11

Przez opary snu przebijał się chłód poranka oraz czyjeś głosy. Nero miał ochotę fuknąć na rozmawiających, ale senna ociężałość nie pozwalała się odezwać. Znów miał wrażenie, że znajduje się w swoim zimnym pokoju w twierdzy, z widokiem na wiecznie ośnieżone, górskie szczyty.

Silny kopniak przywołał go do rzeczywistości. Warknął gniewnie, zrywając się na nogi. Wykrzywiona w głupawym uśmieszku gęba rudego gnoma była ostatnim widokiem, który miałby ochotę oglądać zaraz po przebudzeniu.

– Kiedyś złamię ci tę nogę – obiecał, rozcierając biodro.

– Tylko spróbuj, knypku – parsknął Wilard

Nocny wędrowiec prychnął i rozejrzał się. Wszyscy zdążyli już wstać i szykowali się do drogi.

– Wciągaj resztę owsianki i postaraj się doczyścić kociołek – odezwał się Zodan.

Nocny wędrowiec kiwnął głową i usiadł przy dogasającym ognisku. Skrzywił się lekko, widząc przypaloną, burą papkę. Ssanie w żołądku przekonało go jednak, że warto spróbować.

Jakoś nie wyszło im to śniadanie – pomyślał, przeżuwając powoli.

– Dzisiaj dojedziemy do Vigo – powiedział Roger, siadając obok. – Podjęliśmy decyzję, że niezbędna nam będzie pomoc maga.

Nero zachłysnął się owsianką i rozkaszlał. Opuścił osłony, chcąc zorientować się w intencjach łowców. Dowódcą targały silne emocje, których nocny wędrowiec nie bardzo potrafił zinterpretować, ale nie wyczuł wśród nich fałszu.

– Nie martw się, można jej zaufać. Jest dość ekscentryczna, ale z pewnością cię nie wyda – powiedział Roger. Pomimo pewności z jaką starał się przemawiać, siedział sztywno, ze wzrokiem utkwionym w ziemię. – Kiedy spałeś, przedyskutowaliśmy temat i doszliśmy do wniosku, że Gildia Magów musi być zamieszana w całą tę sprawę.

Nero rozluźnił się nieznacznie. Przechylił głowę w bok i utkwił spojrzenie w rozmówcy.

– Nie bardzo rozumiem – przyznał. – Czy wy właśnie dla nich nie pracujecie?

– Pracujemy, ale przede wszystkim liczy się dla nas dobro królestwa. Niestety interesy korony i Gildii nie zawsze idą w parze.

– Czyli chcecie podjąć działania sprzeczne z wolą pracodawcy? – upewnił się nocny wędrowiec.

– Cóż, to bardziej skomplikowane. Gildia składa się z wielu frakcji. Każdy mag w Trovi jest zmuszony do współpracy z nią, jednak większość z nich ma swoje własne cele. Jedna z grup ma na względzie tylko i wyłącznie rozszerzanie wpływów i władzy samej Gildii, inna natomiast myśli w szerszej perspektywie i wie, że działania na szkodę królestwa to podcinanie gałęzi, na której siedzi. To duże uproszczenie, bo właściwie ile magów tyle różnych opcji. W każdym razie my staramy się wspierać raczej tę drugą grupę. Teoretycznie jako Zakon podlegamy pod Radę. Jednak i tam istnieją podziały. Takie gniazdo żmij, jeśli wiesz, co mam na myśli – wyjaśnił dowódca, pocierając kark.

Nero na polityce znał się jeszcze mniej niż na związkach międzyludzkich, ale doszedł do wniosku, że nie chce się w to zagłębiać. Dał łowcy znak, żeby kontynuował.

– W każdym razie czarodziejka, która nam pomoże, wspiera króla i interesy królestwa. Dlatego, jeśli Gildia coś spierdoliła, a teraz stara się to zatuszować, ona powinna nam pomóc dotrzeć do prawdy.

Nocny wędrowiec miał wrażenie, że Roger sam próbuje utwierdzić się w słuszności podjętej decyzji. Przygryzł lekko wargę, uważnie go obserwując.

