XX
-Jak się czujemy?- Odparł, jakby było to normalne. Przetrzymywanie ludzi i, jak uważała dziewczyna, torturowanie ich. Bo w sumie to była prawda.
-Co ty... co ty mi zrobiłeś?- Szarpnęła dłonią, chcąc zbliżyć się do blondyna.
-Jak mówiłem, zbadałem twoją duszę.- Położył tackę z jedzeniem na nocnej szafce. Specjalnie stał poza jej zasięgiem rąk, aby się z nią podrażnić. Wyprostował się i skrzyżował ramiona na piersi, uwydatniając mięśnie.
-Mówiłeś, że przestaniesz jak będzie mi sprawiać to więcej bólu!
-Wy ludzie nie znacie swojej tolerancji na ból. To nie była ledwie połowa, jaką mogłabyś wytrzymać. Za szybko się poddajecie.
-Okej, skończ gadać te swoje filozoficzne myśli i... miałeś mnie wypuścić!- Spojrzała na niego ze złością. Uśmiechnął się pod nosem, widząc ten ogień. Chyba częściej będzie doprowadzać ją do takiego humoru. Wyglądała przezabawnie.
-A, racja.- Wystarczyło, by pstryknął palcami, a kajdanki z jej dłoni zniknęły. Zostały bowiem zastąpione na czarne bransolety na każdym nadgarstku. Nie zwróciła na nie szczególnej uwagi i wstała. Helikopter w czaszce dał o sobie znać i się zachwiała. Natychmiast znalazł się przy niej i posadził na łóżku.- Nie wstawaj tak nagle, bo zasłabniesz. Zjedz i dojdź do siebie.
Zamrugała kilka razy, pozbywając się mroczków sprzed oczu.
-Co miałeś na myśli, mówiąc, że masz na imię Lucyfer?
-To, że mam na imię Lucyfer.
-Chyba rodzice cię nie kochali.
-Nie. Tylko tata.- Nie odpowiedziała na to.- Nie wierzysz mi.
-Nie.- Przyznała mu rację. Pokiwał głową ze zrozumieniem i spojrzał jej w oczy. Zrobiła to samo, czując, jakby jego spojrzenie działało na nią jak magnes. Wtedy znowu ujrzała tę tęczówki. Kolor rubinu w oczach zmusił jej do napięcia mięśni. Powoli wszystko nabierało sens.- Lucyfer.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top