11. Aniołek i pacan
Wczorajsza wigilia była magiczna. Dawno nie czułam tak wspaniałej, rodzinnej atmosfery. Przystanęłam wózkiem przy oknie, patrząc na okoliczne, ozdobione świecidełkami domy i rozmyślałam o minionej dobie.
Miałam wrócić dzisiejszego ranka do domu rodziny Kasi, jednak mnie jeszcze przetrzymali. Na prośbę nie tylko Chrisa, ale samej Hanny oraz ich mamy. Kobieta chciała ze mną porozmawiać jeszcze tak po prostu, na żywo. I zapewne pokazać, że mogę na nich zawsze liczyć.
- To musiał być dla was obojga bardzo trudny czas, gdy mogliście jedynie rozmawiać przez kamerkę albo nawet i bez niej...
- Cóż... - westchnęłam cicho na jej słowa. - Takie już życie. Nie chcieliśmy, aby kontakt się urwał, więc on z reguły dzwonił do mnie przed snem, kiedy ja miałam wczesne popołudnie, a potem pisaliśmy do siebie, jak on wstawał do pracy, a ja kładłam się spać.
- Ta wasza historia w ogóle jest dla mnie nieco, jak z jakiejś książki albo scenariusza. Kiedy mi Chris opowiadał o pierwszym spotkaniu z tobą to nie wiedziałam czy go ochraniać czy słuchać dalej. - zaśmiałyśmy się cicho. - Jednak z każdym kolejnym zdaniem matczyne serce pękało.
- Podejrzewam, że jeszcze mi pani nie ufała an początku. Mam rację?
Chwilę się zastanawiała nad odpowiedzią. Jednak trwało to niezbyt długo.
- Chris jest wewnątrz chłopcem, który chciałby pomóc każdemu. Dlatego czasami trudno mi zaufać. Jednak widząc jak mu na tobie zależy, zobaczyłam go bardziej nie jako małego Chrisa biegającego po ogródku z kolegami, a dorosłego mężczyznę, który wie czego najbardziej jego serce pragnie. A raczej kogo. Tak samo było z jego marzeniem zostania idolem właśnie z tymi, z którymi teraz się przyjaźni.
- Czyli zaufała mi pani wtedy, gdy dało się dostrzec, że mu zależy?
- Powiem ci coś, Olive - uśmiechnęła się serdecznie. - Odkąd o tobie słyszę coraz więcej i coraz więcej, wiem, że potrafisz odmienić ludzi i masz dobre serce, jak on. Dlatego będę wspierać ciebie, jak jego samego.
Oparłam się łokciem o parapet. Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie. Nadal nie do końca rozumiałam co ma na myśli. Nie potrafię dostrzec czemu mi ta rodzina tak zaufała i zarazem polubiła. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam wątpić w ich autentyczność.
Może za dużo myślę?
Nagle poczułam, jak coś cięższego opada mi na głowę. Chciałam spojrzeć na to coś, ale nie miałam za bardzo takiej możliwości ruchu. Zaczęłam się więc domyślać kim jest ta tajemnicza osoba.
- Fajna ze mnie podpórka? - spytałam, unosząc leciutko kąciki ust ku górze.
- No ba, że taaak. - powiedział Chris swoim jakże dojrzałym głosem. Czyli, jak sześciolatek w tym przypadku.
Westchnęłam tylko cicho, na co oboje się zaśmialiśmy. Wróciłam do patrzenia w światełka za szybą, nie wypowiadając żadnego innego słowa. Czułam pewnego rodzaju nostalgię, a póki Chris nic więcej nie mówi, wtapiam się w to, jak w miękką, pachnącą świeżością pościel.
- Będziemy niedługo jechać, wiesz? - spytał cicho, nie odrywając się od mojej głowy.
- Wiem...
- Cieszysz się?
- Mhm... - powiedziałam niemrawo.
Bo w sumie nie wiem...
