[9]


Zapaliła mu świeczkę, oddaloną nieco od setki pozostałych, rozrzuconych po ciemnej, marmurowej podłodze niczym odbicia samych gwiazd w oceanicznym lustrze. Ogień palący się na knotkach tańczył drżąco, prezentując się najlepiej w swojej udomowionej formie, kompletnie pozbawionej siły żywiołu, którego był jedynie niegroźnym dla nikogo zamiennikiem, bezpiecznym dla wszelakiego rodzaju otoczenia.

Służył tylko jako urozmaicenie wyglądu pomieszczenia.

Podobnie jak latynoska dziewczyna o nietuzinkowej urodzie, figurze klepsydry i słodko wyglądającej sukni, sięgającej jej aż do kostek i odsłaniającej nieśmiało oliwkową skórę łydki długowłosej.

Taehyung jednakże nie rzucił nawet spojrzeniem na powalającą piękność jego ludzkiej niewiasty, zamiast tego skupił się na cieple, jakie oferowała mu obecnie kąpiel w olejkach z drobinkami sproszkowanego srebra, działającymi korzystnie na powłoki androidów. Dzięki nim na jego skórze miały pojawić się delikatne, lśniące akcenty, nadające mu jeszcze większego poziomu nierealności.

W końcu nie chciał wyglądać jak ktoś zbyt podobny do człowieka.

Poza tym lubił na siebie patrzeć, lubił widzieć w sobie pierwiastki boskie, coś ponad wszystko, co istniało. Swoimi błękitnymi tęczówkami skanował własną formę, tak doskonałą w swej matematycznej perfekcji. Daleko mu jednak było do próżnej adoracji siebie samego, była to bowiem rzecz godna kruchych serc śmiertelników. Ich słabość.

Nigdy nie chciał się jej też nauczyć, nawet tylko po to, by w ogóle pojąć, czym dokładnie była.

Wzrok jego po chwili osiadł spokojnie na harfistce, która wygrywała mu melodię o opadających wiśniowych płatkach wymieszanych z letnim zefirem, o tych małych świadectwach przekwitania drzewa niebawem mającego wydać słodkie owoce. Nie ona jednak go obchodziła, a już na pewno nie mocniej, niż tworzona muzyka. Wolał poświęcić ułamek uwagi Kaiowi, który leżał na drogiej kanapie niedaleko muzykantki, nagi, przykryty na biodrach fioletowym materiałem i oparty lekko na łokciu, by się lepiej prezentować. Jego miodowa skóra lśniła od rozrzuconego na niej diamentowego proszku, wymieszanego z kryształkami płatków róż, które roznosiły dookoła siebie woń kwiatów, przy tym wyglądając jak refleksy w oczach kochanka tuż przed bliskością z drugą osobą.

Kai był doprawdy olśniewającą ozdobą.

5A30 czerpał jednak okruszki niemalże nieudawanej przyjemności z widoku chłopaka w takich okolicznościach, wyglądającego jak renesansowy obraz młodzieńca, namalowanego przez zakochanego w nim malarza. Wszystko to co prawda było mocno zaaranżowane, ale efekty nigdy go nie zawodziły. Tak i tym razem mógł sobie pozwolić na dłuższe skanowanie jego sylwetki, praktycznie bez cienia obrzydzenia, bez choćby odrobiny odrzucającego przeświadczenia o żałości obserwowanego obiektu.

Tutaj uczucia owe malały. Zostawało tylko cichego niczym tupot mrówki przy ryku silnika samolotowego.

Zachwyt.

Podobny do tego, który zwykł czuć, kiedy przechadzając się korytarzami mógł czasami usłyszeć, jak zza dokładnie siedmiu ścian, po drugiej stronie piętra Kai dotyka się, leząc prawdopodobnie na łóżku i myśląc o bóg wie czym. Taehyung lubił jednak dźwięki, jakie ten wtedy wydawał, chociaż zazwyczaj miał do nich ogromny awers.

Nie w tym przypadku.

Pozwalał sobie więc nawet na kilkanaście sekund wsłuchiwania się w drobne wyznania zamknięte w jękach, by potem wracać do tego, co miał zrobić, bez większego rozmyślania na ten temat. Uznawał to za drobne niespodzianki, przyjemności równe z nieoczekiwanym przeleceniem motyla w powietrzu.

Traktował go inaczej, ale znał też pewne fakty, niezmienne prawdy. Kai mógł być jego prawie jedyną obroną, ale nigdy nie miał stać się jedynym.

Pod żadnym względem.

***

Rwane kobiecymi palcami struny instrumentu wciąż tworzyły mu w myślach symfonię, o której nie chciał aż tak wiele myśleć i której rytm zdawał się idealnie uzupełniać kroki białego tygrysa obok niego. Sierść zwierzęcia z każdym napięciem mięśni, czy innym ruchem mieniła się holograficznym spectrum barw, stwarzając maleńkie wystąpienia kolorów w każdej sekundzie ich spaceru.

Jedynie obroża na szyi drapieżnika zdawała się przerywać taniec drobnych włosków, otaczając fragment skóry swoją dość wytrzymałą konstrukcją, utrzymującą sierść w dobrym stanie, mimo wywołanej mutacji.

