Rozdział 1

Kat z chłodnym uśmiechem szarpnęła dźwignię, chłop zawisł na szubienicy, a po chwili zaczął się wić. Lina była krótka, więc szarpnięcie było za słabe, żeby przerwać rdzeń kręgowy mężczyzny. Kobieta z upiornym uśmiechem odchyliła lekko głowę do tyłu, pozwalając, by kaptur opadł. Na rynku-dotąd gorączkowo rozszeptanym, jak to przy każdej egzekucji-zaległa idealna cisza, przerywana tylko szarpaniem się wiszącego mężczyzny. Kobieta ze szramą przechodzącą od brwi aż do policzka po lewej stronie twarzy spojrzała na króla.

-Jak podoba ci się widowisko, Wasza Królewska Mość?

Król skinął głową z lekkim uśmiechem ze swojej loży.

-Wystarczy!-krzyknął ktoś z tłumu.

Kobieta prawie się roześmiała. Nie musiała się przejmować, kolejny bohaterzyk do stracenia na egzekucji lub w lochach w przeciągu najbliższych dni.

-Wyjdźże przed tłum, jeśliś taki odważny-powiedziała spokojnie.-Lub okaż się tchórzem i ocal życie-dodała słodko.

Brwi wolno jej się unosiły, kiedy zobaczyła, że mężczyzna przepycha się przez tłum. Stanął przed ,,sceną", jak określali miejsca egzekucji chłopi, i hardo uniósł głowę. Kobieta popatrzyła na niego z politowaniem.

-Mów, co masz mówić-rzucił drwiąco król.-Później możesz nie mieć okazji.

-Oczywiście. Dla Miłościwie Nam Panującego wszystko.

Czarnowłosa odwróciła się do swoich dwóch pomocników z szerokim uśmiechem.

-Chłopcy, zagotujcie olej.

-Mnie w ten sposób nie przestraszysz!

Uśmiechnęła się z politowaniem na tą jakże błyskotliwą odpowiedź.

-Ty, zdaje się, coś zacząłeś mówić. Dokończ, jeśli łaska.

Mężczyzna prychął głośno.

-Niedługo zdechniesz. Oboje! Niby-doradcy się was boją, lud tak samo, ale śmierć każdego w końcu dosięga.

-Dance macabre-skomentowała obojętnie.

-Co?-zbiła go z tropu.

-Dance macabre-powtórzyła spokojnie czarnowłosa.-Taki motyw. W sztuce.

-Wykształcona sadystka, co?

-Jeśli upierasz się na takie sformułowanie-usiadła na scenie tak, że teraz oczy mężczyzny były na wysokości jej piersi.

Oczy ani na moment nie zjechały mu z jej oczu, co wywołało u niej lekkie zirytowanie.

-Z-zastraszacie ludzi!

Król miękkim śmiechem skomentował jego zająknięcie.

-Moja droga, masz wolną rękę.

-Nowość!-prychnął mężczyzna.-Przecież i tak praktycznie rządzicie państwem razem.

Kat pomachała nogami jak dziecko i odrzuciła włosy do tyłu.

-Jak ci na imię?

-Marcel.

-W porządku, uwierzę na słowo. Czy to już wszystko, Marcelu?

-Poznałaś mnie. Widziałem ten błysk w oku, kiedy wypowiedziałem swoje imię.

-To bez znaczenia.

-Świetnie grasz. Zero emocji, co? Zero ludzkich uczuć?

-Taka robota-wzruszyła arogancko ramionami i zeskoczyła z podestu.-A ty jak zwykle zero myślenia. Narażasz się tylko po to, żeby mieć okazję wygłosić bzdurną ideologię, którą i tak nikt się nie przejmie. Masz okazję mnie zaatakować i tego nie robisz. Dlaczego?

-Chciałem z tobą porozmawiać.

Popatrzyła na niego jak na skończonego idiotę.

-Więc to twój szczęśliwy dzień, w lochach będziemy mieli okazję długo sobie porozmawiać.

-Wizja tortur nie robi na mnie wrażenia.

-Och, doprawdy?

-Proszę cię, Samantho, opamiętaj się!

Chłopstwo znów się rozgadało.

-Niewinne imię jak na kata, co?-mruknęła z ironicznym uśmiechem, a lud momentalnie zamilknął.

Kobieta zeskoczyła z podestu i zmierzyła Marcela beznamiętnym wzrokiem.

-Co chcesz tym osiągnąć?

-Już ci odpowiedziałem, siostrzyczko.

-Mhm. Więzy krwi nie mają dla mnie żadnego znaczenia.

-Więzy krwi?-król wstał z tronu.

-Tak, mój królu. Ten... mężczyzna jest moim bratem. Ale tylko biologicznym.

-Samantho, żadne z nas nie miało łatwego dzieciństwa, ale...

-Zamknij się-spoliczkowała go mocno, ale bez złości.

-Ugh... W porządku, ja i tak zginę, ale być może ty...

Pomocnicy Pani Kat wreszcie się ruszyli i brutalnie związali Marcela, przygniatając go do ziemi. Nawet nie pisnął.

Bełt śmignął jej tuż obok szyi. Drgnęła, a strażnicy zaczęli przepychać się przez ludzi, chcąc schwytać sprawcę nieudanego zamachu, ale - już spokojna - Pani Kat wiedziała, że nic z tego nie będzie.

Zbyt dobrze znała swoje rodzeństwo.











Taki sobie krótki wstęp. Piszcie, co o tym sądzicie, bo ja nie wiem-kontynuować czy nie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top