XXIX
Lucyfer rozejrzał się za demonicą. Co dziwne, bo zwykle była dosyć łatwo zauważalna przez swój byt. W jej otoczeniu rozbrzmiewała wyjątkowo czarna aura. Żaden inny demon takiej nie miał. A na sali było ich sporo. Sama elita.
-Może zatańczymy?- Do ich duetu podeszła demonica. Jednak nie ta, której szukał. Piękna, czerwona suknia idealnie podkreślała jej kobiece kształty. Pozłacany naszyjnik widniał na długiej szyi, a kolczyki sięgały prawie ramion. Rozpoznała go. Lucyfera. Nie sposób było tego nie zrobić, bo większość istot po jego wejściu z szarowłosą zwróciła wzrok ku niemu. Teoretycznie ojciec wszystkich demonów. Największe zło świata. Nie dało się przejść obojętnie. Jedynie niego towarzyszka tego nie wyczuwała.
-Przykro mi. Mam już partnerkę- odpowiedział tym niskim tonem, przez który dziewczyna dostawała gęsiej skórki. Objął ją tym samym w talii ramieniem i przyciągnął do swojego boku. Chciał pokazać, że jest jego. Tak jak większości mężczyzn, gdy chwalą się swoimi dziewczynami czy żonami.
Odziana w czerwień zmierzyła niższą o głowę od Lucyfera dziewczynę. Nie było to miłe spojrzenie. Szarowłosa skrzywiła się lekko, wiedząc, że popsuła plany demonowi. Mruknęła jeszcze coś pod nosem i odeszła. Odprowadzając ją wzrokiem partnerka Lucyfera została w jednej chwili pociągnięta na parkiet. Zmarszczyła brwi i spojrzała na osobę, a raczej istotę, która to zrobiła.
-Nie chcę, aby znowu przyszła. Albo ktokolwiek inny- przystanął i puścił jej dłoń, za którą prowadził na środek sali.- Niestety taka cena sławy.
Położył jej dłoń na plecach. Dziewczyna wzięła wdech. Jedynie dwie sekundy jej ciało napięło wszystkie mięśnie. W drugiej uczucie miłego ciepła na dole kręgosłupa rozluźniło ją. Drugą umiejscowił na jej talii.
-Wierzę, że zdołasz temu sprostać.
-Jak całe życie.- Mrugnął do niej.
Szarowłosa powstrzymała uśmiech. Zerknęła na bok i naśladując innych, położyła nieśmiało dłonie na barkach diabła. Uśmiechnął się do niej niego zbyt szeroko. Kiwali się w melodie rozbrzmiewającą w czterech ścianach. Przestali zwracać na innych uwagę.
Przymknęła oczy. Brak snu od wielu godzin zaczął dawać o sobie znać. Mięśnie się rozluźniły. Kierowana zmęczeniem oparła głowę o klatkę Lucyfera, zamykając oczy. Obejmował ją dalej, kiwając się lekko.
Nie myślała o tym za wiele. Jedynie o łóżku. Ale spora część ludzi przebywających w pomieszczeniu patrzyła właśnie na nich. Nikt nie czuł się bardziej bezpiecznie w ramionach diabła, niż ona sama.
On natomiast nie zważał na innych. Skupił się na dziewczynie i bijącej od niej mocy. Gdy była tak blisko, rozluźniona mógł zaczerpnąć pomocy i zgładzić praktycznie wszystko, co by tylko sobie zamażył. Jednak nie chciał jej obudzić.
-Jest- rzekł, odrywając wzrok od czubka głowy towarzyszki.
-Hm?- Mruknęła, odsuwając się od ciepła, które emitował. Otworzyła oczy i skierowała wzrok, tam gdzie on.
-Idziemy. Nie zasypiaj.
-Nie zasypiam...
Ponownie została pociągnięta do wyznaczonego celu. Lucyfer wbiegł po ozdobnych schodach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top