[14]
Rekonstrukcja. Praca od zera, kolejne włókna i tkanki, które pod wpływem działań specjalnie zaprogramowanych nanorobotów same łączyły się ponownie w funkcjonalną całość, mogącą na nowo służyć całemu ciału zupełnie tak, jakby nigdy nie zostało uszkodzone. Nitki nerwów splatały się ze sobą, tworząc całe pajęczyny i siatki dookoła rozszarpanych jeszcze chwilę temu mięśni.
Które wcale jednak nie miały wrócić do pełnej sprawności tak szybko.
Oczywiście, technologia działa obecnie najprawdziwsze cuda, przynajmniej w oczach jednostek co mniej obeznanych z pewną dozą postępu. Niewiele jednak miało do niej tak swobodny dostęp, a jeszcze mniej w ogóle rozważało możliwość wpuszczenia do swojego wnętrza niewielkich maszyn, które miały je uleczyć.
Choć w pewnych kręgach ta praktyka była niemalże codziennością, zwłaszcza wśród wpływowych właścicieli ludzi, którzy czasami byli dla nich zbyt brutalni.
A jak wiadomo, jeśli drogie zabawki się psuły, należało je chociaż spróbować naprawić przed decyzją o wyrzuceniu.
Seokjin jednak nie myślał do końca w ten sposób, patrząc jak zamknięty w sterylnym pomieszczeniu uśpiony Jimin zostaje poddawany kolejnym akcjom programu, który kontrolował przebieg operacji. Zostało jeszcze pół godziny do jej końca, android jednak powoli, acz pewnie odchodził od cierpliwości.
Chciał tylko wiedzieć, czy aby na pewno wszystko szło jak należy. Czy jego perła będzie jeszcze zdolna lśnić tak, jak kiedyś. Wmawiał sobie, że mu nie zależy, choć w rzeczywistości targały nim nieznane mu dotąd huragany różnych odczuć związanych z całym wydarzeniem. Z tym, co po sobie zostawiło.
Między tymi myślami miał również jednak pewne rządze, impulsywne scenariusze, stworzone z czysto człowieczego popędu, którego zdawał się nie traktować z taką chłodną kalkulacją, jakby tego chciał. Wręcz przeciwnie, coś w nim płonęło na myśl o dopadnięciu sprawcy.
I wymierzeniu sprawiedliwości na jego zasadach.
Odwrócił wzrok na moment, chcąc uporządkować nieco zamieszanie wywołane w jego wnętrzu. Nie spodziewał się czegoś takiego – sam zastanawiał się nawet, jakim prawem udało się komukolwiek przemycić broń na jego teren. W dodatku ludzką. Zdawał sobie sprawę, że została ona przyniesiona specjalnie do skrzywdzenia Jimina.
Jego Jimina.
Nie po to, by ktokolwiek inny ucierpiał. W końcu na przyjęciu nie znajdowało się poza nimi wielu innych ludzi, a przynajmniej nie było mu o tym nic wiadomo. Tym samym krąg ofiar się zawężał, a zważywszy, że całość bankietu rozgrywała się pod jego imieniem, mógł jedynie wywnioskować, że ktoś najwyraźniej od początku planował obrać za cel właśnie jego.
Nie bezpośrednio oczywiście.
Tym samym coraz mniej radził sobie ze świadomością o odpowiedzialnym za ten cały chaos. I musiał sam sobie przyznać, że każdy kolejny scenariusz w jego myślach zdawał się jedynie gorszy od poprzedniego.
Z wykluczeniem jednego, którego barwy pochłaniały mrokiem każdy inny, przez co Seokjin wolał go nawet nie brać pod uwagę, by nie wpaść w coś w rodzaju obłędu – choć znacznie lżejszego, w końcu nigdy nie uczył się szaleństwa.
Nie zamierzał również próbować.
- Panie Seokjin – jedna z androidek przyszła korytarzem, przerywając ciszę dookoła niego, tak słodko pozwalającą mu na rozgraniczenie sobie poszczególnych scen z minionej nocy. – Prawie kończymy z wynikami badań – dodała, zupełnie obojętnie. – Myślę, że niedługo dostanie pan pełne wyniki.
- Dziękuję, będę czekał – stwierdził tylko krótko, nie spoglądając nawet na swoją rozmówczynię, która i tak ostatecznie zniknęła ponownie za piątymi drzwiami korytarza prowadzącymi do laboratoriów w niższych kondygnacjach. Echo jej kroków zniknęło ze ścian po chwili, pozostawiając nienaruszalną ciszę, jak przed jej pojawieniem się.