Nie była ona bowiem przeznaczona do jakiejkolwiek smyczy. Ale ta należąca do Kaia już tak.

I to jej materiał spoczywał w dłoni Taehyunga. Wiedział, że kompletnie nie ma powodu jej używać, ale chciał się pokazać w dzielnicy z jak najlepszej strony. Po co miałby używać neuroprzekaźników, skoro połączenia między nimi nie można było zobaczyć gołym okiem? Owszem, android dostrzegłby je bez trudu, ale znaleźli się na terenie, gdzie nie było ich aż tak wiele.

Na terenie przepełnionym ludzkim brudem i zapachem śmierci.

Widok bogato ubranego 5A30 nikogo tutaj mimo to nie dziwił. Wręcz przeciwnie. Takich wizyt było tutaj sporo. Każdy chciał posiadać coś mogącego zranić, czy też w konieczności zabić człowieka.

I dość często była to po prostu zwykła, bestialska broń stworzona przez nich samych, a nie wykwitnie złożone dzieło technologii.

Przechadzał się więc aleją w towarzystwie dwóch ikon bogactwa świadczących nie tyle o jego statusie majątkowym, co społecznym, prezentując zebranym dookoła mieszkańcom całą jego chwałę i poczucie wyższości, którego był aż zbyt mocno świadom.

Ostatecznie pokierował się do jednego ze sklepów, jakich renomę dobrze znał, gdyż nie raz omawiał podobne sprawy w niektórych kręgach. Czasem bowiem lubił się pobawić ze swoimi ludzkimi nabytkami nieco bardziej wyrafinowanie niż tylko obserwując ich w konkretnych sytuacjach, poza tym była to też jedna z najskuteczniejszych dróg by poznać czym jest ból.

Acz tego konkretnego stanu nie był w stanie poczuć.

Otworzył dość szerokie drzwi, prowadzące do większego pomieszczenia umieszczonego w wieżowcu między dwoma nieco niższymi budynkami i ślepymi uliczkami obok nich, wypełnionymi przejściami do podziemi, bo tam znajdowała się większość plugastwa tego miasta, pominąwszy środkowe dzielnice, które przy tym wydawać by się mogły placem zabaw.

Jego oczom od razu ukazały się podświetlone na czerwono hologramy broni, wiszące w powietrzu i okazywane z każdej strony na specjalnie wybudowanych do takowych urządzeń półkach kontrolujących ruchy hologramu i jego teksturę. Taehyung uśmiechnął się lekko do siebie, by po chwili zacząć stukać o wrażliwe na ruch panele, ułatwiające poruszanie. Kai szedł tuż obok niego, wciąż mając lekko pochyloną głowę, chociaż jego strój wcale u tego nie definiował, okalając ciało w fiolety marynarki, róże koszuli pod nią, oraz złote zdobienia spodni i butów, które miał na sobie, a jakie nie należały do najtańszych.

5A30 lubił czasami rozpieszczać zabawki.

- Piękny – usłyszał po dłuższym momencie z prawej strony, kiedy żeński android wyłonił się zza metalicznych, otwieranych na kod drzwi, oddzielających sklep od obszernego magazynu pełnego broni. Nie była ona androidom właściwie potrzebna, ale niektórzy lubili jej użyteczność w przypadku śmiertelnych ludzi. Dlatego też, choć oficjalnie całą ją skonfiskowano, wciąż mieli do niej dostęp oraz okazjonalnie się nią posługiwali.

Acz nie afiszowali się z tym faktem zbyt mocno.

- Prawda? – dopytał zaczepnie Taehyung, spoglądając na tygrysa. – Moja najnowsza hybryda, uwielbiam go. Jest tak właściwie mieszanką, a sierść to...

- Nie mówiłam o zwierzęciu – odparła blondwłosa, idąc nieco bliżej dwójki, ostrożnie stawiając kroki stopami ubranymi w rzemienne obuwie z obcasami, ledwo wyczuwalne na jej skórze, oraz dbające o jej kondycję przez system wszczepionych mikrorobotów. – Tylko o chłopaku – dodała, uśmiechając się łagodnie i obserwując profil białowłosego, wciąż nie unoszącego wzroku, mimo, że właśnie o nim mówiono.

- Ah. O nim – stwierdził zdziwiony Taehyung, choć jednocześnie wiedząc, że prezencja Kai'a zazwyczaj nie pozostawała niezauważalna. Mimo to nie lubił, kiedy ktoś go chwalił w miejscach publicznych. Mógł przez to zacząć sobie myśleć, iż jest wart więcej, niż miał myśleć, że jest.

Mógłby zacząć wykraczać wiarą w swoje ja trochę poza bezpieczne granice.

- To tylko mój esquise*. Nikt specjalny – powiedział jeszcze, ściskając mocniej smycz w dłoni. – Podziękuj za komplement – syknął jeszcze, dając tym samym znać, iż drugi może nawiązać kontakt wzrokowy z android i powiedzieć do niej cokolwiek.

