Rozdział 10
Wtorek, 28 marca
Silver Spring, Maryland
Szum strug wody wydobywających się z kwadratowej deszczownicy doskonale zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Zagłuszał też myśli, dzięki czemu Chayse w końcu mógł się rozluźnić. Nie słyszał ani dzwoniącego za drzwiami telefonu, ani informującej go o tym Maisie. Dopiero głośne uderzenie w drzwi wyrwało go z błogiej nieświadomości. Zakręcił wodę i przetarł mokre powieki równie mokrymi dłońmi.
– Co jest?! – krzyknął, otwierając kabinę prysznicową.
– Jordan wydzwania!
Stanął na okrągłym dywaniku i szybko zaczął wycierać się błękitnym ręcznikiem. W ostatniej chwili wycofał się z polecenia jej, by odebrała. To musiało być coś ważnego, czyli coś, czego Maisie nie powinna wiedzieć. Okręcił ręcznik na biodrach i ruszył do drzwi, jednocześnie pozwalając jej wejść. Chłodne powietrze z korytarza wywołało na jego ciele gęsią skórkę.
– Już chyba czwarty raz – powiedziała, wręczając mu telefon.
– Dzięki. – Szybko odebrał połączenie i przyłożył komórkę do ucha. – Co się dzieje?
Utkwił spojrzenie w Maisie, która wciąż stała w progu. Uśmiechnęła się nieznacznie, podchodząc jeszcze krok bliżej i kładąc dłonie na jego nagim torsie. Chayse wolną dłonią nakrył jeden z jej nadgarstków, który niemal bezwiednie zaczął gładzić kciukiem. W tym samym czasie zmniejszył głośność połączenia telefonicznego, by przypadkiem żadne słowa do niej nie dotarły.
– Co tak długo robiłeś? – Głos Jordana był lekko zniekształcony. – Albo lepiej nie odpowiadaj. Będę po ciebie za pół godziny.
– Zaczynamy za ponad godzinę – odparł niepewnie. To chyba niemożliwe, żeby spędził pod prysznicem tyle czasu.
– Nie, mamy dzisiaj zadanie specjalne.
Chayse odsunął od siebie ręce Maisie, po czym na moment zakrył mikrofon i skrótowo wyjaśnił jej, że musi się pospieszyć. Wyszła z łazienki z niezadowoloną miną, a on szybko zamknął drzwi. Chwycił drugi ręcznik z wieszaka, którym zaczął wycierać włosy. Kropelki spływające po jego twarzy i karku sprawiły, że zrobiło mu się naprawdę zimno.
– Znowu?
– Specjalni faceci, więc specjalne zadanie – odparł takim tonem, jakby tłumaczył najprostsze zadanie matematyczne dziecku z podstawówki. – Czego nie rozumiesz, Chayse?
Woodard prychnął rozbawiony. Przyglądając się swojemu odbiciu w szerokim lustrze, bezskutecznie czekał na jakieś wyjaśnienia ze strony Jordana. Ten jednak tylko powtarzał, że powie mu, gdy będą już w drodze. Jedno zerknięcie na leżące na pufie ubrania uświadomiło mu kolejną istotną rzecz.
– Nie mam munduru w domu.
– Już zabrałem z komendy. Będę za pół godziny albo mniej.
Jordan rozłączył się, zanim Chayse zdążył po raz kolejny zapytać, co to za specjalne zadanie. Odłożył telefon na blat szafki, do którego przymocowana była niska umywalka stanowiąca, jego zdaniem, najbardziej niepraktyczny element łazienki, a może nawet całego domu. Wystarczyło odrobinę mocniej odkręcić wodę, by ta zaczęła chlapać na boki. Dosłownie po każdym myciu rąk konieczne było przetarcie jasnego blatu szafki, a najlepiej jeszcze dolnego fragmentu lustra.
Zanim założył ubrania, jeszcze raz wytarł ciało ręcznikiem, który chwilę później odwiesił na ciepły grzejnik. Przypadkiem wszedł w jedną z kałuż, które zostawił na szarych płytkach, gdy pędził prosto spod prysznica do drzwi. Zdjął skarpety i na boso przeszedł korytarzem do niewielkiego pomieszczenia obok łazienki, które nie tylko pełniło funkcję pralni, ale w którym również składowali wszelkie środki czystości, ręczniki i mopa. Chwycił właśnie tego ostatniego i szybko przetarł mokrą podłogę, po czym odniósł go na miejsce. Wstąpił jeszcze do sypialni po nową parę skarpet i w końcu mógł zejść na parter.
