[6]


Światło z finezyjnością artysty odbijało się we wzorze rogów zwierzęcia, czyniąc je jeszcze ostrzejszymi, aniżeli w istocie były. Mogły przebić wiele rzeczy i gdyby zwierzę faktycznie chciało, to mogłoby nimi zaatakować, mimo, iż wolało zęby i własne pazury. Cętkowana sierść naprężyła się nieco, kiedy wchodzili do budynku, czarna, zrobiona z wzmacnianego aksamitu smycz napięła leciutko, gdy gepard przyspieszył leciutko, nie idąc już dokładnie obok swojego pana.

Taehyung szybko jednak ukrócił uprząż i spojrzał wrogo na podopiecznego, który zdawał kulić się pod wzrokiem właściciela, jak gdyby wcale nie był bestią zdolną odebrać życie. Posłusznie zwolnił i powrócił do wcześniejszego tempa, nie odstępując androida nawet na krok. Kilkoro gości spoglądało na zwierzę z niemałym zdziwieniem, lub podziwem. Za każdym razem przyciągał wzrok, tym razem jednak szczególnie – zazwyczaj nie zabierało się takich okazów w miejsca publiczne, z obawy przed kradzieżą. 5A30 nie miał się jednak czym przejmować. Zwierzę posiadało wszelakie zabezpieczenia, poza tym, gdyby ktoś obcy choćby spróbował go dotknąć, gotowy był odgryźć całą rękę, czy wyrwać mechanizm, byleby tylko nie dać się podejść.

Był dumny ze swojego eksperymentu, jakim był gepard. Nie wątpliwie jednym z lepszym, za wyjątkiem jego ulubienicy, czarnej, skrzydlatej pantery. Uwielbiał otaczać się takimi hybrydami i miał ich dość pokaźną ilość. Szczycił się ich posiadaniem, oraz chwalił, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. Rzadko jednak wyprowadzał je na zewnątrz, tym razem jednak chciał się pokazać w nieco bardziej ekstrawaganckim świetle, aniżeli robił to zwykle. Nie był skłonny do wpisywania się w normy, nawet swoje własne. Wszelakie odstępstwa od ram widniały w jego oczach niczym coś godnego admiracji.

Przeszedł do marmurowych posadzkach, wprost do dużego wejścia na salę główną, w której już zbierali się goście. Obowiązujący dress code wyraźnie okazywał swoją obecność, gdyż tłum wyglądał jak wszelakie możliwie odcienie srebra. Taehyung lubił ten motyw, chociaż nie pojmował, dlaczego za każdym razem Seokjin musiał coś wybrać. Ceniłby sobie jeszcze mocniej, gdyby mógł przyjść w tym, w czym rzeczywiście chciał – nie narzekał jednak, gdyż pierwszy raz mógł założyć swój garnitur pokryty cząsteczkami metalu, oraz diamentów, przez co materiał lśnił przy najdrobniejszym ruchu androida. Sam był dumny z kreacji, która wyszła z pod rąk jednego z najlepszych projektantów w mieście.

Dumnie wszedł na schody prowadzące w górę sali. Zwierzę podążało tuż obok niego, pokonując wzniesienia z niezwykłą gracją. Oboje musieli przejść dość spory kawałek, by nareszcie dotrzeć do swoich miejsc, usytuowanych w najlepszej loży, jaką można było mieć. Siadali tu tylko najbogatsi, ci, którym nie szkoda było milionów na taki pokaz.

Taehyung wygodnie rozsiadł się na miękkiej powierzchni, która momentalnie dopasowała się do jego postawy. W tym samym momencie wyświetlił mu się holograficzny ekran, służący do przybliżania obrazu w jakości, która pozwoliła by androidowi zobaczyć nawet szorstkość skóry występujących na scenie ludzi, albo strukturę ich ust. Uśmiechnął się delikatnie. Wiedział, że na tym występie miał się nareszcie pokazać jego najnowsza sprzedaż – a przynajmniej ta, która okazała się ostatnio jednym z większych sukcesów. Nie mógł się doczekać, by zobaczyć, czy uratowanie tej zmarnowanej znajdy z ciemnej uliczki Środkowych Dzielnic w końcu się opłaciło. Miał dobre przeczucia, ale taka transakcja niekiedy okazywała się mocno rozczarowująca. Nie chciał marnować pieniędzy, ani czasu na kogoś, kto nie miał potencjału.

Tu jednak czuł go wyraźnie. Chciał jedynie przekonać się, czy go odpowiednio wykorzystano. Czy dano mu szansę rozkwitnąć tak, aby zapierał dech i pozbawiał myśli. Aby stał się zjawiskiem na scenie, a nie jedynie kruchym, człowieczym ciałem, którego Taehyung tak się brzydził, chyba, że sprawiało mu jakąkolwiek przyjemność.

Oparł głowę o zagłówek, który objął ją delikatnie by było mu wygodniej. Gepard rozległ się u jego stóp, obserwując bacznie wciąż jeszcze pustą scenę. Taehyung zamówił sobie lampkę szampana od przechodzącej służki, by ta po chwili przyniosła mu kieliszek i butelkę istnie wybornego trunku, jakiego nalała mu do naczynia powolnie i z namaszczeniem. Uśmiechnęła się jeszcze do androida, by potem zniknąć mu z oczu. Wykonywała swoją pracę jak należy i android zanotował to w myślach niczym krytyk, gotowy uczepić się najmniejszego wręcz detalu byleby tylko coś udowodnić, byleby tylko posłać kogoś na dno.

