6. Spłonęli

Nastał nowy dzień. Niestety nie otrzymałam żadnej wiadomości od Chrisa... Wiedziałam, że po części to moja wina. Nasza niezgoda nie jest bez przyczyny. Szkoda tylko, że nie da się takich sytuacji naprawić na odległość...

- Jesteśmy! - zawołała Kaśka, gdy tylko dotarliśmy na miejsce.

Wybudziła mnie tym zarazem od zbędnych myśli na teraz. Wujek (znaczy... Jej wujek) podwiózł nas do pobliskiego ośrodka, gdzie są przetrzymywane ocalone od pożarów zwierzęta. Od razu poprawiłam maseczkę, która rzekomo ma mnie uchronić od toksyn w powietrzu i wysiadłam z samochodu.

- Do zobaczenia, dziewczyny! Dzwońcie, jak coś! - zawołał wujek i odjechał, a my mu jedynie odmachałyśmy.

- No to co? - uśmiechnęła się do mnie moja przyjaciółka. - To do dzieła! - i poszła przodem do czegoś w stylu namiotu.

- Ta... - uśmiechnęłam się nieznacznie i powędrowałam za dziewczyną.

W takich chwilach najbardziej mi brakuje takiego przytulenia, jak jakiś rok temu...

- Och, witajcie. Nowi wolontariusze? - spytał nas mężczyzna na wejściu. Na oko miał z trzydzieści lat. Trochę przy kości, a ciemne włosy miał związane w wysoką kitkę.

- Dokładnie! - powiedziała jakże rozentuzjazmowana Kaśka. - Jestem Kate, a to Olive. - pokazała na mnie, na co lekko skinęłam głową z uśmiechem w geście przywitania.

- Mark jestem. Jestem jednym z nadzorujących, jak coś. Dostaniecie rękawice oraz wszelkie wskazówki od Annie. Annie! - zawołał i nagle obok niego pojawiła się dosyć szczupła blondynka, kojąca dosyć długi warkocz w stylu kłosa. - Masz nowe rekrótki.

- Och, jak miło! Jestem Annie. - podała dłoń najpierw Kaśce.

- Ja jestem Kate. - powiedziała z bananem na twarzy.

- Miło mi. - i podała dłoń tym razem mi.

- Ja Olive. - przedstawiłam się łagodnie.

- Miło mi - powtórzyła. - Uzupelniłyście już jakieś formularze?

- Wszystko zostało załatwione internetowo parę dni temu. - odpowiedziała Kasia.

- A to dobrze, to dobrze - zaśmiała się. - Zawsze jestem podekscytowana, jak tu ktoś przychodzi nowy i chce nam pomóc, wybaczcie mój entuzjazm...

- Ale nie ma problemu, same jesteśmy dosyć podekscytowane i pełne energii, żeby pomóc biednym zwierzakom.

No i się zaczęło. Blondynka zaczęła nam wszystko pokazywać i objaśniać jakże dokładnie, ale na dwa razy, ponieważ nie umiała opanować tempa (czyt. "wszystko było w strusim tępie, nie do ogarnięcia na raz").

Spotkałyśmy chyba dziesiątki koal, z czego praktycznie wszystkie miały zabandażowane łapki, kangury no i oczywiście kuoki.

Chyba w Australii są same przyjazne zwierzęta...

Żartowałam. Brrr, pająki mi się przypomniały.

Annie pokazała nam jak się bandażuje łapy i przedstawiła nas niektórym weterynarzom, a na sam koniec opowiedziała o pobliskim lesie, który jedynie w kawałku był spalony przez wybryki natury i dlatego tyle zwierząt przeżyło dzięki interwencji ludzi. Rozejrzałam się ostatni raz po namiocie.

Tych zwierząt razem nie jest chyba nawet sto... To serio jest dużo proporcjonalnie do innych okolic i ośrodków?

- Czy wszystko wiadome? - spytała blodnwłosa, na co pokiwałyśmy głową. - To na sam koniec dostaniecie identyfikatory. Podpiszecie się markerami - dostałyśmy obie te same czarne, grube mazaki. - I zawiesicie sobie na smyczy. - sięgnęła to pobliskiego pudła, szczelnie go zamknęła i podała nam identyfikatory. Gdy tylko już podpisałyśmy je i zawiesiłyśmy, klasnęła w dłonie. - No to witamy w naszej izbie pomocy!

~*~

Dzień był pełen wrażeń... Bardzo mnie zmęczył. Spojrzałam na telefon. U nas jest po dwudziestej pierwszej, czyli w Polsce po czternastej, a w Seulu po dwudziestej. Nadal zero wiadomości od Chrisa. Zastanawiałam się czy do niego napisać przed snem albo zadzwonić... No to już mija jakoś doba, jak nie zamieniliśmy między sobą żadnego słowa.

Obraził się? Ma natłok pracy?