Już na schodach zaczęło burczeć mu w brzuchu, a to za sprawą rozchodzącego się po domu zapachu smażonych jajek i bekonu. Automatycznie przyspieszył kroku i kilkadziesiąt sekund później był już w kuchni. Maisie stała przy skwierczącej patelni w kolorowym fartuchu, który żartobliwie podarowała jej jego siostra. Podszedł do niej tak, by go nie zauważyła, po czym objął ją od tyłu i oparł brodę na jej ramieniu. Gdy tylko zaczęła się śmiać, od razu pocałował ją w policzek.
– Po co Jordan dzwonił? – zapytała, przerzucając na patelni bekon na drugą stronę. – Coś się stało?
– Muszę wcześniej wyjść.
– Czyli coś się stało.
Wyprostował się i odsunął pod pretekstem zrobienia kawy. Przy okazji odwrócił się do niej plecami, przez co nie zauważył rozczarowanego spojrzenia, które rzuciła w jego stronę. Wyjął szklany dzbanek z elektrycznego ekspresu przelewowego i nalał do niego wodę, która już moment później znalazła się w odpowiednim pojemniku w urządzeniu. Odłożył dzbanek na miejsce, skontrolował ilość ziaren kawy w młynku i uruchomił ekspres. Teraz jej aromat mieszał się z zapachem śniadania, które Maisie właśnie przekładała na talerze. Chayse odwrócił głowę w jej stronę i od razu zrozumiał, że przez cały czas mu się przyglądała.
– Nawet nie wiem, co się stało, więc niczego się ode mnie dowiesz – burknął i wrócił do wyczekiwania, aż kawa zacznie napływać do dzbanka.
– No przestań już... – powiedziała tak łagodnie, jak tylko umiała. Stanęła naprzeciw niego i bez chwili zawahania wtuliła się w jego klatkę piersiową. Gdy w końcu odwzajemnił uścisk, oparła policzek na jego ramieniu. – To, że raz głupio zrobiłam, nie znaczy, że ciągle będę tak robić.
– Mam nadzieję – odparł po chwili i pocałował ją w czubek głowy. – Możesz narobić problemów nie tylko sobie, ale również mnie.
– Wiem, wiem. Postaram się działać dyskretnie.
– Najlepiej w ogóle nie działaj w tej sprawie.
– Już o tym rozmawialiśmy. – Tym razem to ona się odsunęła, ale nie tak gwałtownie jak Chayse poprzednio. – Kiedy wychodzisz?
Gdy zerknął na zegar, dotarło do niego, że Jordan powinien być tutaj najpóźniej za dziesięć minut. To też powiedział ukochanej, przenosząc talerze z kuchennego blatu na czarny stół. Cofnął się po sztućce, ale te były już w rękach Maisie. Gdyby nie przypomniała mu o kawie, bezmyślnie wróciłby do stołu. Wypełnił wcześniej przygotowane kubki napojem, odstawił w połowie pusty dzbanek na miejsce i wyłączył ekspres. Dopiero niosąc kawę, zauważył, że jego dłonie nieznacznie drżą, przez co omal nie wylał napoju na podłogę. Jordan zrobił z tego wszystkiego taką tajemnicę, że aż go zestresował, co wcale nie było takie proste. Na szczęście nie odebrało mu to apetytu – zjadł śniadanie jeszcze szybciej, niż zazwyczaj. Właśnie kończył pić kawę, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Zostawił wszystkie naczynia na stole i poszedł je otworzyć.
– Masz, przebieraj się. – Jordan wcisnął rzeczy w jego ręce, zanim Chayse zdążył się z nim przywitać. – Byle szybko.
– Okej, tylko...
– Szybko, szybko, bez „tylko". – Jordan przeszedł przez próg i zajrzał do wnętrza domu. Pomachał do znoszącej talerze do kuchni szatynki. – Cześć, Maisie!