Nastał kolejny moment ciszy. Zaczęłam sobie wyobrażać jak to teraz będę wsadzana do samochodu z tymi gipsami na nogach, a wózek najpierw będzie trzeba złożyć i przy wysiadce znowu składać. Problematyczne dosyć. Nie lubię stać w miejscu i się przyglądać z założonymi rękami przez bezradność. A zawsze tak było. Z czego teraz prawie nic nie mogę.
- Podobała ci się Wigilia? - spytał znowu po chwili.
Aż się uśmiechnęłam lekko.
- Pytasz mnie o to po raz dziesiąty już chyba, wiesz?
On także się zaśmiał cicho. Miód na obolałe serduszko. Puścił mnie i kucnął obok mojego wózka, patrząc nadal w kierunku okna. Razem patrzyliśmy na światełka za szybą.
- Wolę pytać wielę razy, niż w ogóle.
- Trzymasz się zasady "kto pyta, nie błądzi"? - odwróciłam się do niego.
- Zostało mi to z podstawówki. - zaśmiał się z dozą nieśmiałości, a jego spojrzenie wylądowało na mnie.
Może z boku to wygląda, jakby rozmowa nie kleiła się zbytnio, ale mam inne wrażenie. Czasami chwila przepełniona ciszą jest tą idealną wymianą myśli, zdań, emocji. I tak przypatrywaliśmy się sobie moment, puki nam taki dano.
- Chris, jedziemy! - usłyszeliśmy ojca chłopaka, który do nas pomachał kluczykami od samochodu.
- Ach, dobra - odpowiedział Chan. - Za moment wyjdziemy.
Stresuje mnie o dziwo ten wyjazd. I nie przez fakt, że opuszczę rodzinę Bang albo przyjeżdżam do rodziny Kasi, gdzie nie ma jej samej. Jeszcze nie miałam przecież obu nóg złamanych... Szczególnie dwóch na raz. Głupie łydki.
Chris wstał z cichym westchnieniem i zaczął kierować moim wózkiem w kierunku przedpokoju. Najpierw sam szybko się ubrał, po czym pomógł mi z butami i samą kurtką.
- Jedna rączka... - i włożyłam z uśmiechem przepełnionym rozbawieniem do rękawa kurtki. - I druga rączka.
- Chris, czy ty tak nawet chłopaków w Stray Kids traktujesz?
- Hm? - zamrugał oczami. - W sensie jak?
- Jakbym była małym dzieckiem. - zmarszczyłam nieco brwi.
- Oj tam. - machnął ręką i poprawił mi kurtkę.
Chris, ale ja mam rączki...
- No to jesteśmy gotowi. Łiiii! - i zaczął mnie prowadzić już na dwór. Tam już czekało odpalone auto pana Banga, który wysiadł z pojazdu.
- Posadź ją w samochodzie, ja zajmę się wózkiem, żeby dobrze tam się ułożył w bagażniku. - powiedział do syna.
- Dobrze. - i podjechaliśmy do samochodu.
Chris otworzył tylko drzwi, po czym wziął mnie na ręce, na pannę młodą, i posadził ostrożnie na jednym z siedzeń. Miałam ochotę się w niego wtulić, tak szczerze, gdy moje myśli zaczęły być przepełniane faktami czy wątpliwościami dotyczącymi przyszłości. Bo prawda jest taka, że za niedługo będziemy się żegnać.
- Chris, Chris, ja się zapnę sama. - powiedziałam już bardziej stanowczo. Chociaż tego nie umiem w pełni.
Chłopak moment analizował moje słowa. Ale końcowo się zaśmiał znowu nieśmiało. Jego tik nerwowy jakiś. Brakuje jeszcze czerwonych uszu i policzków.
- Dobrze, dobrze. Zabieram ręce. - i odszedł, pomóc tacie z bagażnikiem oraz moim wózkiem.
Chciałabym zamknąć drzwi, ale nie sięgam. Chris chwilami jednak mnie zaskakuje swoim myśleniem poza tym światem. Troszczy się i troszczy, ale po drodze jego odrealnienie dobija.