A był do tego zdolny i wiele razy bliski.

Zwłaszcza Seokjina. Od lat byli sobie rywalami, zaciętymi wrogami, jak i kimś w rodzaju partnerów. Jeden nie istniałby bez drugiego. Nawiązali specyficzny rodzaj dynamizmu, który oboje rozwijali i traktowali z troską. Między nimi potrafiło przeskoczyć całe miliony iskier, choćby wypowiedzieli do siebie jedynie jedno słowo.

Lubił to. Tę grę, jaką sobie tak starannie stworzyli, jedynie między sobą, a do jakiej używali tak wielu składowych. Nie musieli wiele sobie okazywać, by zrozumieć, co zamierzają. Wszystko pozostawało w strefie subtelnych przekazów, chociaż czasem umieli po prostu wystawić najcięższą broń i patrzeć jak któryś przegrywa kosztem większej ilości żywych istot.

To jednak nie było dla nich nigdy ważne. Taehyung jednak wiedział, że słabością Seokjina byli ludzie. Że tak naprawdę nie gardził nimi, tak, jak powinien. Lubił ich, czego 5A30 miał nigdy nie zrozumieć. Czymś niewyobrażalnym wydawało mu się opiekowanie się jakimś – chyba, że można było czerpać z tego korzyści. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę, iż główny pionek Seokjina – jego skarb i perła – znaczyła dla niego więcej, aniżeli tylko zysk.

I to strasznie go obrzydzało. Sama myśl o tym sprawiała, że czuł się gorzej.

Upił łyk szampana, chcąc oddalić swoje myśli. Czasami sam siebie przeklinał, że pozwolił sobie poznać czym jest obrzydzenie – obecnie tego żałował, niekiedy mocniej, niekiedy mniej. Bywało, iż był za to wdzięczny, bo mógł nareszcie czuć tą gorycz wobec ludzi. Innym razem wkurzało go to, bo psuło mu nastrój.

Tak, jak teraz. Powinien skupić się na tym, iż miał obejrzeć spektakl, a nie analizować niecodzienne podejście Seokjina do tych słabych, kruchych stworzeń, jakimi byli ludzie. Taehyung jednak nie umiał wyrzucić z głowy pewnych podejrzeń i planów. Był pewien, iż tego wieczoru również go zobaczy – ten diament, jaki posiadał android, tego jedynego w swoim rodzaju chłopaka, jakim dysponował. I nie omieszkał zastanowić się nad pewnymi sposobami, aby owy diament przestał lśnić równie jasno, jak robił to obecnie.

Plany te jednak były odległe, pracochłonne i męczące, a sam Taehyung schował je głębiej, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego zamieszania. Kiedy zajdzie taka konieczność z pewnością do nich wróci, niczym do karty jokera w przegrywanej wojnie karcianej.

Z podobnych wizji wyrwały go gasnące światła i zapadająca powoli cisza. Wszyscy skupili się już tylko na scenie, która została rozświetlona do granic możliwości, by po chwili znów przygasnąć na moment i pozostać na odpowiednim poziomie.

Panie i panowie, przedstawienie czas zacząć.

- Boisz się? – zapytał go po raz kolejny, spoglądając na jego twarz tymi łagodnymi oczyma, skrywającymi więcej, niżby oboje myśleli. Jungkook przełknął ciężko ślinę, próbując wyjść na tego, który się trzyma i nie zamierza się teraz poddać z byle powodu. Od rana jednak czuł się chory ze stresu i nie miał pojęcia, czy całość wyjdzie tak, jak miała, czy będzie wystarczająco dobry i czy nie zawiedzie pod żadnym względem.

Przeszedł zbyt wiele godzin treningów, zbyt wiele przelał potu, krwi i łez, by teraz skulić się w kącie i odmówić. Musiał wziąć wzywanie w swoje ręce, jako, że przecież miał to robić teraz coraz częściej, jak powiedział mu Jimin.

Jeśli zachwyci raz, to wpadnie w krąg, z którego nie wyjdzie, ale jaki zapewni mu dobre życie. W tęczówkach srebrnowłosego widział wtedy coś dziwnego, nie pytał jednak o nic. Po prostu mu uwierzył. Że czeka go coś lepszego, od zimnych ulic, od deszczu i wilgoci, od zwykłego obiadu, oraz starych prześcieradeł. Braku kominka, czy choćby bieżącej wody od czasu do czasu. Teraz mógł żyć.

I to zależało jedynie od niego.

- Nie – odpowiedział pewnie, patrząc na anielskie rysy drugiego, zastanawiając się, jak proste musi być dla niego występowanie, nie tylko, ze względu na doświadczenie, ale i wygląd. Praktycznie nie miał się czym przejmować z takim ciałem, którego Jungkook nie widział w całości, ale był przekonany, że było najpiękniejszym, co mógłby w swoim życiu zobaczyć.

- Na pewno? – Jimin uniósł brew z niedowierzaniem i słodkim, dodającym otuchy uśmiechem. Jungkook jedynie kiwnął głową, zgrywając brak jakiegokolwiek przerażenia. Chciał udowodnić, iż tak naprawdę nie musi się niczym martwić.

Po prostu wyjdzie na scenę i zrobi swoje.

- To dobrze... strach to nasz największy wróg – stwierdził, po czym musnął dłonią policzek drugiego, by po chwili położyć ją na jego odkrytym przez strój ramieniu. – Dasz radę, Jungkook. Wierzę w to – stwierdził jeszcze, po czym zawiązał chłopakowi ciemną opaskę na oczach, tą, którą miał mieć od tej chwili. Niewiele przez nią widział, dostrzegł jednak, iż jedna z androidek zabrała Jimina, aby pomóc mu wejść na podwyższenie, które już zostało zamontowane na scenie i czekało tylko na niego.

