2. Ale bym cię rżnął, gdybyś był mój.
Ał.
Ten dzień był dla mnie bardzo bolesny. Wszystko zaczęło się od wesołej pobudki z podłogą i nie chciało się skończyć. Byłem na etapie ,,dostać opierdol za nic", bo dostałem opierdol za nic od Josha, czyli mojego przyjaciela od siedmiu boleści, pożal się Boże.
Nie rozumiał, że straciłem bluzę kapitana tylko na czas nieokreślony, ale krótki.
Musiał mi wyjebać swój męski okres na twarz.
Przecież to nie była moja wina, że laska go rzuciła i cierpiał na niedobór seksu i lodów.
Mógł wyżyć się na czymkolwiek innym, nie na mnie - swoim najlepszym kumplu od czasów pierdzenia w pieluchy, tudzież własnym synu wykarmionym niewłasną piersią, łamane na sprzymierzeniec bitewny i najlepszy dostawca dupeczek na imprezach.
No ale on wolał się drzeć.
Wiedziałem, że drużyna była dla niego rodziną, bo jego rodzina była troszkę... No cóż, patologiczna. Ojciec alkoholik, mama prostytutka. Sam miał cały dom na głowie. A do tego dochodziłem ja. Bo Josh tak naprawdę mnie wychowywał, bo był tysiąc razy bardziej odpowiedzialny ode mnie i tak naprawdę to zajebisty gość.
Mimo wszystko kochałem go najmocniej ze wszystkich istot żyjących (nie licząc rodziny) i nie miałem mu niczego za złe.
Ale mógł nie robić mi siary w szkole.
Josh Roberts. Oficjalnie nazwałem go dupkiem. Ale tylko w głowie.
- Będę mieć bluzę wieczorem, stary. Nie denerwuj się tak. Jest w... Dobrych rękach. - starałem się go uspokoić, bo już mu żyła wychodziła na czole.
A jego żyła była zabójcza i oznaczała tylko jedno.
MOJĄ ŚMIERĆ.
- W dobrych rękach?! Nazywasz Brooks'a dobrymi rękoma?! - Roberts jednak dowiedział się prawdy i już było po mnie.
Żyła wyszła.
Zrobiłem krok w tył i wpadłem na parapet, który wbił mi się w krzyż. Nie zauważyłem nawet kiedy podeszliśmy tak blisko okna. Josh najwidoczniej zapędził mnie w kozi róg. Tak jakby.
Był zły i wściekły, jeżeli tak się da. Jeżeli nie, no to, to gorsze.
- No co? Zawsze dba o moje rzeczy.
- Ja pierdolę, Teddy. Wszyscy mówią, że Brooks jest mocno popierdolony. Jeżeli ludzie zobaczą go w twojej bluzie kapitana...
- Colin nie jest popierdolony. - przerwałem mu, bo ta rozmowa zaczęła mnie już drażnić. - Nie znasz go.
- A ty tak? Jeszcze ma obsesję na twoim punkcie.
- Po prostu mnie lubi. Mamy układy...
- Nie oszukuj siebie. Sam dobrze wiesz, że Brooks jest nienormalny. - Josh zagroził mi palcem i przybrał bardzo poważną minę. Nie był już zły. Całkowicie zmienił ton. Teraz mnie nauczał, jak postępować w życiu.
Niczym mamusia.
Ale Josh miał rację. Colin był troszkę stuknięty, ale to nie oznaczało, że miałbym go nie lubić. Lubiłem go, wykorzystywałem go, taki układ mi leżał. Nie byliśmy przyjaciółmi. Gadaliśmy czasem. Nic o sobie nie wiedzieliśmy. No, wiedziałem tylko tyle, że Brooks się we mnie podkochuje, ewentualnie chce mnie wyruchać, a raczej chce, abym to ja wyruchał go.
- Dobra. Masz rację, Josh.
- Cieszę się, że to zrozumiałeś i...
- Ale nie mam zamiaru kończyć z nim znajomości. Po prostu odzyskam tę bluzę, abyś się nie denerwował. - poklepałem go po ramieniu i uśmiechnąłem się, niczym anioł zesłany świeżo z niebios. Josh kochał ten uśmiech i zawsze przy nim wymiękał. To było zagranie taktyczne. W dodatku bardzo bezwzględne. Ale kochane.
