13
Nico chodził uśmiechnięty cały dzień po tym, jak spędził wieczór z Willem. Uwielbiał blondyna, był jego najlepszym przyjacielem, któremu nawet Percy do pięt nie dorastał. Mógł leżeć w jego ramionach cały czas. Oddychać jego zapachem.
Nie był zakochany, po prostu czuł się przy Willu bezpiecznie, jakby wszystkie troski odchodziły zaledwie od ich dotyku. Wystarczyła mu nawet świadomość, że Solace jest obok, że go wspiera.
Tuż przed szesnastą wszedł do kwiaciarni, tak, jak obiecał przyjacielowi. Przywitał się ze starszą kobietą, poprawiającą doniczki z kwiatami.
– Oh, Nico, kolejny raz po kwiaty? – zapytała uprzejmie. Di Angelo naprawdę lubił tę kobietę. Nie była wredna, jak niektóre staruszki. Kochała swoją pracę, widać było, że to jej pasja. Wiedział, że jest dla Willa jak babcia i mama w jednym. Za to ją uwielbiał. Że opiekowała się jego... Przyjacielem. Nie musiał się o niego martwić, że zrobi jakąś głupotę, kiedy jest z nią.
– Nie. Jest Will? – Pokręcił głową z uśmiechem.
– Tak, na zapleczu. Miał opryskać drzewka. – Czarnowłosy podziękował skinięciem głowy i ruszył do wcześniej wspomnianego pomieszczenia.
Nie widział, że na twarzy staruszki błądził uśmieszek. Wiedziała, że jej pracownik, czy może raczej już wychowanek, jest zakochany w brunecie. Rozumiała to. Di Angelo był tajemniczym osobnikiem, ale również bardzo przystojnym. Nie dziwiła się więc, gdy zobaczyła błysk w oczach Solace'a za każdym razem, kiedy chłopak pojawiał się przy nim.
Wszedł na zaplecze i uśmiechnął się, widząc blondyna, siłującego się z jakąś butlą, czy raczej plastikowym pojemnikiem. Podszedł do niego i przytulił od tyłu, wtulając twarz w jego plecy.
Solace odwrócił się i zaśmiał, widząc i czując tulącego się chłopaka.
– Hej, Nico. – Objął go i pocałował w głowę, po czym odwrócił się do swojego zajęcia. Zarumieniony brunet wskoczył na biurko i wpatrywał się w sprawne ręce przyjaciela.
Lubił patrzeć, jak ten pracuje. Wkłada w to całą swoją siłę, pasję. Patrząc na wykonywaną czynność, zastanawiał się, co właściwie czuje.
Jeszcze całkiem niedawno był pewny uczuć do Willa. Kochał go jak przyjaciela. Ufał mu, wierzył w niego, akceptował jego wady i zalety. Z czasem, kiedy się spotykali, zaczął czuć coś dziwnego. Uścisk w brzuchu, mrowienie w palcach i samowyzwalający się uśmiech.
Brunet nie akceptował niczego, poza przyjaźnią. Ale racjonalne myślenie wzięło górę. Co, jeśli jednak go kochał?
|••••••••••••••••|
Kek, rano jest spokój... *kaszle, nasłuchując lecącego w tle Huntera i odgłosów obijających się naczyń* Tak, jak mówiłam, spokój, więc można pisać.
Wiem, że to na górze jest słabej jakości, ale naprawdę, ciężko jest pisać, kiedy nie możesz skupić uwagi tylko na tym i wymyślaniu ładnych synonimów i układaniu składnych, miłych w czytaniu zdań...
Jeśli chce się wam to czytać, to jestem z was dumna, ale i współczuję.
To do następnego!
See ya!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top