– Poza tym nie wiem, czy wiedziałeś, ale samo Vigo to siedziba Akademii Magii. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby folwark, do którego zmierzamy, należał do jakiegoś wysoko postawionego czarodzieja. Jeśli nie zorientujemy się dobrze w sytuacji, możemy wpaść prosto w gniazdo os – podsumował łowca.

Akademia Magii? Tam musi się roić od tych cholernych czarowników – jęknął w myślach Nero, już zupełnie tracąc apetyt.

*

Dom Tesseithy znajdował się o pół dnia drogi od Vigo. Kobieta miała swoje tajemnice i lubiła spokój, więc w odróżnieniu od większości znamienitych magów Gildii, stawiających pałacyki w bogatej dzielnicy miasta, zamieszkała w wiejskiej rezydencji na uboczu.

Roger siedział sztywno w siodle. Z upływem czasu czuł, jak żołądek coraz bardziej podchodzi mu do gardła. Wodze ślizgały się w spoconej dłoni, a serce biło jak oszalałe.

Stary dziad, a boi się, jak gówniarz – zganił się w myślach.

Wziął głęboki wdech i spróbował się rozluźnić. Na chwilę pomogło, jednak chylące się ku zachodowi słońce znów pobudziło niespokojne myśli.

Zajechali pod bramę posiadłości przed nastaniem wieczora. Roger zerknął na Nero. Zaprzątnięty własnymi problemami dopiero teraz uświadomił sobie, że ten musiał wyczuwać jego niepokój. Miał nadzieję, że nie wyciągnął fałszywych wniosków i spotkanie nie zamieni się zaraz w krwawą jatkę. Zmarszczył brwi, widząc zaciśnięte usta i napiętą sylwetkę nocnego wędrowca.

– Spokojnie, ręczę własnym honorem, że będziesz tu bezpieczny – powiedział.

Nero zerknął na niego i kiwnął głową. Wrota otworzyły się nagle i stanął w nich lokaj – starszy mężczyzna w czarnej liberii.

– Pani zaprasza – przemówił poważnym, profesjonalnym tonem.

Wjechali na obszerny plac, otoczony podjazdem. Pośrodku znajdowała się fontanna przedstawiająca tańczącego fauna, po bokach rosły okazałe lipy i klomby kwiatów. Do domu prowadził mały ganeczek z wysokimi kolumnami.

Zaraz podeszli do nich chłopcy stajenni i zabrali konie.

– Pani Tesseitha oczekuje pana w gabinecie – oznajmił lokaj, zwracając się do dowódcy. – Pozostałych panów poproszę na pokoje, gdzie będą mogli odświeżyć się w oczekiwaniu na wieczerzę.

Serce Rogera zabiło, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Radość i nadzieja mieszały się z lękiem.

Poznał Tesseithę, gdy wykonywał zadanie dla króla. Wykorzystując pewne informacje na jej temat, próbował nakłonić ją do współpracy. Na szczęście okazało się, że mieli zbieżne interesy i początkowy szantaż zamienił się w partnerstwo, partnerstwo w przyjaźń, a przyjaźń w coś znacznie głębszego. Sam nie wiedział, kiedy tak się to skomplikowało.

Stanął przed drzwiami gabinetu, zduszając w sobie odruch, żeby zawrócić i zniknąć. W końcu przygryzł wnętrze policzka, uniósł niepewnie dłoń i zapukał.

– Wejdź!

Weź się w garść! – pomyślał i wszedł do środka.

Jej widok sprawił, że wszystko do niego wróciło. Uświadomił sobie, jak bardzo tęsknił za brzmieniem jej głosu, za zapachem skóry. Za widokiem wesołych ogników w jej oczach. Za odkrywaniem w nich śladów zieleni pośrodku morza błękitu. Za łaskotaniem jej włosów na twarzy, gdy budził się obok niej.

Spojrzała na niego tymi swoimi mądrymi oczyma, które widziały już w życiu zdecydowanie zbyt wiele, i uśmiechnęła się.

– Dobrze wyglądasz – stwierdziła. – Cieszę się, że znów mogłam cię zobaczyć.

Wiele razy układał sobie w głowie, co jej powie, kiedy ponownie się spotkają, jak wyjaśni jej, co czuje i dlaczego odszedł. Jednak w tej chwili zrozumiał, że wszystko jest dobrze i nie wymaga tłumaczenia czegokolwiek.

