Epilog

Proszę każdą osóbkę czytającą to o wypowiedzenie się na koniec. C:

Słyszałem krzyki tłumu dochodzące zza sceny. Serce waliło mi jak za każdym razem, gdy zbliżał się kolejny koncert. To było to, co w swoim życiu kochałem najmocniej.

Poza jedną dziewczyną.

Gęsia skórka pokryła każdy milimetr mojego ciała, a włoski na karku zjeżyły się z ekscytacji. To była ta chwila.

Zostało niewiele, może dwadzieścia minut do wyjścia. I znowu spotkam tysiące ludzi, dzięki którym osiągnąłem to wszystko.

Za każdym razem przeżywałem to na nowo, jakbym dopiero pierwszy raz miał wystąpić, mimo że nie zliczyłbym ilości koncertów na palcach obu rąk.

Najlepszym uczuciem na świecie była świadomość, że jestem potrzebny do życia ludziom, których nawet nie znam. A tak bardzo chciałbym poznać każdego z nich.

Teraz było tutaj kompletne zamieszanie. Wszyscy biegali, krzyczeli coś do siebie, próbowali dopiąć wszystko na ostatni guzik. Moja ekipa była niezastąpiona, bo to oni zawsze pilnowali, żebym wypadł dobrze.

- Shawn, piętnaście minut. Podpinamy cię - krzyknął jeden z dźwiękowców. Kiwnąłem głową, odstawiając butelkę wody na bok.

Podwinąłem koszulkę, czekając aż dostanę mikrofon i słuchawki, przez które będę słyszał melodię swoich piosenek. Nie lubiłem ich używać, nie chciałem odcinać się od publiczności. Zazwyczaj to oni tworzyli najlepszy klimat, nucąc muzykę.

Stojąc, przyglądałem się każdej osobie, która tu była. Brakowało mi tylko jednej, tej najważniejszej.

Lisa nigdy nie lubiła takich wydarzeń. Hałas i tłok ją przerażał, a ja nie miałem jej tego za złe.

Wspierała mnie przed każdym koncertem i wiedziałem, że gdyby tylko była w stanie, to stała by tu razem ze mną, trzymając moją dłoń.

Coraz wyraźniej słyszałem okrzyki ludzi, którzy przyszli tutaj dla mnie. Serce podchodziło mi do gardła.

Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję.

Przez głowę przebiegły mi wszystkie momenty, kiedy to się zaczynało, a uśmiech mimowolnie wkradł się na moje usta. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że jestem tu gdzie jestem.

Jednak to wszystko miało też swoje minusy, jak każda rzecz na świecie. Moja narzeczona, rodzina i przyjaciele sporo wycierpieli, żebym mógł tu stać.

Trasa za trasą, a koncert gonił koncert i było naprawdę mało czasu na życie prywatne. Ale wiedziałem o tym od początku, zgodziłem się na taki los.

Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, ale wiem, że wtedy byłem egoistą.

Poczułem wibracje telefonu w kieszeni, którego nadal nie odłożyłem. Wyciągnąłem go, sprawdzając kto dzwoni.

Lisa.

Już miałem odebrać, ale mój manager pojawił się przy mnie w mgnieniu oka, posyłając mi karcące spojrzenie.

- Mendes znasz zasady, żadnych telefonów przed koncertem.

- Jasne - mruknąłem, wystukując kilka słów, które wysłałem do dziewczyny.

Nie odpisała, ale wiedziałem, że będzie czekała na mój telefon. A ja dopiero teraz poczułem, jak bardzo za nią tęsknię.

***

- Dziękuje LA, kocham was! - krzyknąłem do mikrofonu, zaraz po tym zbiegając ze sceny. Wiedziałem, że jeszcze długo będę słyszał krzyki zza sceny.

Odłożyłem gitarę na miejsce, ściskając mocno każdą osobę, która przyczyniła się do tego koncertu.

Miałem ochotę śmiać się ze szczęścia, skakać i krzyczeć jednocześnie. Kochałem tu uczucie zaraz po występie.

- To było coś - stwierdził ktoś z ekipy, a ja się z nim zgodziłem.

- Shawn, przez ostatnie trzy godziny twoja siostra dobijała się do ciebie prawie cały czas - Kate podała mi mój telefon, klepiąc po ramieniu. - Świetny koncert.

- Dzięki.

Przetarłem czoło dłonią, próbując złapać oddech. Podświetliłem ekran, a widząc ponad pięćdziesiąt nieodebranych połączeń, zimny pot oblał moje plecy.

Coś się stało?

Coś z rodzicami, moją siostrą? Coś nie tak?

