17
Po obiedzie łowcy zebrali się ponownie w saloniku. Nocny wędrowiec nadal spał na szezlongu, więc Roger przysiadł na brzegu stołu.
– Może by tak usunąć zwłoki z kanapy? – zasugerował Wilard. Zmarszczył nos i rozejrzał się wokół. W końcu, z miną wyrażającą zdecydowanie zbyt teatralną niechęć, odsunął odrobinę nogi śpiącego i przysiadł obok niego.
– A w ogóle, co to za pomysł, żeby trenować z tym dziewczęciem? - zapytał.
– Boisz się, że cię rozniesie – stwierdził z przekonaniem Zodan.
Szermierz wyglądał na całkiem zadowolonego z sytuacji. Roger zdziwiłby się, gdyby było inaczej. Chudy, jeśli znalazłby chętnych, mógłby pojedynkować się przez cały dzień.
– Przyda wam się trochę rozruszać. Poza tym sam jestem ciekaw, ile ona potrafi – wyjaśnił Roger. – Zresztą ty, Wilard, siedzisz dzisiaj na dupie. Po wczorajszej nocy chcę mieć pewność, że będziesz w pełni sprawny, kiedy wyruszymy. No i przykro byłoby patrzeć, jak przegrywasz z dziewczyną – dodał, uśmiechając się złośliwie.
– Spierdalaj – odgryzł się Wilard. – Jak znam życie, sam pewnie też się nie stawisz.
– Przywilej dowódcy. – Roger wzruszył ramionami. – To ja tu muszę wiedzieć, na czym stoję, a nie ona.
– Jasne! To by dopiero było, gdyby słynny Roger de Amargo, dowódca Zakonu Jasnego Płomienia, został pokonany przez smarkatą wychowanicę byłej kochanki – palnął krępy łowca.
– Nie przeginaj, Wilard – ostrzegł dowódca, mrużąc groźnie oczy.
– Dobra, już dobra. – Zastępca uniósł uspokajająco ręce.
– Młody, zaczniesz pierwszy. Jeśli dziewka spuści ci łomot, to nie będzie wstydu, a reszta będzie wiedziała, na co ma uważać – odezwał się Roger już normalnym głosem.
Filin uniósł tylko brew, przezornie wstrzymując się od komentarzy.
*
Catriona szybko się przebrała i zaczęła rozgrzewać na placu. Zupełnie nie wiedziała, co ma myśleć o całej tej sytuacji, łowcach i ich wspólnej wyprawie. W głowie dźwięczały jej słowa mamy. Może faktycznie była zbyt szybka w swoich osądach?
Mężczyźni, goszczący u cioci, może byli nieokrzesani i zachowywali się przy stole jak świnie w chlewie, ale nie sprawiali wrażenia bezlitosnych morderców. Przecież Tesseitha nie wpuściłaby ich do domu, gdyby było inacze...
Dziewczyna potrząsnęła głową i przeszła do kolejnej sekwencji ciosów. Zbyt łatwo zapominała, kim byli i czym zajmowali się na co dzień. Zwłaszcza ten ich dowódcy potrafił sprawiać dobre wrażenie. Bez emblematów zakonu nigdy bym nie pomyślała, że ma krew na rękach.
Catriona była dotąd przekonana, że Zakon Jasnego Płomienia zajmuje się wyłącznie prześladowaniem niewinnych. Nie sądziła, że kontroluje również sytuację wewnątrz Gildii Magów. Imponowało jej, że poproszono ją o pomoc w śledztwie przeciwko wysoko postawionemu czarodziejowi – rektorowi jej akademii. Nie mogła przepuścić takiej okazji, nawet za cenę współpracy z mordercami.
