XXV


-Możemy wracać, dzieciaku.- Minął ją skierowawszy się do drzwi.

-Dzieciaku?- Zmarszczyła zniesmaczona drzwi. Nie odpowiedział. Szarpnął mocno zamkniętymi drzwiami. Aż rozległo się skrzypienie.

-Idziesz czy zostajesz?

Chwilę później ruszyła w jego stronę, obejmując się ramionami. Noc była zimniejsza niż normalnie w ich kraju. Musieli przenieść się gdzieś dalej. Chciała o to zapytać, ale znowu usłyszeli warknięcie. Pies biegł w ich stronę. W jej, bo nawet znany wszystkim Cerber nie odważyłby się ponownie zmierzyć z diabłem. Cofnęła się odruchowo krok. Jednakże Szatan kolejny raz ruszył z pomocą. Taki był jego plan. Pokazać jej, że nic jej nie zrobi. Że może mu zaufać.

Zwierzę zaskomlało.

-Shhhh, wybacz.- Pogłaskał go po sierści, wyciągając powoli miecz z jego klatki.- Wybacz, musiałem.- Wstał stojąc przed dziewczyną. Sekundę przed zanurzeniem kłów Cerbera w szyi dziewczyny pojawił się. Ściskał rękojeść miecza, na którym tkwiły szkarłatne krople krwi. Pies zamknął oczy, a jego klatka piersiowa po chwili przestała się poruszać.

Chciała coś powiedzieć. Że nie musiał go zabijać. Ale poczuła ledwo jego dłoń na sobie, a ponownie znaleźli się w salonie.

-C-co to... było do jasnej cholery?- Patrzyła na niego z bardziej otworzonymi oczami niż zwykle.

-Uratowałem ci życie.- Nie posłał jej nawet najmniejszego spojrzenia. Wytarł dwie strony miecza o ciemne spodnie, pozbywając się z niego krwi.

-Tak, ale...

-Ale co? Miałem tego nie robić?- Podniósł dopiero wtedy na nią wzrok.

-Nie, znaczy... tak, ale...- westchnęła, słysząc jak się jąka- dziękuję.

Zmarszczył lekko brwi. Czy ktoś mu kiedykolwiek podziękował? Nie wydaje mu się. Zawsze było: zrób to, zrób tamto, zajmij się swoim bratem Gabrielem, zostaw ludzi Lucyfer, zły, bardzo zły Lucyfer.

-Co?

-Em...- Spojrzała na niego w zapytaniu czego dokładnie nie zrozumiał.

-Co powiedziałaś?

-Że dziękuję- odpowiedziała powoli, nie pewna już niczego co się dzieje. Pokiwał tylko głową.

-Idź spać. Jutro z rana wyjaśnię ci wszystko.- Odwrócił się do niej plecami i miał ruszyć w swoim kierunku. Jednakże dłoń dziewczyny złapała go za ramię. Mógłby z łatwością pójść dalej, ale tego nie zrobił. Przystanął. Dziwnie było czuć dotyk kogoś innego na sobie. Nie chodziło mu, jak kogoś popchnął, czy odbierał szarowłosej moc z duszy. Nikt zwykle z własnej woli się do niego nawet nie zbliżał. A co dopiero to.

-Miałeś jak wrócimy.- Trzymała dalej, nie chcąc aby odszedł.- O co... w tym wszystkim chodzi?

-Powiedziałem: idź spać.- Wyrwał się, zdezorientowany tym, że zaczął wspominać przeszłość. Wszystkich ich zabije. Dosłownie wszystkich. Z jej pomocą. Zemsta bywa wspaniała.

Cofnęła rękę zestresowana. Serce zabiło jej kilka razy szybciej. Uspokoiło się dopiero po jego odejściu. Przeszedł przez salon, znikając w korytarzu. Zastanawiała się chwilę co ma zrobić. Uciec? Diabłu? Brzmi nierealnie. Ale chyba gorzej nie będzie. Podeszła do drzwi, zerkając co chwilę w stronę, gdzie poszedł. Cisza. Otworzyła drzwi. Zdziwiło ją to nie mało, że były otwarte. Chciała już przekroczyć próg, ale coś jej nie pozwoliło. Jakby niewidzialna ściana.

-Robi się coraz dziwniej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top