Jungkook wziął głębszy oddech po raz ostatni. Rozpoczynał całość, musiał się skupić. Całkowicie. Jeśli będzie robił, to, co mu kazano, nic nie będzie mogło pójść źle. Po prostu się wczuje – zacznie żyć ruchem i muzyką. Powinno być w porządku.

Dostrzegł, że światła na sali gasły. Scena rozjarzyła się światłem, publiczność momentalnie przestała szumieć, pokrywając momentalną ciszą. Teraz albo nigdy, powiedział sobie, gdy do jego uszu doszły pierwsze dźwięki skrzypiec Taemina, chwilowo ukrytego w innej części sceny.

Nadeszła chwila.

Jungkook zrobił kilka kroków, by ostatecznie znaleźć się w polu widzenia zebranych, na twardej powierzchni sceny, sam, z ciemnością przed otwartymi oczami, mimo tego, że poświata przebijała nieco materiał.

Uniósł klatkę piersiową, przyjął odpowiednią pozycję i zaczął.

Pierwsze ruchy, jakby był raczkującym dzieckiem. Ostrożne, nieco chwiejne, ale zaplanowane i niezwiązane z jego utrudnieniem w widzeniu. Doskonale rozumiał, gdzie jest, co się dzieje. Po chwili stał się nieco pewniejszy, bardziej wyraźny, zakańczał z wdziękiem każdą nową sekwencję, wsłuchując się w nuty, które grał Taemin. W skrzypce, w instrument mu obcy do tej pory, a teraz tak przyjazny. Dał się prowadzić rytmowi, jakby był jego przewodnikiem w ciemności. Stąpał coraz lepiej, rozwijając choreografię.

Pierwszy wyskok.

Wylądował, idealnie, po czym obrót i upadek, jaki oczywiście był częścią tańca. Powstanie, przejście, ponownie skok i miękkie lądowanie, jakie przerodził w płynne przesunięcie po ziemi, zaakcentowane w perfekcyjny sposób. Nie pozwolił sobie stracić kontroli, w pełni świadomy tego, co robił i jak. Ręce chwytały powietrze, usta miał rozchylone, próbował oddać jak najlepiej zagubienie swojej postaci, wołanie o pomoc, niczym modlitwę, coś, co powinno zostać wysłuchane, a nie było. Miotał się moment, szukając drogi, szukając ścieżki.

Dopiero po kolejnej minucie muzyka uległa zmianie, a Jungkook odwrócił się w stronę publiczności, by upaść na kolana. Klęczał tak, pokonany i przegrany, oddychając ciężko od wysiłku. Za nim zaczęła się za to rozgrywać scena niemalże boska, dorównująca niebiosom.

Osoby na sali wstrzymały oddech, niektórzy właśnie po raz pierwszy poznawali zachwyt, inni czerpali przyjemność już z jego znajomości, mogąc spoglądać na to, co poczęło się rozgrywać.

Jimin stał pośrodku podwyższenia, otoczony smugami światła. Jego ciało było nagie, zasłonięto jednak odpowiednie miejsca przed widokiem gapiów. Jego plecy były przez chwilę przymocowane do ogromnych, zbudowanych z milionów diamentów skrzydeł, jakich kunszt wykonania sam w sobie wydawał się czymś kompletnie nieziemskim, nierealnym. Chłopak rozłożył ręce i uniósł głowę do góry, jakoby był istotą godną spoglądać na to wszystko z góry, czego nie omieszkał zrobić.

W końcu grał anioła.

Skrzydła zalśniły pod wpływem gry świateł, dając efekt migoczących gwiazd, lub setek świetlików rozproszonych wszędzie, gdzie tylko mogły ulecieć ich drobne skrzydełka. Srebrnowłosy zrobił kilka kroków do przodu, by stojące obok podwyższenia, delikatne w budowie dziewczęta podały mu srebrną tkaninę, jaką założyły na chłopaka, a jaka jeszcze mocniej uwydatniała jego eteryczność. Owinęły ją w bardzo subtelny sposób, tak, że spływała swobodnie po jego krzywiznach, przy tym trzymając się mocno, nie dając jakichkolwiek szans na rozplątanie się, czy zsunięcie.

Jimin kroczył boso po schodach podwyższenia, by po chwili znaleźć się przy wciąż klęczącym chłopcu. Położył dłonie na jego ramionach, a potem na szyi, by delikatnie unieść jego głowę w górę. Ciemne kosmyki zsunęły się w dół, szczęka uwydatniła pod tym kątem. Jungkook wiedział, która to część przedstawienia, ta, która odbierała mu normalne bicie serca, mimo, że nie chciał tego.

Palce Jimina powolnie obróciły głowę chłopaka w jego lewą stronę, by po chwili kazać mu całemu uklęknąć tuż przed nim, twarzą skierowaną na jego postać, lecz wciąż zakrytą w połowie ciemnym materiałem. Po chwili stracił go z oczu, po to, by spłynął po jego ciele, aż na jasną podłogę scenę.

Otworzył powieki, spoglądając na Jimina z dołu, oczami wypełnionymi czymś więcej, oprócz granego przez Jungkooka grzechu. Widział w drugim kogoś, kogo widzieć nie powinien, a jednak nie umiał z tym walczyć, tak, jakby chciał. Dłoń anielskiej postaci przesunęła się na jego podbródek i delikatnym gestem kazała mu wstać, tak, że teraz praktycznie wyrównali poziom.