- Dziękuję – rozległ się głos przypominający miód oblewający nerkowce. Było to jednak wszystko, co Kai z siebie wydusił, niezdolny do czegoś bardziej wylewnego. I tak poczuł lekki szok, że Taehyung dał mu przyzwolenie na mówienie. Zazwyczaj, gdy wychodzili w podobnych sprawach po prostu milczał i spełniał rolę swoistego dodatku, jakby był starannie dobraną biżuterią dopełniającą całość ubioru.

Android tylko kiwnęła głową i spojrzała na Taehyunga, co nie zmieniło się już aż do końca wizyty, gdyż ona również, mimo urody chłopaka, nie chciała mu poświęcać nie potrzebnej uwagi. To mogło wprawić w kłopoty nie tylko nią, ale i jego.

A tego nie chciała.

- Czego więc pan szuka? – zapytała po chwili, przechadzając się z 5A30 po pomieszczeniu. – Klasyczne, czy bardziej wyszukane? I na jaką okazję?

- Najpierw musi to być coś cichego. Nie najbardziej, bo niestety takiego nie wymyślono, ale na tyle, by rozeszło się w miarę bez większej uwagi.

- Rozumiem.... Krótka, czy długa?

- Krótka. Nie ma przyciągać wzroku.

- To dyskretna sprawa, jak mniemam? – zapytała android po chwili, zatrzymując się przy jednym z hologramów.

Taehyung tylko uśmiechnął się do siebie samego, posyłając drugiej nieco błyszczące spojrzenie, na jakie stać go było nieczęsto.

Tak. Bardzo dyskretną, ale taką, która niczym trzepot motylich skrzydeł zostawi po sobie tsunami na drugiej stronie globu.

***

Powiedział mu za dużo.

Yoongi miał tego bolesną świadomość, tak samo, jak wiedział, że powinien żyć w taki sposób, jakby tego nigdy nie usłyszał. Owszem, mógł wziąć odpowiednie tabletki i usunąć pamięć z ostatnich dwóch dni, ale wciąż uważał je za niemoralny wybór wobec siebie samego. Nie wyznawał takiego sposobu wychodzenia z problemów, chyba, że to naprawdę miało komuś pomóc. Hipotetycznie pomóc.

Poza tym usunięciu ulegały wszystkie wspomnienia. Nigdy więc nie pamiętałby, że spędził dość niezręczny, acz słodki w tejże niezręczności poranek, nie pamiętałby, że Namjoon tak urokliwie się uśmiechał i że cały ten czas zdawał się przyjemnie nieświadomy tego, co właściwie mówił, kiedy Yoongi go tutaj prowadził.

I tego chyba nie byłby w stanie sobie odebrać.

Z takimi myślami głaskał swojego białego, rajskiego ptaka, większość czasu zamkniętego w specjalnym pomieszczeniu, które Yoongi odwiedzał raz w tygodniu. Umieszczone było w ogromnym budynku, wybudowanym właściwie tylko po to, by trzymać w nim takie okazy należące do wpływowych jednostek. Model w życiu by się takową nie nazwał, ale traktował stworzenie jak wyzwalacz wszystkiego co złe, ucieczkę i niezastąpionego towarzysza rozumiejącego jego wszelakie problemy bez używania słów.

Znajdował w jego nieskazitelnym upierzeniu nuty czystości, których od dawna nie widział w sobie. Każde ich ułożenie przypominało mu o swoich wspomnieniach, jakie skrywał skrzętnie w środku, nie pozwalając im ulecieć na zewnątrz. Nadawało mu to odrobiny bezpieczeństwa, poczucia, że jednak radzi sobie z nimi i wszystko jest w porządku.

Dodatkowo ujarzmiało wszelakie jego niewygodne myśli, czy czyny, które mógłby popełnić. Przestał więc rozważać, czy porozmawiać z Namjoonem, przestał rozważać, czy mówić mu o wszystkim. Wolał nie wszczynać niepotrzebnego zamętu w ich relację. Dotąd bowiem traktował go zupełnie koleżeńsko, wręcz przyjacielsko z nutą młodego zauroczenia. Obecnie nie wiedział, czy chciałby cokolwiek zmieniać. Nie widział siebie do końca jako kochanka bogatego jubilera, zdolnego do tworzenia cudów za pomocą swoich placów i umysłu, mimo, że oba te aspekty tak cicho podziwiał w mężczyźnie. Był zachwycony jego umiejętnościami, możliwościami i tą bijącą od niego aurą skromności, jakby nie uważał siebie samego za wartego takich odczuć u innych.

Nie mógł jednak podejmować decyzji takiego kalibru pod wpływem nie zbyt przewidzianych wydarzeń, które się rozegrały. Wolał poczekać z robieniem jakichkolwiek kroków w jedną czy drugą stronę.

Chociaż w głębi siebie kusił go jeden z wyborów.

Namjoon był bowiem bezpieczną przystanią. Owszem nie wiedział wiele więcej niż te parę zdań „Wiesz, że jestem żałosny? Bo nie mam jaj, żeby ci powiedzieć, jak mocno oddałem ci się cały. Jak bardzo owładnąłeś moim sercem. Nieważne, zapomnij o tym". Po tych słowach pamiętał, że musiał przytrzymać mężczyznę dłużej, by nie upadł na kafelki. Wierzył jednak w każdą ich sylabę, nawet, jeśli nie do końca rozumiał rodzaj uczucia kryjące się w drugim. To wszystko jednak nie przyćmiewało jego pewności, iż Namjoon nigdy by go nie skrzywdził, nie pozwoliłby nikomu go tknąć i zapewne otoczyłby go całunem ciepła oraz beztroski, jakiego tak desperacko potrzebował w swoim życiu.

