1. Niefortunnie
Wstałam, jak zwykle, jako pierwsza. Moja przyjaciółka, z którą mieszkam, często śpi do oporu. Tak, może to i dziwne. Jednak moi rodzice nie mogą mnie mieć na oku, a na opiekę lekarską się nie zgodziłam. Możnaby powiedzieć, że Kasia jest teraz moją starszą siostrą, mimo tego, że jest ode mnie starsza jedynie o sześć miesięcy.
Wstałam leniwie i pierwsze co, nawet nie zakładając kapci, poszłam w kierunku kuchni. Zagotowałam wodę w czajniku elektronicznym, a potem zaczęłam wyjmować potrzebne rzeczy z lodówki.
Przeciągnęłam się leniwie. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 8:53.
Uznajmy, że nie za wsześnie, jak na wakacje.
Woda się zagotowała. Przygotowałam dwa kubki. W jednej była torebka z zieloną herbatą, a w drugiej torebka z czerwoną. Nie mogę pić herbat ani napojów pobudzających ze względu na moje schorzenia. A przynajmniej rzadko i niewiele...
Wlałam wrzątek do kubków. Następnie usiadłam przy stole, gdzie już był przygotowany glukometr i ciśnieniomierz. Najpierw zajęłam się tym drugim. Ciśnienie normalne. Potem cukier. Trochę poniżej normy. Zaczęłam sobie w głowie kalkulować wszystko.
Czyli jak zjem śniadanie, będzie wszystko w normie. Chyba, że uwzględnimy zmiany nastrojów Kasi.
Wstałam od stołu i skierowałam się po leki, które leżały na parapecie. Włożyłam sobie po jednej tabletce do pojemniczka. Potem ruszyłam do szuflady po inne witaminy. Jak zwykle, razem było siedem tabletek. Moja pechowa liczba, jak to się mówi.
Zawsze mnie ludzie pocieszali, że to nie są tabletki i wcale nie jestem chora, tylko że to są kolorowe drażetki i jestem tak kochana, że zasługuję na słodkości nawet przed śniadaniem.
Kiedyś jednak musiałam odkryć prawdę... Mając siedem lat.
~*~
- Słucham? - spytałam moją przyjaciółkę w sporym szoku.
- No tak! Serio! Koncert Stray Kids w Polsce! Nie wierzysz, prawda? Ja wiem, też nie dowierzam! Czuję się, jak Kordian, którego zabrały chmury ze szczytu góry!
- Mhm, albo Muminki. - podniosłam brew z lekkim rozbawieniem.
- Nie wierzysz mi, to Ci pokażę coś. - szybko wstała z łóżka i podeszła do biurka. Sięgnęła do swojego pamiętnika i wyjęła z niego...
- Oto bilety. Będziemy na samym przodzie, stara. Tuż przy scenie!
Zaczęła piszczeć, unosząc ręce do góry. Uśmiechnęłam się, przytulając do siebie ozdobną, puchatą poduszkę w kolorze mięty.
- Jak to zrobiłaś? - spytałam, gdy dziewczyna trochę się uspokoiła.
- Po pierwsze, miałam pieniądze. Po drugie, znalazłam się w odpowiednim momencie na facebooku, gdzie zobaczyłam jako jedna z pierwszych ogłoszenie. Po trzecie, sama bym nie poszła, jedynie ty jesteś sensem dla którego idziemy. Ba! Idziemy obie! - zaśmiała się zarozumiale, pokazując przy tym język.
- Jak ty mogłaś na mnie wydać tyle kasy...
- Jak ty mogłaś się przyjaźnić z taką suką, jak ja. - powiedziała zbytnio sztucznie, przesłodzonym głosem Kaśka.
- Wcale nie jesteś...
- Jestem. - spojrzała na mnie zdecydowanie, więc się wycofałam, spoglądając z westchnieniem na bilety, które trzymała w dłoni.
- O której mamy tam być? - spytałam, przenosząc wzrok znowu na moją przyjaciółkę.
- Jest dwunasta jakoś, tak? To za trzy, cztery godziny.
