[4]


Czarna sierść poruszała się płynnie, a maleńkie krople osadzone na końcach krótkich włosków mieniły niczym perły przy każdym kroku zwierzęcia, dodając mu jeszcze więcej majestatu. Fontanny po obu stronach pokoju skutecznie przyozdabiały panterę delikatną rosą, jakiej ona praktycznie nie czuła. Krople znajdowały się również na hebanowych, dumnych skrzydłach, obecnie pokornie złożonych po bokach, czekających na prezentację przy innej okazji. Pantera była dość powolna, nie spieszyła się, a przenikliwy wzrok utkwiony miała w swoim panu, którego zapach i dotyk dobrze znała. Ostrożnie weszła po marmurowych stopniach, by ostatecznie legnąć na podwyższeniu wyściełanym aksamitem o kolorze ciemnej fuksji. Taehyung nieśpiesznie przejechał ozdobioną pierścionkami dłonią po karku swojej towarzyszki, słysząc jak ta mruknęła cicho. Lubił ją, należała do jego ulubienic jak i jednego z niewielu okazów skrzydlatych pum, jakie w ogóle istniały. Szczycił się posiadaniem jej przy każdej odpowiedniej okazji i teraz właśnie taka nadeszła.

Nieco noszalancko chwycił w drugą dłoń kieliszek wypełniony do połowy krwistym trunkiem, który to nalała mu stojąca obok siedziska androida ludzka dziewczyna. Piękna, jeśli lubiło się szczupłość i jasną cerę, blond włosy do pasa oraz niebieskie oczy. Prezentowała się niczym nimfa, idealnie, zważywszy na to, kogo Taehyung miał gościć.

Minęło jeszcze kilkanaście sekund, dwa łyki wina później i android mógł nareszcie zobaczyć tego, z którym się umówił. Hologramy już go męczyły, tak więc wysłał prośbę do Seokjina, czy ten nie chciałby się z nim zobaczyć.

I to właśnie się rozgrywało.

Z daleka mógł dostrzec lekką nutę pomarańczowych pasemek na tle blond włosów drugiego. Sama marynarka była mieszanką zielonych oraz żółtych pasm, podobnie jak spodnie. Dopiero buty i skarpetki androida były w nieco bardziej stonowanych odcieniach. Z uszu Seokjina zwisały rzucające się w oczy długie, diamentowe kolczyki, prawie dotykające jego ramion. Przypominały łodygi delikatnych roślin, ale Taehyung nie umiał tego ocenić z tak daleka. Widział jednak lekki uśmiech drugiego.

Dobry znak.

- Witam - powiedział w końcu, niosąc echo swojego głosu po pomieszczeniu. - Thalia, proszę poczęstuj gościa winem - dodał po chwili, patrząc jak dziewczyna szybko idzie do Seokjina z kieliszkiem i butelką, zgrabnie stawiając bose stopy na posadzce.

- Miło z Twojej strony - mruknął jedynie Seokjin, tak naprawdę nie będąc zachwyconym tym, co zastał. Liczył na coś mniej wyszukanego, zbyt jednak znał Taehyunga, by faktycznie mieć na to nadzieję. Mógł przecież dać sobie odciąć rękę, iż ten przywita go niczym król świata, mimo, że owym nie był. Pomimo tego trzymał się złudnej nadziei, że tym razem blondyn nieco spasuje i postara się mniej demonstrować swoją postawę wobec własnego bogactwa czy statusu, w jakim to się tak lubował i jaki uwielbiał podkreślać na każdym kroku.

- Prawda? – uśmiechnął się lekko drugi, po czym przeszedł w kierunku Seokjina, roznosząc po sali echo stukotu jego skórzanych butów, jakich to niemalże nie wyczuwał na stopach przez sposób w jaki były wykonane. – Mam nadzieję, że jesteś gotów na dość długą dyskusję.

- Zapewniam cię, że owszem – odparł jedynie android, nie omieszkając popić swoich słów otrzymanym trunkiem. – Wnioskowałem z twojej wiadomości, iż czeka mnie obszerna rozmowa.