Nie minęła sekunda, a Jungkook był już uwodzony subtelnym dotykiem każącym mu podążać za Jiminem krok w krok. I robił to. Ponieważ tak było w sztuce.

I tak chciał. Gdzieś w głębi siebie, nieświadomy tego, że tak było.

Nie zdawał sobie bowiem sprawy, że dla niego przeszedłby zapewne cały świat, o ile nie dalej. Nawet jeśli ten świat nie był już taki, jak kiedyś. O ile w ogóle istniało jakieś kiedyś.

Jungkook czuł się niezwykle, nie zupełnie jak tylko aktor. Wraz z muzyką zmieniali swoje podejście, swoje emocje. Raz Jimin próbował być blisko, innym razem daleko, a Jungkook starał się jedynie dotrzymać mu kroku w tańcu, w ruchu, w nieskończonej grze, którą tworzyli, którą obecnie oddychali. Był spragniony drugiego, jego muśnięć, jakich zaznał tak wiele podczas spektaklu, a jakich miał poznać jeszcze więcej.

Jimin za to nie schodził z tonu, widział, jak chłopakowi świetnie wychodził granie wybawionego męczennika, który upija się owym wybawieniem. Przechodzili z jednej sekundy do drugiej w sposób niesamowicie naturalny, gładki, nie pozwalając sobie na możliwość potknięcia.

W pewnym momencie ich usta dzieliły nawet centymetry, a powietrze, jakie między nimi pozostawało zdecydowanie podniosło się o kilkanaście stopni. Był sobą pochłonięci, choć w rzeczywistości przecież wcale tak nie było.

Dopiero po pewnym czasie, gdy oboje zdołali już wygrać niemalże całe swoje życia, z góry scena zsunął się biało-srebrny materiał, szarfa, na którą mieli wspólnie wejść. Jimin oplótł materiał wokół kostki Jungkooka, jak i swojej, co miało uchronić ich przed upadkiem. Oczywiście mieli również pole siłowe, które uaktywniło się wraz z otworzeniem harfy, woleli jednak nie ryzykować zepsucia spektaklu tak niefortunnym zakończeniem.

Wspięli się wyżej, oboje spoglądali na siebie, wciąż wchodząc do góry, aż w końcu znaleźli się na odpowiedniej wysokości. Spletli nieco własne ciała, które oddzielał teraz jedynie materiał kostiumów, oraz ten, na którym wisieli. Oboje zdawali się gonić ze sobą w zakrzywieniach bieli, chcąc się dotknąć, spotkać, mimo, iż nie mogli.

Minął jakiś czas, gdy z tańca na szarfie finalnie mieli przejść do aktu kończącego. Oboje mieli spaść niemalże na sam dół, ale Jimin miał uchronić Jungkooka przez uderzeniem w ziemię, które oczywiście wcale nie miałoby nastąpić, był to bowiem element historii.

Oboje poluźnili nieco sploty i już po chwili mknęli ku ziemi, ku zaskoczeniu niektórych zgromadzonych. Zatrzymali się dosłownie kilkanaście centymetrów nad powierzchnią, spoglądając na siebie, Jimin trzymał swoją dłonią na plecach chłopaka, swoje nogi zaplecione z jego, ich twarze były centymetry od siebie.

Wszystko szło tak, jak powinno właśnie skończyli, światła miały zgasnąć, by dać początek kolejnej historii, wtem jednak, kilka sekund przed ciemnością, kilka sekund przed ostatecznym zamknięciem powieści, przed ukazaniem ostatnich linijek – Jungkook zrobił coś, czego nie miał i co nie powinno mieć miejsca.

Pocałował Jimina. Krótko, niespodziewanie, z żalem i pragnieniem, które przecież mogło należeć do postaci, jaką grał.

Ale ani on, ani srebrnowłosy nie mieli pojęcia, iż tak nie było.

Publiczność zaczęła wiwatować.

Światła finalnie zgasły.

Fenomenalny. Olśniewający. Wybitny. Nie do opisania. To tylko jedne z niewielu słów, jakie zobaczyli na pierwszych stronach, zaraz po otworzeniu wiadomości.

Seokjin uśmiechał się sam do siebie, uważnie przechodząc wzrokiem po tekście napisanym przez jednego z bardziej cenionych dziennikarzy, jaki był oczywiście obecny ,a spektaklu z uwagi na prestiż i wagę magazynu, którym się zajmował. Android jeszcze moment spoglądał na zdjęcie, jakie widniało przy tekście, a jakie teoretycznie nigdy nie miało powstać. Dwójka opleciona bielą szarfy. Ich usta złączone ze sobą, powieki zamknięte delikatnie, jakby oboje zbyt szybko zdali sobie sprawę z owego gestu. Wszystko to uwiecznione w obiektywnie tak doskonałym, iż można było wyczytać każdą mikroekspresję z ich twarzy, wypełnionych wewnętrznymi pytaniami, oraz odczuciami tego jednego momentu, kiedy oboje na chwilę znaleźli się we własnych światach.

