Rozdział 21


Waszyngton, Dystrykt Kolumbii


Zapadał już zmierzch, gdy wąskie drzwiczki paczkomatu otworzyły się z impetem. Moment później zostały zdecydowanie zatrzaśnięte. Po kilku kliknięciach w dotykowy ekran urządzenia, kolejna z niewielkich skrytek ujawniła swoją zawartość. Odziany w ciemną kurtkę mężczyzna łypnął na boki, po czym szybkim ruchem wyjął małe pudełko. Żwawym krokiem i z pochyloną głową oddalił się od paczkomatu, w którego stronę zmierzała właśnie jakaś kobieta. Nie spostrzegł jej, ale słyszał stukanie obcasów o chodnik. Musiał prędko stąd zniknąć, a jednocześnie zrobić to na tyle spokojnie, by nie stało się to podejrzane. Zresztą i tak odebrał już to, co chciał. Niedługo wszystko wróci do normy.

Dopiero po zamknięciu się w aucie zauważył, że szybciej oddycha. Odchrząknął, wyprostował się i włożył kluczyk do stacyjki. Ułamek sekundy przed ruszeniem przypomniał sobie o zapięciu pasów bezpieczeństwa. Nie chciał przecież zostać zatrzymany z takiego błahego powodu. Szczególnie nie teraz, gdy pojawiło się parę dodatkowych trudności. Mimo nich wciąż był o kilka kroków przed śledczymi. To jednak mu nie wystarczało, więc na wszelki wypadek załatwił sobie kartę przetargową. Pewnie nawet jeszcze nie wiedzieli, że trzymał ich w szachu.

Mocniej wcisnął pedał gazu i rozluźnił dłonie na kierownicy. Czekając na zapalenie się zielonego światła, podgłośnił radio. Przez użeranie się z Carlą przegapił wiadomości. Samo sprowadzenie jej do piwnicy zajęło mu tego popołudnia więcej czasu, niż przypuszczał. Na szczęście jej głowa była mocna jedynie w kontekście możliwości spożycia dużej ilości alkoholu. Za to już jeden... dość niespodziewany widok był w stanie zwalić ją z nóg. Ułatwiło mu to robotę. Przynajmniej się nie szarpała, gdy unieruchamiał jej nadgarstki i kostki niezwykle wytrzymałą taśmą do sklejania paczek. Na koniec musiał się zastanowić, do czego przywiązać jej nogi, by przypadkiem nie ruszyła się ze swojego miejsca. Była nieprzytomna przez tak długi czas, że nawet zdążył zrobić małe przemeblowanie w piwnicy, dzięki czemu znalazł dla niej kąt. Gdyby nie zduszony skowyt jego drugiej zdobyczy, mógłby nawet uznać, że wszystko przebiegło bardzo gładko i spokojnie. Ta jednak mimo zaklejonych ust i pewnie nieprzespanej nocy sarkała z taką zawziętością, jakby coś miała za to otrzymać. Tymczasem on nawet nie pofatygował się, by oderwać taśmę, a tym bardziej, by sprawdzić, co miała do powiedzenia. Niespecjalnie go to interesowało. Ona zresztą też niezbyt go obchodziła. Po prostu chwilowo jej potrzebował.

Po półgodzinnej przejażdżce spod paczkomatu w końcu zaparkował auto w garażu. Otworzył tylne drzwi, by wyjąć dwie małe paczki, które wcześniej rzucił na kanapę. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, ich zawartość przydałaby mu się dopiero za kilka dni. Carlę też zwabiłby do siebie dopiero za trzy, może cztery doby. W obliczu artykułu opublikowanego w internecie musiał jednak wprowadzić pewne modyfikacje do swojego i tak już elastycznego planu. Jeśli spotkałby gdzieś tę dziennikarkę, która za tym stała, stosownie by jej za to podziękował. To śledczym prasa powinna utrudniać zadanie, a nie jemu. Humor poprawił mu się, dopiero gdy pomyślał, ile bezsensownych zgłoszeń wpłynęło na policję. Pewnie mnóstwo ludzi deklarowało, że go widziało. Najśmieszniejsze, że część z nich mogła mieć rację. Nie ukrywał się jakoś przesadnie, lecz jednocześnie próbował nie rzucać się zanadto w oczy. Istniał jeden sposób, by zupełnie pozbyć się tego problemu z głowy.

