Rozdział 1

Sobota, 25 marca

Waszyngton, Dystrykt Kolumbii

Podmuchy wiatru, w których wciąż pobrzmiewały echa minionej zimy, utrudniały Jordanowi Faulknerowi rozwinięcie taśmy między drzewami. Żółty materiał trzepotał w jego nieco rozedrganych dłoniach. Mocniej zacisnął na nim palce, by przed samym sobą stwarzać pozory bardziej opanowanego.

Do dzisiaj był pewien, że widok trupa nie robi już na nim wrażenia. Widział ich kilka. Może nie był to wynik, który plasował go w jakiejś czołówce, ale w tych kilku znajdowały się również rozczłonkowane ciała po wypadkach samochodowych. Gdyby chciał, trafiałby na podobne widoki znacznie częściej. Problem w tym, że właśnie nie chciał, a już na pewno nie na takie jak ten dzisiejszy. Nie bez powodu nie przeszedł do wydziału zabójstw, gdy miał taką okazję. Wolał pracę z żywymi.

Wymownie spojrzał na niższego stopniem, stojącego kilka metrów dalej kolegę. Nie wiedział, czego się po nim spodziewać, gdyż zazwyczaj jeździł na patrol z kimś innym. Dzisiejszy skład był nietypowy, przez co Jordan odczuwał jeszcze większy dyskomfort. Co innego znaleźć się w takim miejscu z kumplem, którego od kilku miesięcy widuje się na co dzień, a co innego z jakimś młokosem świeżo po szkoleniu. Co gorsza, funkcjonariusz wciąż się nie ruszył, by odpędzić rosnący tłum, mimo że Jordan już kilka razy mu to polecał. Po prostu nadal wpatrywał się w nagie, poranione ciało kobiety, do którego zostali wezwani. Chwilę wcześniej wymiotował kilka, może kilkanaście metrów dalej. Akurat tego Jordan nie miał mu za złe, sam ledwo się powstrzymał.

Faulkner ledwo co zdążył ograniczyć gapiom swobodny dostęp, gdy od lewej strony rudowłosa kobieta pewnym krokiem podeszła do taśmy. Dopiero wtedy jego dzisiejszy partner nagle drgnął i ruszył się z miejsca. Jordan nie pobiegł mu z pomocą. Na początku. Później zobaczył, że nieznajoma wchodzi na odgrodzony teren.

– Hej! – zawołał, od razu zwracając na siebie jej uwagę. Wyglądała znajomo, jednak nie mógł skojarzyć dlaczego. Spróbował pierwszego, co przyszło mu do głowy. – Dziennikarze nie mają wstępu!

– Dziennikarze? – Zanim do niej doskoczył, z wewnętrznej kieszeni kurtki zdążyła wyjąć pokrowiec z odznaką i legitymacją. Na jego szczęście nie sięgała po przymocowaną do paska broń, lecz właśnie po to. Bez słowa przyjrzał się wyciągniętym w jego stronę dokumentom. – Wyglądam na dziennikarkę?

– Nie wiem. Nie oceniam ludzi po wyglądzie, agentko Timpany.

Libby pokiwała głową, mrucząc pod nosem o wspaniałomyślności starszego oficera Faulknera, którego nazwisko znajdowało się na plakietce przyczepionej do granatowej kamizelki. Mimo że z tej odległości widziała, gdzie jest ciało, poprosiła go, by ją tam zaprowadził. Krocząc przez trawę za rosłym funkcjonariuszem, zerknęła raz za siebie. Daniel Chartier, z którym przyleciała tu na początku miesiąca, właśnie rozmawiał przy taśmie ze stojącym tam młodym policjantem. Miał dowiedzieć się od niego, kto znalazł trupa, a następnie zlecić spisanie zeznań tej osoby, jeśli wciąż się tutaj znajdowała.

