Rozdział 15

Waszyngton, Dystrykt Kolumbii


Umawiając się z Chaysem na piątą po południu, Anastasia nie przewidziała, że wzmożony ruch uliczny doprowadzi ją do kolejnego spóźnienia tego dnia. W tym wypadku jednak poinformowała o tym od razu, gdy szansa na punktualny dojazd stała się nierealna. Ostatecznie trzasnęła drzwiami auta dziesięć minut po czasie, a kierowca odjechał tak szybko, że rozchlapał jedną z wielu kałuż powstałych na skutek panującej jeszcze przed godziną ulewy. Anastasia nawet nie zdążyła pomyśleć, by uskoczyć, a woda już wlała jej się do butów i przykleiła nogawki czarnych spodni do łydek. Posłała gniewne spojrzenie w stronę granatowego forda i zapamiętała końcówkę rejestracji, by już nigdy więcej go nie zamówić.

Odwróciła głowę, żeby odszukać odpowiednią restaurację, lecz zamiast na szyld natknęła się na sylwetkę Chayse'a. Zmierzał w jej kierunku wolnym krokiem z dłońmi w kieszeniach dżinsów. Gdy złapała jego spojrzenie, uśmiechał się na tyle nieznacznie, że dołeczki w policzkach pozostały niewidoczne. Znów uświadomiła sobie, jak niewiele razy widziała go ubranego w coś innego niż mundur. Bordowa bomberka wykraczała poza jej oczekiwania, a jednak Woodard właśnie miał ją na sobie i wyglądał naprawdę dobrze.

– Cześć. W porządku? – zapytał, jeszcze zanim odpowiedziała na przywitanie. W zamian otrzymał jedynie uniesione brwi. Chciał sugestywnie spojrzeć na miejsce, z którego moment wcześniej odjechał samochód, ale nie był w stanie oderwać wzroku od intensywnie wpatrujących się w niego ciemnych oczu. Żałował, że stanął zbyt daleko, by odróżnić tęczówkę od źrenicy. – Bliskie spotkanie z kałużą.

– Nie powiem, że jestem z tego zadowolona. Ale nie o tym chciałam rozmawiać – dodała, strofując przede wszystkim samą siebie. Umówiła się z nim w jednym, konkretnym celu. Każde odbiegnięcie od tematu było jej nie na rękę. – Właściwie chodzi o...

– Może wejdziemy do środka? Czy w ogóle nie masz czasu?

Wysunęła telefon z kieszeni kurtki, by zerknąć na godzinę. Tak naprawdę wcale nie musiała tego robić. Po spotkaniu i tak nie zamierzała wracać do Quantico, lecz jechać do hotelu i obejrzeć nagrania z monitoringu, które zdobyła tego ranka. Czas, który mogła poświęcić na tę rozmowę, był więc nieograniczony. Anastasia jednak nie chciała, by Chayse o tym wiedział. Nie zamierzała przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to było koniecznie.

– Mam chwilę – oznajmiła, podnosząc na niego wzrok. Nie spodziewała się, że Woodard przyjmie tę wiadomość z tak szerokim uśmiechem.

– W takim razie zapraszam na obiad. Tylko nie mów, że nie jesteś głodna.

– Coś zamówię.

Przy samych drzwiach Chayse wyprzedził Anastasię o krok, by chwycić za klamkę i przepuścić ją w progu. Niemal na nią wpadł, gdy zatrzymała się, by nie wejść w drogę jasnowłosej kelnerce. Zdążył wyhamować moment przed tym, jak jego klatka piersiowa dotknęła jej pleców. Nawet nie wiedział, w którym momencie położył dłoń na jej barku. Wiedział za to doskonale, że zupełnie świadomie ją tam pozostawił. Z uwagi na panujący w budynku gwar, zanim zaczął mówić, zdecydował się nachylić nad ramieniem Anastasii. Tak po prostu, by lepiej go słyszała.

– Gdzie chciałabyś usiąść? Ja zazwyczaj siadam przy oknie, ale...

– Wolałabym nie przy oknie – odparła, z trudem powstrzymując się przed odwróceniem głowy. Zaczynała nawet myśleć, że decyzja o osobistej rozmowie z Chaysem na temat poczynań jego narzeczonej była błędem.

– Okej, tam dalej też są stoliki. Może znajdzie się jakiś wolny.