- Jezu, czekaj! - zawołał, gdy zobaczył moje otwarte drzwi. - Wybacz, przecież marzniesz pewnie. - i nie czekając na jakąkolwiek moją odpowiedź, zamknął drzwi.
Mogę się czuć niepełnosprawna także umysłowo?
Po krótkim czasie wszedł do samochodu Chris i jego ojciec. Chłopak był obok mnie z tyłu, a kierowca oczywiście na przedzie.
- A jednak się nie zapięłaś.
Słysząc słowa Chana, spojrzałam na niego. Potem znowu na siebie i na niego. I znowu na siebie. Zaśmiał się bezgłośnie i mi zaklaskał.
- Oj tam. - odparłam cicho, inspirując się jego reakcją na wcześniejszą sytuację.
- To co? Wszyscy gotowi?
- Już tak. - powiedział chłopak, także szybko zapinając swoje pasy.
Kiedyś zatłukę tego człowieka, wiecie?
No i pojechaliśmy. Wlepiłam wzrok w szybę, łykając każdy szczegół. Każde świecidełko, każdą postać. Cieszyłam się, że dzisiaj jest chłodniej. Brakowało mi widoków niezadymionego nieba. Można powiedzieć, że tylko takie pamiętam i nadal się napawam tym normalnym, odkąd się obudziłam.
~Chris's pov.~
Co jakiś czas na nią zerkałem. Odkąd się obudziła, jest mega cicha. Wydaje się być myślami gdzieś indziej. Nie wiem czy to dobrze czy nie. Powinienem zapytać dziadzio? W sensie jej doktora.
Utknął mi chłop w pamięci i mam wrażenie, że tylko na nim teraz polegam.
Nawet nie czuła chyba dziewczyna mojego wzroku na sobie. Jedynie patrzy za szybę.
Minęło nam tak dziesięć minut. Wysiadłem z tatą z samochodu, a on wydała się tego nawet nie zauważyć. Jakby spała z otwartymi oczami, ze smutnym spojrzeniem. Schowałem się poza obraz jej szyby i wyciągnąłem rękę, żeby zapukać. Olive zamrugała energicznie i spojrzała w moim kierunku. Wyłoniłem się więc na sam środek, zasłaniając jej widok. Zaśmiała się uroczo.
Jej uśmiech to najcieplejszy kocyk na moje serce...
Otworzyła drzwi, ale sam przejąłem pałeczkę i rozszerzyłem je na maksa. Znowu zaskoczona mina z jej strony, więc się zaśmiałem krótko.
- Jak się czujesz? - spytałem odruchowo.
Bo mnie to wszystko martwi...
Najchętniej bym jej nie zostawiał znowu.
Dziewczyna tylko pokiwała głową. Powtórzyłem gest, ale bardziej wyraziście czy komediowo. Jak kto woli. I znowu obdarzyła mnie szerokim uśmiechem spowodowanym rozbawieniem.
~Olive's pov.~
- Dobra, wózek gotowy. I poczekam na was w samochodzie. - powiedział pan Bang.
- Dobrze, dzięki. - powiedział Chris.
- Dziękuję jeszcze raz za opiekę. - powiedziałam, korzystając z okazji, że jeszcze Chris mnie nie porwał z samochodu.
Okej, już mnie wziął.
- Dla mnie to nie był żaden problem. Możesz śmiało nas prosić o pomoc - powiedział z uśmiechem. - Do wiedzenia.
- Do widzenia. - odpowiedziałam.
On wszedł już do samochodu, a Chris zamknął drzwi od mojej strony gdzie wcześniej siedziałam i posadził mnie ostrożnie na wózku.
Co ciekawe...
- Czemu twój tata odjeżdża? - spytałam, gdy samochód ruszył.
- Nie... Nie wiem? Ej! - chłopak podbiegł z dwa metry do samochodu, ale ten odjechał w kierunku z którego przyjechaliśmy.
