13
Roger przedyskutował sprawę z Tesseithą i postanowił odwlec wyjazd do ruin folwarku. Wieczorem w Vigo odbywał się bal, organizowany przez jednego z członków Rady Gildii. Czarodziejka została nań zaproszona. Łowca szczerze nienawidził takich imprez, choć wielokrotnie w nich uczestniczył. Stanowiły niepowtarzalną okazję do zbierania informacji, z której zdecydowali się skorzystać i tym razem.
Zaraz po śniadaniu Vésper wyruszył do karczmy Na Rozstaju; Fillin miał tam na nich czekać po zdaniu raportu w twierdzy i zapewne zaczynał się już niepokoić. Zodanowi udało się jakoś namówić Wilarda i Nêspera na wspólny trening i teraz dawał im wycisk. Roger zgarnął ze sobą Nero i razem udali się do biblioteki na spotkanie z Tesseithą.
Kiedy tylko dotarli na miejsce, nocny wędrowiec przycupnął na parapecie. Przypominał tym Rogerowi kota, który w każdej chwili jest gotów czmychnąć za okno.
Łowca zapadł się z przyjemnością w jednym z foteli i rozejrzał po pomieszczeniu. Wiązało się z nim tyle wspomnień... Miało w sobie coś kojącego, niesamowicie przytulnego. Duże okna, zasłonięte ciężkimi, ciemnozielonymi kotarami, zapewniały stłumione światło. Przed prostym, kamiennym kominkiem ustawiony był mały stolik z ciemnego drewna i trzy wygodne, skórzane fotele. Pod ścianami stały regały książek, wysokie aż po sufit. Niektóre księgi cieszyły oczy pięknymi, skórzanymi oprawami, zdobionymi złotymi napisami, inne, stare i podniszczone, nie przykuwały zbytniej uwagi. Znajdowały się tam również zwinięte manuskrypty oraz stosy różnych zapisków.
Kiedyś spędzali tu długie godziny rozmawiając, lub po prostu czytając w cieple kominka. Roger kochał te chwile z nią, wypełnione ciszą, kochał widok jej oczu, w których odbijał się blask płomieni... Potrząsnął głową, odganiając smutne myśli. Prowadziły donikąd.
Rzucił szybkie spojrzenie w stronę nocnego wędrowca. Czuł się niezręcznie, gdy tylko przypominał sobie o jego zdolnościach. Ten jednak wpatrywał się z uwagą za okno, ze złośliwym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
Pewnie Wilard dostaje wpierdol od Zodana – pomyślał Roger.
Rozchmurzył się, przyjmując kieliszek od Tesy. Nero potrząsnął głową, więc czarodziejka usiadła w fotelu. Gdy uniosła dłoń w toaście, w jej oczach zatańczyły wesołe iskierki, a usta rozciągnęły w drapieżnym uśmiechu. Roger upił trochę, czując na sobie jej intensywne spojrzenie. Poczuł, jak robi mu się gorąco. Cholerny empata...
Wolał nie zastanawiać przy nim, jakie fantazje rodzą się w głowie Tesseithy ani jakie budzą się w nim samym. Zamiast tego skupił się na zadaniu.
– Myślę, że to dobry moment na zabezpieczenie runami naszej broni – odezwał się. Wspomnienie bezsilności, jaką czuł w konfrontacji z upiorem, wciąż ścinało mu krew w żyłach. Tym razem pragnął być przygotowany.
– Sporządzę narzędzia grawerskie – zaoferowała się czarodziejka. – Zaklnę je w taki sposób, że będą ryć w stali, jak w świeżej glinie.
Nero wyraźnie zaświeciły się oczy na tę propozycję.
– Bardzo by mi to pomogło – powiedział. – Dziękuję.
– Świetnie, przygotuję je jak najszybciej. Mogłabym obserwować cię przy pracy? Ogromnie mnie to interesuje – poprosiła Tesa.
Nero kiwnął głową i odwrócił się z powrotem do okna.