Z każdym kolejnym krokiem odór stawał się coraz silniejszy, a podmuchy wiatru dodatkowo wtykały go w nozdrza. W pierwszym momencie Libby chciała dużym łukiem obejść ofiarę i stanąć w ten sposób naprzeciwko policjanta. Gdyby to zrobiła, zsunęłaby się po skarpie do położonej niżej rzeki. Cofnęła się do miejsca, w którym chwilę wcześniej zatrzymał się Faulkner.

– Przypomina tę poprzednią? – Jordan uświadomił sobie, że to właśnie na wcześniejszym miejscu zbrodni spotkał agentkę Lelystrę Timpany. Nie widział jednak trupa. Mógł, ale wówczas postanowił nie wchodzić za taśmę i po prostu pilnować, by nikt nieupoważniony również tego nie zrobił.

– Z wyglądu niekoniecznie – odparła dopiero po chwili nieco rozedrganym głosem, przez co ściągnęła na siebie uważne spojrzenie ciemnobrązowych oczu. Fakt, widok martwego ciała nie należał do przyjemnych doświadczeń, jednak to nie całokształt wywołał u niej szybsze bicie serca. Za tym stał jeden, zupełnie niezrozumiały dla osób postronnych szczegół. Mimo że rwała się do działania, przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji w tej sprawie chciała usłyszeć zdanie Daniela. Miał większe doświadczenie i trzeźwiej myślał. – Z ran też niezupełnie, ale to ta sama metoda.

Faulkner pokiwał głową i wbił wzrok w miejsce, z którego tutaj przyszli. Nie miał zaufania do swojego dzisiejszego współpracownika, więc wolał trzymać rękę na pulsie. Była to również dobra wymówka, by nie patrzeć na martwą kobietę znajdującą się za jego plecami. Za każdym razem, gdy na nią zerkał, przebiegały go dreszcze. Chyba wolałby nie wiedzieć, że po śmierci z ciałem ludzkim dzieją się takie rzeczy.

– Powiadomił pan techników i prokuratora okręgowego? – zapytała i przykucnęła przy ofierze, by wciąż z odległości dobrych dwóch kroków zrobić zdjęcie jednej ranie. Musiała wstrzymać oddech.

– Zastępcę prokuratora okręgowego.

– Tego dupka Hastingsa?

Jordan prychnął pod nosem, lecz jeden z kącików jego pełnych ust i tak się uniósł. Zerknął z ukosa na agentkę FBI. Dopiero wtedy dostrzegł, że przyglądała się twarzy zamordowanej. Sam też przez moment skupił wzrok na głębokim nacięciu na prawym policzku. Kobieta właśnie tym profilem została ułożona równolegle do drogi biegnącej nieco ponad dwadzieścia metrów stąd. Znajdowała się między krzakami, za którymi teren gwałtownie opadał i prowadził do rzeki. Jordan wiedział, że to morderca pozostawił ją w takiej pozycji, ponieważ mimo licznych ran widocznych na atakowanym przez owady ciele, wokół nie było śladów krwi. Nie zginęła tutaj.

– Znamy jej tożsamość?

– Mężczyzna, który ją znalazł, jej nie zna. Czekamy na techników.

– Okej – skwitowała krótko, podnosząc się z kucek. Niewiele brakowało, by pozostawiona tak blisko krawędzi ofiara sturlała się w dół, prosto do Anacostii. Wdzięczna nazwa rzeki przywodziła Libby na myśl tylko jedno. – Właściwie... Może pan odwołać swoich techników, bo i tak to my się tym zajmujemy.

Dopiero po chwili Jordan pokiwał głową. Najpierw zmierzył się ze zbyt, jego zdaniem, niepewnym spojrzeniem niebieskich oczu, które zaraz pognało w kierunku drogi. Relacjonując nowe postanowienie przez wyjęte z kieszeni kamizelki radio, również skierował tam wzrok. Jego współpracownik wciąż znajdował się przy taśmie. Za to tutaj zmierzał wysoki mężczyzna w średnim wieku, a spod jego rozpiętego płaszcza wyglądała casualowa wersja garnituru. Jordan Faulkner zaciągnął się powietrzem, w którym za sprawą znajdującej się obok niego agentki FBI prawie niewyczuwalny był zapach szumiącej nieopodal rzeki. Teraz odór rozkładającego się trupa mieszał się z niemal równie silną, kwiatową wonią.

