8
Silny kopniak w biodro wyrwał Nero z głębokiego snu. Mężczyzna skoczył na nogi jak przerażony kot i sycząc z bólu, który przeszył zranione udo, przyjął pozycję obronną. Wilard zaniósł się głośnym śmiechem, chwytając się za brzuch. Nocny wędrowiec wyprostował się z godnością i obrzucił łowcę złym spojrzeniem.
Znajdowali się w niewielkim pokoju na poddaszu karczmy. Na drewnianej podłodze rozłożone były sienniki, z pewnością pamiętające lepsze czasy. W zamkniętym pomieszczeniu wyraźnie czuć było woń niedomytych ciał oraz ludzkiego i końskiego potu, utrzymującego się na ubraniach.
Ale tu cuchnie. To na pewno ten cholerny gnom tak nasmrodził – skrzywił się Nero.
Przeciągnął się i wykonał kilka ruchów, żeby rozruszać obolałe mięśnie.
– Konie gotowe, zjemy na postoju – rzucił dowódca, stając w otwartych drzwiach.
Łowcy byli już na nogach i szykowali się do wyjścia. Nocny wędrowiec westchnął w duchu, myśląc o kolejnym dniu w siodle.
Mimo wszystko lepsze to niż przesłuchanie u magów. Chyba.
Pogoda tego ranka nie sprzyjała podróży. Było pochmurno i siąpił drobny deszczyk. Nero wdrapał się na konia w sposób zupełnie pozbawiony gracji. Naciągnął głębiej na głowę kaptur i poklepał Kasztankę po szyi. Wszyscy siedzieli szczelnie pozawijani płaszczami łowców, więc przynajmniej ryzyko rozpoznania go mocno spadło.
Ruszyli szybkim kłusem, przechodząc wkrótce do galopu. Wypoczęte konie ciągnęły do przodu, rozbryzgując kopytami kałuże wody. Deszcz padał coraz mocniej i piaszczysta droga szybko pokryła się błotem. Nero zgrzytnął zębami, gdy pierwsze krople wody z przesiąkniętego płaszcza zaczęły ściekać mu po szyi. Kiedy wreszcie zwolnili do stępa, był już równie nieszczęśliwy jak poprzedniego dnia.
Może powinienem jednak zwiać na Pustkowie? Tam przynajmniej nie pada.
Deszcz spływał mu po czole i kapał z nosa. Zapatrzył się na chude plecy jadącego przed nim Zodana. Ze zdziwieniem stwierdził, że widniejący na nich symbol zakonu już go tak bardzo nie razi. Przyzwyczajał się, tracił czujność. Potrząsnął głową, strącając kropelki wody.
Czasami zbyt mocno ufał swoim zdolnościom. Ludzkie uczucia potrafiły się zmieniać w mgnieniu oka. Co z tego, że teraz wydawało się bezpiecznie? W każdej chwili mogło zdarzyć się coś, co zmieni sytuację. Ktoś mógł go rozpoznać, mogli natknąć się na maga lub spotkać innych łowców. Po czyjej stronie staną wtedy ci ludzie? Nero nie łudził się, co do odpowiedzi.
W pewnym momencie zauważył stojącą na poboczu drogi postać. Skupił się na niej i zmartwiał. Nie był w stanie wyczuć żadnych płynących od niej emocji. Zerknął na łowców. Zupełnie nie zwrócili na nią uwagi. Jakby w ogóle jej tam nie było. Po chwili widział ją już wyraźniej. Zgarbiona, stara kobieta, w postrzępionym ubraniu i burej chustce na głowie, spod której uciekały rzadkie strąki siwych włosów. Kasztanka musiała odebrać zaniepokojenie jeźdźca, bo parsknęła niespokojnie i rzuciła głową.
Nero wpatrywał się uważnie w postać. Starucha uniosła głowę i wbiła w niego spojrzenie pokrytych bielmem oczu. Wciąż nie docierały do niego żadne jej emocje. Ciarki przebiegły mu po plecach. Kiedy przejeżdżał obok, podniosła gwałtownie rękę i wczepiła się w jego łydkę kościstymi palcami.