Ruszyła nieco niepewnie, próbując wzrokiem zlokalizować uwijające się między stołami kelnerki. Ostatnie, czego dziś potrzebowała, to zderzyć się z którąś z nich i spowodować, że naczynia z hukiem wylądują na szarej posadzce. Rozluźniła się, gdy Chayse wyprzedził ją o krok. Zachowywał się inaczej niż podczas przeszukania mieszkania Alice Haas. Wtedy nie mieli o czym rozmawiać, przez co atmosfera była niezręczna. Dla Anastasii również dzisiaj tak było, jednak z zupełnie innego powodu. Odniosła wrażenie, że Woodard naprawdę cieszy się z tego spotkania, podczas gdy ona po prostu zamierzała mu nawrzucać i wyjść. Byłoby łatwiej, gdyby traktował ją tak obojętnie, jak poprzedniego dnia.

Chayse podszedł do niewielkiego stolika wciśniętego w kąt sali, po czym obejrzał się na idącą kilka kroków za nim Anastasię. Ta jednak była odwrócona w drugą stronę. Dołączyła do niego dopiero po dłuższej chwili i, zupełnie ignorując jego pytanie na temat wybranego miejsca, bez słowa usiadła na białym krześle. Nie minęło nawet pół minuty, a ona znów obejrzała się przez ramię w stronę, z której przyszli. Gdy wreszcie wróciła do niego wzrokiem, odniósł wrażenie, że patrzy przez niego, a nie na niego. Myślami wciąż była daleko stąd. Chwilę później po raz kolejny się odwróciła. Wtedy nie mógł już dłużej powstrzymywać się od zadania pytania. Wolał być wścibski niż ignorowany.

– Coś się stało? An?

– Zdawało mi się, że słyszałam znajomy głos – odparła niemrawo i w końcu wygodniej usadowiła się na krześle. Założyła nogę na nogę, przywarła plecami do oparcia i nawet skrzyżowała ramiona na piersi, ale nic nie było w stanie odwrócić jej uwagi od strumieni niepokoju przepływających aż do opuszek drżących palców. Odchrząknęła, czując, jak zasycha jej w gardle. Przyniosło to jednak więcej szkód niż pożytku, gdyż Chayse jeszcze uważniej zaczął świdrować ją swoimi lodowatymi oczami. – Ale to chyba niemożliwe.

– Nie masz żadnych znajomych w Waszyngtonie?

– Zależy, czy ty jesteś moim znajomym.

– Chyba możemy to tak nazwać. – Pogładził się po gładkiej brodzie i policzku, by ukryć wkradający się na jego twarz uśmiech. – A poza mną?

– Nie wiem. Możliwe, że ktoś z Akademii tu został, ale chyba nie o to mi chodziło.

– To o co?

Wzruszyła ramionami, znów nie potrafiąc odpowiedzieć. W tym samym momencie przy stoliku pojawiła się kelnerka. Ta sama, na którą Anastasia niemal wpadła przy drzwiach. Z wdzięcznością przyjęła od niej kartę dań, za którą szybko się ukryła. W końcu mogła odetchnąć. Czytając menu, nadal zastanawiała się, kogo słyszała. Nie potrafiła dopasować głosu do twarzy. Zaczęła nawet myśleć, że po prostu znowu coś sobie wmawia i tak naprawdę nic się nie wydarzyło. To było najbardziej logiczne wyjaśnienie.

– Wybrałaś coś?

– Chyba jednak nie jestem głodna. – Odłożyła menu na blat pokryty okleiną imitującą drewno. Przesunęła je w stronę siedzącego naprzeciw Chayse'a, gdy ten na moment zamknął oczy i pokręcił głową. – Policz do dziesięciu. Albo od dziesięciu w dół. Jak wolisz.

Popchnął cienką kartę dań w jej kierunku. Zrobił to ponownie, gdy ta znów wróciła na jego część stolika. Tym razem jednak nie zabrał dłoni z menu, przez co Anastasia mogła już tylko odchylić się oparcie krzesła. Chayse doskonale wiedział, że ta sytuacja drażniła ją mniej niż jego. Gdyby było inaczej, dzięki lekkiemu przyjrzeniu się mógłby dostrzec uwydatnione na skutek zaciskania zębów mięśnie żuchwy. Może i znali się krótko, a Anastasia potrafiła naprawdę dobrze udawać obojętną, lecz nawet ona czasem nie była w stanie przeskoczyć niektórych nawyków. Tak przynajmniej myślał.

– Jak nic nie wybierzesz, to sam coś dla ciebie zamówię.