Woodard prędko skierował się do niewielkiej łazienki na parterze, a Jordan poszedł w przeciwną stronę. Gdy ten pierwszy nerwowymi ruchami zapinał guziki służbowej koszuli, ten drugi prowadził spokojną pogawędkę z Maisie. Zanim Chayse wyszedł z łazienki, Jordan zdążył wypić już kubek kawy. Stało się tak przez to, że Woodard najpierw sprawdził, czy wszystko w mundurze jest na miejscu, dzięki czemu zauważył, że w kaburze przyczepionej do pasa nie było broni. Jordan musiał trzymać ją przy sobie. Gdy był już gotowy, jeszcze błyskawicznie umył zęby.
Zastał Jordana i Maisie przy drzwiach wejściowych. Nie byli zbyt zaangażowani w rozmowę, obojgu widocznie ulżyło, gdy do nich dołączył. Bez zbędnej zwłoki pocałował Maisie na pożegnanie i wyszedł za kolegą z domu. Nie usłyszał trzasku drzwi, ale gdy obejrzał się na nie przez ramię, te były już zamknięte. Zrównał krok z Jordanem, po czym jeszcze raz poklepał wszystkie kieszenie służbowej kamizelki w poszukiwaniu jakichś nieprawidłowości. Upewnił się, że odznaka jest odpowiednio przyczepiona na piersi i w końcu odrobinę się uspokoił.
– To powiesz, o co chodzi? – zapytał, gdy byli już w połowie drogi do radiowozu zaparkowanego obok czarnego jeepa.
– Jedziemy do mieszkania tej ofiary znad Anacostii.
– Po co?
– Hastings nam to zlecił – odparł niewzruszony, wyciągając z kieszeni kluczyki do auta. Radiowóz mrugnął światłami, a wokół rozeszło się charakterystyczne kliknięcie. – Jemu coś wypadło, a my już trochę wiemy o sprawie. Mamy pilnować, by przeszukanie odbyło się zgodnie z prawem.
Chayse zaakceptował to polecenie zastępcy prokuratora okręgowego z mieszanymi uczuciami. Miał nadzieję, że nie skończy się to zrobieniem z nich kozłów ofiarnych przez Hastingsa, jeśli coś pójdzie nie tak. To jednak Jordan powinien bardziej się tym martwić. To on był dowódcą i to jego od awansu dzieliła jedna prosta. Mimo tego wyglądał na spokojnego, a nawet wesołego. Otwierając drzwi radiowozu od strony pasażera, Chayse w myślach stwierdził, że ostatnio stał się zbyt podejrzliwy. Przecież nie jechali na żadną tajną i niebezpieczną akcję, tylko do zwykłego mieszkania.
Rozsiadł się w fotelu i od razu zapiął pas bezpieczeństwa. Wyjął ze schowka swój pistolet, który Jordan wcześniej tam odłożył, i włożył go do kabury. Sprawdził, czy jego służbowe radio jest włączone, a na koniec wypytał wyższego stopniem kolegę o kilka szczegółów. Dzięki temu dowiedział się, że Jordan był już w pracy, gdy zastępca prokuratora okręgowego Hastings zadzwonił do komendanta. Z kolei gdy Chayse odebrał telefon, Faulkner już jechał.
– Ogólnie weź coś powiedz Maisie – wyrzucił z siebie Jordan w połowie rozmowy tak naprawdę o niczym. Nie miał ochoty poruszać tego tematu, ale wiedział, że powinien.
– A co z nią?
– Chyba próbowała się ode mnie dowiedzieć, gdzie dokładnie jedziemy.
– Może po prostu była ciekawa, dlaczego muszę szybciej wyjść – odparł tak obojętnie, jak potrafił. Sceptycznie wygięty w dół jeden z kącików ust kolegi dobitnie uświadomił mu, że wbrew swoim zapewnieniom Maisie wcale nie zbierała informacji w dyskretny sposób. – Myślisz, że chodziło jej o coś innego?
– Nie zamierzam mieszać się w wasz związek, ale niektóre informacje nie są dla osób postronnych.
– Ciągle mówię jej, że ma się w to nie mieszać.
– Słabo, stary, słabo – stwierdził z ciężkim westchnieniem. – Oby nie wyszedł z tego jakiś syf.