– Uwolnij to dziecko, strażniku. Wyczułeś je, a ono wciąż czeka. Czeka i krzyczy w noc i w ogień. Nie zwlekaj. – Po tych słowach rozluźniła chwyt i odwróciła się, tracąc nim zainteresowanie.
– Zaczekaj – zawołał za nią.
– Hej, jedziesz? – krzyknął na niego Wilard.
Nocny wędrowiec obrócił się i popatrzył na łowcę nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero teraz zauważył, że oddział zdążył się już oddalić. Zerknął znowu za staruchą. Zniknęła. Rozejrzał się zdezorientowany, ale wokół był tylko tonący w deszczu las. Po starej kobiecie nie pozostał ślad.
– Co jest, ducha zobaczyłeś? – zakpił rudy gnom.
– Tak jakby – mruknął w odpowiedzi Nero i pogonił konia.
Wkrótce rozpętała się prawdziwa ulewa. W ścianie wody majaczyły jedynie pnie drzew i sylwetki łowców. Zachmurzone niebo utrudniało upływ czasu. Nero słuchał złorzeczeń Wilarda i po raz pierwszy musiał przyznać mu rację. To zdecydowanie nie był dobry dzień na podróż. Przecież nic by się nie stało, gdyby przeczekali go w karczmie. Nawet nie musiałby wychodzić z pokoju, jeśli donieśliby mu pieczeń z kaszą. Wcale by nie narzekał, gdyby miał przesiedzieć deszcz, schowany pod kocem.
Na chwilę rozmarzył się tą wizją, ale dreszcze przywróciły go do rzeczywistości. Utkwił wzrok w szyi konia. Wciąż wracały do niego słowa staruchy. Przez chwilę przyszło mu do głowy, że być może było to tylko przywidzenie. Szybko jednak odrzucił tę myśl. Był zmęczony tym telepaniem się w siodle, ale nie aż tak. I choć podróżował w towarzystwie łowców czarownic, to chyba jeszcze do reszty nie oszalał. Miał jednak wrażenie, że umyka mu coś ważnego.
– Jeśli utrzymamy tempo, przed zmrokiem powinniśmy dojechać do wsi i poprosić o nocleg – oznajmił Roger na jednej z krótkich przerw.
Reszta odpowiedziała mu tylko zmęczonymi mruknięciami. Wizja nocy spędzonej w suchym i ciepłym pomieszczeniu podniosła nocnego wędrowca na duchu. Nie był przyzwyczajony do podobnych podróży i do tak paskudnej pogody. Jego forma też pozostawiała wiele do życzenia.
W końcu niebo zaczęło szarzeć jeszcze bardziej, a chłód wieczoru wzmagał dreszcze. Nero kiwał się w siodle, wsłuchując w dźwięk rozbryzgiwanego przez konie błota, gdy coś zwróciło jego uwagę. Ściągnął gwałtownie wodze i podniósł głowę. Zaniepokojony zaczął opuszczać osłony. To, co wyczuwał, nie podobało mu się w najmniejszym stopniu.
– A ty czego tak sterczysz? – fuknął Wilard.
Reszta oddziału również się zatrzymała i zawróciła w ich stronę konie.
– W wiosce dzieje się coś złego – wyjaśnił nocny wędrowiec, wciąż skupiony na odczuciach.
Dowódca uniósł pytająco brew, czekał. Nocny wędrowiec wypuścił powoli powietrze.
– Czuję stamtąd wiele lęku i nienawiści – wyjaśnił.
Ku jego zdziwieniu łowca nie wydawał się zaskoczony. Potarł dłonią bliznę na twarzy i westchnął cicho.
– Zastanawiałem się nad tym już wtedy, w wiosce. Kiedy zginął woźnica. To dlatego tak długo nam się wymykaliście? Cały czas widzieliście, gdzie jesteśmy?