Usiadł ciężko i schował twarz w dłoniach, próbując ukryć wilgoć oczu.

Jaki byłem naiwny, uważając, że ponad sto lat różnicy wieku nie ma znaczenia, że miłość przezwycięży wszystko. Powinienem wiedzieć od początku, że ona oczekuje po związku czegoś zupełnie innego niż ja. Jednak bycie czymś pomiędzy rozrywką a przyjacielem tak bardzo boli, kiedy ktoś jest dla ciebie całym światem...

Nie wiedział, jak poradzić sobie z tą sytuacją więc wybrał ucieczkę, a teraz znów musiał się z nią zmierzyć.

Poczuł, jak czarodziejka podchodzi i obejmuje go. Przymknął powieki, ciesząc się jej ciepłem i bliskością. Pragnął, żeby ta chwila nigdy nie przeminęła, żeby trwała wiecznie. Minęła za szybko.

Kiedy odsunęła się od niego, uniósł głowę i uśmiechnął się smutno.

– Masz coś mocniejszego? – zapytał.

– Oczywiście – puściła do niego figlarnie oko i wyciągnęła dwa kieliszki oraz karafkę ze złotawym płynem. Popijali w milczeniu, delektując się trunkiem.

Roger zapatrzył się na nią, śledząc grę świateł na jej twarzy oraz na niesfornych, uciekających zza ucha kosmykach kasztanowych włosów. Przez chwilę poczuł się, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżał.

W końcu czarodziejka przerwała milczenie.

– Opowiesz, w jaką kabałę się wpakowałeś, że zdecydowałeś się przyjechać do mnie jeszcze w tym stuleciu?

Łowca westchnął ciężko i zaczął opowiadać. Gdy skończył, Tesa zamyśliła się głęboko.

– Folwark, o którym mówisz, należy do rektora Akademii Magii. Minęło już pewnie z dwadzieścia lat, kiedy zginęła w nim jego córka. Szczegółów nie znam, bo temat szybko ucichł. – Czarodziejka wyglądała na zmartwioną. – Uruchomię kontakty i spróbuję się czegoś dowiedzieć na ten temat.

Nagle zaświeciły jej się oczy i wrócił uśmiech.

– Jestem zachwycona tym, że udało wam się schwytać nocnego wędrowca. Z pół wieku żadnego nie widziałam... na żywo. – Roger pokręcił głową. Tesa potrafiła być czasem niemożliwa.

Czarodziejka podniosła się i wezwała lokaja.

– Przyprowadź do nas pana Nero. Tylko dyskretnie – poprosiła.

Roger podniósł pytająco brwi.

– Mam w domu młodą wychowankę. Nie chcę jej zbytnio narażać, powierzając moje tajemnice – wyjaśniła.

*

Nero poczłapał pełen złych przeczuć za resztą łowców. Trochę go dziwiło, dlaczego nie podzielali oni zupełnie zdenerwowania dowódcy. Wręcz odwrotnie; byli raczej rozbawieni i rozluźnieni.

Może Roger ma składać tej czarodziejce raport, albo coś w tym stylu? Tylko czego on się tak bał? Co najmniej jakby obawiał się jakiejś kary cielesnej. W takim razie szkoda, że raportu nie składa cholerny gnom. Gdyby zaczęła go przypalać, albo obdzierać ze skóry, mógłbym jej nawet kibicować – rozmarzył się.

Po chwili znaleźli się w przydzielonych im pomieszczeniach, złożonych z kilku sypialni połączonych jednym salonem. Nero wymknął się do jednej z nich i z osłupieniem dostrzegł balię wypełnioną parującą wodą. Na łóżku leżał przygotowany dla niego ręcznik i ubranie na zmianę.

– Magia pani Tesseithy ma również praktyczne zastosowania – wyjaśnił Nêsper, zaglądając mu przez ramię. – Wskakuj szybko, zanim ci balia zniknie.

– Ale ubrania mi nie znikną? – zaniepokoił się nocny wędrowiec.

– Dopiero podczas wieczerzy – odparł Vésper poważnym tonem.

Nero spojrzał nieufnie na bliźniaków. Cholera tam wie z tą magią. Najlepiej trzymałby się od niej z daleka, ale widok ciepłej wody był zbyt nęcący. Po chwili wahania zanurzył się w balii.

