3. Prawda (nie) wyzwoli
To jest nieuleczalne, proszę pani.
Na pewno? Może jest na to jakiś sposób?
To jest wrodzona wada, której najwyższa obecnie medycyna nie przeskoczy. Możemy jedynie czekać...
Czyli będzie musiała z tym żyć przez te wszystkie lata?
Na lekach, ale... Niestety tak.
Pierwsze, co dotarło do mojej świadomości to to, że bolą mnie trochę plecy. Następny był odurzający zapach wszelkiego rodzaju chemikaliów, który w sumie znałam. Takie rzeczy zostają w pamięci na zawsze i zwykle źle się to kojarzy ludziom. Z krzywdą, z chorobą, ze strachem o życie...
- Ej, halo, Oliwka! - usłyszałam nad głową czyiś głos. Chyba można się domyślać kto to był. - Żyjesz czy tak patrzysz w sufit, bo umarłaś?
- Zapytaj lekarza, ja się nie znam na medycynie. - stwierdziłam,spoglądając na nią kątem oka.
Patrzyłyśmy na siebie chwilę, po czym zaczęłyśmy się głośno śmiać z samych siebie. Usiadłam na łóżku szpitalnym, orientując się przy okazji, że jestem podłączona do kroplówki. Jednak nie byłam jakoś wielce zaskoczona widokiem rurki, która prowadziła od mojej dłoni do wiszącej buteleczki na wieszaku.
- Jak się czujesz? - razem z tym pytaniem przytuliła mnie mocno, siadając obok mnie na białej pościeli.
- Trzymam się, a ty? - odwzajemniłam gest. Oczywiście trochę delikatniej.
- Strasznie mnie przestraszyłaś i prawie przyprawiłaś o zawał - powiedziała ze słyszalną ekscytacją. - Nie rób mi tego więcej...
- Mówisz to za każdym razem, gdy się to zdarza, więc nie umiem nic obiecać. - stwierdziłam, a na mojej twarzy zagościł niewinny uśmiech.
- Co nie zmienia faktu, że czekam, aż w końcu dotrzymasz tej tysięcznej obietnicy - powiedziała, puszczając mnie i przyglądając się mojej twarzy. - Nawet nie wiesz, jaka jesteś kolorowa na twarzy. W końcu nie przypominasz tej ściany.
Pokazała ruchem ręki na ścianę obok nas, gdzie były drzwi. No cóż, ściana jak ściana. Totalnie biała, jak kreda szkolna.
- To chyba dobrze... Ale tęczą jeszcze nie jestem?
- Chyba nie. - odpowiedziała z chichotem. Ale i tak zrobię ci małe spa. Może w ramach małego wypoczynku, co?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na pozwolenie czy jakikolwiek znak, wszedł. W tym momencie oniemiałam.
- Ja śnię...
- Witam. - zignorował mój szept. Pewnie dlatego, że nie rozumie po polsku.
Przywitał się grzecznie w swoim ojczystym języku, kłaniając się lekko. Odwzajemniłam serdecznie gest, orientując się przy okazji, że miałam otwartą szczękę z zaskoczenia. Szybko jednak zamknęłam usta.
Ale obciach...
- Witam Chrisa, lidera Stray Kids! - powiedziała bez skrupułów Kaśka.
Spojrzałam na nią jak na wariata. Ta reakcja była według mnie nie adekwatna do sytuacji. Nie dlatego, że to gwiazda absolutnie nie. Człowiek to człowiek, ale oni przecież się nie znają!
Czekaj czekaj... Czy mnie coś ominęło?
- Miło, że dotarłeś - kontynuowała swoim zgrabnym angielskim. - Już myślałam, że się zgubisz.
- A widzisz, wkręciłem jedynie raz w złą uliczkę - zaśmiał się, po czym spojrzał na mnie z uśmiechem. - Jak się czujesz?
- L-lepiej... - powiedziałam, patrząc jak podchodzi do łóżka i siada na krześle.
- Chyba jesteś w lekkim szoku. - stwierdziła moja przyjaciółka z chichotem.
To nie jest śmieszne...
- Jestem, bo gwiazda tak po prostu nie chodzi sobie po ulicach i nie szuka jakiegoś szpitala, żeby odwiedzić kogoś, kogo nawet za bardzo nie zna. To przecież nie jest normalne! Wyobrażasz to sobie? Bo ja...