Mnóstwo czarnych myśli pojawiło się w mojej głowie. Aaliyah nigdy nie dzwoniła bez powodu.

Zamknąłem się w swojej garderobie, choć na chwilę dostarczając sobie odrobinę prywatności. Wciąż było tu głośno, lecz nie tak jak wcześniej.

Przyłożyłem urządzenie do ucha, czekając aż po drugiej stronie usłyszę znajomy głos. Wtedy przypomniało mi się, że Lisa też dzwoniła do mnie przed koncertem.

Ktoś odebrał, ale nie usłyszałem zupełnie nic. Zmarszczyłem brwi.

- Aly? - Odchrząknąłem kiedy mój głos zadrżał. Zwalałem to na emocje związane z koncertem.

- S-Shawn - zapłakała. - Tak s-strasznie mi przykro.

- Aaliyah co się stało? - Zacisnąłem dłonie na rogu stołu, czując uderzanie serca w gardle. - Coś zrobiłem?

Wariowałem słysząc ciche łkanie po drugiej stronie. Miałem wrażenie, że głowa mi zaraz wybuchnie, a serce rozerwie pierś. Frustracja ogarnęła całe moje ciało, gdy w dalszym ciągu nie usłyszałem odpowiedzi.

Jedna rzecz przeszła mi przez myśl, momentalnie mnie osłabiając. Musiałem przytrzymać się mocniej, zanim o cokolwiek zapytałem.

- Aly? Coś stało się Lisie? - wyszeptałem do urządzenia, nie dopuszczając tego do siebie.

Wtedy moja siostra na ułamek sekundy uspokoiła się, żeby po chwili wybuchnąć płaczem tak histerycznym, jakby ktoś conajmniej torturował ją właśnie w tym momencie.

- J-ja, o-ona - jąkała się. - Shawn..

- Co się stało? - spytałem zbyt ostro.

- Lisa och-ona - nabrała głośno powietrza, przerywając na moment - Lisa popełniła samobójstwo, Shawn. Nie dało się jej uratować, przepraszam, tak bardzo się staraliśmy, ale..

Zamknąłem oczy, przyjmując ciche słowa dziewczyny jak narkotyk, który zawładnął całym moim umysłem. Nie słuchałem jej dalej.

Zacząłem kręcić głową, brutalnymi ruchami odpychając od siebie powietrze, jakbym chciał wybudzić się z najgorszego koszmaru. Nie zorientowałem się nawet kiedy mój telefon upadł na ziemię, roztrzaskując się z hukiem.

Chwilę później dołączyłem do niego, krusząc się na równie małe kawałki.

Nie myślałem świadomie o tym co usłyszałem, nie zacząłem zastanawiać się co mogło się wydarzyć. Nie płakałem, z moich oczu nie uleciała ani jedna łza.

Nie słyszałem nic wokół siebie, ale zrozumiałem, że wrzeszczę  gdy w pomieszczeniu znalazł się tłum ludzi.

Nie widziałem ich wyraźnie. Zdzierałem sobie gardło, mocnymi pchnięciami odpychając każdego, kto znalazł się zbyt blisko.

Mogli patrzeć, nie obchodziło mnie to. Mówili, ale nic z tego do mnie nie docierało.

Wpadłem w szał, chwytając wszystkie rzeczy, które wpadły mi w ręce. Zabrakło mi siły, żeby podnieść się z podłogi, ale miałem jej wystarczająco, żeby roztrzaskać gitarę o futrynę drzwi.

Ktoś zaczął odciągać mnie od tego miejsca, szarpiąc zbyt mocno.

To było dobre, zasłużyłem na ból.

Wyprowadzili mnie w jakieś jasne miejsce, gdzie lampy oślepiały z każdej strony.

Krzyczałem tak długo, aż zrobiło mi się dziwnie czarno przed oczami, a potem wszystko to zniknęło.

***

Otworzyłem oczy, a pierwszym co zauważyłem była kroplówka przypięta do mojego przedramienia.

Nie pamiętałem co stało się poprzedniego dnia, ani co zrobiłem, że moje obie dłonie zostały zabandażowane.

Uniosłem głowę, napotykając znajome spojrzenie. Jednak nie to, którego tak desperacko pragnąłem.

Otworzyłem usta, żeby się przywitać, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Czułem, jakby ktoś przypalał żywym ogniem moje gardło.

- Nic nie mów. - Aaliyah ucięła, widząc moje próby.

- Twoje bezmyślne zachowanie może doprowadzić do końca twojej kariery, Mendes. - Drugi głos rozbrzmiał w pokoju. Zmarszczyłem czoło, widząc swojego managera. - Nie mamy pewności czy twój głos będzie tak samo sprawny jak przed tym incydentem.

