Rozdział 26
Woodbridge, Wirginia
Droga powrotna do hotelu dłużyła się niemiłosiernie, mimo że Daniel jechał szybciej niż zazwyczaj. Technik kryminalistyczny, którego agenci zabrali z miejsca zbrodni, nie przestawał gadać. Najpierw narzekał na to, że nie zdążył sprawdzić, czy w kontenerze na śmieci znajdują się jakieś ślady, a później na to, że jego kolega po fachu może zrobić to niedokładnie i wtedy będą mieli duży problem. Najwidoczniej zapomniał, że nikt nie zabrał go siłą z tamtego zaułka. Agent Chartier zapytał, czy pojedzie z nimi, a on się zgodził. Nawet nie pytał po co. Zerknął tylko na zastępcę prokuratora okręgowego Hastingsa, który poprawił zsuwające się z wąskiego nosa okulary i niezadowolony mruknął, że znowu będzie musiał czekać. Nie nalegał jednak, by Lewis został na miejscu.
Gdy parkowali auto na niemal pustym parkingu, słońce powoli zaczynało swoją wędrówkę po nieboskłonie. Anastasia znów jako pierwsza wyszła z samochodu i bez czekania na kolegów ruszyła w stronę drzwi. Weszła do budynku, nie oglądając się za siebie. Od razu zauważyła, że na jasnej ladzie w głębi holu nie stoi żaden karton.
– Gdzie ta paczka? – zapytała, jeszcze przed podejściem do recepcji.
Kobieta po trzydziestce podniosła wzrok znad schowanej za ladą klawiatury komputera. Bez słowa schyliła się po postawiony na dębowej podłodze pakunek i przeniosła go na blat. Cicho sapnęła, widząc, że rozmiękłe dno kartonu znów zostawiło po sobie ślad. Gdy się wyprostowała, stały przed nią aż trzy osoby. Niższy z mężczyzn miał na sobie granatową kurtkę z żółtymi napisami, które wręcz popchnęły ją z powrotem na krzesło.
– Miała pani tego nie dotykać.
– Przecież nie mogło tak sobie stać na widoku i brudzić – odparła, poprawiając ułożenie ciemnobrązowej służbowej koszuli.
Anastasia przeniosła wzrok z szatynki na technika. Ten skinął głową, po czym szybko wziął do ręki zawieszony na szyi aparat fotograficzny. Zawartość paczki musiała jeszcze na chwilę pozostać tajemnicą. Daniel polecił recepcjonistce, by poszła na kilkuminutową przerwę, na co ta niechętnie przystała. Jej szef na pewno nie byłby zadowolony, gdyby kłóciła się ze służbami federalnymi. Bez większego oporu wyszła przed hotel, by skorzystać z tej dodatkowej okazji na zapalenie papierosa.
Po sfotografowaniu niepozornie wyglądającego kwadratowego kartonu z każdej możliwej perspektywy, technik kryminalistyczny Lewis otworzył srebrną walizkę, z którą praktycznie się nie rozstawał. Zdejmując odciski, mruknął pod nosem, że jest ich sporo, więc zajmie mu to trochę czasu. Nikt nie był z tego zadowolony. Anastasia i Daniel wpatrywali się w dolną część pakunku, która oprócz tego, że była mokra, miała też nieco inny kolor. Każde z nich najchętniej od razu rozerwałoby karton i zobaczyło, co Pollard ukrył w środku. Nie sądzili bowiem, by ta paczka była sprawką kogoś innego. Nie widniały na niej żadne dane nadawcy, a imię i nazwisko odbiorcy zostało napisane czarnym markerem, więc na pewno nie doręczył jej kurier. Wątpili, by Pollard zrobił to osobiście. Z drugiej strony doskonale wiedział, że nie będzie ich w tym czasie w hotelu.