Humor Chayse'a znowu był tak samo beznadziejny, jak poprzedniego dnia przed wyjściem do pracy. Dawno nic go tak nie męczyło, jak ta sprawa. Nie działały ani prośby, ani groźby, bo nie był asertywny, o czym Maisie doskonale wiedziała. Nie potrafił też zbyt długo się na nią gniewać, co najwidoczniej zaczęła wykorzystywać. Przez tę sprawę zaczęła zachowywać się zupełnie inaczej i to na minus.
Resztę drogi pokonali w prawie zupełnej ciszy. Chayse nie miał ochoty kontynuować poprzedniego tematu, a Jordan wolał skupić się na prowadzeniu. Dojechali na miejsce dwie minuty przed ustaloną godziną, lecz mimo tego srebrny ford stał już na parkingu przy jednej z restauracji sieci Wendy's sąsiadującej z blokiem, w którym ofiara wynajmowała mieszkanie. Kilku przechodniów spojrzało w stronę radiowozu, jednak przyjazd policji nie wzbudził żadnej większej sensacji. Za to dla Chayse'a sensacją było to, że przy fordzie zobaczył znajome twarze. Od rana był tak zaskoczony zleconym im zadaniem, że nie skojarzył, że przecież krocząca teraz w jego kierunku Anastasia pracuje przy tej sprawie.
– Cześć – rzucił jako pierwszy, gdy trójka agentów FBI i dwójka techników kryminalistycznych zbliżyła się do radiowozu.
– Cześć, co wy tu... – Anastasia urwała i poczekała, aż wszyscy zainteresowani przywitają się ze sobą – ...właściwie robicie?
– Hastings nas tu przysłał.
Ashbee dopiero po chwili zrozumiała wyjaśnienie Jordana. Wcześniej słyszała nazwisko zastępcy prokuratora okręgowego może ze dwa razy, mimo że Daniel stale musiał się z nim kontaktować.
Bez zbędnej zwłoki całą grupą ruszyli do jasnego pięciopiętrowego budynku z dużą ilością wąskich okien. Przez te kilkadziesiąt metrów, które dzieliły ich od wejścia, z przodu szli technicy, którzy mieli nie tylko od razu zabezpieczyć ewentualne ślady, ale również otworzyć drzwi do mieszkania Alice Haas. Za nimi Daniel i Jordan, ponieważ agent Chartier wypytywał policjanta, dlaczego Hastings nie przyjechał. Libby przez dłuższy moment szła ramię w ramię z Anastasią, ale gdy zauważyła, że Chayse to właśnie z nimi zrównał swój krok, bez chwili zastanowienia przyspieszyła i dołączyła do wymiany zdań na temat Hastingsa, który już wcześniej działał jej na nerwy.
– Wygląda na to, że znowu współpracujemy – wypalił Chayse, byleby przerwać panującą między nim i Anastasią ciszę.
– Współpraca to chyba trochę za duże słowo.
– Może.
Kątem oka zauważyła, że Woodard przez cały czas uparcie wbija wzrok przed siebie. Schowała dłonie do kieszeni krótkiej kurtki i skupiła się na pokonywaniu kolejnych stopni. Wąskie schody zmusiły ich do kroczenia niemal ramię w ramię, przez co Anastasia jednak postanowiła spróbować naprawić to, co zrobiła swoją poprzednią odpowiedzią. Mimowolnie zauważyła też, że Chayse wciąż używał tych samych perfum co w październiku. Przymknęła powieki, biorąc głębszy wdech.
– Podoba ci się w Waszyngtonie?
– Jest w porządku, chociaż zupełnie inaczej niż w Lexington.
– To na pewno.
Nawet przy ich pierwszym spotkaniu nie było tak niezręcznie, jak w tej chwili. Nie mieli o czym rozmawiać, a milczenie męczyło ich oboje. Chayse nie wiedział, czy Anastasia w ogóle chce wdać się z nim w jakąś dyskusję, podczas gdy ona nie chciała powiedzieć czegoś, czym znowu mogłaby go urazić. Podczas wszystkich ich ostatnich rozmów stale to robiła. Teraz gdy otaczało ich tyle ludzi, bezpieczniej było po prostu milczeć.
– Nie ma wycieraczki – zauważyła Anastasia, gdy już stali pod drzwiami. Na szarej podłodze można było dostrzec prostokąt o nieco jaśniejszym zabarwieniu niż cała reszta.