Nocny wędrowiec kiwnął głową.
– Nasze emocje też wyczuwasz? Przez cały czas? – upewnił się Roger, marszcząc brwi.
Nero wzruszył ramionami. Dowódca splunął i obejrzał się na bliźniaków.
– Sprawdźcie, co się tam dzieje – rozkazał.
Bracia spięli konie i oddalili się galopem. Reszta ruszyła za nimi. Deszcz trochę zelżał i po niedługim czasie dało się zauważyć dymy z palenisk. Zatrzymali się w zagajniku niedaleko wioski. Nero siedział skulony w siodle, zagryzając zęby, żeby nie szczękały. Był pewien, że jeśli teraz zeskoczy na ziemię, to już się więcej nie wgramoli na siodło. Po chwili zwiadowcy wrócili.
– Zakon urządził tam sobie polowanie na czarownice – oznajmił Nêsper. – Siedzą tam teraz i terroryzują wieśniaków.
Nero uniósł brwi, zdziwiony nastawieniem zbrojnych. Bądź co bądź polowanie na czarownice to była ich robota.
– Tylko tego nam było trzeba – syknął Roger. Zamyślił się, wpatrując w Nero.
– Musimy dać koniom odpocząć, jutro raczej nie będzie okazji do noclegu pod dachem. Nie możemy się jednak pchać przed oczy zakonu z nocnym wędrowcem w oddziale. Jeśli ścigają czarownice, zapewne jest z nimi mag. Zaszyj się gdzieś w lesie. Myślę, że nie będziesz miał problemu, żeby nas jutro odnaleźć?
Nero skinął głową na znak zgody. Też nie miał zamiaru pchać się pod nos siepaczom Gildii. Zdziwił się jednak, że dowódca zdecydował się, spuścić go z oka.
Zsunął się z siodła i stęknął, lądując na ziemi. Podszedł do Rogera i wręczył mu wodze.
– Bez niej będzie mi łatwiej – wyjaśnił.
Zanim odjechali, Nero poczuł na sobie zamyślone spojrzenie Wilarda. Postał jeszcze chwilę, wciąż niedowierzając, że puszczają go samego. Uśmiechnął się nieznacznie i ruszył w las. Postanowił oddalić się jak najbardziej od wioski. Obawiał się przebywającego w niej maga. Zacisnął zęby, czując ranną nogę. Mimo wszystko po całym dniu w siodle wolał przemieszczać się pieszo.
Wkrótce zaczął zapadać zmrok. Nocni wędrowcy widzieli po ciemku znacznie lepiej niż zwykli ludzie, ale mimo wszystko musiał uważać. Teren był nierówny, pełen spróchniałych gałęzi i korzeni. Nero szedł może z ćwierć świecy, aż tętniąca bólem noga nie dała się więcej ignorować.
Zaczął się rozglądać za kryjówką, ale znalazł jedynie przewrócone wiatrem drzewo. Dół pod jego korzeniami może nie był wymarzonym miejscem na nocleg, dawał jednak niewielką osłonę przed wiatrem i deszczem. Nero skulił się w nim, owijając mokrym płaszczem. W ciszy słyszał dzwonienie własnych zębów.
Marzył o małym ognisku, ale nie umiał go rozpalić. Nie miał pojęcia, jak miałby się za to zabrać w tym przemoczonym lesie. Jego ojciec na pewno by potrafił. Niestety nie zdążył go nauczyć, zanim Nero w wieku sześciu lat trafił do twierdzy strażników.
Co ja tu właściwie robię? – pomyślał zrezygnowany.
Stłumił nagłą chęć przejścia na Pustkowie. Czas za zasłoną biegł w zupełnie innym rytmie. Tam mogłoby mu się wydawać, że minęła zaledwie chwila, kiedy w materialnym świecie upłynąłby cały dzień. Nigdy nie był w stanie tego przewidzieć.