- Nawet nie wiem, jak się ubrać. Jak się umalować. Co mam wziąć...
- Ciuchy to nie problem, ja ci pomogę. Makijaż nie za mocny, chłopcy lubią naturalny wygląd kobiet. - puściła mi oczko. - A po pierwsze, pakujesz leki do torebki. Potem się ustali, co jeszcze.
- Racja... - westchnęłam cicho. - No to jakiś obiad na szybko i lecimy z tym koksem.
- Tak! - pisnęła Kaśka, a ja się cicho zaśmiałam. - Zamawiamy sushi?
- No ba. - zaśmiałam się cicho razem z nią.
- Jakie?
- Wszystko jedno.
- Czyli wszystko, co mają... Niech będzie. - usiadła do wiecznie włączonego laptopa i wyklikała jakąś stronę z jedzeniem.
Kasia jest z bardzo zamożnej rodziny. Jej ojciec jest posłem, a matka pracuje w banku. Przez to ma dużo pieniędzy. Ale można się domyślać, że jest zupełnie inna, niż jej rodzina. Jest bardziej, jak jej babcia, która się nią zajmowała aż do matury, gdy się wyprowadziła, przed tym, wyjechałyśmy do Australii, do jej kuzynów od strony mamy.
Ona jest bardzo pomocna jedynie dla mnie. Współczująca i empatyczna, lecz nie wykorzystuje tego do pomocy innym. Wręcz przeciwnie. Bardzo łatwo nimi manipuluje i szybko znajduje w ludziach słabe i lepsze strony. Jest też bardzo szalona i towarzyska, czego nigdy jej rodzice nie zrozumieli.
- Już - powiedziała, patrząc na mnie ukradkiem. - To co teraz?
~*~
Od pięciu minut patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Miałam czarną koszulkę z napisem StrayKids (nie wiem, skąd Kasia miała dwie koszulki), czarne krótkie spodenki i zwykłe trampki, też czarne, ale z kolorowymi sznurówkami. Lubiłam mieszać kolory z czarnym.
- A Ciebie zahipnotyzowało? - spytała Kasia z rozbawieniem, wychodząc z łazienki. Ona miała taką samą koszulkę co ja, czarne spodnie z dziurami na kolanach i białe vansy.
- Nie... - odpowiedziałam zawstydzona, zaczynając poprawiać włosy przed lustrem.
- Zostaw, dobrze wyglądasz. - powiedziała, odpychając mnie biodrem od lustra.
Westchnęłam i już miałam usiąść na łóżku, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spojrzałyśmy na siebie wielkimi oczami.
- Taxi! - krzyknęłyśmy, biorąc obie swoje torebki i wybiegłyśmy z domu.
Rzeczywiście, był to... Listonosz. Ale za nim stała już taksówka. Kaśka uzgodniła z nagłym gościem co trzeba i weszłyśmy szybko do samochodu. Tam podałyśmy adres taksówkarzowi i siedziałyśmy, jak na szpilkach. Przyjaciółka patrzyła to na telefon, to na krajobrazy miasta mijające nas za szybą. Widać, że była zdenerwowana.
Ja raczej byłam spokojna, mimo wielkiego podekscytowania przed zbliżającym się koncertem. Zobaczę wielkie gwiazdy zza granicy. Muszę się wam przyznać, że nie znam tego zespołu za bardzo. Wiem tylko mniej więcej, jakie mają utwory, bo wiele razy mi je puszczała. Jednak nigdy nie wiedziałam jak wyglądają. Nie pokazywała mi teledysków, jedynie czasami zdjęcia jakiegoś Hyunjina, którego wielbi.
Dotarłyśmy na miejsce. Czułam, jakbym miała zaraz odlecieć tam na scenę. Ale nie ma tak łatwo i szczęśliwie.
Gdy tylko wysiadłyśmy z taxówki, napadł nas tłum ludzi... Widocznie nie tylko my postanowiłyśmy przyjechać o trzy godziny wcześniej. Przedzierałyśmy się przez tłumy, aby jakoś dotrzeć na miejsce, gdzie sprawdzą nam bilety i będziemy mogły ze spokojem chodzić, a najlepiej już usiąść na naszych vipowskich wręcz miejscach.