Jimin przyglądał się zdjęciu ze wstrzymanym oddechem. Jungkooka nie było w pokoju, obecnie znajdował się zapewne u siebie. W każdym razie Seokjin nie zapraszał go tutaj do świętowania. Właściwie w ogóle o nim nie mówił, oprócz krótkiego stwierdzenia, iż spisał się doskonale i zapewne czekała go obiecująca kariera. Srebrnowłosego ucieszył ten fakt, sam mógłby poręczyć za chłopaka, którego występ wydawał się wręcz ucieleśnieniem subtelnej perfekcji uczuć, jakie miał przekazać za pomocą tak niewielu środków. Cały czas czuł napięcie, jakie mieli między sobą i musiał przyznać, iż niekiedy sam mylił scenę z życiem realnym, próbując wyczytać za dużo. Zdawał sobie jednak sprawę, iż każdy ich gest, mniej, lub bardziej sugestywny pozostawał jedynie publiczności, oni sam nie mieli z tym wiele wspólnego.

A przynajmniej tak sądził, gdzieś głęboko w sobie, tam, gdzie królował jego aktorski profesjonalizm i chłodne podejście do występów w pewien sposób. Nie pozwalał sobie na zbyt wiele – nie próbował wkładać w to siebie, jako siebie. Nie dopuściłby do tego, nigdy. Wolał trzymać swoje wnętrze w ciasnej klatce, aniżeli ujawniać je przed tysiącem androidów siedzących na widowni.

Rozchylił delikatnie wargi, wciąż pamiętając miękki dotyk drugich. Pocałunek nie widniał w scenariuszu, ani w jego snach. Czuł się dziwnie z myślą, iż zrobili coś takiego – choć mówiąc dokładniej, Jimin nie przyłożył do tego ręki, bo to Jungkook zainicjował całą sytuację. Obecnie wyszło im to na dobre – nie szczędzono im ani oklasków, ani pochwał, czy komplementów. Stworzyli coś niezwykłego, a akcent końcowy, jaki miał nie istnieć, dodał temu jeszcze więcej wyrazu.

W środku jednak wątpił, na ile pieszczota była zaplanowana, na ile wygrana pod wpływem sekund, chwili, zatrzymania w czasie. A co jeśli... nawet nie była wygrana? Co jeśli Jungkook w istocie go pocałował, pod pretekstem sztuki, mimo, że gest takową nie był?

Nie miał pojęcia, które z tych pytań w ogóle miały jakiegokolwiek odpowiedzi, albo czy mógłby je znaleźć. Jedyne, czego był pewien to fakt, iż rozmowa, jaką przebył z szatynem ledwie kilka godzin temu po zejściu z bladej powierzchni sceny niewiele wnosiła do jego wiedzy i musiał wyklarować swoje wątpliwości jak najszybciej.

Przełknął ślinę, gdy Seokjin odwrócił się do niego, spoglądając na niego obojętnie, lecz z własną, unikatową nutą, którą tak starannie sobie wypracowywał. Przez moment Jimin dostrzegł w jego oczach odrobinę żądzy, chociaż nie był do końca pewny. Nie dziwiłby się jednak androidowi, zważywszy, iż miał na sobie jedynie parę ciemnych, koronkowych pończoch, delikatnie przypiętych do paska na biodrach i uszytej z jedwabiu bielizny, której nie sposób było rozerwać przez wzmacniane włókna. Wyżej ciągnęła się ciemna koronka przylegająca idealnie do jego ciała, okalająca każdy centymetr jego skóry, by finalnie rozejść się nieco przy obojczykach. Jimin wyglądał jak prezent, jak podarunek, bo tak miał wyglądać – Seokjin w końcu to lubił, a po tak długim czasie nauczył się też doceniać owe detale, na które wcześniej nie zwracał uwagi. Ludzkie emocje szły mu jednak coraz lepiej, a srebrnowłosy wyraźnie to dostrzegał. Nie wiedział, kiedy nastąpi granica, czuł jednak te zmiany, choćby niewielkie, w zachowaniu drugiego, nawet jeśli wciąż zachowywał swoją bezduszność.

W pokoju rozległy się kroki butów D415, który zdawał się skradać do chłopaka, niczym do kogoś, kogo miałby podejść. Jimin jedynie zapraszająco oblizał wargi, wiedząc, iż każda jego inicjatywa była mile widziana.

- Jak myślisz, co chcę teraz zrobić? Po przeczytaniu tego? – Seokjin zniżył głos, a brzmiał on w takich tonach nieco mechaniczne, choć nie w rażący sposób. Jimin poczuł dreszcze, nad którymi nie panował do końca. Nie ukrywał, że to na niego działało. W pewien sposób.

- Możesz mi pokazać – stwierdził szeptem, czując się jak grzech, który uwodził drugą stronę. Podszedł do androida i bezwstydnie położył dłonie na jego klatce piersiowej, już ciepłej, by Jimin choćby empirycznie czuł, iż ma do czynienia z żywą, oddychającą istotą.

- Z przyjemnością – usłyszał jedynie przy uchu, by potem rejestrować już tylko palce androida, dźwięki, jakie oboje wydawali i fale nieustającego spełnienia, jakie rozchodziły się po jego ciele raz za razem, doprowadzając go na skraj rozkoszy, którą tak uwielbiał.

Której oboje nie szczędzili sobie tej nocy.

Namjoon wcale nie wierzył, że Yoongi miał czelność być realny. Fizyczny. W ogóle nie potrafił zrozumieć, jakim prawem życie stworzyło kogoś takiego. Takie uosobienie delikatności, anielskości i zmysłowości. Mógł jedynie obserwować go z daleka tego wieczoru, gdyż siedzieli na różnych końcach sali. Nie umiał jednak oderwać wzroku, nawet, gdy rozpoczął się spektakl, który i tak w ogóle go nie obchodził, choć widok jego pracy ukazanej w taki sposób w pewien sposób mu schlebiał i napawał dumą. Były to jednak emocje drugorzędne wobec tych, jakie wywoływał w nim sam widok białowłosego, ubranego w biel garnituru, oraz butów, które świeciły milionami kamieni nawet z takiej odległości. Namjoon mógłby sam mu je zrobić, ale wiedział, że zapewne to nie byłoby na miejscu, zwłaszcza, że niewiele miał wspólnego z odzieżą.