– Skontaktowałam się wczoraj wieczorem z moim przyjacielem z Akademii. Ponoć jakiś czas temu wydarzyło się coś, co mocno poruszyło rektora. Wziął kilka dni wolnego i zniknął z uczelni. Podobno udał się do swoich starych posiadłości pod miastem. Co dziwniejsze, zabrał ze sobą kilkoro bliskich współpracowników, a część magów z jego stronnictwa zaczęła być bardziej aktywna w terenie. Niestety, mój znajomy nie wiedział, co się za tym kryje, ale obawiam się, że ma to związek z naszym problemem – podsumowała czarodziejka.
– Niedobrze – zmartwił się Roger. – Jeśli faktycznie tam jest, nie będziemy mogli swobodnie poruszać się w okolicy folwarku.
– Zobaczymy, co uda nam się ustalić wieczorem – powiedziała Tesa. – Jeśli w sprawę jest osobiście uwikłany rektor, nie będę mogła otwarcie wam pomagać. Zastanawiam się, czy nie poprosić Catriony, żeby wam towarzyszyła. Jest młoda i niedoświadczona, ale ma wielki talent.
Roger przypomniał sobie zagniewaną pannę z wczorajszego wieczoru. Będą z tego same problemy – jęknął w duchu. Poczuł na sobie spojrzenie nocnego wędrowca i spojrzał w jego stronę. Nero wyglądał, jakby połknął coś kwaśnego.
– Wybacz, Tesa, ale to chyba nie najlepszy pomysł – zaczął delikatnie łowca. Czarodziejka przerwała mu gestem dłoni.
– Z tego, co mówiliście, w wydarzenia sprzed lat uwikłana była magia. Więc wybaczcie, ale bez pomocy maga nic mądrego nie wymyślicie. Wiem, że dziewczyna ma wszystkie grzechy młodości: temperament, upór i przeświadczenie o własnej nieomylności, ale ma też duszę wojowniczki i jeśli tylko uda wam się współpracować, będzie dla was dużą pomocą.
– Mam nadzieję, że Filin dojedzie wieczorem. Są w podobnym wieku, może się dogadają – westchnął Roger i zerknął na wciąż skrzywionego nocnego wędrowca – bo na Nero raczej nie mamy co liczyć.
– Nero raczej nie jest w jej wieku – powiedziała Tesa, uśmiechając się tajemniczo.
Roger podniósł pytająco brew, ale nie drążył tematu.
– Puszczę chłopaków wieczorem do Vigo, niech się przejdą po karczmach i popytają – stwierdził.
– Pojadę z nimi – odezwał się niespodziewanie Nero. – Sprawdzę, jakie nastroje panują w mieście.
***
Rodzice wyjechali wcześnie rano, pozostawiając Catrionę samą z jej wątpliwościami i wzburzeniem. Dziewczyna szła właśnie w kierunku stajni, kiedy znalazł ją lokaj – ciocia prosiła do biblioteki. Młoda czarodziejka westchnęła ciężko, odkładając przejażdżkę konną na później. Miała nadzieję, że galop po lesie pozwoli jej się uspokoić i oczyścić myśli. Musiała poważnie porozmawiać z Tesseithą, ale dotąd nie miała ku temu okazji. Ciągle kręcił się wokół niej ten przeklęty łowca.
Może teraz się uda?
Niestety gdy tylko otworzyła drzwi, wiedziała już, że nic z tego nie będzie. W pomieszczeniu znajdował się ten bezczelny, blady typ, którego omal nie usmażyła przy kolacji. Ciocia w pierwszym momencie nawet jej nie zauważyła. Wpatrywała się w niego roziskrzonym wzrokiem, kiedy rysował coś na sztylecie.
– Poczekasz chwilę, moja droga? – szepnęła przejętym głosem, nie podnosząc wzroku.
Dziewczyna podeszła do okna i stanęła, oparta o ścianę. Coraz mniej rozumiała z zachowań cioci i jej upodobań do mężczyzn. Po chwili chłopak oddał nóż i poszedł pogrzebać w stercie broni, którą ktoś porzucił na środku pomieszczenia, zupełnie nie zwracając uwagi na obecność młodej czarodziejki.
– Wybacz kochana, już do ciebie idę.