Chwilami zapadał w niespokojny sen, wybudzany przez dreszcze i zimno. Nie wiedział, ile czasu właściwie minęło, gdy poczuł znajomą aurę grozy. Nienawiść, wściekłość i gniew. Nadal panowały ciemności, a niebo nie zaczęło jeszcze szarzeć.
Nocny wędrowiec poważnie się zaniepokoił. Szczerze liczył, że incydent z upiorem więcej się nie powtórzy. Jeśli tak szybko natknął się na kolejnego, bał się myśleć, jak wiele tych istot przedostało się do świata ludzi i jak mocno osłabiona jest zasłona.
Sięgnął po miecz i opuścił osłony, namierzając istotę. Twór Pustkowia sunął dokładnie w kierunku wsi, w której zatrzymali się łowcy. Nero wygramolił się z wykrotu, przeklinając w myślach bolącą nogę, sztywne mięśnie, upiora i całą sytuację. Nie czuł się na siłach na zbliżającą się walkę.
Skoncentrował się, wyrównał oddech i czekał. Pomiędzy drzewami pojawił się kotłujący mrok. Istota wyczuła znajdujące się przed nim życie. Zawyła. Zawyła głosem pełnym rozpaczy i gniewu. Głosem bestialsko pomordowanych, którzy nie mogli zapomnieć i wybaczyć. Głosem ludzi, których śmierć wstrząsnęła zasłoną, a Pustkowie przyjęło ich uczucia i uformowało w postać upiora.
Śmiercionośne macki pomknęły w stronę nocnego wędrowca. Nero zawirował pomiędzy nimi. Wolno, nieporadnie. Części macek uniknął, część odciął mieczem. Ciemność znów wystrzeliła w jego stronę. Uskoczył, wpadł na drzewo. Syknął, czując żebra. Odbił się od pnia, zaatakował.
Odciął dwa ramiona, przed trzecim zdołał się uchylić. Ledwo. Nogę przeszył ból. Musiał to kończyć. Zagryzł zęby, przyspieszył. Runiczne ostrze jarzyło się lekko. Zostawiało jasne smugi w powietrzu. Nocny wędrowiec zaszarżował. Tuż przed upiorem wykonał gwałtowny zwrot, chcąc przyjąć pozycję do ciosu. Chora noga ugięła się. Nero potknął się, tracąc impet. Wykonał niezgrabne cięcie od dołu.
Upiór zawył i zaatakował. Mężczyzna jęknął głośno. Ramię upiora rozorało mięśnie na plecach. Znaki ochronne na skórze uaktywniły się, zneutralizowały truciznę. Ból pozostał.
Nero zmusił się do desperackiego ataku sztychem. Ryzykował. Gdyby cios nie unicestwił potwora, nie miałby odwrotu. Upiór zawył i zafalował. Runy zapłonęły na ostrzu. Tym razem trafił idealnie. Ciemność zapadła się w sobie i ucichła.
Nocny wędrowiec opadł na kolana, dysząc ciężko. Czuł krew ściekającą po plecach. Miał nadzieję, że to powierzchowna rana. Zaczynał mieć już serdecznie dość tego świata, w którym po krzakach szwendają się upiory, a w wioskach grasują psychopatyczni magowie. Kiedy wędrował przez Pustkowie, nie czuł głodu ani zmęczenia. Teraz był wykończony, obolały i zmarznięty. Na głowę padał mu deszcz, a na domiar złego przyszło mu spać w jakiejś wypełnionej błotem i robalami dziurze.
Jestem skończonym idiotą, że tu zostałem. Cholerny świat, cholerni ludzie, cholerna pogoda.
Dokuśtykał do miejsca, gdzie wcześniej się ukrył i skulił w pozycji embrionalnej, klnąc pod nosem. Owinął się szczelniej mokrym płaszczem, który zostawił tam na czas walki.
Niebo zaczęło już szarzeć, kiedy w końcu udało mu się zasnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top