– Ktoś musiał ją zabrać – mruknął niższy z techników, Lewis, a moment później zamek w drzwiach szczęknął.
To właśnie technicy chcieli iść przodem, jednak Daniel wyprzedził ich, żeby sprawdzić teren. Zaangażował do tego też swoje dwie koleżanki. Mieszkanie nie było duże, dzięki czemu zerknięcie do wszystkich pomieszczeń nie zajęło im nawet minuty. Podłoga zdawała się być czysta, więc nawet niczego nie zadeptali. Na pierwszy rzut oka.
– Czujecie? – Libby jeszcze raz pociągnęła nosem, gdy nie uzyskała żadnej odpowiedzi. – To chyba...
– ...środki czystości – uprzedził ją Jordan.
– Ktoś musiał sprzątać tutaj dość niedawno. Przez zamknięte okna zapach nie zdążył całkowicie zniknąć.
– To pewnie nic nie znajdziemy – rzucił Lewis, który wyrastał na tego bardziej rozmownego z pary techników kryminalistycznych. Zatknął przydługie włosy za uszy i otworzył srebrną walizkę, którą moment wcześniej położył na stoliku do kawy w salonie. – Jeśli nic nie znajdziemy, to użyjemy luminolu. A wy nie dotykajcie niczego bez rękawiczek i patrzcie pod nogi.
Anastasia zajęła się salonem, Daniel sypialnią, a Libby łazienką. Jordan i Chayse również się podzielili – ten pierwszy pilnował Libby, a drugi Anastasii. Najwidoczniej uznali Daniela za najmniej skorego do oszustw albo przeoczeń.
Anastasia najpierw zajrzała po kolei pod każdą poduszkę na czarnym, nieco wyblakłym narożniku. Przy okazji zerknęła w szpary między segmentami mebla, a nawet podniosła te części, które się dało. Na koniec zajrzała pod niego, wcześniej upewniając się, że na podłodze obok niczego nie ma. Nie od razu wstała z paneli. Zamiast tego przysiadła na piętach, zdmuchnęła kosmyk, który opadł jej na twarz, i z tej pozycji rozejrzała się wokół. Na odrobinę dłużej zatrzymała wzrok na opierającym się o ścianę policjancie. Jego ciemnobrązowe włosy były jakoś bardziej przyklapnięte niż zwykle, przez co przyciągnęły jej uwagę.
– Właściwie to czego szukasz? – zapytał Chayse, gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy.
– Jak to znajdę, to się dowiem.
– Co za świetne podejście.
– Zawsze możesz zniżyć się do mojego poziomu i mi pomóc... zamiast tak się patrzeć – dorzuciła nieco ciszej, jednak nie odwróciła wzroku.
– Nie patrzę się – odparł szybko, odrywając plecy od ściany i prostując się. Zdawało mu się, że przez twarz Anastasii błyskawicznie przemknął uśmiech, jednak ona tylko wzruszyła ramionami.
– Czyli nie wywiązujesz się ze swoich obowiązków.
– Patrzę na to, co robisz, a nie na ciebie
– Ale ja nie mówiłam, że patrzysz na mnie.
Chayse uniósł brwi, a wszystkie słowa ugrzęzły mu w gardle. Dał się wciągnąć w rozmowę, z której teraz nie potrafił wybrnąć. Odparł pierwszy atak, ale Anastasia wcale nie musiała się trudzić, żeby wykorzystać jego wcześniejszą odpowiedź na swoją korzyść. Nawet nie kryła zadowolenia z tego faktu. Zagadką pozostawało dla niego, czy cieszyło ją to, że wygrała, czy to, że jednak nieświadomie przyznał się do błądzenia za nią wzrokiem. Sam nie wiedział, którą wersję by wolał. Rano z pełnym przekonaniem powiedziałby, że pierwszą.
Przypominając sobie o bliskiej obecności jednego z techników, Anastasia przestała czekać na odpowiedź i wróciła do przeszukiwania salonu. Przez ramię zerknęła w stronę otwartej kuchni, po której od dłuższej chwili krążył Lewis. Nie dostrzegła jednak żadnych plakietek, którymi oznaczane były dowody. W końcu wysunęła jedną z szuflad szafki stojącej pod telewizorem. Znalazła w niej jedynie kilka starych płyt i splątanych kabli. Sprawdziła również, czy coś nie zostało przyczepione pod blatem, ale niczego nie znalazła. To samo dotyczyło dwóch pozostałych szuflad szafki RTV. Uważnie oglądała brzegi mebla, lecz nie dostrzegła żadnych zadrapań, o plamach nie wspominając. Nie było nawet kurzu, ktoś naprawdę musiał przyłożyć się do sprzątania.