Tesa podeszła do wychowanki, podając jej kilka książek.
– Moja droga... – zaczęła.
Catriona spięła się lekko, słysząc poważny ton. Zniknęło gdzieś wcześniejsze podekscytowanie. Oczy cioci były skupione i zatroskane.
– Istnieje duża szansa, że będę zmuszona poprosić cię o pomoc w sprawie, nad którą pracuję wspólnie z oddziałem Rogera. Chodzi o ekspertyzę magiczną na miejscu zbrodni. Ponieważ sprawa jest delikatna, prawdopodobnie nie będę mogła się tam pojawić osobiście – wyjaśniała Tesseitha.
Dziewczyna poczuła, jak jej serce zaczyna bić szybciej. Niechęć i zdegustowanie ustępowały pod wpływem ekscytacji. Oczy się zaświeciły, a nieśmiały uśmiech wypłynął na usta. Cat uwielbiała zagadki i tajemnice. Na chwilę zapomniała nawet, że musiałaby współpracować z łowcami czarownic.
– Żeby móc rozeznać się w aurze magicznej tego miejsca, chciałabym, żebyś poczytała trochę o magii Pustkowia. Wiem, że jest to temat, którego nie porusza się na uczelni, ale wiedza w tym zakresie będzie niezbędna.
Catriona rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Nigdy nie słyszała tej nazwy. Dochodzenie na temat morderstwa związanego z mało znanym rodzajem magii... Jej wyobraźnia już zaczęła pracować na wysokich obrotach, podsuwając coraz to nowe domysły.
– Będę szczerze zobowiązana, jeśli zapoznasz się z tematem do jutra – poprosiła ciocia z niewinnym uśmiechem.
Dziewczyna spojrzała z niedowierzaniem na sześć grubych tomów, które trzymała w rękach i poczuła nagle, jak jej zapał maleje.
– Postaram się – obiecała słabo i wyszła z biblioteki, odnotowując w pamięci, że łowca nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. Cham!
Udała się do swojego pokoju zaciekawiona, co właściwie ciocia dała jej do czytania. W akademii uczyła się już na temat teleportacji, ale nikt nie wspomniał o Pustkowiu.
– „Podstawy teoretyczne tworzenia wrót", „Tam i z powrotem, czyli esej filozoficzny na temat światów równoległych", „Docierając do prawdy – zapiski kata", „Magiczne badania zasłony", „Trzeci kongres naukowy na temat różnych aspektów podróży magicznych", „Zaklęcia teleportacyjne w praktyce." – przeczytała dziewczyna, rozkładając księgi na łożu.
Postanowiła przerzucić najpierw pobieżnie każdą z pozycji, żeby zorientować się w tematyce. Nawet nie zauważyła, kiedy temat wciągnął ją bez reszty.
***
Wilard przyjął zadanie zbierania informacji po karczmach z dużym ukontentowaniem. Jego świetnego humoru nie popsuł nawet Nero, który przyczepił się do nich z niewiadomego powodu. Może bał się zostawać w jednym domu z Tesseithą? W sumie słusznie. Kto wie, jakie fantazje mogą jej przyjść do głowy. A ten głupek Roger znów robił do niej maślane oczy.
Na szczęście nocny wędrowiec dojechał z nimi jedynie do murów miasta, zostawił im konia i zniknął, nie psując wieczoru widokiem swojej gęby. Gospoda niedaleko rogatek miasta, którą jako pierwszą wzięli za cel, była stara i obskurna, ale dolatywały z niej gwar i śmiechy. Klientelę stanowili głównie dość podejrzanie wyglądający mieszkańcy Vigo, element z biedniejszych dzielnic, kilku zbrojnych, jacyś podróżni oraz grupka podpitych żaków. Łowcy rozejrzeli się po sali i dosiedli do stołu, przy którym siedziało już kilku groźnie wyglądających mężczyzn.
Chwilę potrwało, zanim podeszła do nich zabiegana kelnerka.
– Co podać szanownym panom? – zapytała zmęczonym głosem.
– Po kuflu piwa, słodziutka, i coś na zagrychę – zagrzmiał Wilard, usadawiając się wygodnie.