– Nie przypominam sobie, żebyś był taki władczy jako szeryf.

– Trochę się nauczyłem od tego czasu – odparł z zadowoleniem, gdy jednak sięgnęła po kartę dań. – Może coś ci polecić?

– Poradzę sobie.

Zanim Anastasia zdążyła dobrze przeczytać menu, obok stolika znów pojawiła się kelnerka. Nie chcąc przedłużać, zamówiła pierwszą sałatkę z brzegu i szklankę soku pomarańczowego. Chayse za to zdecydował się na grillowaną wieprzowinę i zwykłą wodę. Ashbee niemal serdecznie uśmiechnęła się do blondynki, która według plakietki przyczepionej do koszuli miała na imię Paige, gdy ta na dłużej zawiesiła wzrok na jej twarzy, lecz nie na oczach. To przypomniało jej, dlaczego spotkała się z Woodardem.

– Musimy wyjaśnić sobie jedną rzecz – oznajmiła w chwili, w której kobieta oddaliła się od nich o kilka kroków.

– Brzmi poważnie.

– Bo mówię poważnie. Dostaliście dzisiaj zdjęcie Pollarda?

– Każda komenda w Waszyngtonie i okolicach je dostała – odparł ciszej, rozglądając się wokół. Stolik obok wciąż był pusty. Mimo tego oparł przedramiona na blacie i lekko pochylił się w stronę Anastasii chwilowo zaaferowanej telefonem. – Dlaczego pytasz?

– Czyli nic nie wiesz?

– Żaden patrol od nas jeszcze go nie widział.

Bez słowa podała mu komórkę, którą chwycił dopiero po chwili zawahania. Z każdym kolejnym zdaniem artykułu coraz wyżej podnosił brwi, a na koniec omal nie wypuścił urządzenia z ręki. Odłożył je na blat i ciasno splótł dłonie. Co prawda jego kłykcie zbielały, lecz policzki poczerwieniały. Wbił spojrzenie w blat stołu i czekał, aż serce przestanie tak wściekle obijać się o szybko unoszącą się klatkę piersiową. Wstyd i złość paliły go do tego stopnia, że z policzków zeszły aż na szyję. Wcześniej był jedynie rozczarowany postawą Maisie, teraz jednak miał po prostu dość. Wszystko się powtarzało. Jednak zupełnie niczego nie nauczył się od czasu rezygnacji z pełnienia funkcji szeryfa w hrabstwie Lafayette w stanie Missouri. Nadal pozwalał nie tylko się wykorzystywać, ale na dodatek robić z siebie głupka.

– Czyli nic nie wiedziałeś. – Anastasia poniekąd mu współczuła. Z drugiej jednak strony nie był zupełnie bez winy. Tak samo ona nie była niewinna, gdy Reece wtrącił się w sprawę Chirurga. Już raz pozwoliła Pollardowi wyjść z ich pojedynku bezkarnie. Nie zamierzała dopuścić, by stało się to znowu i to ponownie przez osobiste sprawy. Nawet jeśli tym razem nie były to jej sprawy. – To nie może się powtórzyć. Drugi raz nie będę udawać, że nie wiem, kim ona jest.

– Jak udawać? – Dopiero w tej chwili podniósł na nią wzrok.

– Myślisz, że gdybym powiedziała, co wiem, to siedziałbyś tu teraz ze mną? Byłbyś raczej na dywaniku u swojego przełożonego. – Schowała telefon do kieszeni kurtki, po czym splotła ramiona na piersi. Woodard znów uparcie świdrował wzrokiem blat. – Właściwie i tak dziwię się, że nie jesteś. Minęło już kilka godzin od publikacji tego.

– Naprawdę nie miałem pojęcia.

– Wierzę ci, Chayse, ale to niczego nie zmienia – odparła zupełnie szczerze. Bez zbędnych złośliwości, ale też bez udawania, że nic się nie stało. Przeniosła wzrok na zbliżającą się do nich znajomą kelnerkę, która akurat niosła ich zamówienia. Podziękowała i zamiast na sałatkę znów zwróciła uwagę na Chayse'a, który upomniany przez kobietę musiał przestać pochylać się nad stołem. W zamian za późną reakcję ta praktycznie uderzyła talerzem o blat, po czym szybkim krokiem odeszła do stolika nieopodal. – Już teraz mamy problem, a jeśli Maisie przemyci jeszcze zdjęcie do jakiegoś kolejnego artykułu, to...

