Wpis 2: O zgrozo to ten dzień...
07 czerwiec 2014
Wpis 2: O zgrozo to ten dzień... Dzień zagłady ludzkości! Czyli nadeszły Walentynki... [Part II]
Patrzyłam dłuższą chwilę w rozpiski, próbując cokolwiek z siebie wykrzesać i padłam jak długa na biurko, zawalone notatkami. Czarna rozpacz otoczyła całe pomieszczenie, a jego źródłem byłam ja...
- Dlaczego głupie terminy muszą mnie tak bardzo ganiać, czemu?! - Zawyłam z rozpaczy. Odetchnęłam głębiej. - Przynajmniej kretyni nie drą japy ani nie zawracają mi tyłka swoją egzystencją... - Ziewnęłam, przeciągając się niczym kociak. - Spokój cisza... i tona terminów.
Usłyszałam otwieranie drzwi frontowych. Uniosłam brew, gdy dosłyszałam krótką wymianę zdań.
- Ktoś obcy jest u nas... - Wzruszyłam ramionami. - Pewnie ktoś od Veru. - Zerknęłam w notatki. - Co tym razem mamy na odstrzał do napisania...
- T.M. sprawa jest.
W pokoju pojawił się chłopak w o wiele za dużej koszuli, która smętnie zwisała z jego ciała. Ciemne włosy związane w niedbały warkocz, gdzie wyłaziły pojedyncze pasma.
- Acrylicon, a ty nie powinieneś być dopiero w lutym? - Uniosłam brew w górę. - Twoja historia będzie jakoś w kwietniu publikowana, więc co...
- Zardi zrobił z salonu przesłodzoną o 100% wersję domu Barbie. - Wtrącił, nim skończyłam.
Patrzyłam na wilkołaka z lekkim uśmieszkiem. Na pewno sobie jaja ze mnie robi, Zardi nie jest aż takim kretynem, żeby...
- Co? - Zamrugałam powoli.
- Cały salon jest upierdolony w brokacie, przyozdobiony wstążkami, kokardkami, jakimiś uroczymi naklejkami ze zwierzątek i Bóg jeden wie, co jeszcze... - Ziewnął i automatycznie zatkał sobie uszy.
- ŻE CO TEN PALANT ZROBIŁ Z SALONEM??!! - Uderzyłam rękoma w biurko, które rozleciało się na dwie połowy. - ZARDII!!!!
Podeszłam szybkim krokiem do drzwi i wykopałam je z zawiasów. Później ktoś to naprawi. Omiotłam całe pomieszczenie. Acrylicon nie żartował, naprawdę wszystko było... Różowe! Pedalsko różowe! Ruszyłam w stronę Zardi'ego trzymającego w dłoniach stosik serduszek. Niech tylko dorwę tego szmatławca, to zginie śmiercią nienaturalną!
- CO TY KRETYNIE ZROBIŁEŚ Z TYM POMIESZCZENIEM??!! - Wydarłam się, łapiąc bruneta za fraki.
- Ale powiedziałaś, że tak też może być... - Zauważył ostrożnie.
- Masz to natychmiast posprzątać albo to ciebie będą musieli sprzątnąć ze ściany! - Warknęłam, tarmosząc nim jak szmacianką. - To wszystko ma mi stąd zniknąć, rozumiemy się?!
- Ale różowy jest idealny na walentynki! - Zaprotestował, gdy go puściłam. - Nie może tak zostać?
Zirytowana chwyciłam obiema rękoma kominek, upieprzony brokatem i walnęłam nim z całej siły w łepetynę Zardi’ego. Zostawiłam go pod kamieniem, po czym pogroziłam kilkoma rzeczami, które go spotkają, jak nie naprawi wszystkiego, co zmajstrował.
- Dlaczego do cholery muszę pracować z takimi kretynami?!
Tetius przeszedł obok nas, zerknął na Zardi’ego pod kominkiem i najnormalniej w świecie olał go.
- Ta parka jest najdziwniejszą ze wszystkich w moich opowiadaniach... - Mruknęłam.
Acrylicon zagwizdał na palcach w moją stronę, więc obróciłam się do niego zirytowana. Podeszłam szybkim krokiem nadal zdenerwowana po akcji sprzed paru sekund.
- Czego, zajęta jestem... - Burknęłam. Zamrugała zaskoczona widokiem nowego osobnika obok wilkołaka. - Eragon? A co ty tu robisz?
- Mówi, że Veru przysłała go do ciebie. - Wtrącił Acrylicon, zanim Eragon otworzył usta. - Zajmij się nim, a ja idę zabrać dzieciakom kilka skrzynek alkoholu. Cana wykupiła trzy monopolowe, a to nie oznacza niczego dobrego...