Nêsper z Zodanem zdążyli w międzyczasie wyciągnąć kości do gry. Po chwili na stole pojawiło się piwo, świeży chleb ze smalcem i suszone ryby. Wilard opróżnił ciągiem pół kufla, otarł przedramieniem usta i beknął głośno.
– Co nowego, panowie? – zagadnął do mężczyzn siedzących obok – Dawno nas tu nie było.
Jeden z zapytanych spojrzał na niego spode łba.
– Nic nowego, po staremu – rzucił na odczepne.
Wilard jednak nie dawał się tak łatwo zbyć. Przysunął się do rozmawiających, jak gdyby byli starymi znajomymi i konfidencjonalnym tonem powiedział:
– Spotkaliśmy po drodze poszarpanego trupa. Biedak miał na ciele jakieś dziwne, czarne plamy – powiedział cicho, rozglądając się ukradkiem po sali.
Reakcja, którą mężczyźni starali się ukryć, utwierdziła łowcę w przekonaniu, że temat nie jest im obcy.
– Nic takiego się tu u nas nie zdarzyło – powiedział rozmówca, ucinając temat.
– Ludzie na trakcie gadają, że w starym folwarku zło się przebudziło. – Łowca nie dawał za wygraną.
– Ludzie dużo gadają – warknął drugi zbrojny złym głosem.
Wilard westchnął i zabrał się za jedzenie, obserwując, jak Nêsper przeniósł się do baru i zagaduje kelnerkę.
– W sam raz na czas – ucieszył się, gdy bliźniak wrócił, niosąc nowe kufle.
Po jakimś czasie łowcy, będąc już w świetnych humorach, przenieśli się do kolejnej karczmy. Tym razem udało im się dosiąść do bardziej rozmownego towarzystwa.
– Sam nie widziałem, ino plotki słyszałem. O trupach, co to je śmierć swą czarną ręką dotknęła. Ludzie powiadają, że to kara bogów, ale myślę, że to Gildia Magów wypuściła jakieś paskudztwo z tych swoich pracowni alchemicznych – zwierzał się Wilardowi półgłosem kupiec. – Przypomina mi to sytuację sprzed lat. Klątwę z Rogil.
Wilard spiął się. Mięśnie na jego twarzy zadrżały, choć udało mu się zachować wyraz uprzejmego zainteresowania. Doskonale pamiętał to, co wydarzyło się w Rogil. Przez lata budził się z krzykiem, śniąc wciąż ten sam sen – ukochane oczy, pokryte trupim bielmem, maleństwo, któremu niedane było przyjść na świat, stosy trupów i odór palonych ciał.
– Zaraza jakaś całe miasto wtedy usiekła. Wszyscy byli bezsilni i dziwem jakimś poza mury się nie wydostała. Toż to z daleka magią jakową śmierdzi. – Kupiec dał znak Wilardowi, aby ten nachylił się bliżej do niego i kontynuował konfidencjonalnym szeptem – Ponoć winnych nie znaleziono i sprawa ucichła, ale lud nie jest głupi. Lud swoje wie. Te czarowniki zakichane ino w swoje kiese patrzą, a życie prostaczków nic dla nich nie znaczy. Dawniej to król miał jeszcze nad nimi jako taką kontrolę. Teraz władca słabnie, a ci głowy podnoszą i już królestwo zaczynają szarpać, ścierwojady jebane. A o następcy tronu, to aż strach myśleć – powiedział, odsuwając się.
Gdyby wiedział, że przyszło mu rozmawiać z łowcą czarownic, pewnie by ze strachu trupem padł. Dobrze, że Tesa nam te wdzianka trochę magicznie przerabiała – pomyślał Wilard, ciesząc się, że rozmówca w końcu się wyprostował i przestał chuchać mu prosto w twarz smrodem cebuli i pogniłych zębów.
Kupiec otarł spocone czoło jedwabną chusteczką, która pamiętała lepsze czasy.
– Strach teraz interesy robić, a ja córki mam na wydaniu – westchnął. – Gildia panoszy się coraz bardziej. Wolę nie myśleć, co to będzie, jak król w końcu zemrze.