– Co mamy? – Daniel Chartier skierował te słowa do swojej znajomej, a funkcjonariusza pozdrowił jedynie ruchem głowy. Zanim Libby odpowiedziała, sam zdążył skupić spojrzenie na ofierze, która zdawała się wbijać w niego swoje zakryte przez owady oczy. Nic dziwnego, że rowerzysta, który zadzwonił po policję, jej nie rozpoznał. Gnijące ciało było rozdęte, zielonkawe i pokryte pęcherzami, a część twarzy na dodatek została zmasakrowana. Naskórek powoli zaczynał się zsuwać, miejscami ukazując to, co znajdowało się pod spodem. Otwarte, wysuszone usta ziały pustką. Poranione dziąsła pozbawione zębów przykuły jego uwagę do tego stopnia, że nie zauważył rozcięcia na prawym policzku. Libby musiała uświadomić mu jej obecność. – Wygląda jak...

– Co nie?

– Jak co? – wtrącił Faulkner, nie mogąc się zdecydować, czy powinien wrócić do taśmy, czy zostać tutaj.

– Raczej jak kto, zresztą nieistotne. Zrobiłam zdjęcie – Libby znów zwróciła się do Daniela. – Wysłać jej?

– Nie jestem przekonany. Jeżeli uprze się, żeby tu teraz przylecieć, bez dobrych argumentów jej nie powstrzymamy. Wolałbym najpierw pogadać z Redfernem.

Jordan zerknął na blondwłosego agenta FBI, gdy tylko usłyszał to nazwisko. Zastępca dyrektora Gregory Redfern nie był kimś, z kim każdy mógłby sobie ot tak pogadać. Z drugiej strony chodziło przecież o morderstwo i to nie byle jakie, bo będące częścią serii. Sprawa była poważna. Właśnie przez to Faulkner nie zdołał powstrzymać siarczystego przekleństwa, gdy w oddali dostrzegł znajomą sylwetkę przepychającą się przez wciąż powiększający się tłum. Mruknął tylko, że w razie czego będzie przy taśmie, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę drogi.

Reakcja starszego oficera bardziej zainteresowała Libby niż Daniela, ale ostatecznie żadne z nich jej nie skomentowało. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie. Kolejny trup nie stawiał ich w dobrym położeniu. Żadne z nich nie wątpiło, że to sprawka Chirurga. Na pierwszy rzut oka brakowało śladów nadzabijania, rany nie zostały zadane przypadkowo. Patrząc na stan ciała i otoczenie można było podejrzewać, że nie zostało ono tutaj podrzucone od razu po śmierci. To jednak musieli stwierdzić technicy i patolog. Libby i Daniel mogli jedynie zgadywać. Tak samo zgadywali, że podczas autopsji na ciele zamordowanej kobiety znajdą się ślady powstałe na skutek aktów nekrofilnych. Przyczyną zgonu pewnie była utrata zbyt dużej ilości krwi na skutek zadanych ran. Oprócz pustych dziąseł uwagę przykuwały również zmiażdżone palce. Rany dało się znaleźć w kilku miejscach, a każda z nich ułatwiała owadom dostanie się do środka ciała i żerowanie.

– Chodźmy stąd. Zaraz się porzygam od tego smrodu – mruknęła Libby, już któryś raz chowając nos pod materiał swetra w odcieniu butelkowej zieleni. Teraz dodatkowo zakryła się rozpiętą kurtką.