Seokjin na ponów skupił całą swoją uwagę na widoku przed sobą.
Jimin nie mógł tego obecnie dostrzec, ze względu na stan, w jaki wprowadzono jego ciało, ale w oczach androida pojawiały się dziwne iskierki, coś, czego dotychczas w nim nie było, a przynajmniej nie często. Emocja, która wydawała mu się do tej pory dość obca, zupełnie nie potrzebna, a nawet odrobinę problematyczna. Teraz jednak zdawał się właśnie godzić z jej powolną obecnością w swoim wnętrzu, nabierającą znaczenia z każdą mijającą sekundą spędzoną na wpatrywaniu się w chłopaka, który leżał we śnie na stole operacyjnym, otoczony wysięgnikami, kamerkami oraz ramionami, które odpowiednio kierowały maleńkimi robocikami sunącymi w jego organizmie.
D415 właśnie podawał dłoń znajomości w kierunku współczucia.
•
Zadzwonił do niego tak szybko jak tylko mógł. Właściwie dokładnie w momencie, w którym usłyszał wieści. Nie był tam obecny, nie planował bowiem zostawiać na bankiecie. Przepełniła go jednak niespotykana wręcz troska dokładnie w momencie w którym przeczytał o strzałach w porannych wiadomościach.
Ledwo zdążyło wzejść słońce.
Kolejne sygnały połączenia dodawały mu jedynie stresu, a ich dźwięk rozchodził mu się po całym pomieszczeniu z zamontowanych w ścianach głośników. Nie był zbyt głośny, ani irytujący, ale zdecydowanie zaburzał spokojny rytm jego serca.
Przepełniony przeświadczeniem, że być może stało się coś jeszcze.
Nie rozumiał do końca, dlaczego tak obawiał się o drugiego. Możliwym przecież było, że zupełnie nie potrzebnie – na to również miał nadzieję. Z drugiej strony, nawet jeśli, nie umiał do końca nazwać powodu dla którego zależałoby mu na bezpieczeństwie drugiego aż tak mocno.
W końcu nie było między nimi niczego. Przynajmniej z jego strony.
Uśmiechnął się delikatnie do siebie, kiedy nareszcie usłyszał w słuchawce głębsze „halo?" powiedziane nieco zaspanym tonem głosu.
- Miło cię słyszeć, Namjoon – stwierdził momentalnie, przesuwając dłonią po sierści białego lamparta leżącego mu głową na kolanach. Od paru dni trzymał zwierzę w specjalnym pomieszczeniu swojego apartamentu, tęskniąc za nim nieco zbyt mocno.
Lubił jego obecność, zwłaszcza, kiedy nie umiał składać myśli w całość.
- Ciebie również – usłyszał po chwili, wypowiedziane niezwykle miękko.
W końcu Yoongi nie był świadom, jak mocno Namjoon uwielbiał dźwięk swojego imienia w jego ustach.
- Wszystko w porządku? – zapytał od razu, wsłuchując się w delikatne pomrukiwanie dużego kota. – Przeczytałem wiadomości i... - dodał, urywając, wiedząc, że jedno słowo za dużo mogło zdradzić odrobinę zbyt wiele.
- Oh – usłyszał tylko w odpowiedzi. – Martwiłeś się? – kolejne pytanie, burzące mu nieco koncepcję całej rozmowy.
- Em... - zaczął niepewnie. – Tylko trochę – zakończył niezgrabnie, wprawiając Namjoona po drugiej stronie słuchawki w niewidoczny dla jasnowłosego uśmiech.
- Na pewno? – dopytał ze śmiechem, który jednak był tak beztroski, że niczego nie sugerujący, nawet jeśli prześwitywał przez niego cień sugestii.
- Nie podpuszczaj mnie – odparł Yoongi krótko, udając obrażony ton. – Nie miałem pojęcia, jak wygląda sytuacja, miałem prawo czuć pewne obawy – stwierdził jeszcze, wplatając palce w miękki, biały puch.
- Rozumiem, rozumiem... W takim razie, jestem cały. Trochę w szoku, ale cały – dopowiedział jeszcze szybko Namjoon, przesuwając palcami po kubku wypełnionym ambrozją energetyczną, działającą lepiej, niż kawa, pita raczej obecnie jedynie w uboższych dzielnicach.