Daniel widząc wracającą recepcjonistkę, od razu do niej podszedł i polecił, by pokazała im nagrania z porannego monitoringu. Na szczęście nie domagała się nakazu, ale jednocześnie nie mogła zrobić tego z poziomu recepcji. Agent Chartier udał się więc z nią do pomieszczenia zlokalizowanego w innej części budynku. Mimo deklaracji technika, że nie zebrał nawet jeszcze połowy odcisków, Anastasia i tak została na miejscu. W jej głowie tworzyło się zbyt wiele czarnych scenariuszy, by mogła tak po prostu spuścić karton z oka. Była w stanie myśleć jedynie o Libby. Kilka godzin temu nastawiała się na najgorsze, niedawno okazało się, że Pollard tylko z niej zakpił. Teraz z kolei coraz mocniej docierało do niej, że zakpił z niej nie wtedy, lecz w tej chwili. Zdążyła pomyśleć, że ma jeszcze trochę czasu na odnalezienie przyjaciółki. Zdążyła znów uwierzyć, że zobaczy ją całą i zdrową, a Pollarda pośle prosto do piekła. Teraz nadzieja opuszczała ją z każdą kolejną sekundą pracy technika. Nie potrafiła już powiedzieć, czy takie zagranie byłoby w stylu Pollarda. Wiedziała jednak, że zafundował jej kolejną porcję psychicznych katuszy, co już jakiś czas temu stało się jedną z jego ulubionych rozrywek. Gdyby w paczce znalazło się coś związanego z Libby... Nawet nie wiedziała, co by zrobiła.
Przeszła się po hotelowym holu kilkadziesiąt razy, zanim Lewis w końcu oznajmił, że skończył. Praktycznie podbiegła do lady i odebrała od technika nożyczki, które wyciągnął w jej stronę. Sprawnie przecięła nimi szarą taśmę łączącą dwa boki kartonu i od razu je uchyliła. Już sięgała ręką do środka, by wyjąć zmięte papiery, ale Lewis dość brutalnie chwycił ją za nadgarstek. Warknęła, że przecież ma rękawiczki, lecz i tak posłusznie odczekała, aż technik wykona kilka zdjęć. Potem w końcu odkryła, co takiego Pollard miał jej do przekazania. Oparła się dłońmi o jasny blat lady, szeroko otwierając oczy. Zamrugała parokrotnie, ale wciąż nie mogła oderwać wzroku od bladoczerwonego narządu wielkości pięści. Znajdował się na samym dnie, ułożony jedynie na cienkiej foli, która nie powstrzymała krwi przed przesiąknięciem przez karton. Tętnice zostały przecięte u samej podstawy, przez co serce nieco różniło się od tych, których podobizny spotykało się w atlasach anatomicznych. Anastasia jednak od razu je rozpoznała. W jasnym świetle lamp zdawało się lśnić. Miała ochotę je wyciągnąć i dokładnie obejrzeć, jakby na tej podstawie mogła określić, do kogo należało. Stojący obok niej technik lekko się skrzywił, po czym polecił, by się odsunęła. Nie ruszyła się jednak ani o milimetr, przez co był zmuszony ją przepchnąć.
Anastasia odeszła kilka kroków, gdy Lewis zabrał się do zabezpieczania paczki. Opadła na ustawioną pod jedną ze ścian małą kanapę z miękkiego materiału w kolorze butelkowej zieleni. Oparła łokcie na kolanach, a brodę na chłodnych dłoniach. Nie wiedziała, co myśleć. Z jednej strony doskonale pamiętała ogromną ranę w klatce piersiowej znalezionej dzisiaj kobiety, z drugiej zaś nie miała pewności, czy nie jest to kolejny podstęp Pollarda. Nagła myśl, że serce jednak należało do Libby, przyprawiła ją o zawroty głowy. Oparła czoło na palcach, zacisnęła powieki i wzięła kilka głębokich wdechów. Nie pomogło.