Wreszcie łowcy raczyli pojawić się na placu. Rozsiedli w cieniu rosnącej nieopodal lipy i obserwowali plac. Jako pierwszy stanął przed nią chłopak, który dojechał wczoraj wieczorem z jednym z bliźniaków. Jego włosy koloru słomy sprawiały wrażenie wiecznie potarganych, a trochę toporne rysy twarzy przywodziły dziewczynie na myśl parobków ojca. Do całości jednak zupełnie nie pasowało inteligentne spojrzenie brązowych oczu, każące jej zachować ostrożność.
Catriona postanowiła dać z siebie wszystko, pokazać, na co ją stać. Pozdrowiła przeciwnika skinieniem głowy i zaatakowała. Chłopak sparował cios w ostatnim momencie. Dość nieporadnie. Cat powstrzymała cisnący się na usta uśmiech. Kolejny atak. Poziome cięcie, niezgrabnie odbite przez łowcę. Płynne przejście. Skośny atak przez tors, cięcie boczne w głowę, pchnięcie. Znane ruchy przychodziły jej naturalnie, szybko. Krew buzowała. Dziewczyna zaczęła być pewna wygranej. Chłopak cały czas się cofał. Udawało mu się odbijać ataki, ale jego obrona wyglądała bardzo rozpaczliwie.
Nagle potknął się, upadł w piach. Przeturlał, uciekając przed jej mieczem. Dziewczyna nie zdołała powstrzymać triumfalnego uśmiechu. Gdy złożyła się do ostatecznego ciosu, na moment oślepiło ją słońce. W następnej chwili sama leżała na piachu, nie rozumiejąc, co się wydarzyło. Łowca przygniatał ją do ziemi, przykładając ostrze do szyi.
Ogarnęła ją wściekłość.
Nie tak powinien wyglądać pojedynek! Oszukiwał! A w ogóle jak on śmie na mnie leżeć! Co za kmiot!
Chłopak zaczerwienił się, jakby dosłyszał jej myśli. Wyraz skupienia zupełnie zniknął z jego twarzy, zastąpiony przez zmieszanie i głupkowaty uśmiech.
– Och, przepraszam. Ja nie chciałem, to znaczy chciałem, ale... Przepraszam – wyjąkał.
– Złaź ze mnie – wysyczała.
– Tak, tak oczywiście, e... przepraszam.
Chłopak sturlał się, a ona skoczyła na równe nogi. Czuła się oszukana, ośmieszona, zbrukana.
Czego ja się w ogóle spodziewałam po tych ludziach? Pewnie teraz usłyszę, że dziewczyny nie powinny bawić się bronią, ani biegać w spodniach.
Otrzepywała właśnie ubranie, kiedy podszedł do niej dowódca. Wyprostowała się gwałtownie i znieruchomiała. W jego oczach nie wyczytała jednak kpiny, jedynie spokój.
– Filin przeszedł klasyczny trening wojskowy. Nigdy nie brał udziału w oficjalnych pojedynkach – wyjaśnił mężczyzna. – Gdyby nie nauczył się wykorzystywać każdej przewagi, nie miałby z tobą szans.
Klepnął chłopaka po plecach i odesłał go do pozostałych.
– W prawdziwej walce nikt nie gra czysto – ciągnął. – Niestety musisz się tego nauczyć, jeśli chcesz przeżyć.
Dziewczyna kiwnęła głową, wciąż przyglądając się uważnie jego twarzy. Nie znalazła w niej szyderstwa ani fałszu. Stopniowo zaczęła opuszczać ją złość. Zastanowiła się nad tym, co powiedział. Rozumiała, co chciał jej przekazać, ale rozumieć a doświadczyć to jednak dwie zupełnie inne sprawy.
– Kontynuujemy? – zapytał dowódca.
– Oczywiście – odpowiedziała Catriona.
Tym razem nie dam się nabrać na tanie sztuczki.
Na plac wyszedł jeden z bliźniaków. Uśmiechnął się do niej, a w jego oczach zatańczyły wesołe ogniki.
– Ten tutaj to Nêsper, a jego brat to Vésper – dokonał prezentacji Roger.