- Ej ej ej, spokojnie - przerwała mi słowotok na jednym oddechu. - Weź nie zapomnij o tym, że tlen trzeba w miarę regularnie pobierać z powietrza do płuc, okej? - spojrzała na Chrisa. - Ona tak ma.
- Że jak ja mam? - spytałam od razu.
- Że jak się denerwujesz to strzelasz słowami i zdaniami w bardzo szybkim tempie i zapominasz przy tym o oddychaniu.
Speszona tym, że słyszę chichot chłopaka, czuję na sobie jego wzrok i dodatkowo moja przyjaciółka bardziej mnie pogrąża, zakryłam twarz kołdrą.
- Ona jest urocza. - stwierdził Chan ci wcale mi nie pomogło.
- Ja wiem. Ale niech teraz znowu do nas wróci. Oliwia, wracaj! - ostatnie zdanie wypowiedziała błagalnym głosem, co nas wszystkich rozbawiło.
- Mam wracać? - dopytałam dla pewności.
- Wracaj, błagam, wracaj! - usłyszałam tym razem chłopaka.
Zaśmiałam się jeszcze głośniej. Miałam przy sobie dwoje komediantów, więc zresztą jak mogłoby być inaczej, prawda? Wyszłam więc spod kołdry, na co usłyszałam wiwat z obu stron.
- Jupi, wyszła!
- Jej! - zawtórował jej chłopak.
- Ale w zamian chcę wyjaśnienia - powiedziałam już na poważnie. - Co tu robi Chan i jak to jest, że rozmawiacie jak starzy znajomi.
Kasia i Chris spojrzeli na siebie, chyba nie wiedząc jak zacząć to jakże wielkie opowiadanie. Na pewno musiało być długie, bo przecież to wszystko działo się wczoraj.
Czujecie ten sarkazm?
- Kto opowiada? - spytała go Kaśka.
- Ty. - odpowiedział z niewinnym uśmiechem.
Moja przyjaciółka westchnęła ciężko. Zawsze tak reagowała, jak zwalano na nią jakąkolwiek robotę, nawet jeżeli takową lubiła.
- A więc... - zaczęła jakże interesująco. - To jest bardzo ciekawa historia. Gdy pojechałam z tobą do szpitala i już praktycznie nie ogarniałaś co dzieje się wokół ciebie, Chan dokończył występ po czym stwierdził, że musi Cię znaleźć. Na szybko założył jakieś fake konto na facebook'u i znalazł wydarzenie. Szukał ciebie albo mnie w osobach, co zaznaczyły, że będą na ich koncercie. Ciebie oczywiście tam nie było, bo nie zdążyłaś zaznaczyć czegokolwiek, a tym bardziej znaleźć wydarzenia. Natomiast ja tam byłam. Rozpoznał mnie po zdjęciu, bo każde zdjęcie oglądał. No i napisał do mnie w nocy. Ja zdziwiona patrzę, no bo kto niby nie jest nocnym markiem, nie? Na początku nie wierzyłam, a ten dla dowodu zaproponował mi rozmowę z kamerką. Stwierdziłam "Yolo". - wzruszyła ramionami, robiąc "Kacze usta". - No i zadzwonił. Okazało się, że to serio był Bang Chan. Gadał strasznie szybko i widocznie był zdenerwowany. Na początku nie rozumiałam czemu tak się przejął. Co prawda każdy go zna z nadmiernej troski, no ale wiesz... - spojrzała na mnie znacząco. - No to go spytałam po tym, jak go trochę uspokoiłam, czemu on taki zdenerwowany i czemu co chwila o Ciebie pyta. A ten wiesz co?
- Kate, bez takich szczegółów... - poprosił chłopak.
- A ten mi opowiedział, że widzieliście się rok temu w zeszłe wakacje i ma Cię nadal na tapecie.
Chan zaczął patrzeć na swoje buty z zawstydzenien, Kasia przypatrywała się mojej osobie czekając na reakcję, a ja... Patrzyłam to na nią, to na chłopaka wielkimi oczami pełnymi zdezorientowania i niedowierzania.
- Masz mnie na tapecie? - spytałam chłopaka, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam.
- No... Tak jakby? To znaczy... - zaśmiał się nerwowo. - Zobacz sama.
Chłopak wyjął telefon z kieszeni bluzy. Odblokował ekran i przełączył z blokady na główny. Wtedy mi pokazał nasze wspólne zdjęcie, na które od razu serce szybciej mi biło.