- Naprawdę martwisz się jedynie o jego karierę?! - Szatynka uniosła się z krzesła, ale zdążyłem złapać jej dłoń. Odetchnęła, zajmując miejsce.

- A czym mam się teraz martwić, twoim zdaniem, dziewczynko? Zrezygnuje z kariery i co? - Mężczyzna był widocznie zirytowany, a to nie oznaczało nic dobrego. - Nie przywróci tym życia tej martwej dziewczynie!

Moje ciało zaczęło przypominać sobie wszystko szybciej niż mój umysł. Puls przyspieszył jakbym przebiegł maraton, a pot zaczął spływać wzdłuż mojego czoła.

Dziwny ból wypełnił całą moją klatkę piersiową, dłonie zacisnęły się w pięści i wtedy mój umysł zaczął pracować na pełnych obrotach, wbijając mi w serce niczym ostrza noży, pojedyncze stwierdzenia.

Lisa. Samobójstwo. Za mało czasu. Za późno. Planowała to. Zostawiła mnie. Odeszła. Nie ma jej. Umarła.

NIE ŻYJE.

- Zabijcie mnie - wychrypiałem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie zauważyłem, że w sali pojawiło się więcej osób, które prowadziły ze sobą kłótnie. Teraz wszyscy ucichli, patrząc na mnie z szokiem wymalowanym na twarzach. - Nie. Nie róbcie tego. - Pokręciłem głową, jednym ruchem wyrywając kroplówkę ze swojego ciała. Nie zabolało. - Sam to zrobię.

Podniosłem się z łóżka, zanim ktoś zdążył mnie powstrzymać. Zakręciło mi się w głowie, ale nie miałem się czego złapać.

Upadłem, chwilę po tym znów tracąc świadomość.

***

- Co z moim synem? Czy on wydobrzeje? - ciche pytanie wyrwało się z ust mojej mamy.

Nie otwierałem oczu, postanowiłem tylko przysłuchiwać się ich rozmowie, którą prawdopodobnie prowadziła z lekarzem.

- Ciężko stwierdzić ile czasu minie, zanim Shawn wróci do siebie.

- To samo mówił mi pan dwa tygodnie temu. Czy on w ogóle jest świadomy gdy odzyskuje przytomność? Wie co się z nim dzieje? - zrozpaczony głos wypełnił całe pomieszczenie.

- Nie mamy takiej pewności, pani Mendes. Bardzo mi przykro. - Po tonie jego głosu mogłem stwierdzić, że jest zażenowany. - Chłopak jest w stanie krytycznym, jego ciało odmawia posłuszeństwa. Gdy tylko odzyskuje przytomność wystarczy kilka minut, żeby znowu ją stracił.

- Nie możecie tego naprawić?! Jesteście do cholery lekarzami. Najlepszymi na tym kontynencie - warknęła.

Chciałem na nią spojrzeć, ale wolałem pozostawać w swoim ciemnym świecie, gdzie prawda nie przytłaczała mnie aż tak bardzo jak wtedy, gdy widziałem wszystko dokładnie.

- Nie uleczę ran na jego duszy.

Dźwięk trzaśnięcia drzwiami wypełnił nieprzyjemnie moją głowę. Zacząłem głośniej oddychać, nerwowo zaciskając i rozluźniając dłoń.

- Shawn? Kochanie? Obudziłeś się? - Poczułem delikatnie muśnięcie na swojej dłoni. Wyczułem uśmiech w głosie tej osoby, a jej palce ocierające się o moją skórę sprawiły, że moje serce zabiło przyjemnie pierwszy raz od dawna. - Nie musisz nic mówić.

Uśmiechnąłem się, choć nadal nie mogłem otworzyć oczu. Coś bardzo mocno mnie powstrzymywało.

Poczułem, jak dziewczyna wpłata palce w moje włosy, żeby je rozczochrać. Zawsze tak robiła i choć tego nie znosiłem - teraz wydawało się być to najlepszą pieszczotą.

Trwaliśmy tak kilka minut, aż w końcu przesunęła palcami po każdym punkcie na mojej twarzy, a dłoń ostatecznie zatrzymała na mojej piersi. Pod jej dotykiem biło moje serce.

- Jestem tu z tobą, nie musisz się bać, kochanie - szeptała. - Obiecuję, że już zawsze będę tu z tobą, właśnie w tym miejscu. - Poklepała miejsce w którym trzymała rękę. - Nie obrażę się, jeśli znajdziesz kogoś na moje miejsce. Będę szczęśliwa, jeśli kiedyś jeszcze się spotkamy.

