Dotyk śmierci #rozdział 3
Obudziłam się znów o szóstej. Jedynie co mi nie pogarsza nastroju to myśl, że dziś jest już piątek, piąteczek, piątunio.. Z westchnieniem poszłam wziąć prysznic i się przygotować do szkoły. O 7.32 byłam gotowa do wyjścia. Przemierzając ulice Wołomina i mijając stację znów trafiłam na Kamilę.
- Hej Laura! - krzyknęła podbiegając i się rzucając na moją szyję. - Tobie też nie chce się iść dzisiaj do szkoły tak jak mi?
- Gdybyś miała pojęcie jak mi się nie chce, szczególnie, że dziś jest piątek - powiedziałam narzekając.
- To co powiesz na wagary? - spojrzała na mnie swoimi dużymi brązowymi oczami.
- No nie wiem.. - powiedziałam niepewnie.
- Daj spokój! - powiedziała z siłą w głosie i zaczęła ciągnąć mnie mocno za rękę w przeciwną stronę niż szkoła, jak to ona oczywiście dodając - no chodź tchórzu.. Tylko dzisiaj.. Oj.. No nie daj się prosić.
Spojrzała na mnie tą swoją miną, której nie można było odmówić. Prawdę mówiąc to zawsze jej ulegałam, bo była moją jedyną przyjaciółką. Z westchnieniem zaciągnęła mnie do lasku między domami oddalonego o stację dalej. Żeby można było do niego wejść, trzeba było minąć sklep i iść żwirowatą dróżką, przez którą w butach miało się kamyczki. Już mi się ten pomysł przestał podobać, gdy zaczęły mnie drapać i uwierać w stopy. Kiedy weszłyśmy między pierwsze drzewa Kamila się zatrzymała, by pogrzebać w plecaku.
- Czego szukasz? - zapytałam się jej przyglądając. Uśmiechnęła się do mnie lekko nie przestając poszukiwań.
- Mam - powiedziała w końcu wyciągając paczkę czerwonych Marlboro. Wyciągnęła w moją stronę opakowanie i zapytała - chcesz jednego?
Skrzywiłam się na ten widok, ale wyciągnęłam papierosa i wsadziłam sobie go do ust. Nie lubiłam palić, bo nie lubiłam potem czuć tego smaku kapcia w paszczy. Robiłam to by po prostu to robić, bo mnie to uspokajało w najgorszych momentach. I nigdy nie byłam od nich uzależniona. Wyjęła zapalniczkę i podpaliła swojego papierosa mocno przy tym się zaciągając. Ja zrobiłam to samo i oddałam jej zapalniczkę. Idąc głębiej w las mocno się zaciągałyśmy. Rozmawiałyśmy o wielu rzeczach.. O szkole, książkach, filmach i chłopakach. Papierosy się wypaliły, zanim doszłyśmy do powalonego drzewa i usiadłyśmy na nim. Konar był wilgotny po nocnej mżawce. Wytrzepałam nieszczęsne kamienie z butów, a ona wyciągnęła z torby dwie puszki piwa. Zadrżałam lekko. Wolałabym wypić wódkę niż piwo, ale zbytniego wyboru nie mam. Chociaż, żeby było smakowe to już by było coś, ale te były zwykłe. Zapewne podkradła starszemu bratu. Szkoda, że nie jestem pełnoletnia, wtedy sama bym sobie coś kupiła i na pewno lepszego niż zwykłe piwo. Wyciągnęła rękę z puszką w moją stronę, a ja sięgnęłam po nią. Zabierając rękę przypadkiem zahaczyła o mój rękaw zsuwając go i ukazując rany. Pobladła na ten widok.
- Dlaczego się tniesz? - zapytała w końcu przerywając ciszę między nami.
- Wolę zadawać ból sobie, a nie innym - odparłam beznamiętnie wypijając łyk piwa i nie patrząc na nią.
- Jesteś nienormalna! Powinnaś się leczyć! - wybuchnęła dziewczyna.
- "Drwi z blizn ten, który nigdy nie zaznał ran.." - zacytowałam cicho.
- Co to znaczy? - spojrzała na mnie intensywnie.
- To oznacza, że już żaden lekarz mi nie pomoże - odpowiedziałam na jej pytanie patrząc jej w oczy.