– Nie zrobi tego.

Anastasia już raz widziała go w takim stanie. Z głową wciśniętą między ramiona, pustym spojrzeniem i twarzą bez wyrazu. W Lexington, podczas jednego z przesłuchań. Jednak tamta sytuacja była wręcz dramatyczna, podczas gdy ta była po prostu nieprzyjemna i kłopotliwa. Najwidoczniej czegoś nie wiedziała, a informacja o artykule po prostu trafiła do tego samego worka złych wiadomości, co wiele innych.

– Lepiej, żebyś miał rację. Nie wiem, jak zamierzasz tego dopilnować, ale zrób to dobrze. I to nie jest jedynie koleżeńska rada. – Odsunęła się z krzesłem od stolika. Rozpięła guziki kurtki, jednak nie po to, by rozsiąść się tutaj na dobre, lecz by wyciągnąć portfel z wewnętrznej kieszeni. Dopiero gdy wstała, skupiła na sobie uwagę Woodarda. Nie doczekała się odpowiedzi. – Pójdę już, powinieneś jak najszybciej z nią pogadać.

Miała rację i Chayse doskonale o tym wiedział. Jednocześnie ostatnie, czego teraz chciał, to wracać do domu i po raz kolejny konfrontować się z narzeczoną. Może to rozczarowanie postawą Maisie, a może niedopowiedzenia z przeszłości sprawiły, że bardzo szybko podjął decyzję, by nie kończyć tego spotkania właśnie w taki sposób. Gdy Anastasia wyciągnęła rękę, by położyć na stoliku pieniądze za swoje zamówienie, od razu chwycił jej nadgarstek.

– Zaczekaj.

– Wciąż czekam – odparła po kolejnej chwili ciszy, nadal trzymając banknoty między palcami.

– Usiądź – rzucił niemrawo, nie do końca wiedząc, co właściwie chce powiedzieć. – Proszę.

Nie obyło się bez głośnego westchnienia, ale w końcu wróciła na zajmowane wcześniej miejsce. Co dziwniejsze, wciąż nie wyszarpała ręki. Chayse'owi zdawało się nawet, że teraz siedzieli bliżej siebie, niż moment wcześniej. Rozluźnił uścisk na jej nadgarstku, ale nie odsunął dłoni, dzięki czemu wciąż czuł pod palcami chłodną skórę. Miał ochotę przesunąć talerze i szklanki na kraniec stołu. Wtedy mógłby znacznie wygodniej chwycić jej dłoń w swoje. Obie te myśli zostały błyskawicznie wyparte przez kolejną, która przypomniała mu, dlaczego nie powinien tego robić.

– Przepraszam za nią. – W końcu zebrał się w sobie na tyle, by podnieść wzrok na Anastasię czekającą na to już od dłuższej chwili. Dzięki jasnemu oświetleniu teraz wyraźnie widział prawdziwy, ciemnobrązowy kolor tęczówek, który za każdym razem zaskakiwał go w takim samym stopniu. – Mnie też zależy na dobru tego śledztwa. Ciągle powtarzam Maisie, żeby się w to nie wtrącała.

– Najwidoczniej to nie działa.

– Najwidoczniej. Gdybym wiedział, że planuje takie coś...

– To już nieważne, Chayse – stanowczo mu przerwała. Kolejne gdybanie na temat przeszłości bez problemu mogłoby przyprawić ją o ból głowy. Co innego to dotyczące przyszłości. – Już to zrobiła. Ważne, żeby nie zrobiła nic więcej.

– Może mogę jakoś pomóc? – zapytał, chwilowo odzyskując skrawki entuzjazmu. Te jednak szybko zostały przegonione przez sceptyczny wyraz twarzy Anastasii. – Zrobić coś, żeby... żeby jakoś to wynagrodzić.

– Chyba najlepiej byłoby, gdybyś też trzymał się od tego z daleka.

– Nic jej nie powiedziałem. Naprawdę.

Z jednej strony Ashbee miała coraz bardziej dość tej rozmowy prowadzącej donikąd, a z drugiej naprawdę ciężko było jej po raz drugi podjąć decyzję o wyjściu z restauracji. Mimo nieprzyjemnego tematu dobrze czuła się w towarzystwie Chayse'a. Zupełnie tak, jak przed wyjazdem z Lexington, mimo że wtedy byli znacznie bliżej. Wówczas zdawało jej się, że szuka odskoczni po burzliwym rozstaniu. Teraz jednak nie mogła się tym wykpić. Musiała przed samą sobą przyznać, że po prostu darzy Woodarda sympatią.