Chyba żartujesz, jeśli myślisz, że jestem w stanie ich rozpoznać. Musiałabym im zawiązać kolorowe wstążeczki na szyi, żeby wiedzieć, który jest który.
– Możecie zaczynać.
Tym razem Catriona była dużo bardziej ostrożna. Przed atakiem zaczęła okrążać przeciwnika, analizując jego postawę. Mężczyzna wydawał się bardzo spokojny i zrelaksowany, więc prawie przegapiła błyskawiczny atak, który nagle przypuścił. W ostatniej chwili odbiła jego miecz i przystąpiła do kontrataku. Wymienili kilka szybkich ciosów i znowu zaczęli krążyć wokół siebie. Catriona zauważyła, że przeciwnik ustępował jej pod względem techniki, ale nadrabiał latami praktyki. Jego ruchy były zupełnie nieprzewidywalne, szybkie. Nie była w stanie wyłapać jego zamiarów z postawy, czy napięcia mięśni. Nie miała pojęcia, jak on to robił. Do tego sprawiał wrażenie, jakby czytał z niej, jak z otwartej księgi. Czego by nie spróbowała, on był już na to gotowy. Bez problemu odbijał jej ciosy.
Walka przedłużała się. Catriona postanowiła w końcu zaryzykować. Wzięła głębszy oddech, zacisnęła zęby i ruszyła. Rozpoczęła skomplikowaną sekwencję ruchów, której dopiero się uczyła. Zamarkowany atak, błyskawiczny zwrot, cięcie skosem w górę, skręt nadgarstka i poziome cięcie w szyję. Wyszło idealnie.
Zatrzymała ruch tuż przy karku mężczyzny, oddychając ciężko. Łowca skinął jej głową, a w jego oczach wciąż tańczyły wesołe iskierki. Dziewczyna zmrużyła oczy, patrząc za oddalającym się mężczyzną.
Chyba nie pozwolił mi wygrać? Nie, raczej nie.
Catriona, pomimo zmęczenia, czuła przepełniającą ją ekscytację i radość. Zupełnie inaczej wyglądała walka z nauczycielem w trakcie lekcji, a inaczej w takim pojedynku. Teraz czuła zdecydowanie więcej satysfakcji.
– Odpocznij trochę – zaproponował Roger. – Spróbujesz jeszcze z Vésperem i na koniec z Zodanem. Wilard nie będzie walczył, nie chcę ryzykować kontuzji po wczorajszej nocy.
Dziewczyna pokiwała głową. Czuła lekkie rozczarowanie, że sam nie zamierzał się z nią zmierzyć. Była ciekawa, jakie umiejętności posiadał dowódca łowców. Odłożyła miecz ćwiczebny do stojaka, porozciągała się chwilę i podeszła do drewnianej ławy, na której znajdował się dzbanek z zimną wodą. Obok niej stanął chłopak - jej pierwszy przeciwnik. Miał wyjątkowo niemądry wyraz twarzy. Zamykał i otwierał usta, jak ryba wyjęta z wody.
– Jeśli chcesz coś powiedzieć, to mów – rzuciła zirytowana przez ramię.
– E... Świetnie walczysz – wyrzucił z siebie.
– Dzięki – odpowiedziała.
Kiedy w końcu odwróciła się w jego stronę, był czerwony jak burak i wycofywał się ze wzrokiem wbitym w ziemię. Kąciki jej warg zadrgały. Na chwilę ogarnęło ją uczucie złośliwej satysfakcji. Obrzuciła wzrokiem pozostałych łowców.
Bliźniacy wymieniali szeptem uwagi, a drągal, zwany Zodanem, siedział ze złożonymi rękami i szerokim uśmiechem na twarzy. Ich dowódca stał w pewnym oddaleniu, rozmawiając z tym odpychającym rudzielcem. Domyślała się, że rozmawiają o niej. W pewnym momencie rudy spojrzał w jej stronę i gapił się na nią już całkiem otwarcie. Wzdrygnęła się i podeszła do drzewa, kryjąc w jego cieniu.