Czym jednak było kochanie z potrzeby?

Czym w ogóle było kochanie, zaśmiał się do siebie, głaszcząc łepek ptaka, w tym zepsutym świecie? Uczucia dawno ograniczono do występów, pięknych zdjęć i ulotnych uciech. Do bogactwa. Do rozumienia ich na poziomie trochę płytkim, acz i tak zaskakująco złożonym.

Yoongi nie widział tego nigdy w ten sposób.

Nazwany zostałby pewnie idealistą, zbyt pochłoniętym głupimi frazesami, ale wierzył w wybory duszy, nieco silniejsze, niż te rozsądku. Wierzył w wiele różnych zakończeń tej samej historii. I wiedział, że właśnie w takowej się znajduje, schwytany w sidła wyborów, które na niego czekały, a jakich zapewne nie mógłby zaplanować.

Myśli przerwała mu muzyka fletu dochodząca ze ścian pomieszczenia, łagodna i cicha, subtelnie osiadająca na postaci jego jak i zwierzęcia.

Skończył mu się czas. Pora była wracać do rzeczywistości. Do czegoś mniej relaksującego, niż obecność jego zwierzęcego przyjaciela.

Do nieba bez gwiazd.

***

Kolejne wypełnione niezaprzeczalnym luksusem wydarzenie, takich przyjęć nie można zapomnieć, choćby i cały wieczór siedzieć na szytych z delikatnych materiałów kanapach, jakich forma odpowiada na potrzeby mięśni ciała. Choćby i pić ambrozję, przy okazji dyskutując z kimś wyjątkowo atrakcyjnym o wynikach sprzedaży odpowiednich firm. Nic nie przebije podobnego klimatu, jaki niewątpliwie potrafi stworzyć D415 znany w niektórych kręgach również jako Seokjin."

Z takimi i wieloma innymi pochwałami można się było spotkać w jego wychodzącym tego ranka artykule. Wszystko zostało sprawdzone, dopięte na ostatni guzik, nawet ruchome zdjęcia odpowiednio przerobiono, by podczas ich wyświetlania nie eksponować żadnego szczegółu, który miał pozostać niezauważony przez innych.

Był w pewien sposób dumny z tego, co miało zostać opublikowane. W dodatku podniesiono mu wypłatę za zlecenie, co było dość przyjemnym umileniem całej sprawy.

Napił się kawy, w której co chwilę pojawiały się przebłyski jeszcze nie rozpuszczonych kapsułek, które podtrzymywały działanie kofeiny dwa razy dłużej. Istniały też lepsze środki wytrzymałościowe, ale nie było go na nie zbytnio stać.

Albo nie były dostępne dla zwykłych cywili, o ile mógł to tak ująć. To, jak i wiele innych rzeczy.

Myślami skupił się chwilę później na czymś innym, mocniej ściskając uszko filiżanki. Doskonale pamiętał bowiem ponowne spotkanie z modelem, z którym nie tak znowuż dawno przeprowadzał wywiad. Nie umiał od takiego czasu wyrzucić go z głowy, coś w jego postaci ujęło go nieco, jakby nierealna postać mężczyzny stworzona była właśnie do tego, by pogrywać sobie ze zmysłami obserwującego.

Hoseok z pewnością to odczuł.

Rozmawiali ze sobą dziesięć minut, a może pół godziny, nie potrafił tego dokładnie stwierdzić, ale miło było spędzić ten czas w podobnym towarzystwie, temu nie umiał zaprzeczyć. Polubił chyba nawet ton głosu drugiego, jego maniery i dźwięk śmiechu, przypominający nieco aksamitne materiały, jakich Hoseok zbyt wiele nie posiadał, o ile w ogóle jakieś.

Doszło nawet do tego, że dał drugiemu swój numer, kilka cyfr ułożonych w konkretnej kolejności. Spodziewał się, że Yoongi jednakowoż się z nim skontaktuje, nie wydawał się bowiem okazywać mniejszego zainteresowania. Mimo to wszystko wciąż milczało i sam Hoseok powolnie trafił nadzieję, że cokolwiek się wydarzy, choć był dopiero poranek.

W końcu nie sam ten fakt mu to mówił.

Widział bowiem, jak Yoongi opuszcza przyjęcie z pewnym mężczyzną, wyraźnie wstawionym. Hoseok nie znał go, ale z tego, co zaobserwował, wydawali się być ze sobą dość blisko. Nie znał bowiem jeszcze nikogo, kto wyprowadzałby z podobnych przyjęć pijanych ludzi. Abrozja działa na nich szczególnie mocno, wręcz od razu. Wystarczyło naprawdę niewiele, żeby przestać kontaktować ze światem dookoła w choćby najmniej wymagającym stopniu.