Mężczyzna pociągnął solidnie z kufla. Wilard oczywiście nie był gorszy i ochoczo wlewał w siebie złotawy płyn. Nêsper czarował karczmarkę przy barze, a Zodan prowadził ożywioną rozmowę ze strażnikami kupca.
W pewnym momencie łowca poczuł, że jego pęcherz gwałtownie domaga się uwagi. Wstał ze stęknięciem i wyszedł na zewnątrz. Było już zupełnie ciemno, więc, nie zawracając sobie zbytnio głowy przyzwoitością, skręcił za róg karczmy. Właśnie zawiązywał spodnie, gdy poczuł za sobą czyjąś obecność. Zanim zdążył się odwrócić, w jego czaszce eksplodował ból.
*
Wilard dochodził do siebie powoli, czując jak rwie go we łbie. Otworzył oczy i jęknął. Zorientował się, że leży na wilgotnej podłodze w jakimś ciemnym, śmierdzącym stęchlizną miejscu. Próbując się podnieść, poczuł, że jest związany.
No, to się, kurwa, porobiło.
Postarał się ułożyć możliwie najwygodniej i zamknął oczy, czując bolesne dudnienie w głowie. Nie bardzo pamiętał, co się stało ani jak znalazł się w obecnej sytuacji.
Nie było mu dane leżeć długo. W pewnym momencie usłyszał kroki, a mrok rozświetliło światło płomienia. Zakapturzona postać wsadziła pochodnię w uchwyt na ścianie i kucnęła obok łowcy. Wilard syknął, gdy nowoprzybyły szarpnął go za włosy, odchylając głowę w tył. Spojrzał w złe oczy człowieka, którego szpetnej gęby nigdy wcześniej nie widział. Mężczyzna puścił go, wstał i kopnął w brzuch. Wilard zwinął się w kłębek, jęcząc. Posypały się kolejne kopniaki, wywołując kolejne eksplozje bólu. W końcu bicie ustało. Łowca łapał urywany oddech, aż fala cierpienia, zalewająca jego ciało, stopniowo zelżała.
Oprawca ponownie kucnął i wyjął nóż. Przejechał palcem w poprzek ostrza i uśmiechnął się paskudnie. Wilard zacisnął szczęki. Jego serce trzepotało w piersi, jak przerażony ptak.
– To było na przywitanie. Żeby nam się raźniej gawędziło – powiedział mężczyzna.
Łowca wzdrygnął się na dźwięk jego zimnego, ochrypłego głosu.
– Spierdalaj – warknął. Przez strach ściskający gardło zabrzmiał jednak słabo, piskliwie. Splunął dla poprawy efektu. Nie trafił. But wylądował na jego twarzy, docisnął ją w ziemię.
– Zadawałeś ciekawe pytania – wysyczał zakapturzony mężczyzna. – Chcę wiedzieć, co wiesz i dla kogo pracujesz. Mam nadzieję, że zdążysz wszystko wyśpiewać, zanim potnę cię na kawałki.
Zdjął nogę, pochylił się i przygniótł kolanem żebra więźnia.
Wilard poczuł nóż wbijający się w plecy. Szarpnął się, zawył z bólu. Ostrze rysowało po kości, rozcinało tkanki, przesuwało się wolnym, wystudiowanym ruchem.
– Jebany sadysta – wyrzęził łowca.
Odpowiedział mu złowieszczy śmiech. Kolejna fala bólu. Łowca wcisnął twarz w posadzkę, starając się nie wrzeszczeć. Ciepła krew ściekała po skórze.
– Kto cię wysłał?
Cichy szept prosto do ucha. Oddech łaskotał, wzbudzał odrazę. Kolejne cięcie. Wilard wygiął się spazmatycznie. Zapach krwi mieszał się z wonią stęchlizny.
To się, kurwa, dobrze nie skończy. Nie chcę tu zdychać.
Bezsilność wyzwalała przerażenie zmieszane z wściekłością.