Nie miała nic przeciwko jego kciukowi subtelnie przesuwającemu się po jej nadgarstku. Chciała mieć coś przeciwko. Nawet powinna. Co gorsza, nie tylko nie potrafiła go za to skarcić, lecz nie potrafiła nawet spojrzeć w tamtą stronę. Obawiała się bowiem, że przypadkiem uświadomi mu, co robi, i jednocześnie doprowadzi ich oboje do zakłopotania. Zakłopotania, którego żadne z nich nie czuło w październiku, a które teraz było wręcz wskazane.

– Powiedziałam już, że ci wierzę, ale to nie ma znaczenia.

– Wiem, po prostu... – Westchnął, wolną dłonią przecierając powieki. Najbardziej dobijało go to, że przez cały ten czas nie potrafił znaleźć sposobu na powstrzymanie Maisie i poważnie wątpił, by miało się to magicznie zmienić. – Głupio mi, An. Mogłem spodziewać się, że i tak zrobi, co będzie chciała.

– Akurat ja nie mogę jej za to zbytnio krytykować.

– Jest różnica między pakowaniem się w ewentualne kłopoty dla jakiegoś ogólnego dobra a pakowaniem się w nie, by... nie wiem, chyba wyrobić sobie nazwisko w branży.

– Mój kolega z pracy nie kupiłby takiej argumentacji – odparła nieco weselej, co automatycznie również nieznacznie poprawiło jego humor. – Ale dobrze wiedzieć, że uznajesz moje niekonwencjonalne metody. Ta z wkręcaniem Hortona właśnie taka była.

– Nawet mi o tym nie przypominaj. O nim też nie.

– Ale przyznaj, że na koniec miał zabawną minę.

– Należało mu się. A wiesz, co jest najlepsze? – zapytał z triumfalnym uśmiechem. Nie zamierzał jednak dawać jej sposobności do odpowiedzi. Obawiał się tego, co mogłaby wymyślić. – Potem dostał naganę.

– I dobrze. Przez cały czas zachowywał się jak dupek.

– Przez całe życie zachowywał się jak dupek.

Do Anastasii w końcu dotarło, że poniekąd w tej chwili Chayse też się tak zachowywał. Niezupełnie w stosunku do niej, ale to nie oznaczało, że nic się nie dzieje. Długoletni związek z Reecem uświadomił jej naprawdę wiele rzeczy włącznie z tym, jak bolesne na dłuższą metę potrafią być nawet tak małe gesty. To właśnie od nich się zaczyna, a kończy na złamanych sercach. Ewentualnie tylko jednym sercu, które dowiaduje się o wszystkim jako ostatnie.

Nie kryjąc zmieszania, zaproponowała, by jednak spróbowali tego, co zamówili. Chayse przystał na to z równie nietęgą miną i szybko chwycił za sztućce. Jego danie zdążyło już wystygnąć, przez co mięso stało się gumowate, a od uporczywego żucia szybko rozbolała go szczęka. Zawzięcie odkrajał kolejne kawałki wieprzowiny, od czasu do czasu przypadkiem przesuwając cały talerz. Poddał się jednak dopiero, gdy zjadł ponad połowę zamówienia.

Anastasia już od dłuższej chwili bez celu krążyła wzrokiem po szarozielonych ścianach lokalu, czasem zahaczając o twarze gości. Sałatka co prawda nawet jej posmakowała, ale Ashbee i tak nie była w stanie jej dokończyć. Znów nawiedziło ją przekonanie, że głos, który usłyszała zaraz po wejściu do budynku, brzmiał znajomo. Żałowała, że nie zobaczyła twarzy tej osoby. Wtedy w mgnieniu oka zorientowałaby się, czy coś jest na rzeczy, czy po prostu wymyśla.

– Ja zapłacę.

Zdecydowany ton Chayse'a oderwał ją od przekopywania pamięci i sprowadził z powrotem na krzesło, którego oparcie wbijało jej się w kręgosłup. Wyprostowała się, obserwując, jak Woodard wyciąga z kieszeni banknoty.

– Za siebie, a ja za siebie – zaoponowała żywo, gdy tylko zorientowała się, co właściwie powiedział. – I nie, nie przekonasz mnie do niczego innego.

– Ja cię zaprosiłem, więc...

– Właściwie to ja do ciebie napisałam.