Od razu skierował się do kuchni, w której otworzył paczki. Poszarpane kartony rzucił na ziemię i z dwoma opakowaniami w dłoniach udał się do łazienki. Za każdym razem, gdy do niej wchodził, budziła w nim taki sam wstręt. Marszcząc nos, odwracał wzrok od pstrokatych, drobnych kafelków pokrywających ściany do połowy wysokości. Te jednak czaiły się na niego również na podłodze. Podczas kupowania domu nawet nie przeszło mu przez myśl, by zwrócić uwagę na takie szczegóły. Wówczas liczyły się jedynie lokalizacja i cena.

Sprawnie otworzył kartonowe pudełko, tym razem uważając, by niczego nie podrzeć. Potrzebował wydrukowanej na nim instrukcji w całości. Wyjął małą buteleczkę i tubkę z farbę. Obejrzał je z ciekawością, po czym odłożył na wąską pralkę. Założył dołączone w zestawie foliowe rękawiczki, które okazały się dla niego nieco za małe. Nie zaprzątał sobie tym głowy. Odwrócił pudełko, odsunął je od twarzy na odległość wyciągniętego ramienia i zaczął czytać. Po chwili wiedział już wszystko. Rzucił kartonik do umywalki i zaczął szperać na niższej półce łazienkowego słupka. Szybko odnalazł niedawno kupiony kubek z grubego plastiku, który nadawał się idealnie do rozrobienia farby.

Odkręcił buteleczkę i tubkę, po czym na oko odmierzył, ile ich zawartości powinien wlać do naczynia. Nie zależało mu na idealnym odwzorowaniu koloru. Nie przejmował się też ewentualnym zniszczeniem włosów. Równie dobrze mógłby być łysy i wciąż tak samo bezproblemowo uwodziłby kolejne ofiary. Fryzura nie miała tu nic do rzeczy. Mogła go jednak zdradzić, więc bezpieczniej było zmienić wizerunek. Z tego też powodu zdjął okulary, które co prawda kupił niedługo przed zadomowieniem się w Waszyngtonie, ale które jednocześnie naprawdę pomogły mu z pogarszającym się wzrokiem. Teraz, jak wielu jego rówieśników, znów musiał odsuwać od siebie przedmioty, by móc przeczytać znajdujące się na nich napisy.

Stanął przed lustrem i bez wahania zaczął nakładać rozrobioną pędzlem farbę na krótko zgolone włosy. Kilkanaście ruchów później cała jego głowa była pokryta białą mazią. Ledwo zdążył pozbyć się rękawiczek i posprzątać, a skóra już zaczęła go szczypać. Zerknął na zegarek na nadgarstku. Musiał wytrzymać jeszcze ponad dwadzieścia minut. Spędził je na bezsensownym krążeniu po domu i zerkaniu przez każde okno po kolei. Właśnie wtedy dotarło do niego, że nie pomyślał, co powiedzą sąsiedzi na jego nowy wizerunek. Zaraz jednak machnął na to ręką. Wpadał na nich naprawdę rzadko, a farbowanie włosów to przecież nie zbrodnia, nawet w przypadku mężczyzny w średnim wieku.

Punktualnie spłukał farbę, po czym bardzo długo wycierał głowę ręcznikiem. Nic więc dziwnego, że gdy stanął przed lustrem, oprócz jasnych włosów zobaczył też zaczerwienioną skórę. Krzywiąc się, rzucił ręcznik do mokrej kabiny prysznicowej. Wyszedł z łazienki, a głośna wiązanka przekleństw odbiła się od pustych ścian. Znał się na przeprowadzaniu operacji, a nie na farbowaniu włosów. Potrafił przez długie tygodnie powstrzymywać się przed wyjawieniem uwiedzionym kobietom, że czuje do nich co najwyżej odrazę, a nie potrafił powstrzymać się od drapania podrażnionej skóry. Denerwowało go to bardziej, niż powinno, jak zresztą wiele rzeczy ostatnio.

