10
Staruszek tkwił w starym, wysłużonym fotelu i niecierpliwił się coraz bardziej. W ręku trzymał starą księgę, jednak zupełnie nie mógł się na niej skupić. Kiwał machinalnie stopą, w rytm upływającego czasu. Z uwagą obserwował swojego gościa, siedzącego na podłodze, pośrodku sporej sterty notatek.
Minęła już prawie trzecia świeca, odkąd mężczyzna rozpoczął przeglądanie zapisków. Od tego czasu nie odezwał się ani słowem. Popijał jedynie kawę i pocierał w skupieniu tę swoją absurdalnie młodą buźkę. Choć znali się już od kilkunastu lat, mężczyzna wciąż wyglądał tak, jakby dopiero niedawno wkroczył w drugą dekadę życia. Przez szczupłą budowę, rozczochrane, jasne włosy i skromne, wiecznie wygniecione odzienie łatwo było go zlekceważyć. Sam kiedyś popełniłem ten błąd – przypomniał sobie starzec.
Poruszył się niespokojnie w fotelu, tłumiąc chęć zerwania się na nogi i krążenia wokół niewielkiego pomieszczenia. Nie chciał niepotrzebnie rozpraszać czytającego towarzysza. Nie mógł się jednak doczekać jego opinii. Opinii na temat, który zupełnie nim zawładnął i od dłuższego czasu spędzał sen z powiek. Przeglądane właśnie notatki stanowiły owoc niezliczonych dni i nocy, podczas których stary mag bezowocnie próbował rozwiązać stojący przed nim problem. Jeszcze nic nigdy nie sprawiło mu takiej trudności.
Wreszcie gość podniósł głowę i zapatrzył się na maga. W jego jadowicie zielonych oczach, których rzadko sięgał uśmiech, było coś niepokojącego. Starzec odnosił zawsze wrażenie, jakby docierały na samo dno jego duszy.
– Co o tym sądzisz? Nasze założenia na zawsze pozostaną tylko zagadnieniem teoretycznym, czy widzisz szansę na ich realizację? – zapytał pełnym ekscytacji głosem. Zacisnął dłonie na oparciu fotela i wychylił się w stronę towarzysza.
Młodszy mężczyzna przeczesał palcami włosy. Sięgnął po kubek, skrzywił się i odstawił go z powrotem. W końcu zebrał myśli i odrzekł:
– To zadanie będzie skrajnie trudne.
– W czym tkwi największy problem?
– Tę sytuację można porównać do próby rzeźbienia w rozgrzanej glinie. Artysta potrzebuje czasu, skupienia i precyzji, ale nie możne się na nie zdobyć, bo jednocześnie parzy sobie palce. Im potężniejszy twór pragniemy przywołać, tym więcej energii musimy przetworzyć. Mówimy tu o istotach ożywionych. Taka zabawa w boga wymaga ogromnej ilości mocy. Większość magów spłonie żywcem przy próbie przywołania czegoś wielkości wróbla. – Mężczyzna oparł się dłonią o podłogę i zaczął bawić pustym kubkiem. – Zakładając jednak, że uda nam się znaleźć osłabienie zasłony na tyle duże, aby umożliwiło czerpanie energii z Pustkowia i że rozwiążemy problem jej przetwarzania, to pojawi się jeszcze kwestia formy. Pierwotna moc pustki odpowie na wolę i intencję, ale musimy wiedzieć, czego pragniemy. Bardzo dokładnie. Tutaj pojawia się podobny problem, jak w przypadku dzikich magów. Potrafią intuicyjnie władać mocą, ale brak im kontroli i precyzji. Są jak dzieci igrające z ogniem.
Starzec pokiwał głową, wciąż zaciskając palce na oparciu fotela.
– O jak dużej dokładności mówimy? – zapytał.
– Wyobraź sobie, że chcesz przywołać niedźwiedzia. Nie wystarczy wiedzieć, jak on wygląda. Musisz zbudować go warstwa po warstwie. Najpierw szkielet, potem narządy, nerwy, mięśnie, skóra. Musisz nadać mu formę i funkcję.
– W tym celu należy dysponować niesamowitą wiedzą, również medyczną. Wiedzą i wyobraźnią – zafrasował się starzec.
– Dokładnie. Zauważ, że w starych pismach pojawiają się wzmianki o magicznych bestiach, ale ich rodzajów jest tylko kilka. Doszukałem się informacji na temat wiwernów, gryfów, krakenów, wargów i feniksów. Ich wizerunki są jednak bardzo stare. Ostatnie, jakie znalazłem, pochodzą z okresu tuż po Wojnie Domowej w Trovii, prawie pięćset lat temu.
Starzec zmarszczył brwi.
– Przypuszczam jednak, że masz jakiś pomysł, jak sobie z tym poradzić? – zagadnął.