- W istocie – odpowiedział Taehyung, będąc już przy swoim gościu. – Pozwól mi zaprowadzić się w nieco ustronniejsze miejsce do rozmów. W salonie już czekają na nas moje ludzkie dziewczęta z przygotowanymi rozrywkami.

- Sądziłem, że będzie to bardziej prywatna sprawa. I poważniejsza.

- Spokojnie, nie będą nam przeszkadzały, tylko umilały czas – odpowiedział Taehyung, wzruszając ramionami. Po tym geście zagwizdał głośno, a na ten dźwięk leżąca na posłaniu pantera zeskoczyła z niego zgrabnie, po czym podbiegła do swojego pana, łasząc się o jego nogę. Seokjin szedł w ślad za gospodarzem podobnie jak zwierze, które nie budziło w nim niepokoju, czy lęku. Ostatecznie przekroczyli próg salonu, w którym to rzeczywiście znajdowały się trzy dziewczyny, każda innej rasy, koloru włosów, czy oczu. Ubrane w zwiewne, delikatne czerwone suknie do ziemi, które w subtelny sposób podkreślały ich figury, jak i odsłaniały nieco ciała przez swój krój. Widać było, że nawet przy ubiorze służących nie było miejsca na przypadek.

Oboje usiedli w fotelach naprzeciwko siebie, w powietrzu unosił się zapach dymu z drzewa sandałowego, w tle słychać było dźwięki spadającej wody, choć dookoła nie było żadnego jej źródła. Sztuczny ogień płonął w kominku, tańcząc tak, jakby był żywy, nie dawał jednak ciepła, które mogłoby rozchodzić się po pokoju. Pantera przez moment próbowała ułożyć się właśnie w tym miejscu, po chwili jednak wybrała rozłożenie się tuż przy fotelu Taehyunga, pozwalając mu się muskać dłonią po łbie od czasu do czasu. Seokjin ostatni raz przeleciał wzrokiem pomieszczenie. Ciężkie dywany, zasłony, jak i złote zdobienia dawały pewne pojęcie o gustach Taehyunga, choć ten miał pokoje urządzone niemalże w każdym stylu.

- Zaczynając zatem... - zaczął blondyn. – Słyszałem, że pański ostatni zakup nie sprawdza się najlepiej.

- Skąd te słuchy?

- W pewnych kręgach oto główny temat, wiesz o tym doskonale... Miał wystąpić na ostatnim spektaklu, jednak nie widziałem go nigdzie.

- Cóż, jak dla mnie to wciąż trochę za wcześnie, żeby wysyłać go na scenę.

- Ale wiesz też, że nie masz więcej czasu. Powinien znaleźć się tam jak najszybciej. Sporo osób chciało go zobaczyć i się zawiodło. Nie możesz sobie pozwalać na takie rzeczy.

- Chciałbym ci tylko przypomnieć, że to ja jestem za niego odpowiedzialny i to ja będę decydował, kiedy będzie gotowy – odparł ostrzej Seokjin, choć tak naprawdę nie znał do końca złości.

- Mylisz się. To widownia decyduje. To ci, którzy chcą napawać wzrok pokazem emocji. I ty jesteś tutaj od tego, by temu sprostać. Najwyraźniej jednak wypalił cię się zmysł do rządzenia tym wszystkim... Może więc ten chłopak powinien trafić do kogoś innego?

- Nie odsprzedaję swoich rzeczy – powiedział Seokjin. – Tym razem to ty zdajesz się zapominać, jakie mam zasady.

- Skądże. Ale znam wielu, którzy byliby chętni do zakupu i to za o wiele wyższą stawkę, niż twoja oferta. Umówiliśmy się po znajomości i dlatego, że wiedziałem, iż nie zmarnujesz potencjału chłopaka. A widzę coś kompletnie innego, Seokjin.

- Uwierz mi, że sytuacja się zmieni. Wkrótce będzie mógł pokazać się przed widownią. Po prostu rzeczy potrzebują czasu.

- Który właśnie się kończy – dodał Taehyung, popijając nieco wina. – Musisz szybciej myśleć, nim wszystko przesypie ci się przez palce. Albo zobaczę go na następnym występie, albo chłopak trafia gdzie indziej.