Patrzył jednak na mężczyznę niczym na cud chodzący po ziemi i nie potrafił się sam sobie nadziwić. Nawet teraz, kiedy znów był w swojej pracowni, a od występu minęło tak wiele godzin – wciąż nie umiał zapomnieć.

Ale nigdy nie umiał o nim zapominać, czy widzieli się sekundę, czy kilkanaście minut. Zawsze kończył tak samo, z zaciśniętym od goryczy sercem, oraz związanymi ustami, z których nie mógłby paść żadne słowa, które tak desperacko pragnął powiedzieć.

Czasem bał się nawet dotykać Yoongiego, w obawie, że mógłby uszkodzić jego ciało, mimo, iż myśl ta była zupełnie absurdalna. Był jednak dla niego tak kruchy, jak płatki róż, mogące się porwać na części przy najmniejszym pociągnięciu.

Bał się też o niego. Od czasu do czasu. Kiedy napadała go wręcz obsesyjna troska. Praktycznie nie znał mężczyzny, ale czuł, że gdyby to zrobiłby, może byłby w stanie ochronić go przed wszystkim – przed fleszami, oczami gapiów i nie potrzebnym stresem. Oddałby mnóstwo za to, by mogli po prostu się zobaczyć, tak od niechcenia, porozmawiać, na ile by tylko szczerze sobie pozwolili.

Nieważne jednak, co myślał, musiał liczyć się z faktem, iż pochodzili ze zgoła innych światów, co nie napawało go optymizmem. Yoongi wciąż był zajęty, praktycznie nie odpoczywał, a Namjoon już miał zapisane mnóstwo zleceń, które chcąc nie chcąc należały właśnie do modela – co sprawiało, iż sam miał pojęcie, jak bardzo jego myśli nie mogą się spełnić.

Westchnął ciężko, błądząc we własnej głowie. Musiał nareszcie pogodzić się z faktem, iż to nie miało sensu, bez względu na to, co mówiło mu serce, tak boleśnie wyrywające się z jego klatki piersiowej za każdym razem, gdy stali zbyt blisko siebie, lub gdy Namjoon myślał o drugim właśnie w taki sposób.

Nie powinien się łudzić, a jednak robił to, wciąż i wciąż w błędnym kole własnych emocji wiążących mu ręce i nogi, zabierających mu możliwość normalnego funkcjonowania. Bił się ze sobą już dość długo, by dać sobie spokój i ruszyć dalej.

A jednak nie umiał, jeszcze nie. Niekiedy miał dość samego siebie, swojej niezdolności do zapomnienia prostych spraw. Przecież tak naprawdę nic między sobą nie mieli – jego własny umysł więził go jednak w ścianach wyobrażeń o tym, co mogłoby się wydarzyć, a co nie brzmiało zupełnie nierealnie – realnie jednak również. I to wszystko sprawiało, że wciąż miał w głowie to jedno imię zmieniające wszystko.

Jedno imię, które w końcu miało stać się tylko echem w jego głowie, niezdolne do zagłuszenia innego, mówionego krzykiem.

- Musimy porozmawiać – zimny ton, sylaby mówione tak, jakby miały go przebić na wylot. Jungkook odwrócił się spłoszony w kierunku Taemina, kompletnie wyrwany z przeglądania jednej z półek z książkami. Nie miał pojęcia, skąd wiedział, że był akurat tutaj, nie pytał jednak. Po prostu zastygł na sekundę, nie spodziewając się takiego towarzystwa i cicho oczekując na spotkanie kogoś innego, kogo nadzieje na ujrzenie właśnie w nim zgasły.

- O czym? – zapytał krótko, podchodząc do niebieskowłosego pewnie, nawet, jeśli nieco się go obawiał ze względu na jego sposób w jaki go traktował i charakter, jaki mu pokazywał. Nawet, jeśli szatyn szczerze uważał, iż ma niezwykły dar gry – nie umiał polubić mężczyzny za jego styl bycia, zwłaszcza tego, jak odnosił się do niego w szczególności, jakby Jungkook mu coś zrobił, czego sobie nie przypominał.

- O twoim zuchwalstwie, chłopcze – powiedział, przeszywając wzrokiem niższego. Jungkook momentalnie poczuł, jak jego serce przyspiesza nieco bicie. Może nie miał się czego obawiać, wciąż jednak czuł dziwne napięcie, każące mu pozostać w gotowości, gdyby coś miało się stać. Cokolwiek. Choćby najdrobniejszy ruch drugiego.

- Nie wiem, o czym ty... - zaczął, lecz nie dane mu było skończyć, gdyż Taemin stanowczo, acz nie boleśnie popchnął go na półki za nim, w które chłopak uderzył. Jego oczy stały się jeszcze bardziej przepełnione niepewnością, poczuł pierwszy zastrzyk adrenaliny, kiedy drugi zmniejszył odległość między nimi do minimum, jakie dawało im ledwie kilkanaście centymetrów odległości.