Mimo zamkniętych oczu, czułem jak łzy próbują wydostać się spod moich powiek. Musiałem ją przy sobie zatrzymać, ale kiedy przeciąłem ręką przestrzeń przede mną, napotkałem tylko powietrze.

Złapałem gwałtownie oddech, unosząc się nad materacem. Zamrugałem, gdy dotarło do mnie oślepiające światło zza okna.

- Obudziłeś się! - Aaliyah wykrzyknęła, zrywając się z miejsca. - Proszę cię, nie znikaj znów. Musisz tu z nami zostać.

Pokiwałem nieznacznie głową, oblizując spierzchnięte wargi.

- Zostanę - wychrypiałem tylko, czując jak ogromne zmęczenie przeszywa każdą komórkę mojego ciała. - Postaram się.

***

trzy miesiące później

Lodowaty wiatr oplatał ramiona chłopaka siedzącego na małej, drewnianej ławce. Mimo że był środek marca, on postanowił włożyć jedynie czarną koszulkę z długim rękawem.

Już z daleka można było obstawić, że przeżył w swoim życiu wielką tragedię.

Jego kasztanowe włosy były krótko przystrzyżone, a bursztynowe oczy zostały pozbawione jakiegokolwiek blasku.

Zmarszczki wokół oczu i ust wygładziły się przez brak uśmiechu, jaki wprowadził do swojego życia.

Obojczyki niebezpiecznie odstawały, tworząc z wychodzonymi ramionami idealny wzór szkieletu na szkolne zajęcia.

Przychodził tutaj codziennie, odkąd został uwolniony ze szpitalnego łóżka. Spędzał tu każdy dzień od świtu do zmierzchu.

Nie chciał rozstawać się z ukochaną, czego nikt z jego bliskich nie potrafił zrozumieć. Dali mu czas na otrząśnięcie się, ale nikt nie sądził, że potrwa to tak długo.

Było przecież tak wiele ważnych spraw, które na niego czekały. Jego rozwijająca się w błyskawicznym tempie kariera. Porzucił ją.

Porzucił wszystko co dotychczas tworzyło Shawna Mendesa. Od tamtej pory już go tu nie było. Obiecał sobie to wraz z jej odejściem.

Mimo upływającego czasu ciągle czuł w sercu ogromny ból, jakby ktoś przeszywał go rozżarzonym węglem. Tylko to uczucie upewniało go w tym, że nadal żyje.

Chłopak podskoczył, gdy ktoś ułożył dłoń na jego ramieniu. Odwrócił głowę, napotykając wzrokiem sylwetkę dojrzałej kobiety, którą dobrze znał.

Matka Lisy zajęła miejsce na małej ławce, wpraszając się w ukochaną ciszę Shawna.

- Gdyby ktokolwiek wiedział - Zaczęła mówić, ale szybko urwała. Rzuciła nerwowe spojrzenie chłopakowi, który słuchał ją z zamkniętymi oczami. - Wiem, że bardzo kochałeś Lisę. Dziękuje ci, że ją przed nami uratowałeś.

- Nie uratowałem jej. - Shawn podniósł się nagle z miejsca, czując przeszywającą jego ciało złość. - Niech pani nawet nie próbuje w ten sposób mówić.

- Mam coś dla ciebie.

Brunet zmarszczył brwi, ale w ciszy przyglądał się kobiecie, która teraz wyciągała z teczki plik kopert. Każda z nich była innego koloru, a na jej wierzchu było napisane "Shawn".

- To..

- Od niej. Nie mam pojęcia kiedy i co w nich napisała, ale chyba czeka cię długa lektura. Nie musisz ich brać. Zostawiam je tu.

Po tych słowach odeszła, zostawiając chłopaka na nowo ze swoimi myślami. Wpatrywał się bez mrugnięcia okiem w stos papierów, które teraz wydawały się być dla niego zabójcze.

Nie chciał ich, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę, że rozgrzebią one jeszcze niezaleczone rany.

Zostawił listy od ukochanej w miejscu, w którym położyła je matka Lisy i najszybciej jak potrafił opuścił cmentarz, biegnąc bez tchu do swojego domu.

Nie miał pojęcia, że nie był jedyną osobą w tym miejscu, w tamtej chwili.

***
dziesięć lat później

- Chodzi mi tylko i wyłącznie o to, że się o ciebie martwię, kretynie. - Brunetka prychnęła, zakładając ręce na piersi. - Nie możesz wiecznie być sam.