- Kim ty jesteś, by stawiać mi ultimatum?- Seokijn był zdecydowanie zaskoczony postawą rozmówcy, tak pewną własnej wyższości, jakiej nie miał.

- Bogaczem i biznesmenem, jak ty – odparł drugi, unosząc brew. – Gramy na tym samym polu szachowym, ale moje pionki mają lepsze pozycje i doskonale o tym wiesz. Parę ruchów i zbiję ci króla.

- Nie odważysz się – odpowiedział jedynie Seokjin.

- Tak uważasz? Nie każ mi więc psuć sobie tej wizji – kieliszek został opróżniony jednym łykiem androida. – Nie kuś mnie nawet takimi zdaniami. Po prostu zrób to, co powinno zostać zrobione. Tyle.

- Myślisz, że odejdę z podkulonym ogonem? – zapytał Seokjin, czując jak jedna z dziewcząt delikatnie masuje jego ramionami, oraz kark.

- Nie, myślę, że podejmiesz rozsądną decyzję – odparł Taehyung ze stoickim spokojem, a pomruk czarnej pantery obok zdawał się jeszcze dodawać powagi tym słowom. Jakby były one czyimś być, albo nie być.

I właściwie po części tak właśnie było.

*

Precyzyjność była najistotniejsza. Nie mógł sobie pozwolić na błędy, te zazwyczaj zmuszały go do zaczyniania pracy niemalże od nowa, a nad owym projektem pracował już od ponad tygodnia, zarywając noce. Niekiedy dostawał zlecenia tego typu, pracochłonne i praktycznie niewykonalne, gdyby nie miał w zanadrzu najnowszych technologii. Poza tym, całość niezwykle mu się opłacała, wiedział, że dostanie za wykonanie tego ogromną sumę, chyba największą w swojej karierze. Oczywiście nie skupiał się jedynie na ilości pieniędzy, z tym że nie oszukiwał się, że taka kwota by mu się przydała. Musiał pozałatwiać kilka rzeczy, a taka ilość środków pozwoliłaby mu zrzucić sobie z barków kilka spraw.

Zatopiony we własnych myślach delikatnie umieścił niewielki diament na cienkim tworzywie, które właśnie miało się rozejść w jeszcze drobniejszą pajęczynkę. Uważnie sprawdzał, czy aby na pewno przymocowuje go pod odpowiednim kątem. Po kilku sekundach ostatecznie był on już na miejscu.

Został mu jeszcze z tysiąc.

Niewiele, jeśli miał być obiektywny. Większość kamieni była umocowana w odpowiednich pozycjach, tworząc olbrzymie, anielskie skrzydła, jakie Namjoon budował tak dużo czasu, a które obecnie wciąż wisiały na równie dużych podporach i stelażach, wciąż nieprzystosowane do działania samodzielnie, bez pomocy czegoś w rodzaju rusztowania. Zdawał sobie sprawę, że ta praca stanie się jego największym dziełem. Dotąd jeszcze nie miał możliwości do obcowania z czymś tak dużym. Obecnie miał już większość za sobą, wciąż jednak musiał dokończyć całość i sprawdzić, czy aby na pewno każdy najdrobniejszy detal jest na swoim miejscu.

Był tak dumny z owego projektu, że zamierzał nawet pokazać się na występie. Zazwyczaj bywał na tych, które odbywały się z powodów większych wydarzeń, ale teraz miał do tego podwójną motywację. Naprawdę chciał podziwiać swoje dzieło na scenie, jak prawdziwy twórca. Dawno nie czuł takiej więzi z własną pracą i nieco rwał go od środka fakt, iż będzie musiał je komuś powierzyć.

Ostrożnie umieścił w odpowiednim otworze ostatni kamień na dziś. Miał za sobą długi dzień i nie miał już sił, by skończyć wszystko jeszcze przed zmrokiem. I tak już nadużywał gościnności osób, które użyczyły mu sali, gdyż on sam nie był w stanie zmieścić czegoś tak wielkiego we własnym warsztacie, czy pracowni.