Już więcej nie pytała ani o moje blizny, ani dlaczego to robię. Siedziałyśmy tak do czternastej zanim zaczęłyśmy się zbierać w drogę powrotną. Po pół godzinie byłam w domu. Mama jak zwykle użalała się koleżance jaką jestem okropną córką.. Kiedyś podsłuchałam jak mówiła, że żałuje iż mnie urodziła. W tamtej chwili coś we mnie pękło.. a to COŚ to tak zwane serce. Zamknęłam się po cichu w pokoju i wyciągnęłam kartkę próbując napisać list pożegnalny.
"Cześć mamo! - zaczęłam niepewnie.
Może za często przeklinam, bywam wredna, mam cięte riposty, ale tak naprawdę wrażliwość to dominująca cecha mojego charakteru. Słowa ranią mnie bardziej, niż bym tego chciała. Wszystko, aż nazbyt biorę do siebie. Chociaż staram się być tak cholernie silna, nie potrafię radzić sobie z najprostszymi dla innych problemami. Dostrzegam zbyt wiele rzeczy, których nie powinnam.. Okaleczam się prawie każdego dnia, bo nie umiem już żyć. Głodzę się, bo rówieśnicy przezywają mnie "tłustą świnią". Nienawidzę siebie za to, że nie potrafię być idealna i z charakteru i z wyglądu. Nienawidzę siebie za to, że nie potrafię sprawić, abyś była ze mnie dumna. Zawsze byłam tylko wielkim rozczarowaniem i twoją porażką życiową. Płaczę, kiedy nie mogę poradzić sobie z bólem. Z bólem tak silnym, że rozrywa mnie wewnętrznie. Z bólem tak silnym, że do zminimalizowania go potrzebuję przeciąć swoją skórę. Czasami po prostu żałuję, że mnie urodziłaś. Czasami po prostu chciałabym abyś nigdy do tego nie dopuściła.
Ale chcę ci zadać pytanie..
Czy w ogóle mnie kochałaś? Jeżeli tak to czy nadal mnie kochasz?"
Spojrzałam na kartę niepewnie. Warknęłam pod nosem przeklinając i rwąc ją na małe kawałeczki. Wywaliłam je do kosza znajdującego się w kuchni i wróciłam do pokoju. Moje życie może się wydawać monotonne i nudne, ale prawda jest taka, że.. Ono właśnie takie jest. Podeszłam do półki z książkami. Z pomiędzy dwoma tomami encyklopedii wyciągnęłam pamiętnik i nagryzmoliłam w nim wspomnienia z ostatnich paru dni i moje przemyślenia. Niewiele tego było. Gdy skończyłam pisać ukryłam swoje sekretne życie z powrotem pomiędzy książkami. Życie, które nikogo by nie zainteresowało. Życie, w którym dominuje pustka i brak nadziei na przyszłość. Życie, w którym kreuje własną śmierć. Poszłam coś zjeść dopiero, gdy mama wyszła z koleżanką na dwór. Nie chciałam na nią natrafić. Nie chciałam, by patrzyła na mnie z tym wiecznym rozczarowaniem w oczach. Zrobiłam sobie dwie kanapki i wróciłam do pokoju. Włączyłam telewizję i zaczęłam oglądać "Jak rozpętałem 2 wojnę światową". To jedyny film jaki toleruje w tym klimacie. Nawet nie jest taki zły ten czarno-biały film. Nie wytrwałam do końca, ponieważ zasnęłam. Obudziła mnie młodsza siostra wołając na obiad. Poszłam, usiadłam, trochę zjadłam, resztę pogrzebałam i odstawiłam. Nie miałam ani ochoty na telewizję, ani na słuchanie muzyki. Nawet wyjątkowo nie miałam ochoty na ponowne okaleczanie. Wiem co porobię. Wyjęłam z teczki czystą kartkę i położyłam na stole. Ze szkolnej torby wyciągnęłam ołówek i zaczęłam rysować. Pojawiły się kontury postaci, potem zaczęły powstawać detale. Po dwóch godzinach skończyłam idealny rysunek. Chociaż tylko to jedno wychodzi w moim życiu. Rozebrałam się wciągając piżamę, która składała się z szortów i koszulki z myszką Miki. Położyłam się na łóżku i niedługo potem zasnęłam niespokojnym snem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top