Kąpiel sprawiła mu ogromną radość. Gdyby umiał, pewnie mruczałby jak kot. Miał wrażenie, że wraz z brudem zmywa z siebie zmęczenie i stres minionych dni. Czuł, jak napięte mięśnie zaczynają się rozluźniać. Przymknął oczy i pozwolił myślom odpłynąć.

W końcu woda zaczęła robić się chłodniejsza, więc z ociąganiem wstał i wytarłszy się, wciągnął na siebie świeże ubranie. Podskoczył zszokowany, gdy zbyt obszerny strój łowcy dopasował się samodzielnie do jego sylwetki.

Mam nadzieję, że faktycznie nie zniknie – pomyślał, oglądając się nerwowo.

Właśnie ułożył się na łóżku, kiedy usłyszał znienawidzony głos:

– Hej, gnojku, wzywają cię.

Nero zsunął się z posłania i pospiesznie przyczepił do przedramienia jeden z noży. Zakrył go rękawem i niechętnie wyszedł z pokoju. W drzwiach salonu czekał ten sam człowiek, który powitał ich przy bramie. Na widok nocnego wędrowca mężczyzna skłonił się nieznacznie.

– Pani prosi o dołączenie do niej w gabinecie. Pozwoli pan, że zaprowadzę?

Złe przeczucia powróciły ze zdwojoną siłą. Nero pokiwał wolno głową i niepewnie ruszył za mężczyzną. Po chwili dotarli do pomieszczenia, w którym zastał Rogera w towarzystwie kobiety. Dowódca łowców sprawiał wrażenie spokojnego i zadowolonego. Po wcześniejszym zdenerwowaniu nie zostało śladu.

Nero zaczął ostrożnie ściągać osłony, starając się wybadać czarodziejkę. Miała w sobie coś niepokojącego – pewien spokój i pewność siebie, którą wyczuwał zawsze u starszych. Nagle skrzywił się, odbierając intensywne emocje pani Tesseithy, przypominające uczucia pięciolatki na widok małego szczeniaczka.

– Och, naprawdę znaleźliście nocnego wędrowca – zachwyciła się czarodziejka, ujmując dłonią jego brodę i przyglądając się oczom.

Nero spiął się i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Zaskoczony i zmieszany zupełnie nie wiedział, jak ma zareagować.

– Tesa, błagam cię – jęknął Roger – to nie zwierzątko.

– Och, proszę, wybacz mi moje okropne zachowanie – zreflektowała się. Odsunęła się od Nero i uśmiechnęła przepraszająco. – Od dawna nie miałam szczęścia oglądać żadnego z was.

– Ja miałem szczęście, nigdy nie oglądać żadnego z was – palnął bez zastanowienia, myśląc intensywnie, jak najszybciej zniknąć z tego domu.

– Wybacz, proszę, starej kobiecie – poprosiła czarodziejka o wyglądzie zadbanej trzydziestki. – Za chwilę zaczniemy kolację, a wolałabym nie wtajemniczać w nasze małe sekrety wszystkich domowników. Chciałam zapytać, czy zgodzisz się na ukrycie wyglądu twoich źrenic pod iluzją?

Nocny wędrowiec zmrużył oczy i przyglądał się czarodziejce nieufnie.

– Gdybyś mogła utrzymać tę iluzję na dłużej, łatwiej byłoby nam się z nim przemieszczać – wtrącił Roger, nie zwracając uwagi na wahanie Nero.

– Oczywiście – zgodziła się czarodziejka.

– Czy inni czarodzieje będą w stanie wykryć iluzję? – zaciekawił się dowódca.

– Nałożę zaklęcia warstwami. Najpierw zmienię źrenice, potem nałożę iluzję blizn, na przykład takich po opatrzeniu, a na to standardowy czar wypiękniający. Jeśli nie będą mieli powodu na drążenie głębiej, pomyślą tylko, że nasz uroczy młodzieniec jest czuły na punkcie swojego wyglądu – powiedziała zadowolona z siebie czarodziejka.

– Świetnie, to zaczynajmy – ucieszył się łowca.

Mam nadzieję, że od tego nie oślepnę – jęknął w myślach Nero, zastanawiając się gorączkowo, jak wysoko nad ziemią znajduje się okno gabinetu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top