Chłopak schował ręce w swój płaszcz i moment jeszcze patrzył w horyzont, gdzie znikało auto jego rodzica. Zrobił dziubek, zmarszczył brwi i kiwał się na piętach.
Chodzące dziecko...
Podjechałam do niego leniwie na wózku i spojrzałam tam, gdzie jego wzrok utknął na te parę minut. Nic jednak już nie widać. Wręcz o dziwo puste ulice.
- Zostawił mnie? - spytał. - Serio?
- Może zaraz wróci? A w razie czego półgodzinny spacerek to przecież nic. - odparłam spokojnie, przez co na mnie spojrzał.
- Ale nie chce mi się. - odparł, jak fochnięty pięciolatek.
- Mówisz to do osoby, co sobie nie pochodzi za szybko. - odparłam, układając usta w prostą kreskę.
- Sorki... - odparł z lekką skruchą i poprawił sobie włosy na ślepo. W sumie wcale ich nie poprawił.
- Nie masz za co - wzruszyłam ramionami. - Mówiłam ci już, pogodziłam się z tym.
Chłopak znowu wbił we mnie wzrok. Jego oczy wyrażały już zupełnie coś innego, niż jeszcze pół minuty temu. Teraz widziałam znowu smutek. W końcu Chris przykucnął obok mnie i mocno przytulił. Odwzajemniła oczywiście gest, wtulając twarz w jego ramię.
Czuję to ciepełko przyjemne...
Nie mam ochoty go puszczać...
- Nie mam ochoty cię puszczać. - odparł cicho.
- ... Czytasz mi w myślach znowu. To creepy.
- Jak wtedy, kiedy powiedziałem, że mam ochotę obejrzeć bajkę Disneya?
- Tak, jak wtedy. - odparłam z drobnym uśmiechem.
- To nie wiem czy to takie creepy. - powiedział.
- Nieco jest, jeszcze z nikim chyba tak nie miałam. A siedzisz mi w głowie nie w tym znaczeniu.
- A w jakim?
... Szlag by mnie trafił.
Odsunął się ode mnie i złapał moje dłonie. Najchętniej bym mu odpowiedziała na to pytanie, że nie mam ochoty. Ale, jak tak na mnie patrzy, wiem, że nie przejdzie mi to przez gardło.
- Trudne pytanie? - spytał nieco rozbawiony.
- Możesz mi odpowiedzieć na pytanie. Dlaczego TY siedzisz mi w głowie bez pytania?
Chłopak głośniej się zaśmiał, oczywiście mnie tym zarażając. A po chwili przyłożył moje dłonie do swoich polików i ścisnął je tak, że zrobił mu się z ust jakiś dziubek. Zaśmiałam się jeszcze mocniej.
- Ty pacanie... - powiedziałam między "haha" a "hihi".
- Ale twój pacan. - ... Co? - A teraz chodź już. - Co? Co? Ale co?
Chłopak wstał z uśmiechem jakiegoś psychopaty i zaczął prowadzić mój wózek do drzwi domu rodziny Kasi. Spojrzałam na niego z dołu, a ten widząc moją zdezorientowaną minę, jedynie znowu się roześmiał.
- No a nie jestem? - uniósł brew.
- Zaprzeczyć nie zaprzęczę. - skrzyżowałam ręce, odwracając głowę znowu do przodu.
- A widzisz. A ty jesteś moim aniołkiem. - Co?! - Pacan i aniołek, hm...
- Chris, zatrzymaj się. - w sumie zatrzymał się i tak tuż przed drzwiami do domu. Takie żółwie tempo wybrał, że dopiero teraz.
- Hm? - udał zdezorientowanego.
Albo nie udaje.
- Co cię nagle wzięło na takie rzeczy? - znowu się odwróciłam do niego przodem.
- No bo nie lubię pożegnań, nooo! - jęknął niezadowolony, przebierając nogami w miejscu.