Daniel ruszył za nią bez słowa. Nie było sensu tkwić przy ciele. Co innego, gdyby na miejscu był ktoś, kto mógłby powiedzieć im nieco więcej o okolicznościach zdarzenia lub czasie zgonu. Wstępnie sami mogli strzelać, że minęły już dwie doby, ponieważ ciało gniło i spuchło. Z drugiej strony wiele zależało od warunków, w którym się znajdowało, więc nawet tego nie mogli być pewni. W innym przypadku może znaleźliby dokumenty, ale tutaj z uwagi na brak ubrań ofiary nie mieli co na to liczyć. Rysy twarzy uległy deformacji. Będzie ciężko ją zidentyfikować.

Wściekły Jordan nieopatrznie zerknął za siebie, gdy usłyszał zbliżające się od strony rzeki głosy, co błyskawicznie zostało wykorzystane przez ciemnowłosą kobietę, z którą się sprzeczał. Maisie Cowan sprawnie przeszła pod taśmą, a zrobiła to w akompaniamencie zaskoczonych westchnień tłumu, który powoli malał. Kolejny raz tego dnia Faulkner pożałował, że jego policyjny partner awaryjnie musiał wziąć wolne. Tak się składało, że on i Maisie stanowili parę. Na pewno byłby w stanie chociaż trochę ją ogarnąć. Teraz Jordan został z tym zadaniem sam.

– Trzymaj się od tego z daleka – warknął, nie mając pojęcia, że za jego plecami obecni byli już agenci.

– Kim pani jest?

Maisie przeniosła wzrok ze znajomego, ciemnoskórego policjanta na kompletnie obcego blondyna. Wyglądał na wyjątkowo niezadowolonego, podczas gdy stojąca po jego prawej stronie kobieta nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Duet sztywniaków.

– Jestem dziennikarką śledczą – odparła po chwili wahania, co Jordan skwitował przewróceniem oczami.

– Niech poszuka pani sensacji gdzieś indziej.

Libby zerknęła na Daniela, którego ton zabrzmiał wyjątkowo surowo. Sama wolała się nie odzywać. Niepotrzebnie nawtykałaby nieznajomej i naraziła na obsmarowanie ich w mediach. Takie dodatkowe atrakcje nie były nikomu potrzebne. Zresztą sama nie chciała sprzeczać się z Danielem, a na pewno właśnie do tego by doszło, gdyby powiedziała o dwa słowa za dużo. Powróciła do świdrowania wzrokiem szatynki, która wciąż im się nie przedstawiła. Były podobnego wzrostu, ale z uwagi na niewielki obcas czarnych botek, to dziennikarka zdawała się nieco wyższa. Niewiele brakowało jej do mierzącego ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu starszego oficera Faulknera.

– Niby gdzie? – żachnęła się. – To tutaj popełniono morderstwo.

Libby ugryzła się w język, żeby nie chlapnąć, że to właściwie nie do końca prawda. W międzyczasie Daniel zapytał, skąd dziennikarka to wie. Nie odpowiedziała. Po prostu mocniej ścisnęła trzymany w dłoni wzorzysty organizer. Skierowała zielone oczy na policjanta, a gdy ten demonstracyjnie odwrócił głowę w drugą stronę, uciekła się do najprostszej wymówki.

– Nie zdradzam swoich źródeł.

– Mogę zobaczyć pani dokumenty?

– Po co?

– Żebyśmy wiedzieli, kogo obwiniać, gdy poufne informacje dziwnym trafem znajdą się w mediach – nie wytrzymała Libby.

Maisie nie była przyzwyczajona do sprzeczek z agentami FBI. Zazwyczaj przyjeżdżała w miejsca, gdzie znajdowała się jedynie policja. Nie licząc jednego razu, gdy będąc na wyjeździe, usłyszała o tajemniczych morderstwach popełnianych w niewielkim miasteczku. Wtedy jednak nie wdała się w rozmowę z tymi służbami. Tutaj, w Waszyngotnie, miała całkiem niezłe dojścia do policji, więc często jako pierwszej udawało jej się zdobyć informacje. To porozumienie miało jednak swoją cenę – najciekawszych faktów zazwyczaj nie mogła publikować.