- Wiesz – stwierdził ostro. – Doskonale. I domyślam się, że zapewne sam nie masz pojęcia, co tym wszystkim zrobiłeś – powiedział szeptem, jaki nie brzmiał w żadnym stopniu przyjaźnie, wypełniony jadem, niczym u węża, którego kły były gotowe do wpuszczenia trucizny w układ krwionośny ofiary.

- Masz na myśli... spektakl? – czuł się częściowo głupio, mówiąc to, gdyż nie miał pewności, iż to było sprawą całej rozmowy.

- Tak, brawo – powiedział Taemin z nieudawanym sarkazmem, jakiego raczej nie używał. – I powiedz mi, co ci przyszło do głowy, żeby tego dokonać, co? – zapytał, odsuwając się nieco i dając drugiemu więcej przestrzeni.

- Nie wiem ja... to była chwila – odpowiedział, czując, jak na jego policzki wstępuje czerwień, której sobie nie życzył i która wyraźnie zdradzała jego myśli, jego emocje i bałagan w głębi siebie, jakiego nie umiał się pozbyć od kiedy zdał sobie sprawę, ile występu stało się jego częścią.

- Tak mówisz? – Taemin nie wierzył mu ani trochę, uśmiechając się pod nosem krzywo. – Musisz wiedzieć jedno, dzieciaku... Tutaj nie ma miejsca na coś podobnego. Rozumiesz? Nie możesz robić, co ci się żywnie podoba. Takie życie. I albo się z tym pogodzisz, albo wrócisz skąd cię zabrali – stwierdził, nie używając ani jednego słowa w ciepłym tonie głosu, każde z nich owiewała wrogość i widoczna reprymenda.

Jungkook skinął tylko głową, nie do końca zdolny do innej reakcji. Wciąż nie rozumiał, dlaczego Taemin miał tak duży problem z jego improwizowanym gestem, którego wydarzenie wciąż kwestionował i próbował uzasadnić, choć nie szło mu to zbyt dobrze.

- Powiedz mi to – dodał niebieskowłosy po chwili milczenia, kompletnie już z dala od chłopaka. – Masz mi obiecać, że to ostatni raz, kiedy robisz coś podobnego.

- W porządku, obiecuję – stwierdził, nie mając na celu nic innego, jak uzyskanie na ponów spokoju od mężczyzny, mimo, że nie mógł go zapewne oczekiwać. – Zadowolony?

- Nie specjalnie. Ale niech ci będzie – dodał, odchodząc z powrotem. Jungkook jeszcze przez moment obserwował budowę drugiego, chłodny majestat, jaki od niego bił. Szybko doszedł do wniosku, iż miał w sobie wszystko to, czego zdawało się brakować Jiminowi – lód, zimno, obojętność, zamknięcie. Jungkook nie rozumiał może, jakie były motywy takiego zachowania drugiego, ale wiedział, że z pewnością nie będzie go darzył sympatią po tym, co właśnie zrobił.

Sam nawet nie wiedział, skąd u niego taka reakcja. Owszem, zrobił coś, czego być może nie powinien – ale Seokjin pochwalił go po występie, powiedział, że spisał się perfekcyjnie. Mówił do niego jak do kogoś, kto jest cenny i się liczy. Rzadko to czuł w swoim życiu – prawdziwe docenienie. I teraz, nawet teraz czuł ogromną dumę z siebie samego.

Co prawda nie zdołał za wiele porozmawiać z Jiminem o tym wszystkim. Próbował, lecz D415 szybko zabrał mu go z pola widzenia, co poskutkowało tym, iż zdołali wymienić tylko spojrzenia i parę zdań. To nie wystarczyło mu jednak. Zwłaszcza, że sam musiał siebie poukładać. Najwyraźniej bowiem nie zaplanował zupełnie tego, co mogłoby być konsekwencją jego czynu, w głowie miał wtedy coś zgoła innego, aniżeli analizę skutków własnych działań.

Na przykład bladą skórę Jimina. Jego miękkie wargi, zapraszające go niemalże samym swoim istnieniem w takiej delikatnej formie. Jego oczy wypełnione odcieniem błękitu o najgłębszym kolorze, jaki widział. Włosy opadające mu leciutko na czoło, mały nos, wygięte ciało, skryte pod artystyczną powłoką materiału.

To wszystko sprawiło, że się nie wahał, przynajmniej nie wtedy. Obecnie czuł się dziwnie zawieszony pomiędzy chęcią zrobienia tego po raz kolejny, a myślą, by przeprosić drugiego i trzymać się ram, jakich zdecydowanie nie miał prawa przekroczyć. To, że teraz obróciło się to na jego korzyść nie znaczyło, iż miało być tak zawsze.

Westchnął, sam do siebie i własnych myśli, jakie zdawały się wypełniać całe pomieszczenie mimo tego, jak ogromne było. Czuł się wciąż pochłonięty tamtymi sekundami, jakich obrazy wciąż miał w głowie, na wargach i skórze pleców, gdzie palce srebrnowłosego podtrzymywały go mocno.

Wszystko to wydawało mu się skomplikowaną zagadką, o której rozwiązaniu musiał myśleć sam, a której obecnie nie był w stanie rozwikłać.

Choć miał na to niewiele czasu.

- Robię to lepiej, niż on? – zapytał D415, ponownie całując usta Jimina. Chłopak przez chwilę nie wiedział, o co może chodzić, dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, o co android go pytał. Zmarszczył brwi, nie wiedząc, jak na to odpowiedzieć.

Bo i po co była mu ta wiedza? Dlaczego go to w ogóle interesowało?