W czasie, w którym Anastasia przetrząsała kolejną komodę w salonie, Daniel przeglądał różne dokumenty, które znalazł w jednym z pudełek schowanych w szafie przesuwnej w sypialni. Libby z kolei szukała w łazience męskich kosmetyków, na których technicy mogliby znaleźć jakieś ślady biologiczne mordercy. Mimo że każde z nich miało do dyspozycji zupełnie inny materiał, wszyscy skończyli z tym samym – z niczym. Co prawda zabezpieczyli laptopa, jednak żadne z nich nie wierzyło, że informatycy coś w nim znajdą. Technicy również niczego nie zauważyli, nawet odciski palców zostały wyczyszczone. Tylko jedno mogło uratować ich przed wyjściem stąd z pustymi rękoma – luminol.
Lewis rozmieszał roztwór luminolu z substancją utleniającą, podczas gdy jego kolega, który wciąż nikomu się nie przedstawił, przygotował aparat fotograficzny. Jeśli jakieś ślady się pojawią, będą mieli około trzydziestu sekund na uwiecznienie ich na fotografii. Później poświata zniknie. Spryskiwanie zaczęli od sypialni, w której niczego nie znaleźli. W łazience pod prysznicem ujawniło się kilka kropel, jednak te bynajmniej ich nie interesowały. Niemal na pewno powstały przez zwykłe zacięcie się. W kuchni na nic nie trafili, co gorsza, w salonie też nie.
– Nie ogłuszył jej tutaj – stwierdziła Anastasia, jako pierwsza wychodząc z mieszkania. Omal nie zderzyła się z wyższą od niej kobietą, uskoczyła w ostatniej chwili. – Przepraszam, nie zauważyłam pani.
– To nic – odparła nieznajoma szatynka i błyskawicznie ruszyła w stronę schodów.
– Maisie? – To pytanie znalazło się na korytarzu szybciej niż Chayse. On dopiero po momencie przeszedł przez próg i szybkim krokiem pokonał odległość dzielącą go od oddalającej się smukłej kobiety. Złapał ją za łokieć i obrócił twarzą do siebie. Od razu uciekła spojrzeniem w bok, jeszcze bardziej go złoszcząc. – Jak mam ci to wyjaśnić, żebyś w końcu przestała się w to mieszać? Czego wciąż nie rozumiesz?
– Wiesz, że nie mogę przestać – odparła znacznie ostrzej, niż się spodziewał, ale wciąż nie spojrzała mu w oczy. – Ta jedna sprawa może...
– Może wszystko między nami zepsuć.
– Dlaczego taki jesteś? – warknęła, jeszcze bardziej zaskakując nie tylko jego, ale również siebie. Nie miała w zwyczaju tak szybko się denerwować, zazwyczaj w takich sytuacjach próbowała rozładować atmosferę czy to żartem, czy próbą kompromisu. Tym razem jednak nie była w stanie. – Wiedziałeś, czym się zajmuję.
– Ale sama mówiłaś, że obserwujesz takie rzeczy z odległości, że takie ryzykowanie nie jest dla ciebie.
– Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
– Mogłaś chociaż wybrać taką sprawę, z którą nie mam nic wspólnego – powiedział już bardziej rozczarowany, niż zły.
– Czyli o to ci chodzi – sapnęła, rozkładając ręce. Zaraz jednak skierowała jeden palec prosto na jego twarz. – Nie martwisz się o moje bezpieczeństwo, tylko o to, że możesz mieć problemy w pracy.
– Wiesz, że to nieprawda.
– Och, to znowu pani – rzuciła Libby, gdy Maisie odwróciła głowę w bok, tym samym natrafiając na spojrzenie agentki Timpany. – Tym razem też niczego się pani nie dowie.
