[13]
W pomieszczeniu pachniało różami i resztką kadzideł, jakie paliły się tutaj niedawno ku uciesze D415. Jimin oblizał delikatnie usta, wdychając z zadowoleniem woń rozchodzącą się po pomieszczeniu z subtelnością palców kochanka wędrujących po skórze. Spojrzał w lustro, w kryształową powierzchnię, pokazującą jego ulotne piękno, jakim emanował tego wieczora wyjątkowo mocno.
Spod delikatnych powiek przyprószonych odrobiną cieni widać było iskierki jego tęczówek, usta rozchylone odrobinę sprawiały wrażenie zapraszających do pieszczot, zwłaszcza, że pokrywała je iskrząca się drobinami diamentów emulsja, która nadawała im niepowtarzalnego blasku. Jego szyję zdobił złoty, cieniutki łańcuszek, który zaciśnięty ciasno dookoła niej schodził potem niżej, by stać się ostatecznie rozchodzącą się wielokrotnie na żebrach pajęczynką, zakończoną spięciem na plecach, ledwo wyczuwalnym z resztą. Biżuteria w filuterny sposób nikła w jedwabnym materiale sukienki na ramiączkach, jaką miał na sobie, odsłaniającej jego obojczyki i sporą część klatki piersiowej, której wyrzeźbienie wcale nie odejmowało całości eteryczności. Tkanina oplatała go w taki sposób, że mógł chwalić się wyjątkowo niedużą jak na mężczyznę talią, oraz delikatnym złotem skóry ud, które posiadały koronkowe podwiązki w kolorze sukienki – różu, ale tym delikatnym, przypominającym nieco rumieńce na policzkach Jungkooka, gdy Jimin był zbyt blisko.
Porównanie to przywołało na jego wargi słodki uśmiech, który posłał własnemu odbiciu.
Nogi pozostawił nagie, a stopy skryte w czółenkach. Wyglądał niezwykle anielsko, zwłaszcza, że dotychczas czarne włosy przefarbował na ten wieczór na blady blond z różowymi akcentami. Kosztowało go to niewiele czasu dzięki dostępowi do odpowiednich technologii, a efekt był nieporównywalnie lepszy, niż z ciemnymi kosmykami.
Narzucił na siebie jeszcze zwiewny sweter, który okalał jego postać niczym mgła okalała kwitnące w ogrodach lilie o zbyt wczesnych godzinach porannych przeplatanych zaspanymi wstęgami promieni wschodzącego słońca. Jimin nie mógłby prezentować się lepiej.
Chciał po prostu pasować do tematu bankietu, jakim była delikatność.
Mógł się tego spodziewać, zwłaszcza, że całość występu była utrzymana w innym klimacie. D415 lubił czasami odchodzić zupełnie od konwencji i zmieniać zasady, ale nikt nie śmiałby mu tego wytknąć, czy uznać za wadę jakiegokolwiek rodzaju. Sam Jimin uważał to za ekscytujące i swego rodzaju ciekawe rozwiązanie.
Nie mógł się doczekać by zobaczyć kreacje innych. Zwłaszcza jednej z osób.
Lustro przed nim obdarzył ostatnim, gorzko-słodkim spojrzeniem, nim opuścił pomieszczenie, zostawiając za sobą ścieżkę swoich perfum. Porzucił unoszące się w powietrzu olejki na rzecz zapachu bankietu odbywającego się zupełnie na innym piętrze.
Przekroczył próg i skręcił w korytarz prowadzący do wind. Zdawał się poruszać z taką gracją, że osoba trzecia mogłaby wątpić w jego istnienie. Starał się całą swoją postacią grać tak, jak umiał najlepiej, w końcu nie chciał przynieść wstydu właścicielowi. Ani go zawieść.
Przecież był główną ozdobą wieczoru. Najpiękniejszą różą w ogrodzie.
Przyłożył palec wskazujący do skanera, co spowodowało przyjechanie windy w ciągu kilku sekund. Pierścionek, który miał na sobie zalśnił delikatnie przy złotawym świetle jej wnętrza. Wszystko, co go otaczało odbierało mu jedynie realności.
I tak miało właśnie być.
Kiedy dotarł na odpowiednie piętro mógł już słyszeć sączącą się zewsząd muzykę graną na żywo i śpiew wokalistki, podobny do łabędzich wyznań miłości. Wyszedł z przestronnej windy i momentalnie stał się częścią bogactwa, przepychu, bieli, pasteli i odrobiny alkoholu, jakim wszystko zdążyło już nieco przesiąknąć.
Oczy kilkunastu osób zwróciły się na niego.
Zamrugał kilkukrotnie i przeszedł do przodu, udając, że żaden z obecnych androidów nie ma dla niego znaczenia. Wiedział doskonale, jak traktować głodny wzrok i iskry szybkiego zysku w ich oczach. Nutę ciekawości w szeptanych sobie nawzajem słowach. Ignorował to za każdym razem, skupiony jedynie na dotarciu do tego, do którego należał.
D415.