Westchnęłam. Ja także nie chciałam tego pożegnania. Kto by chciał. Nie wiadomo kiedy się zobaczymy. Nie mam nawet na razie jak wrócić do Polski, a co dopiero lecieć do Korei na chociaż tydzień. A on? On jest gwiazdą, powoli znaną na całym świecie.
- Czasami mam wrażenie... Że nasza relacja nie ma racji bytu. - odparłam cicho, opierając się wręcz przesadnie o oparcie mojego wózka inwalidzkiego.
Nastała cisza. Musiałam nieźle zbić chłopaka z tropu. Po dłuższej chwili poczułam, jak chłopak puszcza mój wózek i krok po kroku przemieścił się przede mnie. Otworzyłam więc oczy. On również na mnie patrzył intensywnie, jakby chciał ze mnie wyczytać odpowiedź na kłębiące się w jego główce pytania.
- Dlaczego tak myślisz? - i się poddał.
- Zaraz znowu pewnie nie zobaczymy się z jakiś rok, Chris...
- Ale zostają rozmowy wideo na przykład...
- Chris, dlaczego mi tak pomagasz? - wręcz mu przerwałam.
Chłopakowi oczy się poszerzyły. Nie spodziewał się tego pytania. Ja także. Nie sądziłam, że nagle przyjdzie ten moment, kiedy muszę wylać wszelkie moje zmartwienia. A jednym z nich jest to, że stałam się problemem.
- Czy to dlatego, bo potrzebuję cały czas czyjejś pomocy? Bo jestem ofiarą losu, która nawet przed wypadkiem nie mogła robić wielu rzeczy?
Chłopak nadal był cicho. Nie wiedziałam co jego oczy wyrażają. Smutek? Zaskoczenie? Czy nawet rozczulenie?
- Chris, spójrz tylko na mnie - postanowiłam więc kontynuować. - Jestem za wózku. Mam chore serce. I nie jestem stąd. Ani z Korei. Jestem właściwie z drugiego końca świata, a większość naszej znajomości to były rozmowy przez telefon.
A to nieprawdopodobnie boli...
Chłopak podniósł się na kolanach i ujął moją twarz w swoje dłonie. Poczułam nagłą ulgę. Ale taką inną, niż zwykle. Bo to nie było po upływie dziesięciu czy piętnastu minut przez tabletkę na uspokojenie. To było takie nagłe. Takie z ciepłem.
- Olive... - zaczął cicho. - Nie jesteś żadną kulą u nogi. Odkąd cię zobaczyłem, wiedziałem, że nie wyjdziesz mi nigdy z pamięci. Odkąd usłyszałem co ci dolega, nazywałem cię swoim aniołkiem, któremu chciałem pomóc. I chcę pomagać nadal. Mnie też boli to, co teraz się dzieje. To, że będę musiał cię zaraz zostawić, a w nocy już iść na samolot do Korei. Rozłąka z tobą i rodziną jest straszna... Ale nie przestanie mi na tobie zależeć. Czy spotkamy się za miesiąc czy za nawet parę lat.
Pociągnęłam nosem wzruszona wręcz tym, co powiedział. Skierowałam wzrok na moje nogi. W tym momencie nie mogące nic. A chłopak, jakby korzystając z okazji, dał mi delikatnego całusa w czubek nosa.
Podniosłam wzrok zaskoczona. Ten jedynie się uśmiechnął znowu i puścił moją twarz.
- Chodź, bo masz zimny nosek. - po czym wstał i zapukał do drzwi.
Co.
Drzwi dosyć szybko się otworzyły i stanęła w nich Kasi, a zarazem moja ciocia. Obdarowała nas serdecznym uśmiechem. Pozwoliła wejść Chrisowi ze mną, ale on jedynie się przywitał i mówił, że mu się spieszy.
- Do zobaczenia, aniołku. - i potargał mi włosy.
Jest zbyt beztroski.
- Do zobaczenia. Pacanie. - zaśmialiśmy się oboje...
I wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top