XXXV

-Widzisz tego w czarnej czapce i okularach? Na prawo- wyszeptał jej do ucha. Przeszedł ją przyjemny dreszcz.

-To on?- Mężczyzna wyglądał na ok 30 lat. Nie zwracał na nich uwagi. Zajęty był jedzeniem i popijaniem miejscowego piwa. Garnitur nie pasował do miejscowej scenerii. Zdecydowanie była to bardziej przytulna knajpka bez luksusowych elementów.

-Tak.

-Dobra, tylko co...-odwróciła się w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał. Teraz pustka. Westchnęła cicho i skierowała się w stronę stolika, przy którym siedział samotnie mężczyzna.

-Dzień dobry, mogę się przysiąść?- Uśmiechnęła się lekko, stojąc u boku. Ciemnowłosy podniósł na nią wzrok, zaprzestając jedzenia zupy. Podniósł kącik ust, odsuwając jej obok krzesło.

-Oczywiście. Zapraszam.

Usiadła dosyć niepewnie, nie mając kompletnie pojęcia jak zacząć rozmowę, a tym bardziej zdobyć jego zaufanie.

-Co tak piękną dziewczynę sprowadza w tak oklepane progi?

-Zwiedzanie. Świata. Wie pan, pragnę zwiedzić nawet najmniejszy zakątek.

-Interesująco. Wszakże nie wszędzie można spróbować tej przepysznej pomidorówki- zaśmiał się- i jaki tam pan? Proszę mi mówić po imieniu. Robert.

Wyciągnął w jej stronę dłoń, którą krótko uścisnęła.

-Genevife.- Zmyśliła na poczekaniu imię.

-A więc Genevife...

-Wystarczy Gen- uśmiechnęła się lekko, czemu i on zawtórował.

-Może postawiłbym ci, Gen, kubek najlepszej czekolady ze wszystkich zakątków świata?

-Z chęcią.

Nim się obejrzała po krótkiej rozmowie wstępnej zaczęli wymieniać swoje doświadczenia na tematy naprawdę przyjemne, jak podróże, seriale czy egzotyczne jedzenie. Kilka razy złapała się na tym, że poprawiała włosy w odruchu.

Po wypiciu faktycznie przepysznej kawy oraz spożyciu przez Roberta ciepłej zupy, zaproponował na przeniesienie się w mniej zatłoczone miejsce.

-Niedaleko stąd mam skromny domek. Co powiesz na herbatę w moim towarzystwie?- Pokazał w przyjaznym geście zęby.-Tak miło się nam rozmawia. Szkoda było by to zepsuć.

W pozorach chwile się zawahała. Nie chciała, aby zobaczył, że właśnie na tym jej głównie zależało. Na dostaniu się do środka, tak jak było w Lucyfera.

Wyszli z budynku. Podmuch zimna mocno ją owiał, doprowadzając do dreszczu. Ciemnowłosy towarzysz widząc to, okrył ją swoim płaszczem. Westchnęła cicho. Był bardzo miły. Głupio jej było go oszukiwać. Ale nie miała innego wyboru.

Zaledwie kilka minut szli przez śnieg w stronę domu Roberta. W o wiele za dużym płaszczu słuchała jednym uchem opowieści mężczyzny. Przez myśl przechodziła jej głównie sentencja o tym, ze wolała kurtkę diabla. Pachniała mocnymi, męskimi perfumami. Płaszcz nie dawał jej tego uczucia prowizorycznego bezpieczeństwa. Fakt, było w nim jej cieplej, ale czuła się przytłoczona.

-Witam w moim skromnym domku.

Weszli do salonu. Pomieszczenie było przestronne. Duża brązowa kanapa znajdowała się na przeciwko plazmowego telewizora. Obok stały wierze muzyczne, a w całym pomieszczeniu można było wyczuć aromat cytryny i zielonej herbaty. Uśmiechnęła się. Przez chwile czuła się jak w domu, poza jednym wyjątkiem. Tutaj nie chciała być. Nie czuła się bezpiecznie.

Zaproponował herbatę, na co się zgodziła. Usiedli i rozmawiali o dosyć błahych rzeczach, ale dzięki temu stres opadał a brało w gore zmęczenie.

-Widzę, że jesteś dosyć wyczerpana.

-Ostatnimi czasy mało sypiam.

-Mam pokój gościnny.- Upił łyk parującego napoju.- Jeśli tylko zechcesz.

Zawahała się chwile. Ale jeśli on miał jej zaufać, najpierw musiała to samo zrobić z nim. Zgodziła się. Udali się na górę drewnianego domku. Mimo że z zewnątrz nie wyglądał na obszerny, w środku taki był. Kilka pokoi i nawet dwie łazienki. W tym jedna połączona właśnie z gościnnym.

-A wiec dobranoc, moja pani.- Posłał jej ten szarmancki uśmiech.

-Dziękuję. Ale naprawdę, wystarczy Gen.

-Kiedyś zacznę go używać.- Mrugnął do niej, po czym odszedł. Zostając sama w pokoju w końcu opadła na miękkie łóżko. Zamknęła oczy i odpłynęła w krainie snów. A tego razu sny były dosyć znaczące.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top