*
Roger również popatrzył w stronę dziewczyny; stała dumnie wyprostowana z wysoko uniesioną głową.
– Co o niej sądzisz? – zagadnął Wilard.
– Z mieczem radzi sobie nieźle, lepiej niż niejeden łowca. Ale ludzi o takich umiejętnościach możemy mieć na pęczki. Jest nam potrzebny dobry mag i to na magii powinna się koncentrować, a nie na machaniu mieczem. Martwię się też, czy będzie umiała powstrzymać na wodzy temperament i wykonywać rozkazy. – Roger odwrócił się do przyjaciela. – A ty co myślisz?
– Myślę, że Młody zaczyna tracić dla niej głowę – zaśmiał się Wilard.
– Taaak, a miałem nadzieję, że będzie w stanie jej przypilnować.
– Toś się raczej przeliczył.
Dowódca westchnął i pokręcił głową.
– Jak się trzymasz? – zapytał po chwili, patrząc uważnie na przyjaciela.
Wilard uśmiechnął się krzywo.
– Kilka butelek tego przedniego winka od Tesy powinno ukoić moje nerwy – powiedział.
– Miałeś szczęście, że Nero cię znalazł. I że postanowił ci pomóc.
– No właśnie, kto by pomyślał. Na pewno nie ja. – Rudy łowca pokręcił głową i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń.
– Wisisz mu butelkę... mleka.
– Kwaśnego – parsknął w odpowiedzi Wilard.
– Chyba czas zacząć drugą turę – stwierdził w końcu Roger.
Klepnął przyjaciela w ramię i ruszył w stronę Catriony.
– Jesteś gotowa? – zapytał.
Potwierdziła skinieniem głowy. Jej oddech zdążył się już wyrównać, a lekki rumieniec zniknął z policzków.
– Vésper, twoja kolej.
*
Catriona sięgnęła po broń, przyglądając się uważnie nadchodzącemu przeciwnikowi. Oprócz ćwiczebnego miecza trzymał również długi sztylet, wciąż tkwiący w skórzanej pochwie.
Mężczyzna zauważył jej spojrzenie i uśmiechnął się przyjaźnie. Dziewczyna po chwili odwzajemniała uśmiech. Łowca skierował w jej stronę miecz, sztylet trzymał schowany za plecami. Był równie spokojny i rozluźniony jak brat.
Catriona stanęła w lekkim rozkroku, trzymając broń oburącz przed sobą i zaczęła powoli okrążać przeciwnika. Pomimo skupienia, ledwo zdążyła odbić jego szybki wypad. Łowca błyskawicznie skręcił i zaatakował sztyletem. Catriona, odskakując, poczuła, jak broń ociera się o jej biodro. Płynnie zmieniła kierunek ruchu, tnąc w nogi przeciwnika. Mężczyzna zablokował cios i ponownie skrócił dystans, atakując sztyletem.
Dziewczyna broniła się, jak tylko potrafiła. Nigdy nie walczyła w ten sposób. Gubiła się w wyuczonych sekwencjach. Improwizowała, próbując uniknąć noża. Styl walki drugiego z bliźniaków przypominał połączenie karczemnej burdy z prawdziwą walką na miecze. Wymagał od niej ciągłego skupienia i pozostawania w ruchu. Kiedy próbowała zwiększyć dystans, on ciągle się przybliżał. Uniemożliwiał jej wykorzystanie atutów długiej broni. Wyuczone ciosy zupełnie się teraz nie sprawdzały.
Jego spokojny, uprzejmy uśmiech zaczynał ją coraz bardziej irytować.
Chcecie grać nieczysto, proszę bardzo – warknęła w myślach
Wyczarowała snop iskier tuż przed twarzą przeciwnika. Zaatakowała, gdy tylko się cofnął. Wyhamowała ruch tuż przy jego szyi.