Stanął jeszcze na moment w odległości od pracy. Oczami powolnie przechodził z lewej, do prawej, z dołu na dół, badając każdy szczegół i krzywiznę. Potrafił nawet pozbyć się rusztowania i w wyobraźni nadać skrzydłom odpowiedniego majestatu, jaki miał się niebawem ukazać wielotysięcznej publiczności, podczas występu, który miał zmienić wiele.

Namjoon oczywiście nie mógł o tym wiedzieć. Ani on, ani osoba, która miała owe skrzydła posiadać.

Która miała stać się aniołem. 

*

Nie powiedziano mu szczegółowo, co będzie tematem rozmowy. Jedna z androidów po prostu przerwała mu ćwiczenia na siłowni i kazała zmienić ubrania, by mógł spotkać się z D415. Jimin wyłączył więc kapsułę, w którą wgrany miał prywatny program treningowy i nieco skołowany wrócił do swojego pokoju, by móc się odpowiednio przygotować.

Padło jednak imię Jungkooka w tej krótkiej, nieco formalnej wymianie zdań. I to nieco wyprowadziło go z równowagi. Szczerze mówiąc to nie tak, że uważał, iż będzie to coś złego, tak naprawdę nie miał takich przeczuć, choć kilka czarnych scenariuszy przeszło mu przez myśl niczym banda nieproszonych gości.

Gdy był już gotowy bez problemu odnalazł gabinet androida i wszedł do środka, bez pukania. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był fakt, że Jungkook już tam był. W jego oczach skrzyła się niepewność, może nawet lekki strach. Jimin mu się nie dziwił, w końcu nie miał prawa wiedzieć, skąd to nagłe zebranie. Poza tym brunet nie miał pojęcia, co mu powiedziano zanim się tu zjawił. To mogło być wszystko.

Dostrzegł jak szatyn nerwowo skubał rękawy długiego, białego swetra, otulającego jego wciąż niewielkie ciało. Wyglądał jak najmniejsza istota na ziemi, mimo tego, że był nieco wyższy od Jimina. Przypominał maleńkiego króliczka o miękkiej, jasnej sierści, który czekał skulony na dobry moment do ucieczki.

Nim Jimin zdołał zająć miejsce obok na równie dużym fotelu, drzwi otworzyły się ponownie. Chwilowa cisza została ponownie przerwana. Nikt się nie odezwał, póki D415 nie zajął swojego miejsca naprzeciwko trzech ustawionych foteli.

No właśnie, trzech. Jimin od razu zrozumiał, że coś jest nie tak. Taemin się nie pojawił. W końcu on również powinien tu być. Dotąd nie ominął ani jednego podobnego spotkania. Zawsze był posłuszny i choćby chciał to nie wyrażał słów niechęci.

Najwyraźniej coś uległo zmianie.

- Gdzie on jest? – ton Seokjina nie był surowy, ale Jimin doskonale wiedział, że byłby, gdyby android wiedział, jak to osiągnąć.

- Nie mam pojęcia, sir – powiedział jedynie Jimin, nieświadomie dodając tytuł, mimo, że nie używał go szczególnie często.

- W porządku, porozmawiam z nim później – czuć był w tych słowach nutę czegoś niepokojącego, ale ani jeden z rozmówców nie dał tego po sobie poznać. – Jak wam już pewnie przekazano... chciałbym omówić dalsze losy Jungkooka, który dołączył do was niedawno. Wiecie doskonale, jak wygląda sprawa z występami. Zaczyna się bardzo intensywny okres a przed nami bardzo duże przedstawienie. Podjąłem więc decyzję, że dodamy całości nieco uroku.

- Co to miałoby być? – zapytał Jimin, czując, jak szatyn obok niego się stresuje. Nie mówił nic, skulony w sobie.

- Jungkook. Dołączy do spektaklu. Nada mu wyrazistości. Będzie twoim partnerem w sztuce.

- Nie rozumiem, on...

- Musi. Nie mogę dłużej zwlekać. Mam nadzieję, że uda ci się go wytrenować w odpowiedni sposób. Masz na to prawie trzy tygodnie. I obym nie był zawiedziony – Jimin poczuł cały ciężar tych słów, jakby ktoś położył mu na barki coś przygniatającego, co ten miał dźwigać.

- Czy mogę...