Chayse przeliczył banknoty i schował prawie cały ich nadmiar z powrotem do kieszeni. Nie chciał kontynuować tego tematu, by nie sprowokować Anastasii do całkowitego odwrócenia sytuacji. Poza tym dzięki ustąpieniu mógł zobaczyć przebłysk radości na jej twarzy, co tak naprawdę rzadko kiedy miało miejsce. Tym bardziej nie żałował, że czasem brakowało mu uporu w forsowaniu własnych racji.

– To chociaż ja zostawię napiwek. O, jeszcze cię odwiozę – zaproponował, gdy odeszli od stolika. W restauracji nie było już tak gwarno i pełno jak wtedy, gdy do niej wchodzili.

– Nie sądzę, że hotel jest po drodze do twojego domu.

– Nie jest, ale to niczego nie zmienia – odparł, przedrzeźniając jej poważny ton sprzed kilkudziesięciu minut.

– Niech ci będzie, Woodard.

Znów wyprzedził ją o krok, żeby otworzyć drzwi. Przychodziło mu to na tyle naturalnie, że nigdy nie wiedział, jak zareagować na podziękowania z jej strony. Zazwyczaj po prostu nieznacznie się uśmiechał i tak też postąpił tym razem.

Stoliki ustawione przed restauracją były puste, w lokalu obok sytuacja wyglądała tak samo. Mocne podmuchy wiatru i chłodne powietrze nie zachęcały do zajmowania miejsc na zewnątrz. Chayse zapiął zamek błyskawiczny kurtki pod samą szyję.

– Tam zostawiłem auto. – Wskazał brodą na pełny parking znajdujący się po drugiej stronie ruchliwej ulicy.

Czekając przy pasach na zmianę świateł, nie odezwali się do siebie ani słowem. Chayse co chwilę zerkał na stojącą obok Anastasię, ale ta uparcie wpatrywała się przed siebie. Za każdym razem, gdy chciał się odezwać, przypominał sobie, dlaczego się spotkali. To z kolei utwierdzało go w przekonaniu, że gdyby Anastasia chciała zobaczyć się z nim prywatnie, to napisałaby do niego w innej chwili. Umówiła się z nim służbowo, a powodem była jego własna narzeczona. Naprawdę powinien jechać do domu i rozmówić się z Maisie, zamiast tracić czas odwożenie Ashbee. Problem w tym, że nie postrzegał tego jako straty czasu. Mimo tego jak potraktowała go kilka miesięcy wcześniej, wciąż darzył ją dużą sympatią.

Światło w końcu zmieniło się na zielone, a oni w towarzystwie kilku innych przechodniów żwawo ruszyli z miejsca. Mieli do pokonania prawie cały parking. Chayse i tak cudem wcisnął się między dwa inne pojazdy. Teraz co prawda samochody się zmieniły, ale wciąż były zaparkowane zbyt blisko siebie.

– Nowe auto? – zapytała Anastasia, gdy czarny jeep błysnął światłami.

– Używane, ale i tak nowsze niż poprzednie. – Chayse ocenił sytuację zarówno z lewej, jak i prawej strony pojazdu jako beznadziejną. Cicho przeklął pod nosem, nie tyle martwiąc się o wyjazd, ile o to, czy w ogóle będzie w stanie wsiąść do środka. – Chyba wejdę przez bagażnik.

– Próbuj.

– Zero współczucia – prychnął w odpowiedzi na jej chichot. Podszedł do klapy bagażnika, jednak, zamiast ją otworzyć, w przebłysku olśnienia odwrócił się przodem do Anastasii i zmierzył ją wzrokiem. Uśmiech błyskawicznie zniknął z jej twarzy zastąpiony lekkim wydęciem dolnej wargi i jedną uniesioną brwią. – Może ty wciśniesz się na przedni fotel.

– Nie ma mowy.

– Dlaczego? Jesteś na tyle drobna, że...

– Nie prowadzę cudzych aut – odparła już zupełnie poważnie.

– No nie daj się prosić. – Westchnął zrezygnowany, gdy przecząco pokręciła głową. Miał pomysł na to, jak ją podejść, ale w kontekście tego, co wiedział, jawiło mu się to jako cios poniżej pasa. Mimo tego postanowił spróbować. Zmrużył oczy i kpiąco wygiął kąciki ust. – Boisz się?

– Po prostu nie lubię.

– Jasne.