Początkowa radość z wygranej szybko przeszła jednak w lekki wstyd. Nie chciała wygrywać, uciekając się do pomocy magii. Spojrzała zmieszana na łowcę i ze zdziwieniem zobaczyła na jego twarzy szeroki uśmiech.
Dowódca klaskał w dłonie, podchodząc bliżej.
– W końcu pokazałaś coś przydatnego – stwierdził.
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
– Pracując w terenie, masz być szybka i skuteczna. Musisz umieć wykorzystywać każdą przewagę. Na świecie są tysiące świetnych szermierzy i wielu magów dużo lepszych od ciebie. Jednak połączenie magii z umiejętnością walki mieczem nie jest często spotykane, a jest zabójcze – powiedział.
Dziewczyna spojrzała na niego zmieszana. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, kiedy usłyszała głos ciotki:
– Pamiętaj proszę, drogi przyjacielu, że moja wychowanica ma kształcić się na czarodziejkę z dobrego domu, a nie płatnego zabójcę.
Ciocia stała w oknie biblioteki, obserwując uważnie walkę.
– Proszę o wybaczenie moja pani.
Roger skłonił się kurtuazyjnie, uśmiechając pod nosem. Catriona popatrzyła niepewnie w kierunku Tesseithy i odetchnęła z ulgą, kiedy ta puściła do niej oko.
Dowódca spoważniał i spojrzał na dziewczynę.
– Jesteś dobrym szermierzem, ale to twoja magia czyni, że jesteś wyjątkowa – powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
Catriona popatrzyła na niego z mieszanymi uczuciami. Pomimo że Akademia Magii była otwarta dla wszystkich, to uczniów spoza arystokracji było tam bardzo niewielu. Większość koleżanek nigdy nie skalała sobie rąk uczciwą pracą. Z powodu urodzenia, bogactwa i przywilejów, jakie niosła z sobą moc, odnosiły się z pogardą do reszty społeczeństwa.
Czary kojarzyły się dziewczynie głównie z takimi ludźmi i mimo sporego talentu nie miała do nich serca. I właśnie dlatego tak ceniła sobie swoje umiejętności walki mieczem, które zdobyła samodzielnie w pocie czoła. A teraz znów ważniejsze miały okazać się jej zdolności magiczne.
– Masz siły na ostatni pojedynek czy chcesz odpocząć?
– Możemy zaczynać – odpowiedziała już bez wcześniejszego entuzjazmu.
– Dobrze. Spróbuj w tym starciu połączyć magię z szermierką. Tylko nie usmaż mi człowieka – poprosił dowódca.
Skinął głowę na Zodana, który zdawał się tylko na to czekać. Tyczkowaty łowca podszedł sprężystym krokiem z szerokim uśmiechem na twarzy.
Catriona przyjrzała się nowemu przeciwnikowi. Twarde rysy twarzy łagodził radosny uśmiech. Łowca był wysoki i bardzo chudy. Zasalutował jej mieczem i stanął w lekkim rozkroku, opuszczając miecz w kierunku ziemi. Dziewczynę trochę zdziwiła ta niedbała postawa. W poprzednich pojedynkach pokazała przecież, ile potrafi.
Zaczęła okrążać przeciwnika, który pozostał w bezruchu. Postanowiła wykorzystać przewagę i zaatakowała szybko od tyłu. Jej miecz przeciął jednak tylko powietrze. Łowca zrobił nieznaczny krok w bok, schodząc z linii cięcia. Catriona zaczęła zajadle atakować, starając się trafić przeciwnika, który jakimś cudem ciągle potrafił uniknąć jej ostrza. Wykonywał przy tym ruchy bardzo płynne i prawie niezauważalne. Po chwili była spocona i ciężko dyszała, podczas gdy Zodan stał nadal w tej samej niewymuszonej postawie, z opuszczonym mieczem.
