpatrywać się w te niezwykłe tęczówki, jakby to mogło jej pomóc. Może gdyby w końcu się wyspała, odszukiwanie informacji w pamięci przestałoby być takie trudne.

– To może być to – przyznała po dłuższej chwili i kilkukrotnie zamrugała. Od tego zastanawiania się rozbolała ją głowa. Mocniej przycisnęła plecy do poduszek opartych o zagłówek i zgięła nogi w kolanach. – Jego pierwszy atak w Kansas City był kompletnie nieudany, bo ofiara przeżyła, ale wtedy jeszcze nie miał wypracowanego sposobu działania. Zaatakował ją w parku, wcześniej się nie spotykali. Ale druga ofiara skończyła tak jak Claire... No, podobnie. Za mocno uderzył ją w głowę przy próbie ogłuszenia. Tylko że w jej przypadku nawet nie zaczął tego całego pokręconego procesu „udoskonalania".

– Czyli teraz to też może być on – skwitował dość pewnie.

– Może, ale dziwne, że tak szybko ją porzucił. Nawet te nieudane ofiary zawsze dłużej przetrzymywał.

– Skoro udoskonalenie jej mu nie wyszło, to może chciał szybko zabrać się za następną, żeby was tu zwabić.

– Całkiem możliwe – odparła po chwili z cichym westchnieniem. Z jednej strony cieszyła się, że Chayse jej to podpowiedział, a z drugiej nie rozumiała, dlaczego sama na to nie wpadła. – Z zeznań jej bliskich wynika, że nie utrzymywała kontaktu z rodziną i nie miała takich „prawdziwych przyjaciół". Pollard wybiera właśnie takie ofiary.

– To więcej przemawia za jego winą niż przeciwko niej.

Anastasia odłożyła raport z autopsji na białą pościel i wstała z łóżka. Wychyliła się jednak po pozostawioną tam mapę, po czym rozłożyła ją na podłodze. Zanim przy niej przykucnęła, podeszła jeszcze do małego biurka, by zabrać z niego długopis.

– W porządku, załóżmy, że to on – zaczęła spokojnie, na co odpowiedziało jej trzeszczenie materaca.

Podniosła wzrok i natrafiła na Chayse'a przyglądającego jej się z poziomu wysokiego łóżka. Widziała tylko jego głowę i splecione dłonie, na których oparł brodę. Najwidoczniej wykorzystał okazję i rozciągnął się w poprzek materaca. Znów skupiła się na mapie. Przyłożyła do niej końcówkę długopisu, ale nic nie zaznaczyła. Zamiast tego przycisnęła kolana do wykładziny i znów wychyliła się w stronę łóżka, by sięgnąć po leżący na nim telefon. Szybko wyszukała odpowiedni adres, po czym wróciła wzrokiem do papierowej mapy.

– Ciało Claire znaleziono w północno-zachodniej części Waszyngtonu przy ulicy Peabody – podjęła jeszcze raz i tym razem narysowała kropkę w odpowiednim miejscu. Moment później dodała kolejną. – Mieszkała niedaleko. Pracowała za to w hotelu w północno-wschodniej części miasta znajdującym się przy ulicy First.

Dorysowując trzecią kropkę, nagle kątem oka zauważyła jeszcze jedną. Uniosła brwi, gdy zobaczyła, co znajduje się pod zaznaczonym adresem. Wyprostowała się, by przyjrzeć się temu fragmentowi mapy z daleka. Kropki wciąż były położone blisko siebie. Odwróciła głowę w stronę Chayse'a, który moment później również przeniósł na nią swoją uwagę.

– Chyba coś znalazłaś – rzucił z lekkim uśmiechem.

– Nie wiem, może. Hotel, w którym pracowała Claire, znajduje się blisko apteki, w której pracowała Alice Haas. Tylko że między nimi znaleźliśmy jeszcze Suzanne Pittman.

– A jak to wygląda czasowo?

– Ciało Claire odnaleziono siódmego lutego, Suzanne ósmego marca, a Alice dwudziestego piątego marca. Gdy zabił Claire, pewnie już spotykał się z Suzanne – dodała, gdy Chayse nie odpowiedział, a jedynie przyglądał jej się nieco zaskoczony. – Ciężko jednak powiedzieć, czy...

Anastasia nagle wstała i szybkim krokiem podeszła do dwudrzwiowej szafy, do której odwiesiła kurtkę. Nie odpowiedziała na pytanie Woodarda, o co chodzi. Wyjęła notes z wewnętrznej kieszeni czarnej bomberki i szybko zaczęła przerzucać szarawe kartki wykonane z ekologicznego papieru. W końcu odnalazła odpowiednią. Nawet otoczyła datę kółkiem.