Poza tym rozwiązywała język i czyniła dość gadatliwym. A gadatliwy, upity człowiek naprawdę musiał dla kogoś coś znaczyć, by brać go na siebie.

Stąd Hoseok mimo wielkich nadziei coraz mocniej je zacierał, nie chciał się pakować w coś takiego. Jeśli faktycznie miał zamiar interesować się drugim mocniej, co właściwie już robił, to nie zamierzał stawiać żadnych kroków z wiedzą, iż jest on już przez kogoś zajęty. Nie należał do tego typu ludzi, choć wiedział, że takowi istnieli.

Westchnął, wciąż nie rozumiejąc do końca po co w ogóle o tym myślał. Przecież nie mieli na dobrą sprawę żadnej relacji. Tyle, co jeden wywiad, numer telefonu i trochę rozmowy, wyjątkowo miłej w dodatku. Nie dawało to jednak jeszcze szans Hoseokowi na cokolwiek, a odczuwana przez niego rywalizacja z nieznajomym i iskry zazdrości tylko podbudzały całą aurę nikłego absurdu.

Znudzony zaczął przeglądać pozostawiane odpowiedzi pod artykułem. Odpowiadał na co niektóre, spokojnie popijając napój i czując wyraźne skutki rozchodzącego się w jego żyłach środka pobudzającego. Powolnie mógł nareszcie przegonić resztki snu oraz ogólnego zmęczenia, jakie ostatnio nie dawało mu spokoju ani na chwilę. Nie często miał okazję wstać niczym nowo narodzony, to musiał przyznać z przykrością.

Dopiero po dłuższej chwili ciszy przerwał mu dźwięk jego zegarka, który na wyświetlanej w powietrzu stronie gazety pokazał nieduży ekran przychodzącego połączenie od nieznanego numeru.

Połączenia, które przyprawiło mężczyznę o szybsze bicie serca i resztki budzącej się odspale satysfakcji, iż jednak wygrał, chociaż oficjalnie nie zaczął przecież żadnych zawodów

Poczekał tylko parę sekund, nim odebrał aby usłyszeć znany sobie z poprzedniego wieczora głos, który ku jego wewnętrznej radości rozbrzmiał w słuchawce od razu wypełniając pomieszczenie ciepłem, a jego umysł – stadem motyli.

***

- Musisz być gotowy za pięć minut Jungkook. Mówię poważnie, D415 nie lubi spóźnień – powiedział spokojnie Jimin, poprawiając swój falowany kołnierzyk dookoła głowy, przyzdobiony diamentowymi nićmi, oraz drobnymi perłami. Potem dopiero wciągnął materiał koszuli lepiej w spodnie i poprawił srebrną kokardkę, która idealnie ułożona spoczywała na środku, spryskana odpowiednio, by nie zmieniała kształtu w żadnym wypadku.

- Postaram się – dotarło do niego zza pleców. – Już powoli kończę – odpowiedział chłopak, siłując się z materiałem wyjątkowo obcisłych spodni. Jeszcze nie wiedział, jak wygląda srebrnowłosy, ale gdzieś w sobie nie chciał wiedzieć. Zwłaszcza, że między nimi widniała twarda jak skała niepisana umowa nie mówienia o uczuciach do siebie, wychodzących od kogokolwiek.

Jungkook wiedział jednak, że chodziło tylko o niego.

Z błyskiem w oczach zerknął na skanująca go taflę lustra, która ku wdzięczności chłopca stwierdziła, iż wszystko jest w porządku i jest gotów do opuszczenia garderoby. Ten uśmiechnął się promiennie i z wyszedł do większego pomieszczenia, gdzie był już Jimin.

Przez sekundę tylko odebrało mu mowę, gdyż drugi wyglądał jak książę namalowany na obrazie barokowym, nieskazitelny, odbierający mowę. Granat marynarki kontrastował z bielą koszuli, perły mieszały się z iskrzeniem diamentów, malinowa powłoka nałożona na usta wypełniała je chęcią na pocałunek, spodnie uwydatniały uda, oraz kształt łydek. Eleganckie buty mogłyby nie istnieć, były tak idealnie dobrane.

Jungkook po prostu nie potrafił nie stracić wszystkich barier.

- Wyglądasz... cudownie – powiedział bez zastanowienia, przyprawiając drugiego o lekkie rozchylenie warg, ale i smutno-wesoły uśmiech.

- Dziękuję. To samo mógłbym powiedzieć o tobie – dodał nieco głębszy, nie intencjonalnym tonem Jimin, podążając wzrokiem po sylwetce szatyna, przywdziewającego turkusy i zielenie. Naprawdę mu pasowały. Był niezwykły.

Nie mogli tego jednak sobie wzajemnie powiedzieć.

- Gdzie nas dokładnie zabierają? – zapytał Jungkook ciekawsko, gdy żeńska android monotonnym tonem głosu kazała im opuścić pomieszczenie w celu udania się na zewnątrz wraz z Seokjinem.

- Zobaczysz. Mogę ci tylko powiedzieć, że dotąd nie widziałeś czegoś podobnego – powiedział srebrnowłosy z pewnością w głosie, jaka pobrzmiewała w korytarzu jeszcze długo po tym, jak go opuścili, kierując się ku większemu holowi, w którym czekał już na nich D415.