Czarodziejka odeszła parę kroków w tył i zaczęła myśleć. Dotychczasowe ataki nie przyniosły żadnego efektu. Wiedziała, że w prawdziwej walce zginęłaby w chwili przypuszczenia pierwszego ciosu. Była zszokowana, że w drużynie łowców znajduje się szermierz takiego formatu. Zaczynała rozumieć, że bez udziału magii nie ma szans na wygraną. Skoncentrowała się chwilę i przywołała barierę. Po chwili jednak odrzuciła ten pomysł. Nie była w stanie utrzymać jej podczas walki. Sztuczka z iskrami też nie zadziałałaby po raz drugi. Siłowy atak był zbyt niebezpieczny dla jej przeciwnika. Musiała więc jakoś wpleść magię w walkę.
Nagle do głowy wpadł jej pomysł genialny w swojej prostocie. Skupiła się ponownie i wytworzyła wokół łowcy barierę. Nie był jej w stanie wyczuć, jeśli nie wykonał ruchu w jej kierunku. Znowu zaczęła się zbliżać po okręgu, uważnie obserwując przeciwnika. Skoncentrowała się na chwilę przed atakiem i wtedy wykonała dwie rzeczy jednocześnie. Przypuściła atak, przelewając moc w kierunku broni przeciwnika. Zodan próbował zrobić unik, jednak wpadł na barierę, a w chwili, kiedy chciał przejść do ataku, z sykiem wypuścił z ręki miecz, rozgrzany do czerwoności. W następnym momencie ostrze czarodziejki znalazło się przy piersi mężczyzny.
Łowcy zaczęli wiwatować i klaskać. Dziewczyna zerknęła w ich kierunku, zdziwiona ich wesołością. Kiedy znów spojrzała na przeciwnika, ten skinął jej z uśmiechem głową. Odwzajemniła gest i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że musiała dotkliwie go poparzyć. Zrobiło jej się głupio z tego powodu.
– Przepraszam, nie chciałam cię zranić – powiedziała, przywołując na dłonie zieloną poświatę.
– Nie masz za co przepraszać – odpowiedział łowca, wzruszając ramionami, ale skwapliwie wyciągnął rękę w jej stronę.
Dziewczyna pospiesznie zabrała się za leczenie jego oparzonej dłoni. W pewnym momencie poczuła klepnięcie w plecy. Obok niej stanął jeden z bliźniaków. Podniosła głowę i zobaczyła, że otacza ją też reszta drużyny.
– Miło było popatrzeć, jak ktoś w końcu spuszcza Chudemu łomot – zarechotał rudy łowca.
– Nie ma się z czego śmiać, skoro wam się to nigdy nie udało – odciął się Zodan.
– Niezła robota, potrzebujesz jeszcze długiego treningu, ale przynajmniej zaczynasz łapać, w czym rzecz – pochwalił dziewczynę dowódca.
Catriona poczuła, jak cudowna bańka samozadowolenia pryska w jednej chwili. Była taka dumna ze swojego wyczynu. Nie dopuszczała myśli, że w prawdziwej walce już dawno byłaby trupem.
– Jutro wyruszamy z samego rana. Sprawdźcie konie i sprzęt, potem macie czas wolny. – rzucił Roger, po czym oddalił się w kierunku biblioteki, zostawiając ich samych na placu.
*
Kiedy wszedł, stała do niego tyłem, patrząc w okno. Nie odwróciła się. Odezwała się dopiero, kiedy podszedł bliżej:
– Boję się o nią. Im bardziej o tym wszystkim myślę, tym bardziej się boję.
Stanął za nią i objął. Przytuliła policzek do jego twarzy.
– Będę tam z nią. Wszyscy będziemy.
– O was też się boję – szepnęła.
Nie odpowiedział. Przez chwilę stali w milczeniu. W końcu westchnęła i odwróciła się do niego.
– Może powinnam jednak pojechać z wami?