No przecież Josh kochał ten uśmiech.
Roberts westchnął i to jego westchnienie oznaczało tylko jedno - moje zwycięstwo.
Poddał się. Po prostu odpuścił. I uspokoił się. Moje zagrania taktyczne zawsze były świetne, ale z biegiem czasu stałem się wybitnym strategiem.
Tak wnioskowałem.
- Dobrze, Teddy. Pamiętaj, że cię ostrzegałem. - złapał się pod bok, odchylając przy tym swoją marynarkę na biodrze, która swobodnie opadła na jego rękę.
- Zaufaj mi. Nie może być źle. - puściłem mu oczko i uśmiechnąłem się, jak gość z reklamy pasty do zębów, oślepiając swoim blaskiem wszystkich wokół, chociaż tak naprawdę nikogo obok nas nie było.
Już nie.
- Widzimy się na treningu, Tucker.
- Tak jest, zastępco kapitana.
Bo wspominałem, że był moim zastępcą?
*
- Mówiłem ci, Tucker, że Brooks jest popierdolony. Siedzi na trybunach i patrzy na twoją dupę od początku treningu!
Josh oczywiście mówił swoje.
To co, że Colin lubił na mnie patrzeć? Ja też lubiłem patrzeć na ładne laseczki. Szczególnie te łatwe, które z własnej nieprzymuszonej woli pokazywały cycki i dupę na Instagramie bez zbędnego błagania o nudeski. Mieliśmy kilka takich w szkole i to właśnie do nich należała moja była - Ashley Bringstone.
Ale mniejsza.
Teraz rozchodzi się o Colina.
Brooks był dziwnie smutny. Nie miałem pojęcia o co chodziło, ale nie wyglądało dobrze. Za każdym razem, kiedy miałem serwować spoglądałem na niego. Nie patrzył na mnie tak nachalnie, jak zawsze. Coś musiało się stać.
Ale zdecydowanie dobrze wyglądał w mojej bluzie kapitana.
A nawet bardzo dobrze. Świetnie.
Tylko brakowało słodkiego uśmiechu.
Roberts nie pomagał. Oboje dyskretnie objechaliśmy Brooksa, co było naprawdę mało dyskretne. Akurat patrzył na mnie, więc już do reszty dyskrecja poszła się jebać.
Wiedziałem jedno - agentów z nas nie będzie, ale ta myśl szybko uleciała mi z głowy i jeszcze szybciej zastąpiła je inna.
Martwiłem się. Chyba się martwiłem. Martwiłem się o Colina Brooksa, co było do mnie dość niepodobne, no ale fakt faktem wyszło, jak wyszło. Czułem się w obowiązku rozwiązania jego problemu, gdyż to on ostatnio rozwiązał mój problem i to całkiem sporych rozmiarów problem, powiedziałbym wręcz monumentalnych.
Chodzi o dziecko mojej siostry, a nie mojego kutasa.
- Coś jest nie tak, stary. - mruknąłem do niego i szybko odwróciłem wzrok od Colina, przenosząc go na mojego bro Josha.
- Widać, że jest trochę inny...
- Inny? Stary! On wygląda, jakby był chory!
- Czyli jednak się ze mną zgadzasz i skończysz tę znajomość? - Roberts uśmiechnął się szeroko, ale tylko na chwilę, bo zmyłem mu ten uśmiech z twarzy krótkim zdaniem.
- Nie.
O ile to jest zdanie.
Zacząłem bawić się piłką do siatkówki, przekładając nią w dłoniach i coraz to bardziej zerkałem w stronę Colina. Jak zwykle skrobał coś w tym swoim szkicowniku (znając życie, to pewnie mnie) i co chwila spoglądał w naszą stronę.
Tylko nie uśmiechał się. Nawet nie wyglądał strasznie, a zawsze wyglądał conajmniej przerażająco, kiedy na mnie patrzył.
Był smutny i łagodny, jak owieczka, czy tam baranek, sarenka, łania, co to kurwa za różnica, roślinożerne coś z kopytami, ewentualnie króliczek.
Ale biały króliczek, jeżeli króliczek.
- Josh, schowasz za mnie sprzęt, proszę? - zapytałem trochę retorycznie i olewczo, bo teraz to ja nie mogłem oderwać wzroku od Colina.