– To się okaże – odparła Maisie ku ponownemu niezadowoleniu Chayse'a. Na chwilę zatrzymała wzrok na twarzy najniższej z zebranych tutaj osób kobiety. Ta długa blizna na policzku sprawiała, że z jednej strony zdawało jej się, że już kiedyś się widziały, a z drugiej nie miała pojęcia gdzie. – Czy my się już kiedyś nie spotkałyśmy?
– Nie wydaje mi się – odparła Ashbee, na moment zerkając na Chayse'a, który akurat odwrócił głowę w jej stronę. Bez wahania podeszła kilka kroków bliżej i z niemal serdecznym uśmiechem wyciągnęła rękę w stronę nieznajomej. – Agentka specjalna Anastasia Ashbee.
– Maisie Cowan.
– Może widziałaś Anastasię w grudniu. Wtedy gdy przyleciałaś na święta, ale musieliśmy na chwilę wjechać do tego zimowiska – wyjaśnił Woodard, gdy już wymieniły uścisk dłoni. Jego wcześniejsze zdenerwowanie najbardziej zdradzały zaczerwienione policzki, które jednak dzięki śniadej, a nawet ciemnej karnacji aż tak nie przyciągały uwagi.
Po jego słowach do Anastasii dotarło, kim właściwie była ta kobieta. Do zimowiska Chayse przyjechał ze swoją partnerką. Co więcej, jedno spojrzenie na lewą dłoń, którą Maisie moment wcześniej położyła na klatce piersiowej policjanta, całkowicie uświadomiło jej powagę sytuacji. Uświadomiło jej też, że Maisie chciała, by tak właśnie się stało. Zrobiła to zbyt pretensjonalnie, by mógł być to przypadek. Poza tym kąciki jej pomalowanych bezbarwnym błyszczykiem ust niby wygięły się ku górze, a jednak nie wyglądała na radosną.
– A, tak, to mogło być wtedy. Widzę, że już pani wyzdrowiała. – Maisie spotkała się jedynie z milczeniem i nieznacznie uniesionymi brwiami nowej znajomej. – Chayse mówił coś o postrzale.
– Drobiazg, zwykłe draśnięcie. Pani może skończyć gorzej ode mnie, jeśli nie przestanie interesować się takimi sprawami.
– To moja praca. Jestem dziennikarką. Można powiedzieć, że nawet dziennikarką śledczą.
– Dziennikarką śledczą – powtórzyła Anastasia, przenosząc wzrok na Chayse'a. Zaraz jednak wróciła spojrzeniem do Maisie, która na pewno dostrzegła sceptyczny wyraz jej twarzy. Nawet nie zorientowała się, kiedy znów zacisnęła zęby. – Bez urazy, ale proszę zająć się jakąś inną sprawą. Tutaj niczego pani nie ugra.
– Nawet się nie znamy, a już wątpi pani w moje umiejętności.
– Bynajmniej nie chodzi o panią – odparła poważnie, kręcąc głową. W tej chwili myślała jedynie o negatywnych skutkach ewentualnej działalności Maisie, nie o niej samej. – Nie wątpię ani w umiejętności pani, ani w umiejętności poszukiwanego mordercy i to on jest tutaj problemem, który na razie pani nie dotyczy, ale jeśli pani dalej będzie się tu kręcić... kto wie.
– Myśli pani, że wpisuję się w jego typ?
– Dość tego, Maisie – po raz pierwszy od dłuższej chwili odezwał się Chayse. – Idziesz do domu, do pracy, gdziekolwiek, byle nie tu.
Maisie wyraźnie chciała zaprzeczyć. Przeniosła spojrzenie zielonych oczu na Chayse'a i przez dłuższą chwilę czekała, aż odwoła swoje słowa albo chociaż coś do nich doda. Nic z tego, Woodard jedynie skrzywił się, gdy ostatecznie zmieniła strategię i ze skruszoną miną podeszła jeszcze krok bliżej niego, by na pożegnanie pocałować go w policzek. Odchylił głowę, przez co została z niczym. Znowu zupełnie zignorowała ich wspólne postanowienia, co skutecznie sprawiło, że nawet nie miał ochoty z nią rozmawiać, a co dopiero okazywać jej jakąkolwiek czułość.