Podeszła do niego z zaciętą miną i bez słowa chwyciła wyciągnięte w jej stronę kluczyki. Chayse jednak nie puścił ich od razu. Najpierw wspomniał, że auto jest wyposażone w kamerę cofania, a on sam dodatkowo spróbuje ją pokierować. Żadna z tych informacji nie poprawiła jej humoru.

Anastasia wślizgnęła się do jeepa, uważając, by drzwiami nie drasnąć stojącego obok pojazdu. Przestawiła fotel i lusterko wsteczne, a po włączeniu silnika przyciskami, o których przed momentem wspomniał Woodard, zmieniła położenie bocznych lusterek. Odetchnęła, opuściła szybę, by słyszeć ewentualne instrukcje, po czym bardzo powoli zaczęła cofać. Zgodziła się tylko dlatego, że koła auta były ustawione względnie prosto, dzięki czemu na początku wcale nie musiała kręcić kierownicą. Z kolei następny rząd samochodów był oddalony na tyle, że mogła całkowicie się wysunąć i dopiero wtedy zacząć manewrować. Zanim zdążyła zgasić silnik, drzwi od strony kierowcy się otworzyły, a do środka zajrzał wyraźnie zadowolony Chayse.

– Perfekcyjnie.

Wyjęła kluczyki ze stacyjki i wcisnęła mu je w rękę. Gdy odsunął się od drzwi, żeby mogła wysiąść, bez większego problemu po prostu przesiadła się na miejsce pasażera. Zapięła pas bezpieczeństwa i zacisnęła drżące dłonie na kolanach. Woodard nie mogąc doczekać się jej wyjścia z auta, znów zajrzał do środka. Widząc jego zaskoczoną minę, jedynie wzruszyła ramionami, na co on bez zbędnych dyskusji zajął swoje miejsce i od razu zaczął przygotowywać się do jazdy.

– Przestawiłaś wszystko? – zapytał, siłując się z fotelem i krążąc wzrokiem między lusterkami.

– Wszystko.

Odgłos klaksonu pospieszył Chayse'a na tyle, że ustawienie bocznych lusterek regulował przy wyjeździe z parkingu, czekając na okazję, by włączyć się do ruchu. O pasie bezpieczeństwa przypomniał sobie, dopiero gdy dynamicznie wjechał na drogę.

Brak korków i płynna jazda sprawiły, że pod hotel dotarli w pół godziny. Przez większość czasu milczeli, jedynie momentami wymieniając zdanie na jakiś neutralny temat. Chayse gryzł się w język, by nie zacząć znów zapewniać jej, że nic nie wiedział o planach Maisie. Anastasia z kolei nie była w nastroju, by na siłę szukać tematu do rozmowy. Wolała wbijać wzrok w przednią szybę.

Po zatrzymaniu się na parkingu Chayse od razu zgasił silnik, tym samym uciszając radio. Wziął głęboki oddech i przestał zastanawiać się, co będzie dalej. Musiał oczyścić atmosferę już teraz, a nie za kilka dni, gdy może przypadkiem znów się spotkają.

– Przepraszam.

– Hm?

– Za to, że spytałem, czy się boisz. – Odpiął pas i odwrócił się w jej stronę. To był pierwszy błąd, który popełnił. Drugi przyszedł zaraz po nim, gdy bezmyślnie położył dłoń na jej policzku i kciukiem musnął bliznę. – Przepraszam.

– W porządku. – Anastasia nie miała pojęcia, gdzie posiać wzrok. Z jednej strony jasne oczy Chayse'a były wręcz hipnotyzujące. Z drugiej zaś zdawało jej się, że jego usta powoli zbliżają się do jej, a zapach perfum staje się coraz bardziej intensywny. W końcu stanowczo, acz niezbyt gwałtownie odsunęła jego rękę, chroniąc go tym samym przed trzecim błędem. Nie odrywając wzroku od jego nagle szeroko otwartych oczu, uchyliła drzwi auta. Do środka dostał się powiew orzeźwiającego powietrza. – Uważaj na siebie i na Maisie.

Zanim zdążył odpowiedzieć, wysiadła z auta. Zamknęła drzwi i przeszła przed maską pojazdu, przez co mimo oszołomienia wciąż mógł śledzić ją wzrokiem. Nie ruszyła od razu do hotelu, lecz postanowiła jeszcze zapukać w boczną szybę, którą Chayse od razu opuścił. Tym razem jednak nie patrzył jej w oczy.

– I przekonaj ją, by więcej się nie wtrącała, bo wszyscy będziemy mieć problem.