- Dobrze wiedzieć – powiedział tylko Yoongi, znów tworząc ze swoich eterycznych ust słodki uśmiech. – Mam nadzieję, że to wszystko się szybko rozwiąże.
- Ja również – potwierdził Namjoon, zostawiając ich na moment w ciszy. – Yoongi... - dodał jeszcze szybko, nieco pospiesznie.
- Tak? – dopytał jasnowłosy, czując lekkie ściskanie w środku.
- Chciałbyś może... - urwał Namjoon, nie wiedząc, co właściwie robił i czy ta chwilowa odwaga nie była czasami wynikiem nie przespania nocy oraz emocji pozostawionych w nim po wydarzeniach nocnych. – Gdzieś ze mną wyjść? Oczywiście nie musisz się zgadzać, to tylko propozycja i ja...
- Czy to po prostu zwykłe spotkanie? – Yoongi czuje lekkie drżenie własnego głosu i ma szczerą nadzieję, że odpowiedź drugiego okaże się twierdząca chociaż w najmniejszym stopniu. Nie wie jeszcze, czy byłoby to w jakikolwiek sposób fair.
Zwłaszcza, że całkiem niedawno spotkał się w ten sposób z Hoseokiem, choć oczywiście wiedział doskonale, że całe zaproszenie miało mniej niewinny podtekst, niż ten obecny. Domyślał się jednak, że Namjoon również wolałby, by spędzili czas w nieco mniej formalny sposób.
I jednocześnie uwielbiał oraz nie znosił owej wizji.
- Myślę, że tak – odparł drugi, nadając swojemu głosowi odrobiny chłodu, która choć szybko topniała w całości ciepła mężczyzny nie pozostała zupełnie niezauważona dla jasnowłosego, który już odczuwał swego rodzaju dyskomfort.
Nawet jeśli nic nikomu nie obiecywał, ani nie słuchał żadnych poważniejszych deklaracji własnego serca.
- W porządku – stwierdził, nie kryjąc mimo wszystkich myśli uśmiechu, który nie schodził mu z warg. – Co zatem proponujesz?
- Może wynajmę nam pokój deszczowy? – pytanie brzmiało kompletnie normalnie, jasnowłosy sam jednak zadrżał pod wpływem każdego ze słów, zwłaszcza ze względu na kontekst. Jak Namjoon mógł najpierw nazywać wszystko pozbawionym uczuć, a potem sugerować miejsce, do którego zazwyczaj chodziło się we dwoje, w konkretnym celu?
Westchnął. Może zbyt dużo analizował, w końcu to nie tak, że pokoje owe zostały stworzone tylko do tego. Ich reputacja jednak mówiła sama za siebie i Yoongi nie potrafił się pozbyć wizji ich dwojga umieszczonych w jakiejś malowniczej scenerii tylko po to, by Namjoon mógł mu położyć na barki jeszcze więcej własnych uczuć, o jakich w pewnej mierze Yoongi już wiedział.
Czuł się lekko skołowany, ale mimo to postanowił nie grać takiego. Jeśli miało nim cokolwiek pokierować, to był na to gotów. Równie dobrze mógł pozwolić rzeczom po prostu się dziać.
I spoglądać na wszystko tak, jakby o niczym nie decydował.
- Brzmi dobrze – powiedział po dłuższej chwili, przerywanej tylko szuraniem zwierzęcia, które zmieniło nieco pozycję, posiadając teraz całe ciało na marmurowej posadzce.
- Tak uważasz? – zapytał lekko zdziwiony Namjoon.
- Mhm – potwierdził Yoongi, kontrolując bicie serca z niezbyt efektywnym skutkiem. – Zdaję się na ciebie co do wyboru otoczenia – dodał jeszcze, natychmiast tego żałując.
- Cóż, w takim razie postaram się nie zawieść – zaśmiał się Namjoon, nie wierząc, że właśnie stało się to, co się stało. Jego płuca ledwo rozumiały pojęcie tlenu, a umysł zdawał się pusty od wariacji różnych emocji w nim interpretowanych. – Wyślę ci później godzinę z datą, żebyśmy mogli się dogadać – stwierdził jeszcze, zupełnie już psując jasnowłosemu wyzwanie by nie dopuścić do własnych rumieńców.