Niewielu by pozwoliło swoim na taki obraz rzeczy. Zazwyczaj to na androidów się czekało, nie na odwrót. Tutaj jednak nie każda zasada była aż tak restrykcyjna, co widać było w detalach niedostrzegalnych na pierwszy rzut oka.

Seokjin trochę dłużej obserwował szatyna, jego postawę, to, jak prezentował się w odcieniach, które mu dobrano. Zdecydowanie miał w sobie coś, android zapamiętał, by częściej oferować mu taką gamę barw. Poza tym pasowała ona do projektu, jaki powolnie przygotowywał na nadchodzący występ.

Pewien, że przebije jeszcze poprzedni.

- Nareszcie – wymsknęło mu się nieco niegrzeczne, acz i niepewnie stwierdzenie, jako, że nie do końca jeszcze rozumiał irytację. Oboje z chłopców spojrzeli na niego z lekką skruchą, która jednak minęła wraz z uśmiechem androida. Zerknięciem sprawdził, czy oboje mają na sobie obróżki, obecnie aktywowane na nie oddalanie się od nadajnika Seokjina na odległość większą niż dwieście metrów. – Chodźcie. Nie mamy dużo czasu – dodał jeszcze, a zarówno Jimin jak i Jungkook ruszyli za nim, wpatrując się w barki androida opięte jedwabnym materiałem koszuli. Nie wyglądał, jakby miał się martwić o temperaturę na zewnątrz i tak naprawdę nie musiał. By przestał choć odrobinę dobrze funkcjonować potrzebna była temperatura minusowa tak duża, że niemożliwym było wytworzenie jej nigdzie indziej jak na mikroskalę w warunkach laboratoryjnych.

Z wdziękiem wsiedli do smukłego samochodu, Seokjin z przodu, a dwójka z tyłu za ciemną warstwą antydźwiękową oddzielającą ich od androida, nie pozwalającą im usłyszeć ani jednego jego słowa, ale za to przepuszczającą wszystko, co oni mogliby powiedzieć. Chodziło tutaj głównie o fakt, iż panowała pewna hierarchia, z jaką nie potrafili się kłócić. Poza tym w grę wchodziło również bezpieczeństwo. W końcu spiskowanie nie było trudne, choć właściwie nie spotykane w realiach w jakich żyli.

- Taemin nie jedzie? – zapytał ciekawsko Jungkook, chcąc przy tym przerwać nieco ciszę pomiędzy nimi.

- Cóż, powiedzmy, że za bardzo się z czegoś wywiązał – odparł wymijająco Jimin. – Poza tym wspominałem wcześniej, iż prawdopodobnie go nie będzie.

- Oh. Wybacz, jeśli zapomniałem.

- Nie ma sprawy – odpowiedział Jimin miękko, uśmiechając się przy tym. – Chcesz, to mogę ci właściwie zdradzić, gdzie jedziemy.

- Poważnie? Jeszcze chwilę temu myślałeś inaczej – szatyn był trochę skołowany, ale też nie krył tego, jak narastała w nim ciekawość, którą z każdy przejechanym metrem znosił coraz mniej.

- Racja, ale zmieniłem zdanie – usłyszał po chwili, lekko rozbawione. – W miejscu, gdzie zabiera nas Seokjin odbywają się głownie ważne zebrania. Ludzi one w ogóle nie dotyczą, chociaż podejrzewam, że pewnie o nas też rozmawia... W każdym razie, faktem jest, że źle się jest pokazać bez odpowiednich własności. Bez nas – wyjaśnił jeszcze, wiedząc, że Jungkook nie do końca jeszcze postrzegał siebie oczami androidów i wciąż nawiązywał do siebie nieco zbyt śmiało jak na panujące normy. – Tym samym w gmachu tym jest wiele rozrywek dla takich przypadków. Możemy w tym czasie integrować się z innymi, oraz korzystać z kilku naprawdę przyjemnych usług, o ile mamy pozwolenie.

- Nie miałem pojęcia, że istnieje coś podobnego – stwierdził od razu Jungkook.

- Nie miałeś prawa. Byłeś kompletnie odcięty od tego środowiska – powiedział srebrnowłosy twierdząco. – Ale mogę cię zapewnić, że bycie tam chociaż raz sprawia, że nie można już zapomnieć tak do końca. I czasem trzeba tam wracać, kiedy tylko jest okazja.

- Brzmi, jakby to była ucieczka swego rodzaju – stwierdził trafnie Jungkook, czując we własnym głosie smutną nutę.

- Zapewne jest dla niektórych. Z tym, że trzeba być prawdziwym szczęściarzem, by chodzić tam regularnie, albo mieć naprawdę awanturniczego właściciela, który wciąż pragnie przejąć głos w dyskusji – odparł, śmiejąc się przy tym cicho, co jednak nie zmieniało faktu, iż dźwięk ten uderzył w sam środek szatyna.

Nie potrafił jeszcze odciąć się zupełnie na takie ataki, pozostając kompletnie odsłoniętym przed Jiminem, wrażliwym na najmniejsze muśnięcie jego strun zauroczenia, choć tak naprawdę było to coś o wiele silniejszego.