– Może poszuka pani jakichś politycznych przekrętów, a to zostawi nam? – dodała po raz kolejny Libby.

– Zabieraj się stąd – mruknął Faulkner. Nie chciał, by jego znajoma przypadkiem się w coś wpakowała. – Bo zadzwonię do...

– Dobra, dobra, już idę. – Odwróciła się na pięcie i szybko pokonała drogę dzielącą ją od żółtej taśmy. Zanim przez nią przeszła, odwróciła się jeszcze na moment w stronę agentów. Odnalazła oczy wysokiego blondyna. – Ale to jeszcze nie koniec.

– Przeklęta Maisie – warknął Jordan, gdy miał już pewność, że kobieta go nie usłyszy. Niepokoiło go milczenie federalnych. Niedługo miał awansować na sierżanta. Gdyby teraz jakoś podpadł, pewnie mógłby się z tym pożegnać. – Co planujecie?

– Poczekamy...

– Przypilnuje pan z kolegami, by nikt się tutaj nie kręcił? – zapytała zniecierpliwiona agentka, przerywając partnerowi. Najchętniej już teraz wysłałaby zdjęcie rany na policzku ofiary, ale Daniel uparł się na rozmowę z Redfernem. Miał rację, jednak świadomość tego w żaden sposób nie zmniejszała jej obaw i irytacji. Musieli jak najszybciej dostać się do Quantico i ustalić, co dalej. – Poczekacie na techników i w ogóle?

– A co z zastępcą prokuratora okręgowego?

– Jak to co? Zobaczy ciało i sobie pójdzie. Chyba o to chodzi, nie?

– Powinniśmy na niego zaczekać – oznajmił znacznie spokojniejszy Daniel. – Musi nam załatwić kilka zgód.

Libby robiło się niedobrze na samą myśl o Alexandrze Hastingsie, którego miała nieprzyjemność poznać ósmego marca tego roku. Dupek z ulizanymi włosami i okrągłymi okularami zaserwował jej kilka szyderczych uśmiechów przy użyciu idealnie prostych i wybielonych zębów. To wystarczyło, by przeklinała pod nosem przy każdym wspomnieniu jego nazwiska.

– Przecież możesz do niego później zadzwonić. Cholera jasna, Dan, nie widzisz, co się dzieje? – warknęła, nie mogąc doczekać się reakcji. – Też mi się to nie podoba, ale najwidoczniej nie możemy już dłużej jej od tego odsuwać.

Jordan niemal bezgłośnie prychnął pod nosem. Ta ich tajemnicza wymiana zdań niezbyt mu się podobała. Skoro już tu stał i miał postać jeszcze przez długi czas, to wolałby wiedzieć, o co im chodzi. Może to było ważne. Może powinien zapisać to w raporcie. Nie chciał jednak pytać drugi raz. Nie zamierzał też wtrącać się, gdy ta dyskusja przybrała nieco zajadły ton. Wolał się oddalić i upewnić, że Maisie nie czai się gdzieś w rozchodzącym się tłumie. Skoro federalni zamierzali go tu zostawić, w jego kwestii było niedopuszczenie, by jakieś szczegóły dostały się do mediów. Maisie nie była ani wyrachowania, ani nie dążyła po trupach do celu, ale dodatkowy zastrzyk gotówki potrafił zmienić niemal każdego. Szczególnie w momencie, gdy te pieniądze były potrzebne. Sama dziennikarka aż tak go nie obchodziła, ale ze względu na swojego kolegę z pracy wolał trzymać ją od tego z daleka. Nawet jeśli chciałaby podzielić się ze światem tylko ogólnikowymi informacjami, to i tak przypadkiem mogłaby znaleźć się w kręgu zainteresowań tego, który stał za śmiercią podrzuconej tutaj kobiety.