- Czemu patrzysz na pusty ekran?

Zetknęłam na osobę, która weszła do pokoju. Była to Elisa, jedenastoletnia kuzynka Kaśki.

Jej kasztanowe loki przypominają mi jeszcze bardziej o Chrisie...

Spojrzałam znowu na ciemny ekran telefonu, a potem znowu na dziewczynkę, która patrzyła na mnie, jak na kosmitę. No tak. Typowe. Nikt normalny nie podziwia swojego starego telefonu, wzdychając bez powodu.

- Zamyśliłam się, wiesz? - uśmiechnęłam się lekko.

- W książkach ludzie zwykle zamyślają się, patrząc w sufit albo w okno. O wyłączonym telefonie jeszcze nie słyszałam - zaśmiałyśmy się obie cicho. - Gramy z Will'im i Kate w różne gry, nie chcesz się do czas przyłączyć?

- Nie mam ochoty, wiesz? Mam...

- Problem egzystencjalny? Bo tak to wygląda. I tata to nazywa "bólem dupy" i że trzeba po prostu wtedy się ogarnąć i iść do przodu.

Uniosłam brwi. Coś czuję, że Elisa będzie taka sama, jak Kaśka, w dodatku po ojcu. Chyba praktycznie wszyscy w tej rodzinie są bardzo bezpośredni. Ale nie będę ta chwilę w to wnikać.

- Też prawda... Ale się boję trochę. - odparłam, patrząc znowu na telefon i kręcąc nim w dłoniach.

- Jaki? Chodzi o widoki, które zobaczyłaś dzisiaj czy coś innego?

- Mmm... Też. Ale bardziej chodzi o mojego kolegę.

- Uuuuu... - powiedziała typowym dla takich chwil tonem. - Kolegę powiadasz.

- Eli... - jęknęłam bezradnie, a ta padła obok mnie na łóżko ze śmiechem. - Na razie to tylko kolega, okej?

- Aha, czyli NA RAZIE?

Schowałam twarz w pościel, wiedząc, że wpadłam, jak śliwka w kompot. Mogłam się dodawać tych niepotrzebnych słów.

- Dobra, pokaż mi tego NA RAZIE kolegę. Chętnie go zobaczę w sumie.

- Hm... - dobra, nie powiem jej "wpisz sobie w internet "Bang Chan", bo źle wyjdzie". - Dobrze, masz.

Poszukałam jego zdjęcia, a konkretnie zrzutu ekranu z naszej jednej z ostatnich pogadanek przez kamerkę. Dziewczynka spojrzała na niego i się zaśmiała radośnie.

- Wygląda, jak koala! I też na loki, jak ja! Już go lubię - odparła. Nie mogłam ukryć uśmiechu. - I co z nim nie tak?

- Nie odzywa się do mnie już jakąś dobę. - westchnęłam, nie mogąc odkleić oczu od zdjęcia.

- Ej, dlaczego? - dziewczynka była wyraźnie zdziwiona.

- Też nie wiem... Ale generalnie nie odzywałam się podczas lotu tutaj i się zmartwił, a potem Kate mu nagadała, że byłyśmy u kolegi na imprezie. Bo on nie może wiedzieć, że tu jestem, więc wymyśliła na poczekaniu.

- Ale czekaj... Po kolei. Przyleciałyście tutaj, a on nawet o tym nie wie? I Kate coś takiego nagadała?

- Tak. I Chris chyba jest zły i na mnie i na Kate. Ugh, chwilami ten chłopak jest naprawdę uparty...

- Nie wiem... Gdybym się serio martwiła - oho, zaczynają się mądrości jedenastolatki. - To bym i tak pisała non stop. Faceci są dziwni...

- Taaa... - westchnęłam znowu.

- A ty do niego pisałaś? - zerknęła na mnie ze zmarszczki brwiami.

- Właśnie nie mam odwagi. No jeżeli jest zły to wolę, żeby ochłonął. Poza tym takie rzeczy się załatwia lepiej na jakimś spotkaniu...

- No to spotkanie to tak, jak przez kamerkę.

No tak... Dziecko dwudziestego pierwszego wieku.

- No właśnie dla nas nie za bardzo...

- No to wrócisz do domu i sobie pogadacie. Może się przytulicie... - zrobiła zboczoną minkę.

- Nie za bardzo to możliwe, bo mieszka w Korei Południowej i jest poza zasięgiem. No i jest zapracowany. Z reguły, jak ja jem obiad to on ma już późną noc i albo nadal pracuje albo idzie spać.

- Uuuu... - to już było raczej pełne bólu. - No to współczuję. I też bym nie pisała pierwsza. Każdy wie, że faceci powinni pierwsi zacząć rozmowę. - wstała z łóżka i tak po prostu wyszła z pokoju.

No właśnie nie wiem czy nie powinnam zrobić wyjątku...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top