- Wybacz za tamto, ale mam trochę drażliwe dni... - Westchnęłam ciężko, gdy wilkołak zniknął. - Nie przejmuj się Acrylicon’em, on tak ciągle znika i pojawia. Jest z Miasteczka Czasu, więc używa paru sztuczek czasowych na przenoszenie się bezszelestnie korytarzami czy czymś tam... - Zakręciłam palcem wskazującym w powietrzu. - Mniejsza, co chce Veru?
- Eee, przysłała mnie z małą misją, bo nudziłem się w domu i kazała wam to przynieść. - Podniósł koszyk. - Proszę, to ja się zmywam.
- Ej, ej, świeżaku, a ty gdzie? - Cana pojawiła się tuż obok z nieodłączną beczką pod ramieniem i uwiesiła się wolną ręką na Eragon’ie. - Imprezka dopiero się zaczęła! Masz! - Wcisnęła mu do ręki butelkę wina. - Na zdrowie. - Klepnęła go mocno w plecy.
- Cana, on jest w ciąży! Nie może alkoholu, pijaczko. - Warknął Rin wychodząc z kuchni. - Idź i lepiej pilnuj dostawy procentów, które sama zamówiłaś.
Cana wymamrotała coś niepocieszona. Głównie bredziła o tym, jak świat wywrócił się do góry nogami, bo nawet facet zajść może w ciąże i wszystko musi pilnować. Kazała Eragon’owi zatrzymać butelkę i zniknęła na schodach, zanim zaprotestował. Pokręciłam głową. Normalność, co? Zerknęłam na Eragona i zanim zdążyłam zareagować, machinalnie pociągnął łyczek z butelki.
- Co ty robisz?! - Mahado zjawił się koło niego.
- Ups, ja tylko... - Eragon odrzucił butelkę do mnie.
Ledwie udało mi się ją złapać i nie rozlać. Dostałam opiernicz od Mahada o rozpijaniu gości, po czym obaj z Eragon’em zniknęli.
- Dlaczego znowu mnie się oberwało?! - Jęknęłam niepocieszona. Westchnęłam, zerkając na koszyk. - RIN!!
- Co jest? - Okumura pojawił się niemal natychmiast. - Eragon już poszedł?
- Taaa, a mnie się dostało od Mahada... - Warknęłam zła i wcisnęłam w jego dłonie butelkę wina oraz koszyk. - Masz, to najpewniej coś z ogródka Mahada albo Veru. Tobie się bardziej przyda niżeli mnie, więc...
- W porządku. - Skinął głową. - Co planujesz zrobić z Walentynkami?
- Jeżeli Zardi nie uwinie się z salonem do końca dnia, to najpewniej odwołam. - Prychnęłam zirytowana.
- Ale obiecałaś! - Jęknął Natsu.
- I tak robicie je od ponad siedmiu miesięcy! - Uniosłam wkurzona ramiona. - Ile można przygotowywać się na jedno wydarzenie?!
- Kazałaś im samym to urządzić, to nie spodziewaj się cudów... - Przyznał Rin szperając w koszyku. - Zresztą teraz to bardziej powinni przygotować wszystko na gwiazdkę.
- Gwiazdka też już była. - Zauważyłam, unosząc brew. - Już mamy nowy rok, od ponad tygodnia.
- Nie do końca. - Natsu uśmiechnął się szeroko. - W końcu jesteśmy w miejscu, gdzie czas płynie inaczej niż na ziemi. To nawet ja wiem.
- Dziwne, że wiesz coś takiego, a nie umiesz zrobić nawet herbaty, nie podpalając połowy kuchni... - Założyłam ręce przed sobą. Natsu oklapł zdołowany. - Mniejsza z tym. Wracam do siebie, a wy nie rozwalcie niczego więcej i... - Rozejrzałam się z niesmakiem po pomieszczeniu. - Weźcie, to wszystko usuńcie, a potem to najwyżej udekorujcie na gwiazdkę, ale macie uwinąć się w ciągu dwóch do pięciu dni, inaczej wypatroszę was i przygotuje gulasz, kapujecie? - Zmierzyłam ich chłodno.
Wszyscy obecni pokiwali machinalnie głowami. Wróciłam do gabinetu. Elfman zajął się już moimi drzwiami, pierdzieląc coś o sile mężczyzny czy coś tam. Machnęłam na niego ręką i wróciłam do notatek. Przejrzałam je uważnie i znów opadłam na biurko zdołowana.
- Pieprzone terminy... - Jęknęłam zrozpaczona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top