Dotyk śmierci #rozdział 7
KWIECIEŃ 2010
Z chudym Arturem znamy się już od miesiąca. Często się spotykaliśmy i rozmawialiśmy. Zaprosił mnie na film do siebie. Od razu się zgodziłam. Czy go lubię? Nie wiem tego, ale wiem że oboje cierpieliśmy i byliśmy podobni do siebie.
Dziś jest sobota. Wstałam koło dziewiątej. Tego dnia szykowałam się dłużej niż zwykle. Z niepewnością podchodziłam do dzisiejszego dnia. Tak jakby przeczucie podpowiadało mi, że od dzisiejszego dnia zależeć będą następne dni. To nie było spotkanie ze zwykłym znajomym tylko z osobą, która mnie rozumie. Założyłam ciemne rurki i czerwoną koszulkę oraz bluzę. Stając przed lustrem nałożyłam podkład, zrobiłam sobie kreski i wytuszowałam rzęsy. Spojrzałam ostatni raz w lustro dziwiąc się czemu jeszcze nie pękło na mój widok. Patrzyła na mnie niebieskooka brunetka. Uśmiechnęłam się drwiąco i z westchnieniem wyszłam z łazienki.
- Wychodzę - powiedziałam do mamy siedzącej w kuchni.
- Wróć niedługo - odkrzyknęła tylko.
Poszłam do korytarza i założyłam trampki. Potem wyszłam i ruszyłam w powolną drogę do niego. Szłam niecałe pół godziny. Droga była piaskowa i mijałam co chwila różnokolorowe domy. Kiedy doszłam do właściwego domu zadzwoniłam do furtki. Wybiegł wysoki blondyn w niebieskiej bluzie i czarnych rurkach. Uśmiechnęłam się na jego widok. Stanął przed furtką uśmiechnięty i mi otworzył.
- Miło cię widzieć - powiedział cicho.
- Mi ciebie również - odpowiedziałam go mijając i wchodząc na podwórko pełne kolorowych kwiatów. Mama Artura uwielbia kwiaty, dlatego jest ich wszędzie pełno. W mojej duszy natomiast ogród jest pełen czarnych uschniętych róż z kolcami.
Zaprowadził mnie do domu. Jego dom był duży, piętrowy w niebieskawym kolorze. Zdjęłam buty w korytarzu i poszliśmy do jego pokoju. Usiadłam wygodnie na kanapie, a on włączył na dużym ekranie jakąś komedię. Usiadł obok mnie i niepewnie się przysunął siadając bliżej. Oglądaliśmy gliniarza z Beverly hills. Co chwila na mnie zerkał niespokojnie. Zaśmiałam się i spojrzałam na niego marszcząc brwi. Już nie czułam się tak pewnie i swobodnie w jego obecności jak jeszcze kilka minut temu. W jego wyrazie twarzy i zachowaniu ciała było coś innego, coś obcego, coś czego jeszcze nie znałam.
- O co chodzi? - zapytałam z niepokojem.
- O nic? - zawahał się lekko. Uniosłam brew przekrzywiając głowę na bok.
- A tak poważnie?
- Ładnie dziś wyglądasz - powiedział się uśmiechając.
- Dziękuję - powiedziałam niepewnie spuszczając wzrok.
Poczułam palce na brodzie i napieranie. Moja głowa się podniosła i spojrzałam w jego szare oczy. Przysunął się jeszcze bliżej, a moje oczy się powiększyły. Pochylił się delikatnie i musnął ustami moje wargi. Zadrżałam, co uznał za aprobatę i natarł ustami na moje jeszcze bardziej. Poczułam się dziwnie, nieswojo, jakbym całowała brata. Nic nie czułam konkretnego, żadnej iskry. I czułam się nie fair wobec Daniela. Kurwa no..! My nawet nie jesteśmy razem, a myślę o nas jak o parze. Poczułam jak jego dłoń znalazła się nad moim kolanem i w szybkim tempie przesuwa się w górę uda, jednocześnie na mnie napierając. Odsunęłam się odwracając głowę i jednocześnie odpychając go od siebie.
- Ja.. - zaczęłam niepewnie. Chciałam powiedzieć, że go nie chcę, że nie chcę aby mnie tak dotykał, ale nie zdążyłam, bo mi przerwał.
- Chyba Cię kocham - powiedział prawie w tym samym czasie. Zadrżałam nie patrząc na niego.
