7. Oddałbym wszystko temu psychopacie.

Cóż... Nie potrafiłem odmówić Colinowi. Tak, byłem osobą, która nie potrafiła odmawiać z natury, ale do tego dochodził fakt, iż Colin Brooks był Colinem Brooksem i po takim ostrym seksiku czułem potrzebę opiekowania się nim, szczególnie kiedy był tak zmęczony i wyglądał jak rozpompowana piłka. No i sam w sobie był rozkoszny. Nie dało mu się oprzeć, odmówić, czy cokolwiek związanego z odrzuceniem i olaniem.

Ale cóż... Pojawił się problem. Wielki, przeogromny, wręcz kolosalny problem, który uniemożliwiał mi zaspokojenia potrzeb Colina i spełnienia swoich pragnień.

Nie, nie mam na myśli swojego kutasa.

On przy Colinie, akurat nie był problemem. Szczególnie, kiedy sterczał, stał na baczność, jak żołnierz w pełni gotowy na rozkaz swojego generała do uruchomienia swojego karabinu z białą amunicją.

Cóż, nie sądziłem, że mój kutas i Colin polubią się aż tak bardzo. Moje serce naprawdę się cieszyło.

Kontynuując, tym wielkim problemem był zamknięty McDonald. Było późno, ale byłem pewien, że ten niedaleko naszych domów jest całodobowy. Przecież kiedy wracałem z urodzin Robertsa to właśnie tam zarzygałem stolik przez niedopieczonego nuggetsa. No i nadmiar wódki i piwa, oczywiście. I jakiegoś bimbru, w zasadzie chuj wie co to było, ale miało siedemdziesiąt dwa procent i było z Europy, a dokładnie z tego jednego z najbardziej pijackich krajów, jakie w niej są. W sumie nieważne, ważne, że dobrze trzepało.

Jebałem już to, że Colin był Colinem, nie powinien mi się podobać, nie powinienem się do niego zbliżać, bo był niepoczytalny, a tym bardziej bzykać się z nim, ja musiałem znaleźć tego jebanego McDonalda, choćby na końcu świata, Antarktydzie, w oceanie, bazie kosmitów.

Po prosty MUSIAŁEM to zrobić. I zadowolić Collina Brooksa.

Już dawno nie czułem się, jak facet tak bardzo, jak przy nim. Cholera, najlepsze uczucie na świecie. Szczególnie, kiedy robił taki słodkie oczka, kiedy był głodny i chciał, abym go nakarmił. Dobrą alternatywą była moja sperma, jednak McDonaldem chyba bardziej szło się najeść.

No i moje maleństwo miało ochotę na cheeseburgera, a moja sperma nie miała smaku cheeseburgera.

Cholera, Teddy, co z tobą? Moje maleństwo, kurwa?

Ok, wpadałem. Zdecydowanie zacząłem wpadać. Byłem kochliwy, naprawdę szybko potrafiłem się zakochać i bałem się, że to nastąpi z Colinem. Cóż, zakochanie się to mógł być dla mnie niezbyt ciekawy scenariusz, szczególnie, że był facetem. Ale ciężko było się nie zakochać, kiedy robiliśmy tak intymne rzeczy, w tak spragniony i przyjemny sposób. Samo się działo, ja tego nie kontrolowałem.

Kurwa.

Teddy Tucker, rekordzista zaliczonych lasek w szkole, pieprzy niepoczytalnego chłopca.

Jak to brzmi, kurwa.

W zasadzie tylko przemknęło mi to przez myśl i zaraz po tym znów byłem zajęty poszukiwaniem McDonalda. Jak się okazało, najbliższy był ledwo dziesięć minut jazdy samochodem, ponoć całodobowy.

- Jedziemy tam. - powiedziałem bez zastanowienia do Colina, który gładził moje udo.

- Jesteś taki męski, Teddy. Chętnie schrupałbym ciebie, gdybyś tylko był panierowany.

- Tak, zdaje sobie z tego sprawę.

Jak dobrze, że kurwa nie miałem panierki, bo cóż, Colin był zdolny do wszystkiego. Naprawdę zacząłem się bać, że któregoś razu, kiedy będzie mi robił loda, odgryzie mi kutasa.