Libby przestępowała z nogi na nogę, czekając, aż Daniel w końcu podejmie jakąś decyzję. Miał większe doświadczenie od niej i to on pracował przy tej sprawie od początku. Ona wbrew własnej woli dołączyła do niego w październiku zeszłego roku. Niewiele ustalili od tego czasu. Szukali innych podejrzanych niż uniewinniony Olivier Pollard, ale poszło im marnie. Co prawda udało im się wytypować dwóch mężczyzn, jednak szybko musieli zrezygnować z tych tropów. Nikt nie chciał w to wierzyć, ale właśnie Pollard pasował najbardziej. Nikt nie chciał wierzyć, bo sąd i rada przysięgłych również nie uwierzyła.

Coś im umykało, nie mieli twardych dowodów. Nie znaleźli miejsca, w którym morderca okrzyknięty mianem Chirurga torturował i mordował swoje ofiary. Nie ginęły tam, gdzie przypadkowi przechodnie natykali się na ciała. Najpierw znikały, a po kilku dniach je odnajdywano. Często nawet nie zgłaszano ich zaginięcia. Chirurg specjalnie wybierał samotne kobiety, które albo nie miały dobrych stosunków z rodziną, albo rodzina po prostu mieszkała z daleka od nich. Zapewniał sobie czas na spełnienie wszystkich swoich chorych fantazji.

Libby nie miała drygu do tej sprawy, ale robiła dobrą minę do złej gry. Wolała inne śledztwa, nieco mniej zagmatwane. Nie bawiło jej wchodzenie do głów seryjnych morderców. Właściwie nawet nie miała dobrych podstaw teoretycznych, by to robić, zresztą jak Daniel. Żadne z nich nie kształciło się na psychologa kryminalnego. Żadne z nich nie zamierzało później wylądować w Sekcji Behawioralnej w Quantico. Tym bardziej Libby nie była w stanie pojąć tego, dlaczego przełożony to właśnie ją przydzielił Danielowi, gdy odsunął od sprawy Anastasię Ashbee. Chyba tylko po to, żeby jeszcze bardziej ukarać i tak już rozgoryczoną porażką agentkę. Wyjątkowo szczeniacka i nieodpowiedzialna zagrywka. Niektóre osoby nie powinny mieć prawa wydawania rozkazów innym. Ich przebywający w biurze terenowym FBI w Kansas City przełożony zaliczał się właśnie do tej kategorii. Teraz, będąc w Waszyngtonie, podlegali jednak zastępcy dyrektora Gregory'emu Redfernowi, czyli komuś, kto był wyżej w hierarchii.

– Dobra – rzucił w końcu Daniel i ostatni raz obejrzał się na leżące na skraju skarpy ciało – jedziemy do Quantico. Jakoś dogadam się później z prokuratorem.

– Zastępcą prokuratora okręgowego – uściśliła Libby, ruszając za kolegą.

– To nie zmienia tego, że z zawodu jest prokuratorem.

– A z urodzenia dupkiem.

Daniel tego nie skomentował, ale przynajmniej podniósł żółtą taśmę odgradzającą ten teren, by Libby nie musiała aż tak się pod nią schylać. Na pożegnanie agent wręczył Faulknerowi swoją wizytówkę i poprosił, by ten do niego zadzwonił, gdyby tylko cokolwiek się działo. W czasie ich krótkiej wymiany zdań Libby zdążyła do reszty odegnać tłum i skierować się do zaparkowanego niedaleko samochodu. Oparła się o srebrną karoserię wynajętego forda i z założonymi rękoma czekała na partnera, w którego kieszeni znajdowały się kluczyki. Próby uporządkowania w głowie tego, co się stało, skończyły się zaciskaniem dłoni na przedramionach. Gdyby chociaż na moment opuściła je wzdłuż ciała, od razu wyciągnęłaby z kieszeni bojówek telefon. Wówczas dzieliłby ją już tylko krok od zignorowania ustaleń poczynionych z Danielem i skontaktowania się z Anastasią. Jednocześnie znała agentkę Ashbee jak mało kto i potrafiła przewidzieć konsekwencje takiego czynu. Naprawdę musieli najpierw pogadać z człowiekiem na wyższym szczeblu niż oni.