- Jesteś dla mnie przyjacielem Artur. Nic więcej. Jesteś dla mnie jak brat - wyszeptałam. Zacisnął szczękę i odwrócił wzrok.
- Rozumiem - wyszeptał.
- Artur? - zapytałam smutno i niepewnie.
- Nic mi nie jest - wycedził zaciskając dłonie w pięści.
- Może lepiej jak już sobie pójdę - powiedziałam niepewnie wstając.
- Tak. Lepiej będzie jak wyjdziesz - wykrztusił dalej na mnie nie patrząc.
Z westchnieniem i drżeniem opuściłam jego dom. Nie miałam ochoty wracać do domu, więc kluczyłam uliczkami. Zatrzymałam się przy zardzewiałym placu zabaw i usiadłam na huśtawce. Z bezradności popłynęły mi łzy po policzkach. Czuję się koszmarnie. Nie dość, że go zraniłam to i straciłam. Ale dlaczego za tą całą sytuację obwiniam siebie? Prawda jest taka, że to na Danielu mi zależy. To o nim ciągle myślę. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia. Dwie rzeczy mogę powiedzieć z ręką na sercu. Pierwsza - że chyba go kocham, druga - że nie powinnam. Zaczęło się robić zimno przez co zaczęłam drżeć. Objęłam się rękoma i zaczęłam pocierać marznące ramiona. Gdy zaczął zapadać zmrok wstałam i zaczęłam wracać. Mijałam powoli budynki, które przez zachodzące słońce nabierały złowrogiego widoku. Bym się cieszyła na ten widok, gdybym nie czuła się winna. Telefon zawibrował mi w kieszeni. Wyjęłam go i odczytałam wiadomość:
"Przepraszam cię Laura za dziś.
Czy gdyby przypadło ci iść na mój pogrzeb, załamałby ci się pod nogami grunt? Dostając informację, że kilka minut temu moje serce zwyczajnie przestało bić, upuściła byś kubek gorącej kawy, osuwając się przy ścianie w dół? Krzyczałabyś i uderzała pięścią w ścianę, by zabić rozrywający ból? Wpadła byś w atak furii demolując mieszkanie, kalecząc przy tym swoje dłonie od rozbitego szkła? Biorąc do ręki bluzę, wybiegła byś z mieszkania po wódę, żeby ukoić ból? Wypaliła byś całą paczkę papierosów, kręcąc przecząco głową, że to nie prawda, że to tylko głupi sen? Nie wierzyłabyś? Nie mogłabyś się z tym pogodzić? Oszalała byś z tęsknoty za mną i do mnie? Szybko zapomniała byś jaki kolor mam oczu i jak szybko biło mi serce? Rzuciwszy na mój grób białą różę w delikatnym płaczu nieba i zrywającym się wietrze, pożegnała byś się? Odchodząc, potrafiła byś dalej żyć, po prostu, jak gdyby nigdy nic? Żyć jak do tej pory. Normalnie. Potrafiła byś?"
Zesztywniałam po tej wiadomości. Złe przeczucia ogarnęły całe moje ciało. Patrzyłam tępo na ekran i nie wiedziałam co powiedzieć. Stanęłam przed swoją furtką i biorąc głęboki oddech napisałam po długim wahaniu: "nie wiem co bym zrobiła Artur. Ja nic nie czuje". Weszłam powoli na podwórko i dostałam od razu odpowiedź: "Żałuję, że się zakochałem Laura. Żałuję, że się zakochałem właśnie w tobie.. Żegnaj na zawsze.." Zadrżałam na te słowa. Napisałam: "Artur?". Weszłam do domu przeczuwając coś bardzo złego. Zdjęłam buty i pobiegłam do swojego pokoju. Próbowałam dodzwonić się do niego, ale nie odbierał. Chodziłam zdenerwowana po całym pokoju. Po jakiejś godzinie zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Artura, odebrałam drżącymi rękami.
- Artur? Martwiłam się przez ciebie! To nie zabawne tak mnie straszyć - zapiszczałam w telefon.
- Lauro.. - rozbrzmiał załamany głos jego matki. - Artur nie żyje.. Popełnił samobójstwo po twoim wyjściu..
Nie słyszałam dalszych słów, bo telefon wysunął mi się z rąk. Opadłam na kolana i tak klęczałam dość długo. Nawet nie płakałam, bo nie potrafiłam. Klęczałam patrząc się w okno. I tylko to robiłam do rana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top