– Rozejrzymy się tam na rozkaz komendanta Zakonu. Jakiekolwiek agresywne działania wobec nas, będą traktowane jako otwarty konflikt z Radą Gildii. Wątpię, żeby Sarezedas chciał zaryzykować.
– Przynajmniej dopóki nie zorientuje się, że jest z wami nocny wędrowiec – westchnęła Tesseitha, przyciskając dłonie do piersi.
Ogarnął delikatnie włosy z jej twarzy. Wypuściła głośno powietrze i uśmiechnęła się.
– Może powinnam wszystko jej wyjaśnić, powiedzieć prawdę o Nero i o upiorach. Czuję się źle, ukrywając to przed nią – wyznała.
– Wiesz, że tak będzie bezpieczniej. Sarezedas na pewno dokładnie nas przepyta i zauważy, kiedy dziewczyna będzie próbowała coś ukryć. Jeśli o niczym nie będzie wiedziała, z niczym się nie zdradzi – przekonywał ją łowca.
Pokiwała w odpowiedzi głową. Po chwili westchnęła i ponownie wyjrzała za okno, gdzie Zodan prezentował Catrionie nowe ciosy i zasłony.
– Czuję się tak, jakbym znów miała wypuścić dziecko w świat. To takie trudne. Za każdym razem.
Przez chwilę stali w ciszy. W końcu Roger przerwał milczenie.
– Dowiedziałaś się czegoś ciekawego na temat Nero w trakcie leczenia? Jest człowiekiem, czy nie do końca? – zaciekawił się.
– Jest człowiekiem, ale nie do końca – zaśmiała się czarodziejka. Jej oczy znów zabłysły. Odsunęła się od okna i przysiadła na krawędzi biurka. – Najbardziej znaczące różnice dotyczą krążącej w nim energii. Jest jej zdecydowanie więcej niż u przeciętnego człowieka. Właściwie to na tyle dużo, że mógłby być magiem. Nie płynie ona jednak tak, jak w każdym z nas. U magów, zresztą u zwykłych ludzi też, energia krąży na podobieństwo krwi. Ma swoje własne drogi, które nazywamy kanałami energetycznymi. Natomiast Nero jest nią przesiąknięty. Ona w nim nie krąży, tylko przenika każdą jego cząstkę. Co ciekawe, kiedy zaczęłam go leczyć, zorientowałam się, że jego organizm sam zaczął się już regenerować. Aż miałabym ochotę dokładniej go zbadać – powiedziała z przejęciem.
– Byle niezbyt dogłębnie – mruknął Roger.
– Za kogo ty mnie masz? – Czarodziejka uśmiechnęła się figlarnie. – Przecież bym go nie pokroiła.
– Ciekawe, czy w jego świecie wszyscy tak mają – zastanowił się łowca.
Tesseitha zamyśliła się na moment.
– Czytałam kiedyś pewną starą legendę. Opowiadała o powstaniu magii i o jej strażnikach – odezwała się, marszcząc lekko brwi. – Ponoć na Pustkowiu żyły kiedyś istoty, które nigdy się nie starzały i nigdy nie umierały. W końcu zmęczone wieczną egzystencją przeszły przez zasłonę do materialnych światów, przynosząc z sobą magię. Zaczęły żyć wśród mieszkańców tych światów, a ich potomkowie stali się strażnikami. Mieli możliwość przechodzenia przez zasłonę i czerpania z mocy Pustkowia.
– Myślisz, że tymi strażnikami byli właśnie nocni wędrowcy?
– To tylko stara legenda, pochodząca z czasów na długo przed Wojną Domową. Nie znalazłam nic więcej na temat tego, po co istnieli ci strażnicy i czego mieli pilnować, ani gdzie podziały się istoty z Pustkowia. Nie wiem nawet, czy ma w sobie jakieś ziarno prawdy. Przypomniałam sobie o niej dopiero teraz, kiedy leczyłam Nero.
– Ciekawe, czy on sam wie coś na ten temat – zastanawiał się Roger.
– Z pewnością go o to zapytam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top