Daniel otworzył auto pilotem, gdy tylko wyszedł poza odgrodzony taśmą teren. Dzięki temu Libby zdążyła zapiąć pasy bezpieczeństwa, zanim on w ogóle dotknął drzwi od strony kierowcy. Samochód nie należał ani do najlepszych, ani do najnowszych, ale jeździł. Wlókł się po odpaleniu, ale ostatecznie udawało się go rozkręcić. Do pogoni za ewentualnym przestępcą jednak się nie nadawał. Mimo tego musiał wystarczyć. Środki finansowe Libby i Daniela nie były nieograniczone, a hotel i tak już pochłonął ich ogromną część. Niedługo będą musieli dokładać z własnych kieszeni albo postarać się o miejsce w Akademii FBI. Stamtąd do Waszyngtonu była jednak niemal godzina jazdy samochodem, a oni powinni być w miarę pod ręką. Hotel z kolei znajdował się między Quantico a Waszyngtonem.

Daniel przekręcił kluczyk w stacyjce, ale nie ruszył od razu. Najpierw zerknął na Libby. Nie widział jednak jej piegowatej twarzy, bo tą zwróciła w stronę bocznej szyby. Dopiero odchrząknięcie sprawiło, że nawiązali kontakt wzrokowy. Próbował znaleźć w jej postawie objawy wyrzutów sumienia lub poczucia winy, ale nie natrafił na nic takiego. Oplatająca się ramionami Libby była po prostu zdenerwowana i zmartwiona.

– Mam nadzieję, że nie zrobiłaś nic głupiego – rzucił, przenosząc wzrok na drogę, po czym w końcu ruszył.

– Skoro coś ustaliśmy, to się tego trzymam.

– Po prostu się upewniam.

Libby roztarła palcami skórę między ściągniętymi brwiami. Jak tak dalej pójdzie, to w błyskawicznym tempie nabawi się tam zmarszczki na stałe. Denerwowanie się tym chociaż na moment pozwalało jej zapomnieć o poważnych sprawach. Nie zdążyli jednak nawet przejechać dwóch przecznic, a w jej głowie już pojawiły się kolejne pytania i wątpliwości.

– Mam nadzieję, że to ja będę mogła jej powiedzieć. – Kolejny raz zmarszczyła brwi, gdy zauważyła, że ten niemal dwumetrowy mężczyzna nagle zaczął chichotać. – Co cię tak bawi, Danny?

– To, że na własne życzenie chcesz władować się na minę. I tylko nie Danny – dodał, uprzytomniając sobie, co powiedziała. Kątem oka zauważył, że teraz to ona się szczerzyła.

– Danny – powtórzyła śpiewnie, po czym westchnęła i usadowiła się wygodniej w fotelu. – To ty prowadź, Danny, a ja się zdrzemnę.

Daniel tego nie skomentował. Nieznaczny uśmiech na ustach rudowłosej podpowiadał mu, że gdyby tylko coś powiedział, znów użyłaby przeciwko niemu tego zdrobnienia. Może i nie było złe, ale wtedy, gdy miał dziesięć lat, a nie już ponad trzydzieści pięć. Właściwie dużymi krokami zbliżał się do czterdziestki. Jedyną osobą, której pozwalał zwracać się do siebie w ten sposób, była jego żona. Jego koleżanki z pracy jednak niezbyt się tym przejmowały.

Wyjeżdżając w końcu z wąskich bocznych uliczek na drogę, mocniej wcisnął pedał gazu. Samochód zareagował niemal niezauważalnie, co zwiastowało długą drogę. Daniel miał nadzieję, że tym razem nie pomyli trasy. Ostatnio nawet nawigacja go przed tym nie ustrzegła.

---------------------------------------------------------
Z racji tego, że komputerowy wattpad zwariował, wrzucam rozdział z telefonu. Mam nadzieję, że nic się w nim nie zepsuło i nie wygląda to tragicznie xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top