- Oczywiście, nie ma sprawy – mruknął jedynie, przepełniony dziwnym zawstydzeniem. – Do później w takim razie – powiedział jeszcze szybko, tracąc resztki kontroli nad sposobem mówienia.
- Do później – rzekł jeszcze Namjoon, nim połączenie się zakończyło, a pokój znów zrobił się dziwnie cichy, niemalże jakby nikogo w nim nie było.
A przecież siedział w nim mężczyzna, głaszczący lamparta, mający w oczach odbicie tysięcy diamentów, a w głowie dźwięk kruszonych kryształów, zbyt wrażliwych na głośne bicie jego serca, powodowane myślami o jednym mężczyźnie.
Który nie powinien mieć na niego aż takiego wpływu.
•
Pamiętał, że dużo płakał. Chyba kilka godzin. I gdyby nie tabletki, które podał mu Taemin, mając wyraz twarzy oznaczający chwilowe zawieszenie broni, zapewne umierałby właśnie z bólu głowy. Świat kręcił się bowiem wciąż zbyt szybko, a emocje przelewały przez koronki jego serca.
Sam sobie zgotował taki los.
Drżące wargi schował za materiałem koszulki, którą rozciągnął już niemożliwe mocno, nic sobie nie robiąc z jej delikatnego materiału, szytego na zamówienie. Było w nim już tyle słonych kropel, że prawdopodobnie do niczego się już nie nadawał, ale Jungkooka nie obchodziło go to ani trochę. Jedyne, czym zajmował umysł to wizja Jimina upadającego na posadzkę.
Jego oczu wypełnionych przerażeniem. Cierpieniem. Powietrze, które przeciął jego krzyk. Szatyn odtwarzał tę scenę niczym masochista, nie mając wciąż pojęcia, co do końca miało miejsce.
Nawet obraz drugiego leżącego wciąż w pokoju operacyjnym, powoli się wybudzającego, nie dodawał mu ani trochę więcej zrozumienia dla rozegranej sceny. Nie sądził, że coś takiego w ogóle było możliwe. Z tego co bowiem zdążył już poznać wiedział, że budynki Seokjina należały do jednych z najmocniej zabezpieczonych i żadna broń nie miała prawa się do nich przedostać.
Ktoś więc musiał się naprawdę postarać, albo znać budowle jak własną kieszeń, co nie było pewnie zbyt możliwe u kogokolwiek z zewnątrz. Zostawali więc ci, którzy mieli z tą przestrzenią dużo do czynienia, wciąż jednak nie rozwiązywało to problemu.
Zwłaszcza, że postaci takich było dość sporo, a informacje zawsze można było kupić za odpowiednią cenę.
Jungkook powolnie tracił więc nadzieję, że D415 w ogóle znajdzie sprawcę. Choć nie ukrywał, że w pewien sposób wierzył w możliwości androida, zwarzywszy na to, jak wpływową jednostką był i z jakim odzewem spotkała się cała sprawa. Wiadomości bowiem wypełnione były artykułami, zeznaniami i wszystkim tym, co miałoby naprowadzić odpowiednie służby na właściwy trop. Między wierszami jednak przewijały się również wersy, o jakich szatyn wolał nie myśleć.
„To tylko ludzkie istoty." „Nie ma sensu dla nich szukać." „Nie warte zachodu." „Można zawsze wyszkolić nowe."
A to tylko niektóre przykłady jakie zostały mu w myślach na dłużej.
Pusto zerknął na zegarek, chcąc skupić się na czymś innym. Dochodziła dziewiąta rano, co znaczyło, że za trochę Jimin miał się już zupełnie wybudzić spod działania silnych środków usypiających i likwidujących ból. Z tego, co mu powiedziano – a zrobiono to oszczędnie – drugi miał wyjść z całego zajścia właściwie bez szwanku, a po ranie miało nie być śladu, jakby pozostać miała tylko niemiłym wspomnieniem.
Nie wiedział, ile w tym prawdy. Nie raz już słyszał o niesamowitych technologiach Palo Santo, miast, które przodowały w medycynie. Mimo to starał się nie nastawiać na cuda – choć takie miały tutaj miejsce niemalże każdego dnia.
Pukanie do drzwi finalnie wyrwało go z lekkiego letargu, podobnie jak Taemina, który nie zamienił z nim nawet słowa, mimo swojej obecności w pokoju. Udawał niezwykle zajętego sączeniem ambrozji i czytaniem książki, choć tak naprawdę wewnątrz niego panował podobny bałagan co ten Jungkooka. Po prostu był lepszy w jego ukrywaniu przed resztą świata.