Nie próbowała po raz kolejny się do niego zbliżyć. Z subtelną urazą wymalowaną na oliwkowej twarzy odwróciła się od wszystkich i powolnym krokiem oddaliła się w kierunku schodów. Obejrzała się przez ramię, zanim zaczęła schodzić po stopniach, ale nie odnalazła wzroku Chayse'a. Opuściła to piętro ze spuszczoną głową. Gdy tylko zniknęła na półpiętrze, jej śladem ruszyli markotni technicy. Anastasia obejrzała się przez ramię na Libby i Daniela, którzy właśnie podjęli decyzję, by również wrócić już do auta. Ashbee zamierzała pójść za nimi, ale przyjaciółka nieco zmieniła jej plany.
– My już idziemy, ty też za bardzo się nie ociągaj – oznajmiła Libby, gdy tylko dostrzegła, że Jordan był już na schodach, ale Chayse wciąż stał na środku korytarza. Daniel w żaden sposób nie sprzeciwił się jej słowom.
– Zaraz przyjdę.
Chayse odczekał, aż zostaną sami na korytarzu. Zahaczył kciuki o kieszenie kamizelki, ale Anastasia wciąż patrzyła w stronę schodów. Dopiero gdy odchrząknął, zwróciła na niego uwagę. Przez niewielką ilość światła docierającego do korytarza za sprawą wąskich okien oczy Anastasii wyglądały na czarne. Chayse jednak wiedział już, że wcale takie nie były.
– Przepraszam za nią... – zaczął markotnie i zaraz urwał. Nawet nie był w stanie usprawiedliwić Maisie.
– Zrób wszystko, żeby trzymała się od tego z daleka – odparła, znów zerkając w stronę schodów. Patrzenie na Chayse'a i na to, jak uderzał palcami o kamizelkę, utrudniało jej utrzymanie zdecydowanego tonu głosu. Nie wspominając już o jego zwieszonej głowie i zgarbionych plecach. – I nie mówię tego dlatego, że nie lubię dziennikarzy, chociaż nie lubię. Mówię to dlatego, że mogłaby wpaść w oko Chirurgowi.
– Staram się.
– Skoro... – Postanowiła jednak wrócić do niego spojrzeniem. Wyprostowała się i jeszcze raz przemyślała to, co zamierza powiedzieć. – Skoro jesteście zaręczeni, to chyba powinniście planować ślub, prawda? Może gdyby skupiła się na tym, odpuściłaby to śledztwo.
– Sam nie wiem, czy teraz ją to obchodzi.
– Możesz zapytać. Mam jeszcze jedną świetną radę dla ciebie. Nie sprowadź nam na głowę mediów.
Westchnął tak ciężko, że niemal pożałowała tych słów. Poczekała chwilę na odpowiedź, jednak gdy ta nie nadeszła, ruszyła przed siebie nieco zbyt gwałtownie i zbyt szybko. Błyskawicznie się zreflektowała, lecz pewnie i tak za późno. Gdy pomyślała o tonie, którego użyła, jeszcze mocniej zacisnęła zęby. Coraz trudniej było jej nad sobą panować, a przecież była w tym świetna, wręcz zbyt dobra. To przez zmęczenie. Znowu nie mogła spać. Znowu traciła apetyt i znowu niemal nie mogła myśleć o niczym innym niż ta sprawa. Nic dziwnego, że nie starczało jej energii na tak rygorystyczne kontrolowanie wszystkich reakcji, którego od siebie wymagała.
Na schodach dogoniła Libby i Daniela, ale nie włączyła się do rozmowy. Z każdym kolejnym stopniem w dół, jej humor coraz bardziej się psuł. Z dłońmi zaciśniętymi w kieszeniach kurtki wlokła się za agentami. Wbijała spojrzenie dokładnie prosto przed siebie, dzięki czemu ani razu nie odwróciła głowy. Wychodząc z budynku, spostrzegła krążącą przy radiowozie Maisie, jednak szybko ominęła ją wzrokiem. Gdyby znowu wdały się w jakąś dyskusję, tym razem na pewno by jej nawrzucała.
Była zbyt zajęta myśleniem nad konsekwencjami ewentualnego wycieku informacji, żeby usłyszeć pytanie, które Libby zadała jej przy aucie. Anastasia po prostu bez słowa wsiadła do środka. Nawet nie wiedziała, gdzie właściwie pojadą, i wyjątkowo wcale jej to nie przeszkadzało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top