- Dlaczego pytasz? – powiedział, wplatając palce w kosmyki androida i studiując jego gładką twarz, nieludzkie, choć wciąż atrakcyjne rysy, pokryte żadną niedoskonałością.

- Z ciekawości – powiedział, a szczerość jego głosu wydawała się wiarygodna, choć D415 miał z nią jeszcze problemy, przynajmniej w ujawnianiu jej w niedosłowny sposób.

- Nie wiem. Nie umiem porównać – odpowiedział Jimin zgodnie z prawdą, czując się źle, iż w ogóle musiał stawiać coś, co miało miejsce na scenie, do czegoś, co działo się w tych czterech ścianach.

- W porządku. To nie mów – stwierdził android, ponownie go całując. Dopiero po tym wyszedł z łóżka i zaczął się ubierać, zostawiając srebrnowłosego sobie samemu. W tej kwestii nic się nie zmieniło i być może czasami go to bolało, nie aż tak mocno jednak. Potrafił sobie radzić z faktem, iż nie łączyło ich nic takiego. Po prostu fizyczność i biznes. Czasami jedynie przyłapywał się na pewnych myślach, ale szybko je zwalczał, nie zamierzając popaść w bezsens uczuć, czy innych niepotrzebnych mu emocji.

Sam powolnie zwlekł się z miękkiego materiału, by po chwili przejść do znanej sobie na pamięć łazienki. Szybki, ciepły prysznic ożywił nieco jego mięśnie, rozluźnił spięte miejsca, oraz pozwolił przestać myśleć zbyt wiele. Ciało nareszcie mogło się zapomnieć w odczuwaniu drobnych kropel wody spadających na jego skórę w każdej sekundzie w tysiącach sztuk.

Gdy tylko skończył wrócił do swojego pokoju, owinięty jedynie w jeden z swoich ulubionych szlafroków. Czerń materiału sunęła nieco po ziemi, a złote wzory na niej odznaczały się w ciemności. Wszystko to wydawało się dziełem samym w sobie, noszonym na innym dziele, które jednak samo w sobie nie widziało czegoś podobnego kalibru.

Wszedł do siebie cicho, próbując nie zagłuszać ciszy nocy. Gwiazdy już dawno były widoczne na niebie, świat zastygł, a atmosfera pozostawała cięższa aniżeli za dnia. Jimin nie marzył o niczym innym, jak o śnie, dlatego kojący dotyk kołdry niemalże momentalnie wprawił go w miarowy oddech i nieco spokojniejsze myśli. Wtulił się w materiał, czując gromadzące się ciepło, jakiego pościel nie wypuszczała, dostosowując temperaturę do potrzeb ciała.

Wiercił się jeszcze jakiś czas, by ostatecznie znaleźć się na skraju snu. Był blisko przejścia do krainy marzeń umysłu, kiedy usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi pokoju.

Westchnął, nie spodziewając się tego ani trochę, zwłaszcza o tak późnej porze. Z lekką irytacją wstał z łóżka, nie kłopocząc się, by założyć na siebie cokolwiek, za wyjątkiem pozostawionego na ziemi szlafroku. Podszedł do drzwi, z jakich ponownie rozległo się ciche pukanie.

Otworzył je powolnie, a po drugiej stronie zobaczył jedynie kogoś, na kogo widok poczuł niemałe dejavu, nie mówiąc już o miękkich płatkach róż, jakie momentalnie w nim rozkwitły.

- Jungkook – wyszeptał cicho. – Wiesz, która jest godzina?

- Wybacz, po prostu... - zaczął nieskładnie, próbując z całej sił ignorować stan wyglądu drugiego, jaki prezentował się w zupełnie pozbawiony ładu sposób, wciąż jednak z unikatowością anioła, o której Jungkook nigdy nie zapominał, wyobrażając sobie drugiego, lub spoglądając na niego ukradkiem. – Muszę porozmawiać. Z Tobą.

- W środku nocy? – zapytał łagodnie srebrnowłosy. – Powinieneś spać, mały – stwierdził, muskając palcami kosmyki drugiego, jakie wyglądały niczym mały chaos.

- Mhm... inaczej nie zasnę – powiedział szczerze, na co Jimin uśmiechnął się ciepło. Nie umiał być na niego złym, przynajmniej nie długo.

- W porządku. Wejdź – stwierdził otwierając drzwi, tak, że szatyn mógł po chwil znaleźć się w środku. Cisza pokoju momentalnie wypełniła się korkami jeszcze jednej osoby, oraz cichą muzyką, jaką puścił Jimin. Klasyka. Nie omieszkał również otworzyć jednej z półek wbudowanych w ścianę, w której to trzymał wszelaką elektronikę. Wcisnął kilka przycisków, czekając, aż te wykonają zadanie. Po chwili miał już dwa zdobione kubki, wypełnione złotawą cieczą miodu, zwanego również bardziej fachowo ambrozją. Był to jeden z jego ulubionych napojów, jaki zachowywał jedynie na specjalne okazje, choć mógł mieć go w każdych ilościach, o ile by tylko poprosił.

- Nie spodziewałem się takiego przyjęcia – odezwał się po chwili młodszy, przejmując kubek od drugiego.

- Cóż, skoro chcesz rozmawiać... - zaczął, siadając na łóżku. – To obstawiam, że dużo dzisiaj nie pośpimy – dodał jeszcze. – Zaczynaj więc. Zamieniam się w słuch.

Jungkook przez moment jeszcze patrzył na drugiego. Chyba nie mógł się już wahać.

Otworzył więc usta i pozwolił słowom płynąć. 






p.s to ten.... stało się


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top