- Słucham? Że co przepraszam bardzo? Chcesz iść rozmawiać z tym psychopatą?
- Dzięki, Josh. - totalnie olałem, to co mówił, bo wiedziałem, że i tak wypełni moja prośbę.
A ja musiałem zająć się Colinem, bo coś ten pan Brooks był nie w humorze. I naprawdę to mnie martwiło, a chciałem mieć spokojną głowę na wieczór, bo miałem kilka spraw do załatwienia ze sobą i swoim księciem.
Mam na myśli moje auto i myjnie samochodową, a nie swojego kutasa.
Wcisnąłem Joshowi do rąk piłkę, którą trzymałem i ruszyłem truchtem w stronę trybun. Naprawdę chciałem pocieszyć Brooks'a, bo jego uśmiech był... Słodki. Po prostu lubiłem jego uśmiech.
Zatrzymałem się przed nim. On zadarł głowę do góry i spojrzał mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się przyjaźnie, adresując ten uśmiech Brooks'owi. I tylko Brooks'owi.
- Co tak tu siedzisz, baranku? - usiadłem obok niego, zaglądając do jego szkiców.
- Zawsze tu siedzę, kiedy masz trening, Teddy. - spojrzał na mnie i jego spojrzenie było tak ciężkie, że czułem je na sobie.
- Ej, nie mam takiego małego tyłka. - zaśmiałem się, patrząc na jego szkic. Narysował oczywiście mnie. Stałem tyłem z piłką do siatki w jednej ręce. Szczerze wyglądało zajebiście. Brooks miał talent i nie widziałem niczego złego w tym, że wykorzystywał mnie do jego realizacji.
W końcu byłem dla niego SUPER.
Colin olał moją uwagę i zaczął się we mnie wpatrywać. To było trochę przerażające, bo totalnie nie krępowało go to, że ja też na niego patrzę. Mnie niestety skrępowało w dziesięć sekund i musiałem spojrzeć w dół. Oparłem się o siedzenia wyżej, zakładając na oparcie ramiona i odchrząknąłem cicho. Jakoś musiałem zacząć ten niewygodny dla mnie temat.
Kurwa, przecież ja nigdy się o nikogo nie martwiłem. Nie licząc Josha, oczywiście, bo o niego martwiłem się zawsze.
- Colin, czy coś się stało?
- Tak. Słyszałem twoją rozmowę z Robertsem i to, co o mnie mówiłeś... - powiedział cicho, przygryzając dolną wargę.
To dlatego był taki smutny. Nie sądziłem, że Brooks może przejmować się zdaniem kogokolwiek, ale najwidoczniej moim się przejmował. W końcu przyznałem Joshowi, że Colin jest nienormalny. Teraz tego żałowałem, bo to z mojej winy Brooks się nie uśmiechał.
- Colin, przepraszam. - powiedziałem szybko. - Josh po prostu bardzo naciskał i...
- Oj, Teddy. - pokręcił głową i zaśmiał się cicho pod nosem. Jego dłoń wylądowała na moim udzie i zaczęła mini masaż. Trochę podniecający i o zgrozo dlaczego facet mnie podniecał.
- Colin... - mruknąłem cicho, chcąc poprosić go, aby zabrał tę swoją zbłądzoną dłoń, ale nie dał nic mi powiedzieć i przerwał mi zanim skończyłem mówić.
- Nie wiedziałem, że jesteś tak wierny, Teddy, żeby bronić mnie za moimi plecami. Teraz na pewno nikomu cię nie oddam. Na pewno nie dziwce Ashley. - zaśmiał się, a ten jego śmiech brzmiał, jak rodem z horroru, bo był trochę przerażający po takim wyznaniu.
Nie wiedziałem, czy śmiać się i być radosnym z powodu, że ktoś tak bardzo mnie chce, że jest gotowy zrobić dla mnie wszystko, czy płakać z powodu, że mogę zostać zamknięty w ciemnej piwnicy i nigdy więcej nie ujrzeć światła słonecznego.
Tak, Colin był do tego zdolny.
Był pierdolnięty.
Ale nawet tak mocny argument nie zraził mnie do naszej znajomości.