To nasze wspólne zdjęcie z wakacji...
- W sumie to był jedynie zakład. Miałem z kolegami grę polegającą na wykonywaniu poszczególnych zadań - schował spowrotem telefon. - Ja dostałem takie zadanie, żeby zrobić sobie zdjęcie z ładną dziewczyną. Uznałem, że ty będziesz tą idealną - westchnął ciężko. - I w sumie to zdjęcie już jest rok na mojej tapecie i nie spodziewałem się kompletnie, że jeszcze cię zobaczę... A jednak. - uśmiechnął się w moją stronę.
Czułam wyraźny dyskomfort. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Powiedzieć coś? Odwzajemnić uśmiech? A może powinnam być zawstydzona?
- To taka urocza historia - powiedziała Kaśka. - Trochę taka z bajki, co nie?
- Trochę tak. - zawtórował jej chłopak.
Chwila moment. Ja go nie znam, on mnie też. Poza tym to nie Disney czy coś w tym stylu.
- Ja bym tutaj wierzyła w przezna... - przerwała nagle, słysząc dźwięk otwieranych drzwi.
W wejściu stanął mój lekarz. Jest niezbyt wysoki z powodu lat, których ma dosyć sporo na karku. Mimo emerytury, która już krążyła nad jego siwymi włosami na głowie, kontynuował pracę. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego, bo odpowiadał jedynie, że to JA jestem właśnie tym powodem. Trochę w to nie wierzę, ale nawet jeżeli... To naprawdę urocze.
- Witam ponownie - powiedział, poprawiając okulary na swoim orlim nosie. - Czy mógłbym was, kochani, wyprosić na chwilkę dosłownie? Chciałbym na spokojnie porobić badania i porozmawiać z pacjentką.
Non stop się uśmiechał do wszystkich. To anioł, nie człowiek. Skupia się na swojej pracy, uważając że pomoc dla człowieka czyni go silnym. Jest dla mnie wielkim autorytetem, lecz nigdy nie umiałam mu nawet dorównać. Jednak ja jestem humanistą, a on ścisłowcem.
- Chris - odezwała się do niego Kaśka po angielsku, bo przecież lekarz, niczego nie świadomy, mówił normalnie po polsku. - Musimy wyjść na chwilę.
- Aaa, w porządku, okej. - wstali oboje ze swoich miejsc i skierowali się do wyjścia.
Lekarz, gdy tylko drzwi się zamknęły, obdarował mnie wielkim uśmiechem i typowym dla wesołego starca chichotem.
- Co tam u Ciebie słychać, Oliwio. - spytał, siadając na krzesełku gdzie poprzednio siedział Chan.
- Całkiem w porządku, czuję się lepiej. - odwzajemniłam uśmiech.
- No to super. Nawet nie będę nic sprawdzał, bo widzę po Twoich oczach, że jest naprawdę dobrze. Ale też mam wrażenie, że w Tobie sporo emocji nagle wychodzi na jaw.
- Co ma doktor na myśli? - zmarszczyłam czoło, nie mając pojęcia o co mu chodzi.
- Rozmawiałem z Kasią co się stało. I zgaduję... - pokazał kciukiem za siebie, w kierunku drzwi. -... Że to on właśnie był powodem twojej paniki.
Moje oczy rozszerzyły się do maksimum. Ten człowiek jest fascynujący, naprawdę.
- Nie rób takiej miny, ja wszystko wiem. Więcej, niż ty. Oczy człowieka to odzwierciedlenie duszy, a twoje oczy są duże, piękne i zawsze wyrażają szczerze co czujesz. Przez nie nie umiesz nawet kłamać. - zachichotał. - Ale to bardzo piękne.
Czułam ponownie zakłopotanie. Spojrzałam na swoje dłonie, które zacisnęły się w pięści, trzymając uporczywie pościel. Jakbym bała się, że może ona uciec, a przecież tylko to obecnie może mnie skutecznie ukryć.
- Oliwia - usłyszałam, więc automatycznie skierowałam wzrok na mówcę. - Coś cię w ogóle z nim łączy?
To pytanie mnie zatkało, bo sama nie znam odpowiedzi. Jest tylko jedna rzecz, która trzyma nas razem, jak czerwone linie z chińskiej legendy.
- Tylko wspólne zdjęcie - stwierdziłam po chwili namysłu. - I chyba nic więcej.