– Na pewno był w aptece drugiego marca.

– To może jednak lokalizacja hotelu i apteki są przypadkowe – odpowiedział i przekręcił się z brzucha na plecy. Musiał rozciągnąć zdrętwiałą szyję.

– Może, ale między nimi jest mniej niż piętnaście minut drogi piechotą. – Zamilkła, by jeszcze raz to przemyśleć. Pierwszy raz od dawna poczuła, że w końcu ma się czego chwycić, lecz była to jedynie cienka nitka, która w każdej chwili mogła się zerwać. Zaczęła krążyć po pokoju, wciąż zaciskając notes w dłoni. – Gdy był tam drugiego marca, od razu długo rozmawiał z Alice. Dał jej numer telefonu. Może to wcale nie było ich pierwsze spotkanie, mimo że jej wydawało się inaczej. Może przyszedł tam już miesiąc wcześniej, ale jej nie zagadywał, więc później go nie rozpoznała. On za to wtedy wiedział już, że Alice nie tylko wpisuje się w jego kryteria, ale na dodatek nie ma bliskich przyjaciół, którzy szybko zauważyliby jej zniknięcie.

– A może jednak go rozpoznała?

– Nie, mówiła koleżance z pracy, że wtedy przyszedł po raz pierwszy.

Chayse podniósł się do siadu, by przenieść wzrok z sufitu na Anastasię. Już po tonie jej głosu wiedział, że nagle zyskała dodatkową porcję energii. Teraz jednak zobaczył, że jak w transie wolnym krokiem krążyła po pokoju. Nie przyszło mu nic mądrego do głowy, więc postanowił jej nie przeszkadzać i po prostu się przyglądać. Nawet gdyby chciał, i tak nie byłby w stanie odwrócić wzroku. Gdy stała odwrócona do niego tyłem, intensywnie przypatrywał się jej drobnym ramionom i ściągniętym łopatkom, których zarys był widoczny przez przylegający do ciała prążkowany materiał czarnej koszulki z długim rękawem. Później chwilę przyglądał się jej wąskiej tali, by następnie zjechać jeszcze niżej. Za to gdy odwracała się do niego przodem, starał się nie gapić się aż tak bezczelnie, ale pogrążona w swoich myślach Anastasia i tak nie zwracała niego większej uwagi. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej sobie uświadamiał, że podobało mu się w niej praktycznie wszystko. Od delikatnej twarzy, przez drobną jak na agentkę FBI sylwetkę, aż po nieco ciężki charakter. To jednak nie przez to nie mógł wybić sobie jej z głowy, lecz przez to, że go fascynowała. Potrafiłby bezbłędnie rozpoznać jej pewny chód wśród wielu innych, ale nie potrafiłby zgadnąć, co powiedziałaby w danej sytuacji. Nigdy nie wiedział, jakie myśli akurat przebiegają jej przez głowę.

Gdy nie mieli kontaktu, było łatwiej. Przyjeżdżając tutaj, sam zafundował sobie dodatkową dawkę katuszy. Wciąż pamiętał, jak w październiku dosadnie dała mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana kontynuowaniem znajomości z nim. Właśnie o tym myślał, gdy przypadkiem spotkali się w grudniu. Chętnie przeprowadził się do Waszyngtonu, gdyż wierzył, że dzięki temu już się nie spotkają, a on w końcu o niej zapomni, jak zresztą mu przepowiadała. Było tak, dopóki znów nie pojawiła się jego życiu przed kilkoma dniami. Co gorsza, trafiła na moment, w którym nie układało mu się z Maisie, przez co nawet nie miał ochoty wracać do domu. Nie miał pojęcia, co zrobić. Z jednej strony zdawało mu się, że kocha Maisie, z drugiej zaś ona nigdy nie wywołała u niego aż tak szybkiego bicia serca, jak Anastasia raz w Lexington. Niestety tylko jedna z nich żywiła do niego jakiekolwiek uczucia.

– Ciało Claire znaleziono siódmego lutego – powtórzyła już po raz któryś po dłuższej chwili zastanowienia. – Pollard dzwonił do mnie...

– Pollard do ciebie dzwonił?

– Tak, ale cicho, nie przeszkadzaj – burknęła i zamknęła oczy, by ułatwić sobie skupienie. Wtedy Chayse zrozumiał, że wcale nie mówiła do niego. Po prostu głośno myślała, jakby wcale go tu nie było. – Dzwonił na koniec stycznia z telefonu ostatniej z ofiar z Kansas City i przez to uznałam, że zabił kogoś jeszcze przed Suzanne. Już wtedy musiał planować morderstwo. Z Kansas City wyjechał prawdopodobnie na koniec grudnia. Mógł przez ten miesiąc spotykać się z Claire i zadzwonić, gdy... Kiedy zgłoszono jej zaginięcie? Chayse? – dodała, gdy nie zareagował.