Zanim się wyprostowała, do holu wrócił Daniel z recepcjonistką, która jednak nie podeszła do swojego miejsca pracy. Drobna kobieta zajęła jeden z małych foteli znajdujących się nieopodal drzwi wejściowych do hotelu. Agentka Ashbee podniosła głowę, dzięki czemu dostrzegła kilka kartek w dłoni kolegi. Domyśliła się, że to wydruki kadrów z monitoringu, lecz i tak nie wstała, by je zobaczyć. Jej nogi wciąż były jak z waty. Daniel wymienił kilka zdań z technikiem, po czym sam podszedł do agentki i usiadł obok niej. Wyciągnął w jej stronę wydrukowane fotografie, które dopiero po chwili chwyciła bez słowa. Zerknęła jedynie na pierwszą z nich.
– To nie ten sam, który przyniósł zdjęcia na komendę – mruknęła i oddała Danielowi kartki. Wróciła do wpatrywania się w nierówne słoje na panelach podłogowych.
– Też to zauważyłem – odparł cicho, wciąż przypatrując się pracującemu technikowi. – Musimy pogonić Jordana i Chayse'a, żeby na poważnie zajęli się szukaniem tamtego. W końcu sami zaproponowali pomoc.
– Chayse powiedział, że w styczniu też znaleźli zamordowaną kobietę w kontenerze na śmieci. – Dźwięk imienia Woodarda nagle jej to uświadomił. Wszystkie zdarzenia sprzed wschodu słońca pamiętała jak przez mgłę. – Ma mi podesłać jakieś szczegóły tej sprawy.
– Złapali kogoś?
– Chyba nie, ale nie był pewien.
– Nawet jeśli to Chirurg... Myślisz, że kolejna ofiara da nam jakieś nowe informacje na temat tego, gdzie jest Libby?
– Nie wiem – odparła niemal bezgłośnie. Wyprostowała się i mimo suchości w gardle odchrząknęła. – Może będzie nam łatwiej, gdy dowiemy się, gdzie zaczął, a może tylko stracimy czas.
Daniel pokiwał głową. On też nie wiedział, co o tym myśleć. Cała ta sytuacja zaczynała go przerastać. Miał wrażenie, że Pollard chodzi za nimi krok w krok, mimo że nigdy nie spostrzegł we wstecznym lusterku żadnego podejrzanie długo jadącego za nim auta. Nigdy też nie zauważył, by śledził go jakiś mężczyzna w średnim wieku. Mimo tego nie mógł uwolnić się od poczucia bycia obserwowanym. Gdyby nie to, że szukali Libby, sam poprosiłby o odsunięcie od tej sprawy i ze zwieszoną głową wrócił do Kansas City. Takie „wszystko albo nic" nie było dla niego. Lubił swoją pracę, ale tylko wtedy, gdy nie pochłaniała go całymi dniami i nocami. Wtedy, gdy po kilku, czasem kilkunastu godzinach mógł wrócić do domu i w towarzystwie żony zapomnieć, że danego dnia w ogóle coś się wydarzyło. Tymczasem prawie od miesiąca tkwił w Waszyngtonie, a sytuacja wyglądała coraz gorzej.
Po kolejnych kilku minutach, które spędzili na własnych rozmyślaniach, podszedł do nich technik kryminalistyczny Lewis. Najpierw wbił spojrzenie w Anastasię, a potem w Daniela. Żadne z nich nie zapytało go, o co chodzi. Mocniej zacisnął kościste palce na rączce srebrnej walizki. W drugiej ręce trzymał zabezpieczony karton z sercem w środku. Przez to nie mógł poprawić przydługiej jasnej grzywki, która wchodziła mu w oczy.
– Jedziecie do Quantico? – zapytał, gdy stracił już resztki cierpliwości. Wstawanie w środku nocy nie sprzyjało zachowania chłodnej głowy w ciągu dnia.
– W sumie... – zaczęła Anastasia, zerkając na Daniela, który kiwnął głową – możemy jechać. Masz nagrania z monitoringu czy tylko zdjęcia?
– Nagrania też – odparł agent Chartier i podniósł się z miękkiej kanapy. – Z kamery sprzed hotelu też.