Dla własnego dobra.
Po chwili do wnętrza wszedł D415, trzymający za talię Jimina, który zdawał się wyglądać, jakby wizja bycia postrzelonym była najdalszą z możliwych. W tęczówkach miał jednak namalowaną taką abstrakcję, że z ledwością można było ją rozczytać.
Poza faktem, że przemawiał przez nią żal.
- Witajcie – wyrzekł cicho, prawie niepewnie. Wystarczyło słowo, by zarówno Taemin jak i Jungkook poderwali się z siedzeń, gotowi do zadawania setek pytań.
Ale również do tego by po prostu cieszyć się widokiem drugiego.
- Jak się czujesz? – zaczął starszy, podchodząc bliżej, choć D415 momentalnie zatrzymał go wzrokiem.
- Dobrze. Czuje się dobrze – stwierdził chłodno, zaciskając dłoń dookoła tali chłopaka, co sprawiło, że ten spiął się nieco. – Macie tylko paręnaście minut. Potem wychodzimy – odparł jeszcze, z równie intensywnym zimnem w głosie.
- Nie sądzę, by to był dobry pomysł gdy... - śmiał odezwać się Jungkook, ale szybko został uciszony spojrzeniem androida, które obiecywało mu zbyt dużo konsekwencji, gdyby powiedział jeszcze tylko jedno słowo więcej.
Zamilkł więc.
- Tak myślałem – zakończył D415 ostro. – Oczekuję waszej pełnej gotowości za nie więcej niż pół godziny. Nie zamierzam znosić spóźnienia – dodał jeszcze, po czym, ku lekkiej fali szoku Taemina i Jungkooka pocałował czubek głowy Jimina i wyszedł, posyłając dwójce te same, przepełnione ognikami zerknięcia, trzymające ich w paraliżu jeszcze kilka sekund po tym, jak android opuścił pomieszczenie.
Zostawiając trójkę samym sobie.
- Jimin... - szepnął Jungkook, czując łzy zbierające mu się na ponów w oczach. Widok ten łamał drugiego od środka, nie był jednak w stanie zrobić nic, poza kojącym uśmiechem w kierunku chłopaka.
Jakby chciał mu jakimś cudem przekazać, że wszystko jest w porządku, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że to kłamstwo.
- Cii – stwierdził po chwili, nie każąc drugiemu kontynuować. Zamiast tego przeszedł przez pomieszczenie do chłopaka, poruszając się niczym wodne nimfy, z taką gracją, że nie można było nawet podejrzewać, że cokolwiek mogłoby go boleć. – Już jest dobrze – dodał, posiadając w głosie tyle ciepła, że blondyn był gotowy uwierzyć mu od ręki.
Tak po prostu.
- Nie kłam – usłyszeli oboje ostrzejszy ton Taemina, który postanowił wtrącić się w rozmowę. – Nie sądzę, by miało z tego wyniknąć cokolwiek takiego.
- Lubisz psuć marzenia, co? – odparł Jimin z lekko krzywym uśmiechem, z taką postawą, jakiej chyba nikt by się po nim nie spodziewał. – Wybacz, ale nie jestem w nastroju na pesymizm – dodał, muskając małym palcem wskazujący Jungkooka, tylko po to, by zatrzymać łzy w jego oczach i dodać mu otuchy.
- Przestań, wiesz, że mam rację – kontynuował drugi. – Możliwe, że zaostrzą zasady, wzmocnią ochronę jeszcze bardziej i...
- I co? – zapytał Jimin, nie kryjąc w głosie lekkiej dozy pretensji. – To nie tak, jakby to miało wpływ na nas wszystkich. Powinieneś być wdzięczny, że nikt poza mną nie ucierpiał – stwierdził jeszcze, wprawiając Taemina w chwilowy brak słów.
- Słucham? – zapytał dopiero parę sekund później, mierząc Jimina wzrokiem, jako, że był wyższy od niego. – Zostałeś ranny. Mogłeś stracić życie. I ty mówisz mi, że mam być wdzięczny, bo nikogo innego to nie spotkało? Wiesz, co mówisz? – zakończył, podnosząc nieco ton.