- No wiesz... - podrapałem się w tył głowy, bo byłem pewien, że Colin był smutny z powodu, że nazwałem go nienormalnym.
A to niespodzianka.
Znaczy, nie do końca nazwałem, ale uznajmy, że przyznanie komuś racji było nazwaniem. Czy coś.
- Przeleć mnie, Tucker.
Myślałem, że spadnę z tych trybun, ale jakimś cudem jeszcze trzymałem się na dupie. Brooks był bezpośredni i wiedziałem czego ode mnie chciał, ale nie sądziłem, że powie to tak w biały dzień. Nawet tak spaczona seksualnie osoba, jak ja nie była by gotowa na coś takiego. Bo każdy mógł to usłyszeć.
A gdyby usłyszał to Josh byłbym martwy w mniej, niż sekundę.
Złapałem się za brodę i podrapałem po niej, wypuszczając powietrze ze świstem przez usta.
- Wiesz, nie jestem taki, baranku. Nie lubię facetów.
- Zostań tak, Teddy.
Uniosłem tylko wzrok na Brooksa, a on już dorwał swój szkicownik i... I mnie.
Chyba uwielbiałem moment, kiedy bardzo dokładnie obserwował moją twarz, a potem nawet każdą zmarszczkę przenosił na papier.
Chyba tak. Chyba na pewno.
Dlatego się nie ruszałem. Brooks znowu spojrzał na mnie z nad notatnika i teraz patrząc mi prosto w oczy (nie od jego spojrzenia wcale nie zrobiło mi się cieplej) zaczął przygryzać swoją dolną wargę.
Prowokował mnie.
- Przestań, Colin.
- Nie wiem o czym mówisz, Teddy.
I tak seksownie wypowiadał moje imię, że to, że jeszcze siedziałem na tych trybunach było cudem.
- Wiem, że wiesz, Colin.
- To co robię złego? - wsunął ołówek między wargi i uśmiechnął się figlarnie.
Jebany Brooks.
Był zbyt słodki.
Jebany. Kurwa.
- Patrzysz na mnie w taki sposób w jaki nie powinieneś patrzeć na żadnego faceta.
- Żadnego innego faceta? Myślę, że nie musisz się o to martwić.
- Colin, mówię poważnie. Nie patrz tak na mnie.
- Jak?
- Seksownie.
Brooks wyszczerzył się. Najwyraźniej osiągnął to, co chciał. Chciał być dla mnie seksownym. To było logiczne, skoro chciał, abym go przeleciał. I wyznałem mu to. Dlaczego?
Podpuścił mnie.
Colin Brooks był zdecydowanie zbyt sprytny, a ja wpadłałem w zdecydowanie za dużo jego pułapek.
Ale lubiłem to.
To było serio przyjemne i podniecające. To jego pogrywanie ze mną.
Kurwa, to ja byłem bogiem seksu w tej szkole, a on robił ze mną to, co chciał i naprawdę nikt poza nim tego nie potrafił.
A kiedy to zrozumiałem zacząłem się śmiać. Miał mnie. Znowu mu się dałem, ale tym razem to nie było uciążliwe. Wręcz przeciwnie.
Przyjemne.
Nienawidziłem przegrywać. To prawda. Ale Colin wygrywał ze mną w przyjemny sposób.
- Tucker, chcę ci robić zdjęcia.
- Brooks, masz na to zgodę.
- Oh, czyli zgadzasz się na moje wszystkie warunki? - znów zagryzł wargę i znów spojrzał na mnie w ten figlarny sposób.
- Co do warunków, to się jeszcze dogadamy. - puściłem mu oczko i podniosłem się, zeskakując z podwyższenia na podłogę.
- Lubię układy z tobą, Teddy.
Zaśmiałem się jeszcze raz. Brooks za wszelką cenę chciał zatrzymać mnie, jak najdłużej przy sobie.
I to mi się podobało.
Machnąłem mu tylko na pożegnanie i ruszyłem w stronę szatni.
Brooks miał ładne usta.
---
Hejoo! <33
Także tego... wpadł drugi rozdział i mam nadzieję, że się podoba <3
Ta książka będzie miała taki charakter, więc nie liczcie na nic normalnego xD
A no i mógłby mi ktoś napisać kiedy przy odmianie nazwiska dać ,, ' "
Do nexta, Misie! <33
Flo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top