- Żadnych odmów. Oczekuję od ciebie pełnego profesjonalizmu. Dotąd mnie nie zawiodłeś i nie każ mi się tak czuć – no tak, Seokjin teoretycznie znał zawód. Jimin go nauczył.

Cholera.

- Dobrze, ja... zrobię co będę mógł – odpowiedział w końcu, zerkając ukradkiem na swojego towarzysza. - Czy coś jeszcze?

- Myślę że nie. Zrób to tak, by powstał z niego ideał.

Jungkook milczał, choć przecież o nim była mowa. Ale nie trząsł się, nie skubał już rękawów swetra. Informacja zdawała się dotrzeć do niego po najmniejszej linii oporu. Jakby nie miał się kompletnie czym martwić. Jakby to wszystko wcale nie miało zaważyć na wszystkim. Gdyby się nie spisał... cóż, zepsute zabawki się wyrzuca.

Wszyscy to wiedzieli.

A teraz Jimin miał mu dokładnie wyjaśnić, jak pozbyć się siebie na scenie. Jak wejść w rolę, jak być perfekcyjną marionetką. To nie było aktorstwo, to był żer na nich wszystkich, a to wszystko wydane tak, by każdy zachwycał się powierzchownym, widocznym oczami spektaklem uczuć.

I już nie patrzył, co się pod nim kryje.

*

- Powoli, nie śpiesz się – głos Jimina był łagodny i zdecydowanie działał na Jungkooka. Zdawał sobie sprawę, że właściwie jedynie słowa wypadające z ust chłopaka są w stanie go ukoić, czy uspokoić. Dotąd nie zwracał na to aż takiej uwagi, ale w głębi siebie naprawdę czuł się bezpieczny, gdy srebrnowłosy był obok, czuwając nad nim w pewien sposób.

Właściwie ciężko mu było się skupić, odkąd zmienił się kolor włosów chłopaka. Jimin wyjaśnił mu, że to z powodu występu. I Jungkook dobrze to rozumiał, mimo to obecnie chłopak wyglądał jak jakaś eteryczna istota, jakby w ogóle nie miał prawa istnieć. Przy odpowiednim świetle przypominał niemalże kogoś z mitologii, jakieś bóstwo.

- Mhm, postaram się – odpowiedział, idąc krok do przodu i kolejny. Nic nie widział, prze zawiązaną na oczach chustę. Była ona częścią spektaklu, który przygotowywali. I musiał on nauczyć się połowy choreografii nie widząc absolutnie nic.

Wiedział dosłownie od paru dni. Jeszcze nie pogodził się z tym do końca, choć przecież miał świadomość, że to w końcu nadejdzie. Nie sądził jednak, że tak szybko. Ale Jimin również wydawał mu się wtedy zaskoczony decyzją androida, może więc było to coś niecodziennego? Mógł się jedynie domyślać. Prawdą jednak było, że od teraz stał się tym, kim nigdy nie chciał być, a musiał.

Artystą scenicznym. Przewodnikiem dla androidów, manifestacją tego, co mieli ludzie, a czego one nie miały.

Wybór dla niego właściwie nie istniał. Mógł albo być tutaj, albo chować się w ciemnych uliczkach środkowych dzielnic. Nie było mu tam źle, ale również nie czuł się dobrze. Poza tym podpał tam niewielkiemu ruchu oporu, co utrudniało mu funkcjonowanie. Sam nie wierzył i nie sądził, by w ogóle miały sens. Dla niego ci ludzie widnieli jako desperaci, by zmienić coś w społeczeństwie, w jakim zmiany takie nie miały już prawa działać.

Świat się skończył i odrodził na nowo. Nie było o co walczyć.

Zrobił kolejny krok i nieco nieporadny obrót. Potem przejście, odchylenie, kilka kroków w prawo. Czuł muzykę, do jakiej mieli tańczyć, ale jednocześnie wciąż nie był pewny swoich ruchów, kiedy nie wiedział, gdzie ma właściwie iść.

Jimin podszedł do niego, uśmiechając się lekko. To nie tak, że bawiły go ruchy chłopaka, ale chciał go poprowadzić. Wiedział, że krótki początek choreografii Jungkook tańczy sam i musiał jakoś poradzić sobie na scenie. Pusta przestrzeń dookoła, brak wizji, to wszystko musiało przestać być dla niego powodem do skołowania, a drogą, jaką ma podążać.