Cała trójka żwawym krokiem ruszyła na parking. W czasie dwudziestominutowej drogi do Quantico Joel Lewis narzekał na ilość odcisków palców na kartonie. Obstawiał, że większość należała do recepcjonistki, od której zabrał materiał do porównania. Gdyby posłuchała i nie dotykała paczki, oszczędziłaby mu trochę roboty. Później uświadomił agentom, że może w bazie znajdą odciski tego chłopaka, który przyniósł przesyłkę do hotelu. W normalnych okolicznościach zaczęliby właśnie od rozważań na ten temat, dzisiaj jednak żadnemu z nich nie przeszło to przez głowę.
Na miejscu Anastasia ruszyła do biura pod ziemią, a Daniel z technikiem na piętro, by dostarczyć informatykowi pendrive'a z nagraniami. Polecił mu również dotarcie do monitoringu miejskiego i prześledzenie, skąd przyjechał i gdzie potem udał się chłopak, który przyniósł paczkę. To mogłoby pomóc w namierzeniu Pollarda, a gdyby mieli szczęście, to nieznajomy młody mężczyzna nawet by ich do niego doprowadził. Wówczas mogliby prześledzić, gdzie udał się Chirurg i skończyć całą tę szopkę. Problem w tym, że szczęście opuściło ich już dawno.
W biurze Daniel zastał Anastasię siedzącą na jego miejscu. Zawzięcie wbijała wzrok w biurko rozjaśnione nie tylko głównym światłem, ale również jasno świecącą lampką, którą agentka przybliżyła do blatu. Z początku myślał, że przyglądała się leżącym tam wydrukowanym zdjęciom, które dzisiaj jej dał, jednak nie miał racji. Gdy podszedł bliżej, od razu spostrzegł, że analizowała fotografie od Pollarda. Odwrócił wzrok i bez słowa opadł na krzesło po drugiej stronie biurka. Te zdjęcia i tak już śniły mu się po nocach. Nie zamierzał odświeżać sobie pamięci, znów na nie patrząc.
– To pewnie jakaś piwnica.
– Co drugi dom ma piwnicę – burknął. Do takich odkryć niepotrzebne było specjalnie przyglądanie się.
– Ale blok już niekoniecznie.
– Przetrzymywanie żywych ofiar w bloku byłoby idiotyczne. Wystarczyłoby, żeby chociaż raz któraś miała okazję wołać o pomoc i sąsiedzi od razu staliby się podejrzliwi.
– Zależy, jacy sąsiedzi – odparła tonem podobnym do jego. Wiedziała, że miał rację. Usilnie szukała na zdjęciach czegoś, co podpowiedziałoby lokalizację tego miejsca, ale nic tam nie było. Żadnego okna z jakimś konkretnym widokiem, żadnych charakterystycznych punktów. – Nie dość, że nie zapalił światła, to jeszcze nie zostawił w kadrze żadnej rzeczy.
– Jak to Chirurg.
Znów musiałaby przyznać mu rację, więc już się nie odezwała. Odwróciła fotografie na przodem do blatu biurka, po czym przywarła plecami do oparcia szerokiego krzesła z miękkim oparciem. Przetarła palcami powieki, starając się wymazać sprzed oczu przerażoną twarz Libby. Żałowała, że nie może się z nią zamienić.
– Może spojrzymy na ostatnio zgłoszone zaginięcia? – zaproponowała po dłuższej chwili intensywnego namysłu.
– Możemy, chociaż pewnie zadbał o to, by...
– Ofiarą nikt się nie interesował – dokończyła rozdrażniona. Znała sposób działania Pollarda, a on zachowywał się tak, jakby wskoczyła do tego śledztwa z zewnątrz i konieczne było tłumaczenie jej dosłownie wszystkiego. – Wiem, Daniel, ale mógł się pomylić.
Agent Chartier sięgnął po laptopa leżącego na blacie i otworzył pokrywę. Gdy sprzęt zaczął znajomo szumieć, szybko zalogował się do odpowiedniej bazy. Anastasia w międzyczasie przeniosła swoje krzesło i postawiła je po drugiej stronie biurka. Dzięki temu mogli w jednym czasie przeglądać zgłoszenia i naradzać się czy któraś z zaginionych kobiet przypomina ich ofiarę. Biorąc pod uwagę zniekształcone rysy twarzy kobiety znalezionej w kontenerze na śmieci, było to nie tylko szukanie igły w stogu siana, ale również robienie tego na ślepo. Mimo wszystko warto było spróbować, skoro i tak musieli czekać na ustalenia techników i informatyka.
