Pamiętnik [wpis 4]
16 maja - właśnie w moje urodziny, zdarzył się koszmar.
Pamiętam, że próbowałem wtedy udawać, że mam gorączkę. Mama jednak kazała mi iść do szkoły. Myślała, ze unikam jakiegoś sprawdzianu. Była w błędzie, bo unikałem mojej miłości, która każdego dnia zadawała mi nowe siniaki. Wtedy pokłóciłem się z nią, rzucając, że wcale o mnie nie dba, a jedyne o co to o romans z szefem. Wkurzyła się mocno i uderzyła mnie. Miałem dość, że nigdzie nie czułem się bezpiecznie, dlatego spakowałem jakieś ubrania do plecaka i wyszedłem z domu.
Nie chciałem iść do tej szkoły. Zresztą nie miałem zamiaru tam iść, bo ani nie miałem humoru, ani moja psycha nie wytrzymywała widoku takiego Dylana. Chciałem odpocząć. Nie miałem jednak ochoty się zabijać, bo byłem pewny, że to skrzywdzi mojego ukochanego. W głębi duszy wierzyłem, że wciąż ma dobre serce. Pewnie gdzieś zakopane, ale było. Nie to, co moje, które było już całkowicie pęknięte.
Poszedłem do baru.
Wypiłem dużo.
Stanowczo za dużo, ale na tyle by pamiętać, że widziałem jak Dylan całuje się z jakąś laską. Zabolało mnie to do takiego stopnia, że wypiłem jeszcze więcej. Patrzyłem w ich stronę, co w końcu zwróciło uwagę bruneta, który przeprosił dziewczynę i zaczął iść w moją stronę. Byłem przerażony. Chciałem uciec, ale promile w mojej krwi mi nie pozwoliły. Udało mi się tylko dociągnąć do wyjścia, gdzie brunet złapał mnie za kaptur mojej zielonej bluzy i popchnął na ziemię.
„Przepraszam, przepraszam, przepraszam"
Właśnie te słowa wypowiadałem jak zaklęcie, byleby oszczędzić sobie bólu. On jednak nie przestawał. Wciąż mnie bił, a gdy stwierdził, że na dzis koniec, to wyrzucił coś, czego do teraz nie mogę wyrzucić z mojej głowy.
„Wszystkiego najlepszego, Tommy."
Po tych słowach zamknąłem oczy i obudziłem się dopiero w szpitalu. Lekarze pytali, co się stało, ale im nie odpowiadałem. Z psychologiem też nie miałem zamiar rozmawiać, ani z matką, która zresztą w szpitalu i tak się nie pojawiła. Byłem sam. I ta samotność mnie zabijała. Czułem jak powoli odechciewa mi się życia w takim świecie. Chciałem w końcu spokoju. Mieć nad czymś kontrolę. Chciałem ją mieć, ale nie mogłem. Być może, dlatego po wyjściu ze szpitala, pierwsze co zrobiłem, to wziąłem scyzoryk w moją dłoń i zamknąłem się w łazience. Byłem przerażony, bo nie miałem pojęcia jak to zrobić, by zadać sobie ból. Gdy jednak pomyślałem o Dylanie i Chucku kreska zrobiła się sama. Syknąłem, czując jak szczypie, ale z każdą kolejną cierpienie odchodziło. Czułem po prostu ulgę.
W końcu miałem kontrolę...
Może nad swoim ciałem, ale ją miałem...
I z każdym kolejnym ciosem, tych blizn było dużo więcej..
„JEDNA KRESKA, BO TO MOJA WINA. DRUGA, BO NIE UMIEM CIĘ NIENAWIDZIĆ, DYLAN."
Wyszeptałem cicho, patrząc na cieknącą krew. Zadziwiające było to jak bardzo czułem się spokojny, gdy zadawałem sobie ból. Z czasem stało się to moją odwieczną rutyną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top