– Kwestia formy jest tak naprawdę łatwa do rozwiązania, wymaga jedynie czasu. Po to właśnie wymyślono zaklęcia, aby nadać magii formę. Będę musiał opracować czar, opisujący dokładnie bestię, którą spróbujemy stworzyć. Pozostanie jednak kwestia mocy. Myślałem nad stworzeniem sztucznej przestrzeni pomiędzy światem i Pustkowiem, do której można by wpompować tymczasowo moc. Taki magiczny magazyn. Później, używając tylko minimum energii, należałoby nadać naszemu tworowi cech istnienia, a w następnej kolejności, uwalniając całą moc, cech życia.
– To jest w ogóle wykonalne? – spytał z niedowierzaniem stary człowiek.
– Dla magii wszystko jest możliwe – młodszy mężczyzna rozpromienił się w pełnym pasji uśmiechu.
Chyba tylko w twoim przypadku – pomyślał z zazdrością staruszek. Jego gość był jedynym wyszkolonym czarodziejem, umiejącym posługiwać się magią intuicyjną, przypisywaną dotąd tylko dzikim.
– Prawdziwym problemem będzie jednak ustabilizowanie uszkodzonej zasłony. Margines błędu będzie bardzo niewielki.
***
Jechali do wieczora bez żadnych przygód. Tym razem wszyscy musieli spędzić noc w lesie. Kiedy zaczęło szarzeć, skręcili między drzewa i zatrzymali się na małej polance.
Nero wpatrywał się posępnie w płomienie ogniska. Ich blask przywodził mu na myśl anomalię z Pustkowia. Czerń nieistniejącej nocy, blask pożaru oraz nieprzerwany wrzask rozpaczy i przerażenia.
Dziecko krzyczące w ciemnościach? Czy to właśnie miała na myśli?
Wzdrygnął się na wspomnienie pokrytych bielmem oczu staruchy. Zmęczenie pogłębiało poczucie bezradności i zagubienia. W tym świecie nie potrafił wiele zdziałać, nie rozumiał go, nie wiedział, czego powinien szukać. A czas naglił. Jeśli mogły tu przeniknąć upiory, zasłona musiała być dramatycznie osłabiona. Nero nie potrafił sobie wyobrazić skutków jej rozerwania.
Z rozmyślań wyrwał go siadający obok Roger.
– Powiedz mi młody... – zaczął dowódca i przerwał, siorbiąc zupę.
Nocny wędrowiec spojrzał na niego zdziwiony. Już dawno nikt go tak nie nazywał, a dowódca, wyglądający na jakieś czterdzieści lat, nie mógł być przecież starszy od niego. Otumaniony sennością umysł dopiero po chwili podpowiedział mu, że łowcy nie mieli prawa wiedzieć, w jakim tak naprawdę był wieku. W sumie sam tego do końca nie wiedział. Strażnicy nie starzeli się, przebywając na Pustkowiu, a Nero spędzał tam bardzo dużo czasu.
– Możesz mi powiedzieć, jak to możliwe, że po zranieniu przez upiora nie wyglądałeś tak, jak reszta? – dokończył pytanie Roger.
Nocny wędrowiec, podniósł szyszkę i wrzucił ją w ognisko. Właściwie nie znajdował powodu, dla którego miałby nie odpowiadać na to pytanie.
– Zanim wyruszamy za zasłonę, każdy strażnik ma wyrysowane na ciele runy ochronne, neutralizujące truciznę upiorów – wyjaśnił.
– Jesteś w stanie zrobić coś takiego dla nas? – zaciekawił się łowca.
Nero kiwnął głową, posyłając w ogień kolejną szyszkę.
– A broń? Też potrafisz coś z nią zrobić, żeby stała się równie skuteczna, jak twój miecz? – drążył dalej Roger.
Powinien sam o tym pomyśleć. Wsparcie w walce z upiorami może się okazać niezbędne – westchnął w myślach Nero.
Ostatniej nocy omal nie przypłacił życiem, a nie miał pojęcia, ile tych istot szwenda się właśnie po okolicy.
– Tak.
– Potrzebujesz czegoś specjalnego, czy możemy zaczynać?
Nocny wędrowiec uniósł brew, patrząc ciężko na łowcę. Nie miał najmniejszej ochoty na robienie teraz czegokolwiek. No może poza kopnięciem w twarz tego cholernego gnoma, który od początku postoju śledził go złym wzrokiem.
– Do przygotowania broni będziemy potrzebowali kuźni. Żeby runy były trwałe, będę musiał je wyryć na głowni – powiedział.
– Będzie trzeba wymyślić zgrabną bajeczkę dla magów, czemu ta nasza broń taka czarowna – wtrącił się Wilard. – A tak w ogóle, to pomoc maga może się okazać niezbędna w całym tym bałaganie – dodał, patrząc wymownie na dowódcę.
Nero zaskoczyła burza uczuć, jaka wybuchła nagle u tego zazwyczaj spokojnego i pewnego siebie człowieka.