- Doskonale – potwierdził Jimin, spoglądając w górę, w myślach chwaląc Jungkooka za lekkie odsunięcie się od dwójki, która zaczęła powoli wyglądać niczym wojownicy o sprzecznych interesach. – I nie dramatyzuj. To tylko postrzał. Bolało jak diabli, ale naprawili mnie. Życie to nie same laury. I cokolwiek się wydarzy, tak miało być. Więc lepiej się z tym pogódź – powiedział, nie siląc się na łagodność, której Taemin nawet nie oczekiwał, acz trochę spodziewał się usłyszeć. Jej brak dał mu tylko obraz tego, że Jimin faktycznie myślał w ten sposób. Uniósł lekko brew, zaskoczony słowami drugiego. Wcześniej bowiem zdawał się nie wyznawać takich idei.
Chyba, że krył to na tyle głęboko, że tego nie dostrzegł.
- Nie pamiętam, byś kiedykolwiek myślał w ten sposób – odparł tylko, odchodząc, jakby właśnie coś przegrał. – Ale jak chcesz – dodał jeszcze, nim złapał za klamkę. – Oh i nie spóźnijcie się lepiej, bo przysięgam, że nie będę was bronił – warknął jeszcze niemalże, nim zamknął drzwi za sobą.
- Wybacz za niego – stwierdził Jimin, patrząc na Jungkooka, wciąż nieco skonfundowanego całą sytuacją. – Czasami taki jest pod wpływem emocji.
- Nie, spokojnie – odparł cicho, patrząc na Jimina od góry do dołu. – Nie to mnie najmocniej dotknęło – dodał, drżąc delikatnie.
- A co w takim razie? – dopytał drugi, marszcząc brwi nieznacznie.
- Ty. Znaczy... wyglądasz... - uciął, nie wiedząc, jak złożyć myśli w sensowną całość.
- Jakby nic się nie stało? – dokończył za chłopaka Jimin, zmniejszając odległość między nimi do niezbędnego minimum, które obojga z nich wprawiło w większą czujność każdej komórki ciała.
- Dokładnie – powiedział tylko Jungkook, powstrzymując się od zrobienia czegoś głupiego. – Spodziewałem się raczej... nie wiem, czegoś znacznie gorszego – zakończył, ku uśmiechowi Jimina, przypominającemu mieszankę pobłażliwości i rozbawienia.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć o funkcjonowaniu tego miejsca. I nie mówię tu o samym budynku – sprecyzował szybko. – Nie wszystko, co uważamy za niemożliwe jest takie w istocie – dodał, łapiąc policzek Jungkooka w palce, co poskutkowało delikatnym prądem, jaki rozszedł się po ciele chłopaka nieoczekiwanie.
- Chyba muszę się do tego mocniej przyzwyczaić – odpowiedział mu blondyn, speszony nieco śmiałością drugiego.
- Zapewne – zaśmiał się krótko Jimin, przerywając kontakt równie niezauważenie, jak go zaczął. – Z czasem będziesz oswojony z coraz większą ilością takich spraw. Uwierz. Nawet rzeczami, z którymi nikt nie powinien czuć się w ten sposób.
- Na przykład byciem postrzelonym? – wypowiedział Jungkook drżąco, nie mając pojęcia, czy na pewno chciał usłyszeć cokolwiek w odniesieniu do tego pytania.
Ku jego lękowi Jimin skinął jedynie głową, kryjąc w oczach smutek tysięcy gwiazd. Nim jednak pozwolił blondynowi w nim zatonąć, chwycił go za dłoń i począł prowadzić do garderob, jako, że nie zostało im wiele czasu na przygotowania.
A przecież każda sekunda spóźnienia mogła ich kosztować tego wieczora trochę zbyt wiele.
•
W pokoju czuć było silną woń granatu wymieszaną z nutami grejpfruta. Poszczególne ścieżki zapachowe otaczały subtelnie zarówno sylwetkę androida, jak i kilku ludzkich dziewcząt tańczących w za nim na długich, pozłacanych rurkach o diamentowych zdobieniach. Wszystkie gięły się niczym definicje uwodzicielstwa, nie sprawiały jednak zbyt dużego wrażenia na samym zainteresowanym, który swój wzrok kierował obecnie w przeciwnym kierunku, przesuwając leniwie spojrzeniem po ciele Kai'a, który wszedł do pomieszczenia po uprzednim zapukaniu.