– Już, moment – mruknął i zaczął przeglądać teczkę w poszukiwaniu odpowiedniego dokumentu. Znajdował się na samym dnie. – Szóstego lutego, ale osoba, która to zgłosiła, jej koleżanka z pracy, powiedziała, że Claire była na urlopie od tygodnia. Szóstego miała wrócić do pracy, ale nie przyszła.

– Czyli Pollard mógł zadzwonić do mnie, gdy ją uwięził, ale to by znaczyło, że zanim ją zamordował, przetrzymywał ją żywą przez jakieś pięć dni... Długo, jak na to, że ciała pozbył się w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin. Co o tym myślisz?

– A czy to w ogóle istotne?

Zamrugała parokrotnie, zanim zaskoczona skupiła na nim wzrok. Od razu odwrócił spojrzenie, a gdy zapytała, co właściwie miał na myśli, nie odpowiedział. Zamiast tego podniósł się z łóżka i wyraźnie strapiony zbliżył się do niej o kilka kroków. Schował dłonie do kieszeni bluzy, po czym zdecydował się spojrzeć jej w oczy. Nie dostrzegł w nie ani krzty złości, jedynie zdziwienie.

– Nieważne, przepraszam – wybąkał, czując się niewymownie głupio. Użalanie się nad tym, że Anastasia przez większość wieczoru go ignorowała, w tej chwili było co najmniej samolubne. Doskonale o tym wiedział, ale czasem już ciężko było mu udawać, że jej zachowanie jest mu obojętne. – Nie znam tej sprawy, trochę się w tym gubię, ale gdy to tłumaczysz, ma to sens.

– To dobrze... Muszę obudzić Daniela.

– Musisz – przyznał, gdy odwróciła się do niego plecami. Zagryzł dolną wargę i wypuścił powietrze z cichym świstem. Czuł się, jakby w ciągu ostatnich paru minut kilkadziesiąt dodatkowych kilogramów spadło na jego klatkę piersiową. – Pójdę już.

– Też muszę iść – odparła przez ramię, schylając się po buta.

Chayse właściwie mógł wyjść tak, jak stał. Nie miał ze sobą kurtki, a butów nie ściągnął. Mógł przekręcić kluczyk w zamku, chwycić za klamkę i po prostu wyjść, rzucając jedynie krótkie pożegnanie. Tak byłoby najlepiej, ale wbrew pozorom również najtrudniej. Od kilku dni miał złe przeczucia, które dotyczyły właśnie Anastasii. Nie raz zastanawiał się, dlaczego Pollard tak bardzo chciał ją tu sprowadzić, a potem, dlaczego porwał Libby, co bez wątpienia było ryzykowane. Wnioski, do których doszedł, sprawiały, że wyjątkowo trudno było mu rozstać się z agentką, która właśnie przemknęła obok niego, by zabrać mapę z podłogi i teczkę z łóżka. Coraz częściej obawiał się, że widzi ją po raz ostatni.

– Idziesz? – zapytała, gdy znów go minęła. Tym razem trzymała już wszystko, czym mogłaby przekonać Daniela do swojej teorii. Nie zdążyła powiedzieć tego Chayse'owi, ale uważała, że Pollard po przyjeździe do Waszyngtonu mógł na początku zatrzymać się właśnie w hotelu, w którym pracowała Claire. – Ziemia do Woodarda.

– Zamyśliłem się, przepraszam – bąknął i w końcu ruszył się z miejsca. Chwycił klamkę, ale zaraz zamknął drzwi. Odwrócił się przodem do przyglądającej mu się Anastasii. Zniecierpliwiona wręcz podrygiwała. – Uważaj na siebie, An.

– Ty też. Możemy już wyjść?

Pokiwał głową z nietęgą miną i otworzył drzwi. Chciał przepuścić ją w progu, jednak szybko wyjaśniła, że musi wyjąć klucz z zamka. Jeszcze raz się z nią pożegnał, na co jedynie odpowiedziała przez ramię w trakcie zamykania drzwi. Gdy on oddalał się wolnym krokiem z lekko zwieszoną głową, ona z teczką pod pachą żwawo ruszyła w przeciwnym kierunku, by dotrzeć do pokoju Daniela. Naprawdę wierzyła, że informacje o Claire i hotelu okażą się przełomowe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top