– Zajmijmy się teraz tym, co najważniejsze – powiedział Roger, gniewnie marszcząc brwi.
Nocny wędrowiec wyczuł rozbawienie reszty drużyny. Nie miał pojęcia, o co może im chodzić i nie miał ochoty się nad tym zastanawiać.
– Ale zabezpieczyć nas przed wpływem upiora możesz już teraz? – drążył dowódca.
Pewnie powinienem, ale tak bardzo mi się nie chce... Nero zapatrzył się w ogień, próbując zagłuszyć cichy głosik, nakazujący mu potwierdzić przypuszczenia łowcy. Przedłużające się milczenie przerwało pytające chrząknięcie Rogera.
– Tak. Wygląda to podobnie, jak przy oczyszczaniu ran – mruknął Nero.
– Świetnie, możesz zacząć od razu?
Nocny wędrowiec wypuścił głośno powietrze i niechętnie pokiwał głową.
– Dajcie mi tylko zjeść i znajdźcie jakąś czystą miseczkę lub inne naczynie.
Przełykał gorącą zupę, bojąc się, że pod wpływem naglącego spojrzenia dowódcy nabawi się niestrawności. Kiedy skończył, chwycił nóż i naciął wewnętrzną stronę przedramienia. Krew popłynęła mocno i zaczęła zapełniać miseczkę.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli tego pić? – skrzywił się z niesmakiem Wilard.
Nero obrzucił go ciężkim spojrzeniem i bez słowa podał mu rękę do zawiązania.
– Człowieku, jeszcze trochę i będziesz wyglądał jak mumia – prychnął zastępca.
– Co to jest mumia? – zaciekawił się Nêsper.
– Eee... Kiedyś ci opowiem. – Rudy łowca podrapał zaczerwieniony nochal i uśmiechnął się głupkowato.
– Od kogo mam zacząć? – zapytał Nero.
– Ode mnie. Przekonam się na własnej skórze, w co właśnie nas wpakowałem – stwierdził Roger.
– Dobrze, ściągaj koszulę i siadaj.
Nero zanurzył palec we krwi i nucąc pod nosem, zaczął rysować zawiłe znaki na ciele łowcy. Kiedy skończył, runy uaktywniły się i zniknęły. Roger sapnął zdziwiony.
– Dziwne wrażenie – stwierdził.
– Bolało? – spytał Nêsper.
– Bardzo – odparł dowódca z udawaną powagą.
Było już prawie ciemno, kiedy malowanie ostatnich run zostało zakończone.
– Gdyby pojawił się tej nocy upiór, to radzicie sobie sami – powiedział Nero, zawijając się płaszczem do spania. Ostatnim co usłyszał był poirytowany głos Wilarda.
– Patrzcie no, jak mu się, kurwa, dowcip wyostrzył.
*
Noc minęła spokojnie, a ranek przywitał ich ciepłymi promieniami słońca i śpiewem ptaków. Nad polaną unosił się smród przypalonej owsianki. Tym razem przygotowanie śniadania przypadło Zodanowi, który jak zwykle je schrzanił.
Roger przeżuwał z obrzydzeniem burą papkę, starając się nie zauważać wbitego w siebie spojrzenia przyjaciela.
– Jutro dojedziemy do Vigo – odezwał się w końcu Wilard. – Trzeba się tam rozejrzeć, ale nie wiem, czy tym razem faktycznie najciemniej będzie przy ognisku.
Dowódca zerknął na nocnego wędrowca, który nadal spał jak zabity.
– To będzie tak, jakbyś przywiózł owcę do stada wilków – kontynuował rudy łowca. – Może z mieczem sobie radzi, ale nie jest magiem. A na magię działa tylko magia.
– Przejdź wreszcie do sedna! – warknął Roger.
– Wiesz, że musimy poprosić o pomoc Tesę.
– Poradzimy sobie bez niej!
– Uważam, że Wilard ma rację – odezwał się milczący dotąd Zodan. – Mieliśmy kontakt z dwoma upiorami. Prawdopodobnie przedostało się ich tutaj o wiele więcej, jednak nic o tym nie słychać. Musiała się w to wszystko wmieszać Gildia, a skoro działa po cichu, to pewnie siedzi w tym gównie po uszy.
Dowódca popatrzył ciężkim wzrokiem na towarzyszy. Wszyscy wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem.
– Kurwa, Roger, wiem, że boli cię twoje złamane serduszko, ale tym razem naprawdę nie mamy wyboru – wypalił Wilard.
Dowódca oklapł i westchnął ciężko. Wiedział, że upór byłby głupotą. Po prostu nie wyobrażał siebie znów ją zobaczyć.
I to w dodatku z cholernym empatą u boku – pomyślał, ponownie zerkając na śpiącego
– A tak w ogóle, to chyba czas go dobudzić – stwierdził, wskazując na zawiniętego w koc nocnego wędrowca.
Wilard uśmiechnął się złośliwie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top