- Uspokój się, Demetria. - Wywróciłem oczami, odwracając się tyłem do niej na swoim obrotowym krześle. - Przełożyłaś moje spotkanie na później?

- Tak.

- To wszystko, możesz iść.

Zamknąłem oczy, słysząc zamykanie drzwi. Potrzebowałem samotności.

Nie odcinałem się od ludzi całkowicie, ale gdy zbyt długo przebywałem w czyimś towarzystwie zaczynałem wariować.

- Oszalałeś! - Westchnąłem z irytacją, słysząc piskliwy głos swojej asystentki.

- Prosiłem cię o chwilę spokoju.

- Właśnie dostałam raport! - wrzasnęła. - Przekazałeś trzydzieści pięć milionów na fundację, która pomaga ludziom walczącym z depresją?!

- Zrobiłem to - przyznałem cicho, czując narastający ból w klatce piersiowej.

- Dlaczego Shawn? Czy ty masz ze sobą jakiś problem? Masz za dużo pieniędzy? - fuknęła, ale nie potrafiłem na nią spojrzeć.

- Coraz więcej ludzi choruje - stwierdziłem tylko.

- Nie cofniesz czasu, próbując naprawić cały świat, zrozum to. - Jej głos był łagodny, ale mimo to wyczułem wrogi ton.

- Ale mogę sprawić, że żadna osoba nie przeżyje już tego co ja! - Uderzyłem dłonią o biurko, tracąc powoli resztki sił.

Mierzyliśmy się spojrzeniami jeszcze przez chwilę, aż zostałem całkiem sam w swoim biurze na ostatnim piętrze wieżowca, który należał do mojej wytwórni płytowej.

Podniosłem się z miejsca tylko po to, żeby zamknąć drzwi na klucz. Nikt nie miał prawa mi teraz przeszkadzać.

Ułożyłem się wygodnie na swoim krześle, otwierając jedną z potężnych szuflad mojego biurka. Po chwili na blacie wylądowało sporych rozmiarów pudełko.

Uśmiechnąłem się przez łzy, widząc jego zawartość.

- Który to już raz, kochanie? - wyszeptałem do ścian, układając przed sobą wszystkie koperty, zgodnie z chronologią.

Odetchnąłem cicho, próbując się uspokoić, ale nie byłem w stanie. Oblizałem spierzchnięte wargi, przyciskając jeden z listów do piersi.

- Tylko to pozostało mi w całym moim życiu.

Każdy normalny człowiek pomyślałby, że to chore, bo chciałem, żeby moje życie jak najszybciej dobiegło końca.

Dla mnie najgorsze było to, że sam nie mogłem go zakończyć.

Nie w momencie, gdy jedyna osoba, którą kiedykolwiek darzyłem tak szczerym uczuciem, prawdziwą miłością - nie wtedy, kiedy ona pokładała we mnie wszystkie swoje nadzieje.

Więc żyłem. Robiłem wszystko najlepiej jak tylko potrafiłem. Starałem się z całych sił i dawałem z siebie tysiąc procent każdego dnia.

Tylko dlatego, że jeśli naprawdę istnieje coś po śmierci, to chcę, żeby ona była ze mnie dumna.

koniec

~~~~

kochani, to już koniec i przyznam szczerze, że sama jestem w szoku jak to wyszło
jestem dumna, bo zaplanowałam to dokładnie tak i poprowadziłam to od początku do końca po swojej myśli

to ff miało być na początku czymś mało znaczącym, takim zapychaczem w czasie poszukiwania przeze mnie weny do napisania czegoś dłuższego i nie spodziewałam się, że tak zżyję się z tą historią

A wy? Co sądzicie? Ale tak szczerze.

Proszę też, żebyście wyrazili swoje zdanie o epilogu, bo dla mnie było to coś bardzo osobistego i emocjonalnego.

Która scena najbardziej się wam spodobała a która najmniej?

Jakiego zakończenia się spodziewaliście?

Co sądzicie o zachowaniu Lisy i Shawna?

Czy to ff coś dla was znaczyło, czy było po prostu sposobem na zabicie nudy?

Co wam się podobało a co nie w fabule?

Co byście zmienili?

Piszcie szczerze, bo jestem naprawdę ciekawa waszych opinii. W końcu to one znaczą dla mnie najwiecej.

I naprawdę proszę z całego serduszka, żeby wypowiedziała się tutaj każda osoba , która to czytała.

Kocham was i dziękuje, że znów ze mną byliście!

Teraz zamierzam skupić się tylko i wyłącznie na pisaniu "The beauty of our hearts" i doprowadzeniu tego do końca.

Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top