– Spróbuję.

Żadnego z nich nie było stać nawet na zakłopotany uśmiech. Pożegnali się w najbardziej neutralny sposób, jaki można sobie wyobrazić, po czym Anastasia szybkim krokiem ruszyła do przeszklonych drzwi, a Chayse bezzwłocznie odjechał. To, co przed momentem się wydarzyło, było na tyle absurdalne, że wciąż nie miała pewności, czy to faktycznie miało miejsce. Teoretycznie do niczego nie doszło, ale w praktyce było blisko. Wystarczyło, by zdrowy rozsądek wrócił do niej kilkanaście sekund później.

Omijając pustą recepcję, zaciągnęła się powietrzem. To jednak okazało się zupełnie nijakie, przez co nie udało jej się wyrzucić z głowy perfum Chayse'a. Wciąż czuła to nietypowe połączenie zapachu cytrusów i skóry, które pozostawało wyraźne również w jej wspomnieniach.

Anastasia zamiast pójść do swojego pokoju, zapukała do drzwi, za którymi miała nadzieję zobaczyć Libby. Spróbowała jeszcze raz, energiczniej, lecz przed oczami wciąż miała jedynie kawałek drewna. Odczekała chwilę, aż wreszcie zaakceptowała, że przyjaciółka pewnie nie wróciła jeszcze z Quantico. Powolnym krokiem zaczęła pokonywać pusty korytarz. Zanim zniknęła za zakrętem, wołanie kazało jej odwrócić głowę. Libby wychylała się zza progu i do niej machała. Wróciła jednak do pomieszczenia, zanim Anastasia zdążyła pojawić się w progu.

– Spałaś? – spytała Ashbee, zamykając drzwi.

– Nie, czemu?

Anastasia wskazała na jej sterczące w różnych kierunkach włosy, które Libby zaraz przygładziła. Mamrocząc coś pod nosem, pościeliła rozgrzebane łóżko. Niezbyt dokładnie, ale przecież nie przyszła do niej żadna kontrola. Brakującą poduszkę znalazła na podłodze. Otrzepała ją, rzuciła na pozostałe, a na koniec sama wyciągnęła się na łóżku.

– Jak było? – zapytała siedzącej już na drewnianym krześle Anastasii.

– Chayse nic nie wiedział. Obiecał jakoś wpłynąć na Maisie – dodała, nie mogąc doczekać się żadnej odpowiedzi.

– A jakieś szczegóły?

– Powiem ci pod jednym warunkiem.

– Jakim znowu warunkiem? – Libby zasłoniła twarz szorstką poduszką, lecz zaraz opuściła ją na tyle, by móc spoglądać na koleżankę. Dziwnym trafem wszystkie te ich układy zawsze kończyły się na jej niekorzyść.

– Pożyczysz mi laptopa.

– Nie masz swojego?

– Mam, ale zaczął jakoś wolno działać.

Libby zmrużyła oczy, wietrząc w tych słowach podstęp. Nie sądziła bowiem, żeby drogi, niespełna roczny komputer już odmawiał posłuszeństwa. Jednocześnie była zbyt ciekawa, jak dokładnie przebiegło spotkanie z szeryfem, by się nie zgodzić. Pożyczenie laptopa zdawało jej się stosunkowo niewielką ceną za takie informacje.

– Dobra, umowa stoi, a teraz mów.

W rzeczywistości Anastasia potrzebowała drugiego komputera, by móc oglądać oba zdobyte nagrania z monitoringu w tym samym czasie. Może i było to ryzykowne z uwagi na większą możliwość przeoczenia czegoś, ale jednocześnie mogła zaoszczędzić w ten sposób trochę czasu. Ostatecznie jej optymistyczny plan, by przejrzeć całość za jednym razem, skończył się fiaskiem. Wszystko przez to, że zasiedziała się u Libby i do swojego pokoju wróciła dopiero po dwudziestej drugiej. Zaczęły rozmawiać o śledztwie i nie były w stanie skończyć wcześniej.

Gdy zamknęła za sobą drzwi, myślała już tylko o prysznicu i położeniu się do łóżka. Poprzedniej nocy prawie nie spała. Poza tym wiedziała, że i tak obudzi się za kilka godzin, a wtedy ponowne zaśnięcie będzie praktycznie niemożliwe. Zamiast bezsensownie przewracać się z boku na bok, właśnie wtedy zacznie oglądać nagrania z monitoringu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top