Kolejne minuty upływały im zaskakująco szybko i zanim się obejrzeli, zegar już pokazał południe. Przejrzeli zgłoszenia z ostatnich trzech tygodni, skupiając się na rudowłosych kobietach pomiędzy osiemnastym a czterdziestym piątym rokiem życia. Na pierwszy rzut oka żadna z nich nie pasowała do ofiary. Musieli dostać więcej informacji od patologa, by zawęzić chociaż kryterium wieku. Inaczej mogli co najwyżej zgadywać.
– An.
– Hm? – mruknęła, nie odrywając wzroku od opisu kolejnej kobiety.
– Myślisz, że Pollard gdzieś się zatrudnił? Miał wystarczająco dużo oszczędności, by nawet bez pracy nie martwić się rachunkami, ale przecież lubi stwarzać pozory – dodał, gdy w końcu na niego zerknęła.
– Ta dzisiejsza ofiara miała jakieś inne obrażenia niż rana klatki piersiowej?
– Nie zauważyłem.
– Myślę, że to jej serce było w kartonie – oznajmiła po chwili zastanowienia. Przycisnęła plecy do oparcia krzesła i splotła ramiona na piersi. – Jeśli nie miała innych obrażeń, to albo zaczął od serca, wiedząc, że ona i tak umrze w trakcie, albo wybrał ją właśnie na podstawie jakiegoś problemu kardiologicznego. Jeśli to drugie jest prawdą, to jeszcze przed rozpoczęciem znajomości, musiał mieć dostęp do jej dokumentacji medycznej.
– Czyli prawdopodobnie jest albo był gdzieś zatrudniony jako lekarz.
– Pewnie tak, ale... – urwała, gdy zauważyła, co Daniel wpisuje w wyszukiwarkę internetową na laptopie. – Chcesz dzwonić po szpitalach?
Zerknął na nią przez ramię, po czym chwycił plik samoprzylepnych kwadratowych karteczek. Nie był w nastroju do szukania jakieś wolnej kartki w większym formacie. Musiałby przetrząsnąć stos papierów, żeby takową znaleźć. Skrótowo zapisał nazwę pierwszego ze szpitali, ale zanim sięgnął po komórkę, postanowił wrócić do rozmowy z chwilowo milczącą Anastasią.
– A czemu nie?
– Możemy, tylko nie jestem pewna, o co pytać. Czy wymieniać nazwisko, czy po prostu zapytać, czy zatrudnili jakiegoś nowego chirurga albo ogólnie lekarza od stycznia aż do teraz.
Daniel dłuższą chwilę zastanawiał się, skąd u niej takie wątpliwości. Im intensywniej myślał, tym głębsza stawała się zmarszczka na jego czole. Przetarł twarz dłonią, na chwilę pozostawiając palce na zamkniętych powiekach. Mimo świadomości powagi całej sytuacji przez małą ilość snu skupienie się przychodziło mu z coraz większym trudem. Gdyby jeszcze moment siedział z zamkniętymi oczami, mógłby po prostu zasnąć.
– Myślisz, że nie używa swojego prawdziwego nazwiska? – zapytał niemrawo.
– Nie wiem, ale nie ma go ani na liście klientów agencji nieruchomości, ani na liście klientów wypożyczalni samochodów. Monitorujemy jego konto i od dawna nie wpływa tam żadna wypłata.
– Też prawda. Tylko że fałszywe prawo jazdy albo paszport to jedno, a fałszywy dyplom pozwalający na wykonywanie akurat zawodu lekarza to zupełnie inna sprawa.