Uważnie mi się przypatrywał, po czym znowu zachichotał. Przypominał mi wtedy takiego krasnoludka, którego łatwo rozbawić jakimkolwiek drobiazgiem.
- Jeszcze się dowiesz wielu rzeczy. Ale nie rezygnuj też z okazji i nie lekceważ małych rzeczy - odezwał się, wstał powoli z krzesła i szedł w kierunku drzwi, ale w połowie drogi się jeszcze zatrzymał i odwrócił w moją stronę. - Nawet te najdrobniejsze szczegóły są bardzo ważne i kierują przebiegiem historii każdego z nas.
Po tym złapał za klamkę i wyszedł, zostawiając mnie w kompletnym myślowym mętliku.
Nigdy go w pełni nie zrozumiem...
~Chris's prof. ~
Przyjaciółka dziewczyny poszła do łazienki i zostałem sam na korytarzu. Moja głowa jest przepełniona zmartwieniami, które dotyczą mojemu aniołkowi ze zdjęcia.
Jezu, czemu ja tak ją nazywam? Przecież widzę ją trzeci raz w życiu i drugi raz z nią rozmawiam... Co my o sobie wiemy? Nawet nie zapamiętałem jej imienia...
Z moich przemyśleń wybudził mnie lekarz, który spokojnym ruchem otworzył drzwi i wyszedł z pokoju, gdzie przebywała dziewczyna. Od razu wstałem, jak oparzony i do niego podszedłem.
- Przepraszam, panie doktorze - powiedziałem po angielsku, bo inaczej nie umiem. - Czy moglibyśmy porozmawiać?
Lekarz ciepło się do mnie uśmiechnął. Czyżby była nadzieja, że on bez problemu mi wyjaśni po angielsku co i jak?
- Oczywiście młodzieńcze, możemy.
Kamień spadł mi z serca. Wspaniała wiadomość.
- Mam pytanie w sprawie dziewczyny...
- Mowa o Oliwii. - powiedział, jakby to było raczej pytanie do mnie, a nie potwierdzenie faktu.
- T-tak...
Okej, wiem jak ma na imię. Duży sukces.
- Może ja najpierw tobie zadam jedno proste pytanie - zaczął staruszek, unosząc do góry palec wskazujący. - Co wiesz na temat mojej pacjentki?
Troszkę mnie przytkało i zabrakło mi słów w głowie, którymi mógłbym się posłużyć. W tym momencie poczułem się, jak ostatni przygłup.
- Tak szczerze... Wiem tylko, że jest Polką, że bardzo dobrze zna angielsku, że ma na imię... Oliwia...
- Olive po angielsku. - poprawił mnie.
- No właśnie. I to, że rok temu była w Australii, bo wtedy się spotkaliśmy i pierwszy raz rozmawialiśmy.
- Rozumiem - przytaknął z wiecznym uśmiechem. - To wszystko, tak?
- No i wiem, że jest chora. Tyle, że nawet nie wiem na co. - odpowiedziałem, gładząc dłonią kark ze zdenerwowania.
- Może usiądziemy? - spytał po krótkiej chwili, pokazując ręką na krzesła pod ścianą. - No chyba, że masz czas, żeby napić się ze mną herbaty.
- Nie nie nie, usiądźmy po prostu, niedługo będę musiał wracać. - powiedziałem, gestykulując dłońmi.
- Dobrze dobrze, spokojnie. Nie zachowuj się, jakby twoja ukochana była w trakcie porodu czy coś w ten deseń. Usiądź i nie zapomnij o oddychaniu.
Usiedliśmy na spokojnie na krzesłach. Oparłem przedramiona na udach, pochylając się do przodu. Lekarz natomiast siedział prosto, pomijając lekkiego garba, który pewnie był spowodowany jego wiekiem.
- Przypomniało mi się coś jeszcze. - odezwałem się, gdy lampka mi się zapaliła w głowie.
- Tak? - doktor mnie zachęcił.
- Jej przyjaciółka, czyli... Ka...
- Mów jej Kate. - po raz kolejny mnie poprawił.
- Okej - zaśmiałem się w tiku nerwowy. - No to wczoraj, gdy miałem się nią zająć... No bo pan wie, co się konkretnie stało?
- Kate mi opowiedziała wszystko ze szczegółami, włącznie z tym, co ci mówiła. Ale opowiadaj, jestem ciekaw.