Nagle mi jednak Kaśka coś uświadomiła.
- Ty wiesz co? - spytała mnie, stając w tłumie. Spojrzała na nią zdezorientowana.
- Co?
- To jest kolejka do wejścia, a nie zwykłe tłumy...
Załamałam się wtedy.
To naprawdę kiepski żart, Kaśka.
~*~
- Yeah! - krzyknęła Kasia, wbiegając do sali w kierunku naszych miejsc. Ja szłam spokojnie, nie powinnam się przemęczać.
Po niecałych trzech godzinach czekania, stania, przepychania się i kłócenia się z innymi, dostałyśmy się na widownię wielkiej Areny. Rozglądałam się wokoło. Było już ciemniej, dlatego nie wszystko widziałam detalicznie.
- Hej, nie ociągaj się! - zawołała mnie Kasia, którą cudem usłyszałam w głośnym szumie. Podbiegłam do niej, idąc schodami w dół. Tam po raz kolejny pokazałyśmy dwóm (chyba ochroniarzom) bilety i poszliśmy na swoje miejsca... Których nie było.
- Em, Kasia...
- Nie wiedziałaś, że to będzie na stojąco, prawda? - spojrzała na mnie rozbawiona, jakby właśnie pytała, czy jej żart był naprawdę zabawny.
- Prawda. - powiedziałam zrezygnowana. Nie lubiłam się z nikim kłócić, taka moja natura.
- No to teraz wiesz.
Przewróciłam oczami i obie odwróciłyśmy się do sceny. Wielka scena, gdzie za niedługo będą artyści. W dodatku zaczęły wsypywać się inne nastolatki na vipowską strefę. Niektóre przepychały się, przez co niektóre trafiały na barierki z tyłu, które chroniły kamery.
Zbyt dużo ludzi...
Czekałyśmy z Kasią jeszcze dobre piętnaście minut, zanim weszli artyści na scenę. Pierwszy był ich występ z nowym debiutem... Chyba. Jeżeli dobrze zrozumiałam, co krzyczała do mnie Kasia.
Starałam się nie wyróżniać, ale chyba byłam jedyną dziewczyną, która nie skakała, nie krzyczała i nie śpiewała. Jednak po chwili stało się coś, czego się nie spodziewałam w ogóle...
To on...
Nagle, na krawędź sceny, podszedł jeden z raperów... Czy może wokalistów... Nie wiem, był idealny pod każdym względem.
To on... Ten chłopak z Australii...
Poczułam, jak tłum ludzi zaczyna mnie przepychać na tyły, jakby wyczuły moją chwilę słabości.
To on, ten chłopak z Australii, który zrobił mi zdjęcie...
Poczułam, że zaczyna mnie ściskać w klatce piersiowej i wirować w głowie. Pośród ludzi i zgiełku i ludzi nie potrafiłam znaleźć Kasi.
Moja torebka, tam są leki! O nie... Nie mam torebki...
Szukałam dłońmi torebki, ale nie mogłam jej wyczuć. Prawdopodobnie mi ją ktoś zabrał.
Czułam, jak moja świadomość powoli odlatuje, jak wszystko staje się rozmazane, coraz ciemniejsze. Nogi miękły, jakby się roztapiały przez atmosferę wokół. Krzyki zaczęły się zlewać z muzyką, teraz wszystko było, jak przez szybę, jak przez bańkę, której nie umiem przekłóć. Klatka, która zabierała mi powietrze, światło, orientację. Ból cholerny...
Ból...
Duchota!
Ja się boję!
Ja się boję...
Tracę świat...
Tracę...
Ból...
~*~
Zaczęłam słyszeć jakiś szum.
Czyiś dotyk.
Jakieś spojrzenia.
Przez powieki widziałam inne światło.
Czułam powoli powietrze.
Słuch wracał do siebie. Słuchałam, jak jacyś chłopcy ze sobą rozmawiają. Jednak nie wiedziałam o czym. Otworzyłam oczy...
Chyba nadal śpię, cholera jasna...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top