Oprawca wolnym ruchem wyciągnął nóż, uniósł go na wysokość oczu i przyglądał się skapującej krwi. Wykrzywił twarz w chorej parodii uśmiechu. Przeniósł spojrzenie na łowcę. Szybkim ruchem wbił ostrze w jego ramię i obrócił nim, wyrywając z gardła przesłuchiwanego skowyt bólu. Szarpnął i przeciął mięśnie aż do łokcia. Jego cichy śmiech zmieszał się z chrapliwym oddechem więźnia.
– Nie musisz się spieszyć z odpowiedzią, mamy dla siebie całą noc – powiedział niemal z czułością.
– Pierdolony psychol!
Człowiek z nożem podniósł się i znów kopnął łowcę w brzuch. Wilard zwinął się, lecz w tej samej chwili podkuty but trafił go w brodę, odrzucając głowę w tył i przynosząc zbawienną nicość.
Łowca odzyskał zmysły zdecydowanie zbyt szybko. Fale cierpienia szarpały każdym nerwem. Uchylił powieki i dostrzegł kucającą przed nim postać. Mężczyzna, przestał bawić się nożem i uśmiechnął radośnie.
– Obudziłeś się.
Zimna stal dotknęła policzka Wilarda, zapiekła, rysując krwawą linię w kierunku oka.
– Co powinienem odciąć ci najpierw? – zastanawiał się oprawca na głos. – A może wyłupić... – Urwał nagle, słysząc hałas za drzwiami.
Urwany krzyk, odgłos padającego ciała. Zerwał się na nogi w momencie, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Błysnęła stal. Przesłuchujący zwalił się na ziemię z nożem sterczącym w oku.
Wilard jeszcze nie dowierzał. Jeszcze nie chciał dopuścić do głosu ulgi i nadziei. Szczupła postać podeszła bezszelestnie i rozcięła mu więzy. Łowca rozpoznał nocnego wędrowca.
– Szybciej się nie dało? – wychrypiał.
– Dało się – odpowiedział Nero ze złośliwym uśmieszkiem.
Zabiję gada – pomyślał Wilard bez cienia złości.
Nigdy by się nie spodziewał, że ucieszy się na jego widok. Wstał z trudem, zachwiał się. Nero znalazł się przy jego boku, przytrzymał. Wilard chciałby móc się wyrwać, powiedzieć z dumą, że pójdzie sam. Nie był w stanie, nie miał nawet sił samodzielnie ustać. Ruszyli w stronę korytarza.
Łowca spróbował się rozejrzeć, lecz w półmroku niewiele widział. Odór krwi był jednak bardzo silny, a na ziemi majaczyły zwłoki.
Gnojek musiał urządzić tu niezłą jatkę. Dobrze, że tym razem jest po naszej stronie – pomyślał.
W końcu wyszli na świeże powietrze. Znajdowali się w dzielnicy rzemieślniczej, w jakimś opuszczonym magazynie.
– Jak mnie tu znalazłeś? – zdziwił się Wilard.
– Darłeś się jak baba, ciężko byłoby cię przegapić – odpowiedział Nero z dziwną jak dla niego wesołością.
Łowca łypnął na niego spode łba.
– Kręciłem się po okolicy i wyczułem silne emocje ze strony gospody, w której przebywaliście – odpowiedział nocny wędrowiec już poważniej. – Zanim dotarłem, straciłeś przytomność, a zbirów tu tyle, że w kilku miejscach musiałem sprawdzać. Dopiero, jak się ocknąłeś, mogłem namierzyć twoją sygnaturę – wyjaśnił, ciągnąc za sobą coraz bardziej zwisającego łowcę.
– Moje co? – stęknął ranny, niewiele rozumiejąc.
Nagle usłyszeli stukot podkutych kopyt. Wilard, spiął się, spróbował wyprostować. Zza rogu wyszły dwie postacie, prowadząc konie – Zodan z Nêsperem. Z ulgi zakręciło mu się w głowie.
Chudy podszedł szybko, chwycił rannego z drugiej strony.
– Zwijajcie się stąd, ja jeszcze powęszę wokół tego magazynu. Spotkamy się u czarodziejki – powiedział Nero.
Wilard spojrzał za nim, lecz ten rozpłynął się już w ciemnościach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top