Kombajn
Tak, jestem tylko maszyną. Jednak jestem bardzo cenny dla mojego właściciela. Oprócz tego, że jest on rolnikiem ma także czworo ślicznych dzieci. Dwuletniego synka Antosia, czteroletniego Stasia, Piecioletnią Basię i sześcioletniego Karolka. Dzieci jak to dzieci często bawiły się obok mnie biegając po snopkach w stodole.
Upalne lato przyspieszyło okres żniw. Miałem przed sobą dużo pracy. Mój właściciel także. Dzieci cieszyły się tego dnia piękną słoneczną pogodą. Choć mój Pan przeczuwał coś dziwnego od rana i powtarzał o burzy. Wyjechaliśmy w pole. Z oddali widziałem dzieci śmiejące się i bawiące w zborzu za domem.
Kiedy wyjechaliśmy właśnie na to pole było już cicho, więc sądziłem, że dzieci wróciły do domu na obiad.
Młucąc kolejny pas zboża dostrzegłem coś dziwnego, ale nim zdążyłem dobrze to zauważyć zniknęło pod ostrymi nożami mojej machiny.
Po skończonej pracy właściciel zaparkował mnie w stodole.
-Co to u licha?-zapytał sam siebie dotykając metalu na moim przodzie. Wzruszył jednak ramionami i ruszył w stronę domu.
-A dzieci ty nie widział?!!-krzyknęła do niego żona wyglądając przez okno.
-A kiedy miał je widzieć?- zapytał mój pan zdziwiony
-No toć bawiły się w zbożu od rana- odparła, a mój właściciel spojrzał na swoją dłoń na której widniała jeszcze delikatnie czerwona ciecz zmazana z jednego z moich ostrzy. Ruszył na pole.
Z daleka widać było czerwoną ogromną plamę, ale wtedy uznaliśmy ją za krew jakiejś zwierzyny co to się niespodzianie natrafiła pod nóż. Jednak kiedy mój pan ruszył w moją stronę z fragmentem sukieneczki małej Basi dotarło do mnie co się wydarzyło.
Kiedy my spokojnie kosiliśmy zboże dzieci zmęczone zabawą zasnęły w łanach pszenicy. Teraz już nigdy nie wrócą z zabaw na świeżym powietrzu.
Chłop wspiął się na mój dach z grubą liną w dłoni. Nim pierwszy grzmot zabrzmiał na niebie skoczył zwisając niemo z krokwi.
Przeczucie go nie zmyliło. Przyszła burza i przyszedł deszcz.
Deszcz letniej, dziecięcej krwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top