Coś, do czego już nie mógł się przyznawać choćby przed sobą samym.

W końcu powiedział, że z pomocą drugiego po prostu to w sobie zdusi, nim to uczucie udusi jego. I tak miał postępować, wiedziony zaufaniem do Jimina, do jego rad i czynów.

Nie miały one jednak być aż tak zbawienne, jak oboje myśleli, a poszczególne kawałki układanki zdawały się coraz mocniej rozsypywać przez ich palce, aniżeli składać w całość tworzącą obraz kwitnących róż obsiadłych przez tysiące motyli.

***

- Na Boga, ja w życiu... - stwierdził Jungkook, po czym urwał, nie wiedząc do końca, jak ma zareagować. Budynek był właściwie monumentalny, stworzony z wielu kondygnacji, mogący naprawdę przyprawić o zawroty głowy, jeśli nie wiedziało się, jak się po nim poruszać. Wszystko lśniło od szkła, po metal wymieszany z nutami wzmacnianego drewna, modyfikowanego tak, by miało właściwie właściwości tak bardzo inne, że mogło utrzymać znaczenie więcej, aniżeli naturalnie. Poszczególne partie oddzielone były przejściami, wejściami, piętrami, wszystko to prezentowało się zniewalająco dobrze, a szatyn nie umiał wyjść z podziwu dla kogoś, kto stworzył budynek.

- Wiem, robi wrażenie – stwierdził z uśmiechem Jimin, obserwując niemalże uroczą reakcję chłopaka. – Nie to jednak jest naszym głównym celem.

- To prawda – potwierdził D145 , poprawiając nieco spinki w mankietach zawierające płynną, srebrzystą substancję zamkniętą w ozdobnych, małych klateczkach, która zmieniała swój kolor przy każdym ruchu, od szarości, bo ciemne granaty. – Pozwolę wam skorzystać z kilku pomieszczeń, podczas gdy będę zajęty. Ale nie liczcie, że zostaniecie tutaj długo – dodał jeszcze, siląc się na chłodny ton. – Nie zapomnijcie, że macie absolutny zakaz rozmawiania z kimkolwiek z zewnątrz z wyjątkiem androidów, o ile pierwsi do was podejdą. Mam nadzieję, że się rozumiemy.

- Jak najbardziej, D415 – powiedział Jimin, skinąwszy głową, co Jungkook również uczynił, wiedziony przeczuciem, że brak tego gestu mógłby skutkować czymś nieprzyjemnym. – Będziemy uważać. Możemy już iść?

- Tak. Wyślę wam impuls przez nadajnik, kiedy będziecie mieli wrócić. Bądźcie przy głównym wejściu w strefie oczekiwania – powiedział, na co dwójka ponownie pokiwała głowami w potwierdzeniu, wodząc wzrokiem a sylwetką androida, która oddalała się, zaczepiana co chwilę przez innych, gdyż obecność jego w budynku była swego rodzaju wydarzeniem.

I to nie małym.

Niektórzy zjawili się tu dzisiaj tylko po to, by móc chociaż zerknąć na władającego tak wielkim, nie bano się tego stwierdzenia, imperium. Gdyby nie pewien inny właściciel, Seokjin rządziłby przemysłem rozrywki w Palo Santo.

A może nawet i poza nim.

- Chodź, nie mamy wiele czasu – stwierdził Jimin, chwytając chłopca za nadgarstek, nieświadomie w geście, jaki powtarzał dość często, od kiedy pierwszy raz go zobaczył. – Myślę, że zaczniemy od czegoś, co poprawi nam obu humor – dodał, po czym przeszedł prze kilka wejść i korytarzy, mijając androidów oraz idących obok nich ludzi, lub tych bez nich, wyglądających mimo to na dość majętnych i zapewne posiadających ich trochę. Przeszli jeszcze schodami na wyższe piętro, by ostatecznie stanąć przed wejściem do pomieszczeń, gdzie wykonywano tatuaże.

- Poważnie? – Jungkook uniósł brew delikatnie, niepewny, czy dobrze rozumie, gdzie są. – Przecież to nie schodzi, chyba, że...

- To nie do końca takie tatuaże, jakie znasz – odpowiedział mu uśmiechem srebrnowłosy – Uwierz mi, że cię zaskoczą – dodał, otwierając drzwi szatynowi, co połaskotało go w środku, bo takie gesty widział rzadko jeszcze tylko między starszymi ludźmi w środowych dzielnicach.

Głównie między mężczyzną a kobietą.

Weszli do środka, skupiając się od razu na neonowej kolorystyce ścian, oraz zdobień, przypominających układankę kolorów znaną tylko projektantowi. Kilka z nich przedstawiało smoki, lub węże, zdobiące płaskie powierzchnie swoimi wymyślnymi kształtami. Dookoła od razu dostrzegli wielu ludzi, ubranych lepiej, bądź gorzej, sami należeli do tych, którzy prezentowali się co najmniej wykwitnie, niczym świeżo podane danie w drogiej restauracji.