Po chwili wrócił do łazienki, gdyż przypomniał sobie o drugim pudełku, do którego jeszcze nie zajrzał. Odnalazł je na pralce, ale przed otworzeniem go jeszcze raz umył dłonie. Dopiero po tym wyjął z opakowania jedną z kilku par soczewek. Bynajmniej nie miały mu pomóc ze szwankującym wzrokiem. Zamówił je po to, by zupełnie przestać przypominać opisany w artykule wizerunek.

Uporał się z soczewkami tak szybko i pewnie, jakby miał co najmniej kilkuletnie doświadczenie w zakładaniu ich, mimo że robił to po raz pierwszy. Odetchnął głęboko, ściągnął łopatki i przyjrzał się w lustrze swojemu nowemu wizerunkowi. Jego włosy już przeschły, dzięki czemu czerwone plamy na skórze były mniej widoczne. Ogólnie efekt okazał się całkiem zadowalający. Już zdjęcie okularów o topornych oprawkach czyniło sporą różnicę. Sam przyzwyczaił się do ich widoku i tego lekkiego ucisku nosa. Krążąc obecnie brązowymi oczami po swojej twarzy, postanowił jeszcze zgolić brodę, ale zostawić zarost nad górną wargą i zapuścić dłuższe wąsy. Taka zmiana powinna wyeliminować go z grona podejrzanych, przynajmniej do spotkania Pani Perfekcyjnej i jej kolegi. Zupełnie nie przejmował się tym, że różnił się teraz od zdjęcia w dokumentach. Nową fryzurę i zarost dało się wyjaśnić bez problemu, gorzej z kolorem oczu. Szybko jednak wymyślił, że gdyby podczas jazdy samochodem zatrzymała go policja, zdążyłby pozbyć się soczewek. Poza tą sytuacją dokumenty nie były mu potrzebne. Z pracy zwolnił się tego ranka i jak na razie nie zamierzał szukać kolejnej. Musiał skupić się na innych sprawach.

Postanowił jeszcze trochę pochodzić w soczewkach, by przyzwyczaić do nich oczy. Pudełko jednak schował do tej samej szafki co farbę. Długimi susami przemierzył drogę dzielącą go od kuchni. Zamaszystym ruchem otworzył głośno pracującą lodówkę, wyjął dwa szczelnie zamknięte plastikowe pudełka, po czym popchnął drzwi z siłą, która wprawiła urządzenie w drżenie. Przełożył na dwa talerze część resztek, które zostały mu po zamówionym cateringu. Nie silił się na ich podgrzanie – domyślał się, że i tak żadna z kobiet tego nie zje. Poza tym nie zamierzał trzymać ich tak długo, by zdążyły umrzeć z głodu, więc równie dobrze mogły cały czas stosować sobie ten strajk głodowy. Jemu to nawet na rękę.

Położył jeden talerz na drugim, by wyjąć z kieszeni spodni kluczyk do skrzypiących, niskich drzwi w korytarzu. Mimo że zamek notorycznie się zacinał, otwarcie go nie sprawiło mu żadnej trudności. Schylił głowę i przeszedł przez próg. Łokciem nacisnął włącznik światła. Prychnął, gdy przypomniał sobie, jak Carla pewnie schodziła po stromych stopniach. Wówczas na moment zwątpił, czy odpowiednio przesłonił jej oczy. Odpowiednio, to po prostu ona była naiwna. Gdyby nie była, nie wpadłaby znów w jego sidła. Tym bardziej musiał przyłożyć się do udoskonalenia jej. To jednak dopiero za kilka dni, teraz miał na głowie coś innego. Nawet jemu zdarzało się sknocić sprawę. 


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tak, tak, króciutko, ale czasem rozdział tego wymaga. Następny za dwa tygodnie, bo z uwagi na sesję pewnie dopiero w następny piątek usiądę do pisania. Potem pewnie już co tydzień :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top