– No właśnie – zgodziła się z nim wyjątkowo energicznie. Koncentrowanie się również jej przychodziło dzisiaj nieco trudniej, ale wciąż była w stanie funkcjonować na całkiem wysokich obrotach. To, ile czasu jeszcze tak wytrzyma, było w tej chwili najmniej istotne. – Gdyby trafił na skrupulatnego rekrutera, to ten mógłby sprawdzić, czy ktoś z takimi danymi w ogóle funkcjonuje w rejestrze lekarzy. Nie sądzę, że podjąłby aż tak duże ryzyko.
– Cholera... – westchnął, próbując poukładać to sobie w głowie. – Zapytajmy najpierw, czy pracuje u nich lekarz o nazwisku Pollard, a potem czy zatrudnili jakiegoś nowego.
– I chcesz się przedstawić jako FBI?
– A czemu nie?
– No bo rozpowiemy przez to jego nazwisko i różne rzeczy mogą z tego wyjść, na przykład coś związanego z mediami albo...
– Chyba już nic gorszego się nie wydarzy – przerwał jej lekko zniecierpliwiony i zaczął wpisywać do telefonu numer jednego ze szpitali.
– Śmiem wątpić – rzuciła hardo. Bez problemu potrafiła sobie wyobrazić co najmniej kilka naprawdę koszmarnych scenariuszy.
– Okej, to ja będę dzwonić bez przedstawiania się i prosić o umówienie wizyty u Pollarda, a po jakimś czasie ty zadzwonisz, przedstawisz się i zapytasz o to, czy ogólnie zatrudnili kogoś nowego. Pasuje?
– Pasuje.
Najpierw sporządzili listę szpitali, po czym Daniel zaczął dzwonienie od początku listy, a Anastasia od końca. Dzięki temu nie tracili czasu na czekanie, aż upłynie co najmniej kilkanaście minut między ich telefonami w to samo miejsce. Mimo tego całe przedsięwzięcie i tak zajęło im ponad dwie godziny. Szpitalne infolinie naprawdę były przeciążone. Dodzwonienie się do któregokolwiek z nich za trzecim razem można było uznać za sukces. Ostatecznie dowiedzieli się, że w żadnym z nich nie pracował Olivier Pollard. Anastasia w odróżnieniu od Daniel nie mogła pochwalić się żadnymi konkretnymi ustaleniami. W większości placówek usłyszała, że nie mają czasu na udzielanie takich informacji i jeśli chce się czegoś dowiedzieć, to niech przyniesie nakaz. Wówczas ktoś się tym zajmie, jednak nie dadzą jej takich informacji od ręki, ponieważ wszyscy stale są zajęci. W pozostałych szpitalach podejrzanie szybko odpowiadano, że w tym okresie nikogo nowego nie zatrudniono, ewentualnie pytano, czy to żart.
– Nie jestem w stanie dłużej myśleć bez co najmniej godzinnej drzemki – oznajmił Daniel, gdy tylko skończyła streszczać mu to, co jej powiedziano. – Chcesz, to tu zostań, ale ja jadę na chwilę do hotelu. Potem przejedziemy się do tych szpitali. Może pokazanie odznaki wystarczy.
– Albo będziemy robić coś innego – mruknęła po odczytaniu treści dopiero co otrzymanego maila.
– Niby co? Patolog i technicy raczej tak szybko nie zadziałają.
– Chayse wysłał mi akta tej sprawy, o której ci mówiłam. Możemy jechać do hotelu. Ty pójdziesz spać, a ja je przeczytam. Potem ci streszczę – dodała, gdy wyraz jego twarzy stał się sceptyczny.
Daniel zgodził się na to po chwili namysłu, co Anastasia przyjęła z entuzjazmem. Wolała sama na spokojnie zapoznać się z aktami, niż od początku wysłuchiwać uwag kolegi. Przed wyjściem zgarnęła z biurka grubą teczkę, do której odkładali wszystkie dokumenty związane ze śledztwem w Waszyngtonie. Z uwagi na to, że przybyło im ofiar, chciała znów spojrzeć na mapę. Bardziej od złapania Pollarda interesowało ją znalezienie Libby, a wbrew pozorom jedno wcale automatycznie nie oznaczało drugiego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top