Jungkook od razu zwrócił uwagę na fakt, iż nie było tutaj androidów, oraz, że po bokach znajdowało się osiem kapsuł, które najwyraźniej służyły do nakładania tatuaży, o ile się nie mylił.

- Do czego one służą? – zapytał ciekawsko, nie będąc jednak pewnym swojej teorii.

- Wykonują na skórze co tylko zechcesz – wyjaśnił Jimin od razu. – Sekret tkwi jednak w szczegółach. Tatuaże te znikają po mniej więcej pięciu lub ośmiu godzinach. Poza tym, są one nakierowane na konkretne emocje. Każda z opcji wytatuowana na twojej skórze wywołuje u ciebie odpowiednie reakcje chemiczne w organizmie. Innymi słowy, wprawia cię w kontrolowany stan szczęścia, smutku, podniecenia, czegokolwiek sobie wymarzysz- stwierdził jeszcze, obserwując jak wargi Jungkooka rozchylają się słodko coraz mocniej.

- Mówisz poważnie? Brzmi, jak jakiś rodzaj legalnego narkotyku – powiedział z lekkim śmiechem.

- Nie mylisz się, prawie – stwierdził z nutą rozbawienia Jimin. – Narkotyki pozbawiają cię władzy nad sobą. Poza tym nie umiesz przewidzieć skutków. To tak nie działa. Wszystko przebiega łagodnie, jest mniej więcej tak, jakbyś zjadł czekoladę, albo posłuchał całej playlisty smutnych piosenek.

- Dziwi mnie, że ktokolwiek chciałby czuć smutek z wyboru... - odparł zdezorientowany szatyn, podchodząc do jednej z kabin z pewną dozą niepewności. – Są tacy?

- Pewnie tak. Czasami lepiej wtedy uwolnić emocje, kiedy nie można ich samemu odblokować. To niemalże terapeutyczne. Poza tym, są różne przypadki.

- To działa też na androidów? – zapytał jeszcze Jungkook, wciąż nie mogąc ujarzmić własnej ciekawości, do tego stopnia, że nie zwrócił nawet uwagi na posyłane im ulotne spojrzenia innych osób w pomieszczeniu, które zapewne rozpoznały w nich kogoś z wyższego statusu.

- Nie. Inaczej nie musieliby mieć nas – powiedział srebrnowłosy rzeczowo, acz z wydźwiękiem czystej powagi zapakowanej w utwory z żalu.

- Oh, no tak – stwierdził Jungkook z niewielkim rumieńcem. – Mogę spróbować pierwszy? – zapytał nieśmiało, a Jimin kiwnął głową i otworzył dla chłopaka owalną kapsułę, do której ten wszedł po kilku schodkach. W środku znajdował się wygodny do leżenia materiał, oraz nieco przestrzeni na to by usiąść i móc zdjąć ubrania.

- Pamiętaj, żeby odsłonić miejsce, które wybierzesz. Osobiście polecam przedramię, jest najprościej – powiedział mu jeszcze Jimin, nim urządzenie się zamknęło.

Jungkook powolnie, idąc za wskazówkami drugiego podwinął materiał marynarki i koszuli, dając panelowi czas na zeskanowanie skóry i ukazanie chłopcu niemalże miliona możliwości wykonywanego tatuażu, od kształtów, przez barwy i możliwości własnego projektu.

Po kilku minutach, nieco przytłoczony możliwościami wyboru zerknął na niewielki szablon białej róży, przypominającej niemalże prawdziwą. Dotknął go i zobaczył w powiększeniu, z komunikatem, czy jest go pewny.

Podpisany był: zrelaksowanie, spokój wewnętrzny, brak poczucia stresu

Oraz drugą opcją: spokój, uwolnienie od niewygodnych myśli i nieodwzajemnionych uczuć

Przez moment wahał się, bo nie był do końca pewien, jaki efekt uzyska. Nie wiedział, że istnieje coś podobnego, że cokolwiek mogło mu dać chociaż chwilę wytchnienia. Na chwilę zamarł z prostą decyzją w głowie, która po minucie podjęła się sama.

Wybrał drugą opcję.

A jego rozkwitające wnętrze powolnie zaczęło przystosowywać się tym samym do ciemności miasta, jakim się otaczało, do bogactwa, jakim było obsypywane i do braku głębszych emocji wobec ludzi, jacy stawali się mu bliscy.

Mógł zasmakować nietrwałej doskonałości, do jakiej przecież wciąż dążył. Perfekcji, jaka niezbędna miała być, by mógł przetrwać w codzienności i wyzwalać niektóre rzeczy tylko w momencie stąpnięcia na scenie.

Nie to jednak było mu pisane, chociaż obrazek róży już powstał na jego przedramieniu, a kapsuła uchyliła się, pozwalając mu przeżyć ułamek egzystencji bez wiedzy, że oddał serce komuś, kogo dostrzegł kilka metrów dalej.

Do którego z przerażeniem chwili stwierdził, iż nic obecnie nie czuł. Ani krzty dawnego przywiązania, a jedynie obojętną bliskość. Coś w rodzaju białej kartki, na jakiej narysowano tylko wstępny szkic czegoś większego.

Niespodziewanie nie był on jedyną osobą, która zrobiła tego wieczoru owy tatuaż.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top