Dotknął dłońmi ramion Jungkooka, czego ten się nie spodziewał i wzdrygnął się leciutko, wywołując śmiech Jimina. Szatyn poczuł niewielkie łaskotanie w klatce na ten dźwięk. Kojarzył mu się ze smakiem miodu, jaki czasem jadł.

Blade dłonie delikatnie zsunęły się na jego przedramiona, unosząc je lekko, nieznacznie.

- Pamiętaj, żeby wiedzieć, ile masz miejsca. Możesz wykorzystać figury, które są w tańcu. Jeśli zgubisz orientację, to koniec. Skup się na tym, w którą stronę patrzysz, na plamach światła przenikających opaskę. Znajdź sobie punkty zaczepienia. Prowadź się ruchem, a nie tym, co widzisz.

- Mówisz, jakby to było najprostsze na świecie.

- Bo staram się, żebyś ty w to również uwierzył – odpowiedział Jimin, a jego głos spadł o ton, co sprawiło, że po plecach Jungkooka przeszły niewielkie dreszcze.

- I myślisz, że to sprawi, że będę to umiał? – zapytał z niewielkim niedowierzaniem i słodkim uśmiechem na ustach.

- Z pewnością pomoże – padła odpowiedź, przy której Jimin przekręcił nieco głowę Jungkooka, by była w odpowiedniej pozycji, lekko wygięta, ale nie za mocno. – Musisz w pewnym sensie stać się też częścią utworu. Rozumieć, co cię otacza. Nie dać się zagubić. Zrób początek jeszcze raz – dodał, odchodząc od chłopaka kawałek.

Jungkook powtórzył więc. Starał się skupiać na powietrzu, które muskały opuszki jego palców. Na tym, jak wirował z nim podczas obrotów. Czuł wyraźniej ziemię pod stopami i własne ja. Delikatność i subtelność ruchów, oraz porywczość niektórych.

Gdy skończył, pomieszczenie przeszył odgłos klaskania. Jungkook zsunął opaskę z oczu, by zobaczyć, jak Jimin uśmiecha się do niego, stojąc tak, jakby był dumny z własnego dzieła.

- Nieźle. Poradziłeś sobie i jesteś nawet w odpowiednim miejscu, w którym powinieneś skończyć. Ale ciągle technicznie nie jest idealnie. Chociaż popracujemy nad tym – zakończył, idąc w jego kierunku. – Mimo to... wyglądało to naprawdę zjawiskowo.

- Tak uważasz?

- Mhm – w oczach srebrnowłosego widać było maleńkie iskierki. – Widać, że kiedy czujesz się pewnie, to żyjesz tańcem. Nie wiem, na ile jesteś tego świadom, ale naprawdę masz talent.

I jakimś cudem te parę słów roztopiło serce Jungkooka, polewając je miodem, z jakim kojarzył mu się głos Jimina.

Rzadko ktoś go chwalił. Nie mówiąc już o kimś takim, jak srebrnowłosy. Jungkook jeszcze sam nie rozumiał, kogo widział w tym mężczyźnie, ale wydawał mu się on swego rodzaju autorytetem i ucieleśnieniem piękna. Nigdy nie zastanawiał się, wobec kogo czuje pociąg, ale nie mógł zaprzeczyć, że... fizyczność Jimina idealnie zdawała się oddawać jego wnętrze. Lub na odwrót. Tego wciąż nie wiedział.

A planował się dowiedzieć.

- Dziękuję – wymamrotał jedynie, czując, jak policzki oblewa mu niechciany rumieniec. – Mam nadzieję, że nie będę powodem do zawodu.

- W życiu. Zadbam o to – odpowiedział mu drugi, mierzwiąc dłonią włosy chłopaka. – Jeszcze im pokażesz. Pokażesz im wszystkim.

I szatyn uwierzył. Uwierzył, że w istocie jest coś wart, nawet jeśli wszystko co odbierał za realne takim nie było.



p.s zmieniam okładki częściej niż skarpetki, sue it-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top