Ał. Czarny i bolesny scenariusz. Na szczęście Colin i mój kutas bardzo się lubili. Prędzej odgryzłby mi głowę gdybym go mocno wkurzył, niż go. Tak myślę.

- Teddy, ale wyglądasz na zmęczonego. - zauważył i cóż nie mylił się. Byłem zmęczony w chuj. Przecież przez kilka godzin musiałem pracować w tej debilnej pracy z jeszcze bardziej debilnym szefem. No i ten zajebisty seksik z Colinem też swoje robił.

- Może trochę. - mruknąłem cicho.

- Może weźmiemy jedzenie na wynos i zjemy u mnie w domu? U mnie w łóżku... - przygryzł wargę, a jego rączka zawędrowała wyżej w stronę rozporka moich spodni. Cholera i co z tego, że przed chwilą się bzykaliśmy, chciałem więcej.

Dobrego bzykanka nigdy za wiele. Bzykanka z Colinem Brooksem nigdy za wiele.

- Jak sobie życzysz, księżniczko. - uśmiechnąłem się, gryząc po tym wargę, bo cholercia ten pomysł mi odpowiadał w chuj.

- Jesteś słodki, Teddy.

Nie miałem pojęcia dlaczego nazwałem go księżniczką, ale nazwałem i bardzo spodobało mi się nazywanie Colina w ten sposób. W zasadzie miał coś z księżniczki.

Dziurę.

Czyli miałem prawo i powody go tak nazywać, poza tym nie narzekał.

Cała droga zleciała dość szybko. MacDonlad, do którego zmierzaliśmy całe szczęście był otwarty, w dodatku nie było kolejki, dlatego szybko dostaliśmy swoje zamówienie. Oczywiście płaciłem, nie wyobrażałem sobie, że mogłoby być inaczej, a Colin mógł zwrócić mi koszty jedynie w naturze, ewentualnie swoim głębokim gardłem.

Pojechaliśmy do domu Brooksa, tak jak sobie tego życzył i również tak jak sobie tego życzył wylądowaliśmy w łóżko.

Ale z jedzeniem.

Kupiłem naprawdę dużo (jak na niewielkie wymagania Colina), chciałem go uszczęśliwić, dlatego zamiast jednego cheeseburgera dostał cztery cheeseburgery i dwie paczki frytek. Ja podobnie, ale zamiast jeść wzdychałem w głębi serca i patrzyłem na jego szczęśliwą buzię, kiedy słodko jadł.

Cholera, jeden z najlepszych widoków, jakie widziałem. Zdecydowanie, kurwa.

Oczywiście nie zmieścił wszystkiego, nawet połowy, był kruszyną i jadł, jak kruszyna i to dodawało mu jeszcze słodkości, która już dawno wyjebała za możliwą skalę. Mój kutas mógł stanąć na rozkaz Colina w każdej chwili, ciągle był w pełnej gotowości. Przesadzał z tą słodkością. Kurwa. Zbyt słodki.

Nie wspomnę nawet o tym, jak seksownie wyglądał, kiedy zlizał sos ze swoich ust i keczup ze swojego palca, którym ubrudził swoją koszulkę.

Ups, chyba właśnie jednak o tym wspomniałem.

Resztę jedzenia, którego nie zjedliśmy Colin odstawił na bok na szafeczkę nocną, a siebie odstawił na mnie. Dokładniej na moje biodra. Ja leżałem, a on siedział. Nawet nie zauważyłem, w której chwili wziął w swoje łapki szkicownik i zaczął wpatrywać się we mnie, jak w obrazek.

- Teddy... Zdejmij koszulkę. - wsunął między wargi ołówek i przygryzł go lekko, patrząc na mnie bardzo figlarnie.

Aż mi się zrobiło gorąco. Dlaczego Colin był tak słodki. Jakim, kurwa, prawem.

Zdjąłem ją oczywiście i to bez najmniejszego sprzeciwu. Już po chwili oglądałem zachwyconą buzię Colina, której wyraz zmienił się po raptem kilku sekundach na bardzo skupiony. Zaczął mnie rysować, a ja wiedziałem, jak ciężkie czeka mnie teraz zadanie - nie ruszać się.

- Colin... Czy to będzie trwać długo? - zapytałem, lekko niezadowolony, bo wolałbym nie próżnować, tylko korzystać z okazji i obecności Brooksa na swoich biodrach.