Jego jasne shorty posiadały przy sobie długą dopinkę z cienkiego materiału, która sunęła za nim po podłodze jeszcze kilka metrów, okalając swoją jasną barwą biodra chłopaka, oraz tył jego nóg. Złocista skóra lśniła od perłowych maseczek, oraz maści, usta odbijały refleksami przygaszone oświetlenie pomieszczenia. Oczy miał obojętne, choć skrywające sekrety. Dłonie umieścił wzdłuż ciała, mimo to nie tracąc na gracji.
Był niezwykle piękny, prawie nierealny, a jednak tak nie doceniany przez tego, u którego najmocniej szukał oznak podziwu. Niczym tresowany pies spoglądający na pana z nadzieją na jakąkolwiek nagrodę.
- Spisałeś się – stwierdził ku zdziwieniu białowłosego Taehyung, nie dając mu nic poza bez emocjonalnością własnego głosu, oraz lekkim uśmiechem, który mimo wszystko zarezerwował bardziej dla własnych myśli, aniżeli chłopaka przed nim.
Który patrzył na androida z nieskrywaną wdzięcznością.
Ukląkł po chwili, nie opierając się owym słowom, okazał skruchę, nawet, jeśli nie było to konieczne. Czuł się niezwykle wyróżniony owym komplementem, nawet, jeśli początkowo plan zakładał trochę inne rzeczy, ten najwyraźniej sprostał również tym nowym.
- Dziękuję – odparł cicho, nie do końca pewnie, bo nawet jeżeli coś usłyszał, nie zawsze mógł temu stu procentowo wierzyć.
- Nie musisz – uciął krótko Taeyhung, wstając z fotela, na którym siedział, opierając nogi o zdobiony, rzeźbiony w greckie stworzenia podnóżek. – Zrobiłeś wszystko odpowiednio i zasługujesz na pewne... docenienie – zakończył, choć dźwięk tego słowa brzmiał w jego ustach nieco chropowato. Jego aparat mowy nie był bowiem aż tak obeznany z jego sylabami, dlatego zacinał nieco końcówki liter, tak, że całe słowo brzmiało dość niezgrabnie.
Ale Kai'a to nie obchodziło.
- Nie zdradzę jeszcze, co to będzie – stwierdził, podchodząc do stolika i wkładając na dłonie ciemne rękawiczki o szmaragdowych zdobieniach na końcach, wyszywanych dodatkowo koronką, która pasowała jakimś dziwnym zrządzeniem do całości ubioru androida, który skupiał się na odcieniach ciemnej zieleni zmieszanej z czernią i przejawami srebra.
Zawsze dbał o własną perfekcję.
- Ale na twoim miejscu – kontynuował, dotykając podbródka chłopaka nieoczekiwanie, co mógł uczynić jedynie przez materiał, jako, że nie miał zamiaru brudzić sobie rąk. – Byłbym przygotowany – uśmiechnął się krzywo, z nutą złowieszczości, ale również odrobiny intrygi wplecionej gdzieś między własnymi ustami a nićmi jaśniejszych plam własnych tęczówek. Kai niczym urzeczony wpatrywał się w androida, próbując jakkolwiek zgadnąć, czego mogło to wszystko dotyczyć.
Jednocześnie jednak nie chcąc wiedzieć przed finałem.
- Kiedy się dowiem? – zapytał przez urywany oddech powodowany dotykiem androida, który przecież nie miał konkretnego kontekstu, a mimo to oddziaływał na Kai'a w pewien sposób.
W odpowiedzi poczuł tylko ucisk na szczęce, niemalże bolesny, syknął więc cicho, nie odwracając jednak wzroku od Taehyunga, który poczuł przyjemne łaskotanie na widok bólu drugiego, choć starał się temu nie poddawać.
W końcu nie chciał mu zrobić krzywdy.
- Cierpliwości – szepnął mu do ucha, nachylając się specjalnie. – Nie tak cię wyszkoliłem – dodał jeszcze, odsuwając się i zabierając dłoń z podbródka chłopaka. – Wszystko w swoim czasie. Pamiętaj tylko, by mnie nie zawieść.
Kai kiwnął tylko delikatnie głową, tworząc ogniki determinacji we własnych oczach.
Nawet jeśli teoretycznie chodziło o to, by to on skorzystał. By to jemu było dobrze. Wszystko i tak zawsze mogło być obrócone tak, by podświadomie nie miał pojęcia, że tak naprawdę nic nigdy nie było dla niego.
A jego egzystencja nigdy nie miała być w pełni pochwalona.
p.s robi się coraz ciemnej (tęskniłem)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top