- W porządku... W każdym razie, jak zostawiła mi Olive pod moją opieką powiedziała, że Olive nie może się stresować i nie może jej być zimno. To jest związane z jej chorobą, prawda?
Lekarz nadal się uśmiechał, lecz czułem, że teraz przejdziemy do bardziej poważnych tematów. Moje palce bawiły się sobą wzajemnie i pewnie niedługo całe się poplączą. Patrzyłem na starszego mężczyznę uważnie, a on wpatrywał się w ścianę naprzeciwko siebie, jakby zastanawiał się, jak zacząć ten trudniejszy wątek.
- Ja Olive znam od wielu lat. Konkretnie, gdy miała sześć lat i trafiła pod moją opiekę lekarską - uśmiechnął się bardziej szczerze pod nosem. - Była malutka i dosyć słabiutka. Chudziutka. Krucha. Zamknięta w sobie i przyprawiała każdego o litość. No, prawie każdego, ale to osobny temat - poprawił się na siedzeniu. - Ona ma wrodzoną wadę serca, która powoduje u niej tak zwaną niedokrwienność serca. Wiesz na czym ona polega?
- Nie wiem. - odezwałem się, nerwowo przecząc ruchem głowy.
Spojrzał na mnie, a jego wieczny uśmiech zniknął. Zmarszczone czoło pokazało wiele zmarszczek i sprawiało, że starszy lekarz wydawał się dużo starszy.
- Musi unikać takich rzeczy, jak wysiłek, stres, zimno, a nawet szybkie jedzenie. Leki pomagają jej w lekkim przypadku i bierze je ponownie wtedy, gdy coś pójdzie nie tak. Powodują one, że może czuć się normalnie. Tętnice wieńcowe na sercu mogą normalnie pracować i dostarczany tam jest tlen. Jednak jeżeli lek nie zostanie wzięty na czas, może dojść nawet do zawału. Można powiedzieć, że wczoraj w ostatniej chwili ją uratowaliśmy.
Byłem w totalnym szoku i czułem, że zaraz coś we mnie wybuchnie. Zawał? Niedotlenienie serca? Leki codziennie?
- Musisz wiele dla niej znaczyć, skoro tak się przejęła na twój widok - położył mi rękę na ramieniu. - I nie bierz tego aż tak na swoje barki. Olive jest pod dobrą opieką, a ten wypadek nie był twoją winą. Wina leży w złodzieju, który ukradł leki...
- O, witam ponownie - odezwała się Kate, która pojawiła się znikąd. - O czym tak rozmawacie? W dodatku po angielsku, nie wiedziałam, że doktor taki obeznany w tym języku.
- Dziękuję za wiarę we mnie, a teraz leć do Olive. Ja dokończę rozmowę z... Ach, no właśnie, nie przedstawiliśmy się sobie - wysunął dłoń w moją stronę. - Jestem Kazimierz Pyćko. Ale mów mi doktorze, tak chyba będzie najprościej. Nie wiem, jak to przełożyć na angielski. - zaśmiał się serdecznie.
- Christopher Bang. - uścisnąłem jego dłoń.
- Okej, to ja lecę do Olive. - powiedziała dziewczyna, po czym prędko podbiegła do drzwi i tam wparowała.
- Ech... - westchnął starzec. - Od zawsze była energiczna. W każdym razie chyba oboje musimy pójść do swoich obowiązków - spojrzał na mnie ponownie. - Jakbyś chciał ze mną porozmawiać, mogę dać ci mój numer lub e-mail. Chcesz?
- Em...
- Czyli chcesz - zaśmiał się. Wyciągnął z kieszeni swojego białego fartucha ulotkę i mi ją podał. - Tam są wszystkie moje dane. I w sumie wiem, jak jeszcze możesz na mnie wołać. Tak... Tak teraz wpadło mi do głowy.
- Jak? - spytałem, biorąc od niego ulotkę.
- Dziadzio. - powiedział, po czym zaśmiał się cicho.
Wstał z krzesła i odszedł. Zostałem sam i patrząc na ulotkę, mam chmarę pytań i znaków zapytania. Ale niestety muszę już iść...
Zakochałem się chyba... I to w dodatku w aniele...
Spojrzałem na ekran telefonu. Na nasze wspólne zdjęcie...
W anielicy, która chyba nadal wzbudza litość... I nie zamierzam jej zostawiać samej w tym świecie pełnym demonów, gdy jest taka bezbronna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top