Przecież to mogło skończyć się całkowicie inaczej.

Ale on tylko siedział.

Przecież mógł się trochę poruszać.

I zdjąć majteczki.

- Troszkę, tygrysku. - spojrzał mi na chwilę oczy z nad szkicownika, ale zaraz po tym znów wrócił do rysowania. - Jeżeli będziesz grzeczny dostaniesz nagrodę. - powiedział zmysłowo, kładąc na chwilę jedną z dłoni na moim udzie i masując je w tym intymnym miejscu.

- To może najpierw nagroda?

- Nie ma mowy. Jeżeli wytrzymasz dwie godziny będę ci obciągać cały weekend, Teddy.

- Okej, wytrzymam.

I wiedziałem, że słowo Colina jest prawdziwe. On był do tego zdolny. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. I sama myśl o tym kurewsko mnie podniecała.

Chciałem wepchnąć swojego księcia do jego gardła w chuj, więc miałem ostrą motywację.

Minuty ciągnęły się, jak godziny. Musiałem leżeć w jednej pozycji i się nie ruszać. Męczące. Jedyną moja rozrywką było patrzenie na Brooksa i podziwianie jego pięknej buźki. Naprawdę był piękny i słodki. Brakowało mi słów, aby go opisać. Był zbyt idealny. Po prostu. Kurwa i podniecał mnie, jak nikt inny. Szczególnie, kiedy obiecywał tak seksowne nagrody.

Było mi nudno, śpiąco, a Colin kusił mojego kutasa do powstania. Nie żebym narzekał, w końcu mogłem patrzeć na niego i być blisko bez żadnych konsekwencji. Ale wciąż było mi nudno, bo cóż to zajęcie było dość bierne.

- Colin, chcę buzi.

- Potem, Teddy.

- Ale nudzi mi się. Rozerwij mnie trochę, księżniczko.

- Nie minęło pięć minut, Teddy.

- Nie możemy się pobzykać?

- Teddy!

- Okej, nic już nie mówię!

Naprawdę zachciało mi się spać. Do tego dochodziło zmęczenie pracą. Oczywiście na czułości z Colinem zawsze znalazłbym siłę, co więcej podniecenie by nie tylko pobudziło mojego księcia, ale też mnie. Ale ja przecież tylko leżałem. Oczy zamykały mi się same, to było zbyt bierne zajęcie. Kurewsko wykańczające mnie, mój rozumek i mojego ksieciunia. W dodatku Colin poświęcił mi mało uwagi, mimo wszystko. Niby na mnie patrzył, ale... To było coś innego.

- Kocham cię rysować, Teddy. Jesteś taki piękny. - pogłaskał mój tors dłonią, jeżdżąc po jego całej długości, aż do brzucha.

- Dziękuję. Pierwszy raz słyszę coś takiego. - zawstydziłem się trochę, bo naprawdę nikt nigdy wcześniej tak o mnie nie mówił. Przystojniak, a piękność, to co innego.

- Kiedyś narysuje cię nago.

- Narysuj nas, jak się bzykamy i daj mi w prezencie na święta.

- Da się zrobić. - przygryzł wargę. - Ja chcę na święta ciebie w stroju policjanta.

- Oh, czy miałbym skuć niegrzecznego chłopca? - złapałem go z pośladki, ale tylko na chwilę, bo musiałem pozować dalej, jeżeli chciałem czterdzieści osiem godzin obciągania w weekend.

- Skuć i potraktować kulką ze swojej lufy.

- Okej, kurwa, zapamiętam to.

- Szkoda, że święta są tak daleko. - wydął dolną wargę i wrócił do rysowania.

- Spędzimy je razem?

- Chciałbym. Może moja rodzina zaprosi twoją, czy coś... Wtedy się pobawimy, tygrysku. - przygryzł swoją wargę.

- Jeżeli nie, to wynajmę nam pokój w hotelu.

- Aleś napalony.

- Na ciebie zawsze, księżniczko.

Wpadłem w chuj. I to była pierwsza oznaka - chciałem go ciągle, kiedy się dało i jak się dało, nie tylko w kwestii seksu.

Kurwa, Teddy, co ty odpierdalasz.

---

Mam nadzieję, że się podobało <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top