Siedział na jednej z kosztowniejszych kanap, z miejscem obok siebie, otoczony wianuszkiem słuchających go androidów, którzy w sposób mniej lub bardziej udany wykazywali pewne emocje, takie jak rozbawienie czy zainteresowanie. Jimin od razu przeszedł bliżej i gdy tylko złączył wzrok z Seokjinem został momentalnie przepuszczony by mógł wygodnie usiąść obok niego, stając się centrum uwagi wszystkich dookoła.
Cóż za zjawisko.
- Przyszedłeś, nareszcie – stwierdził D415 z nutą niecierpliwości. – Przynajmniej wyglądasz, jak prawdziwe arcydzieło, więc muszę ci wybaczyć spóźnienie – dodał z uśmiechem zwiastującym tylko jedno, więc Jimin zarumienił się odrobinę poza swoją wolą i zerknął na androida zalotnie, jakby był jedynie dziewiczą wersją siebie samego.
Nie zważając na fakt, że android ledwo znał prawdziwe przebaczenie.
Filigranowymi palcami przesunął po jego ramieniu, próbując w teatralny sposób bo udobruchać. Usta wydął lekko i postarał się poruszać wachlarzem rzęs w odpowiednim tempie. Był stworzony do uwodzenia, do prezentowania piękna, do bycia niezmiernie słodkim cukierkiem dla oczu.
- Przestań, bo moi goście będą zazdrośni – stwierdził Seokjin, ujmując w palce kieliszek wina, które popijał, a co podkreśliło jedynie półżartobliwy ton jego głosu. Kilka zebranych dookoła uśmiechnęło się serdecznie bądź zaśmiało, a sam Jimin z udawaną obrazą wywrócił oczami i odsunął się leciutko, mocniej otulając się prześwitującym materiałem swetra, który miał na sobie, a którego materiał spływał nie tylko po jego ciele ale i kształtach kanapy, czyniąc z tego niecodzienne połączenie kolorów.
- Mam szczerą nadzieję, że Jungkook również niedługo się... - android urwał jednak, gdyż dostrzegł wspomnianego przez siebie chłopaka w drzwiach.
Prawie nie poznał swojej własności.
Zachwyt był jedynym, co było w stanie wyrazić pełnię aprobaty dla wyglądu artysty, który to choć nie czuł się pewnie w swojej kreacji, to musiał podporządkować się pewnym standardom. Jimin również zerknął w tym kierunku, ciekaw, co takiego powstrzymało androida od mówienia, gdy tylko jednak dotarł do niego owy powód, sam zamarł na moment, chowając oddech w swoich kryształowych płucach.
Ledwo znoszących widok przed nim.
Jungkook wciąż poruszał się do przodu, ubrany w biel, z jasnymi kosmykami włosów, ułożonymi tak by nieco odkrywać czoło. Jimin nigdy nie widział go blondzie, ale musiał przyznać, że dziwnym trafem prezentował się w nim niemalże anielsko, pomijając już idealnie komponujące się z tym błękitne soczewki, jakie założył. Niemalże nie przypominał siebie, ale to przecież nie przeszkadzało w tym świecie.
Biała koszula, lekko rozpięta, odkrywała klatkę piersiową, materiał z ledwością jednak zakrywał również resztę ciała, był tak cienki. Na odsłoniętej skórze można było dostrzec fragmenty koronkowego body w kolorze płatków lilii, które słodko otaczało ją wzorami z czystości. Białe, nie obcisłe spodnie oplatały subtelnie jego spore od treningów uda, kończąc się wysoko w tali i podkreślając ją odpowiednio. Na stopach miał wysokie szpilki, wydłużające jego nogi. Dwa złote kółeczka w uszach kończyły wszystko niemalże nieśmiałym blaskiem, powodowanym światłami w pomieszczeniu.
Realność nie istniała.
Jungkook nieświadomie połączył spojrzenie z Jiminem, samemu tracąc grunt pod nogami. Nie spodziewał się postaci niemalże wyjętej z renesansowych obrazów, jakie kolekcjonował na jednym z pięter D415, choć nie chwalił się tym nieco – Jimin jednak zabrał go tam pewnego razu i blondyn mógłby przysiąc, że wyglądał on obecnie identycznie, choć ubrany był w kompletnie innym stylu.
Jego myśli obecnie jednak kwitły jedynie dla tego obrazu.
Zbliżył się do dwójki, ignorując spojrzenia, ignorując zebrane dookoła towarzystwo. Seokjin uważnie śledził każdy krok chłopaka, porwany sposobem w jaki go odziano i stworzono coś niezwykłego. Od początku jednak wiedział, że urodę jego można było wykorzystać do cna, czyniąc z niej odpowiedni pożytek.
Co najwyraźniej się powiodło.
- Spójrzcie, o wilku mowa – stwierdził, jeszcze raz przesuwając wzrokiem po całym ciele drugiego. – Gdybyście kiedyś chcieli zobaczyć sztukę, wiecie gdzie się udać – dodał jeszcze, wprawiając zebranych w lekki śmiech, wypełniony jednak swego rodzaju zrozumieniem.
Bo temu nie dało się zaprzeczyć.
- Jungkook, ty... - zaczął Jimin, nieznośnie tonąc w kolorze tęczówek chłopaka, w ich lekkim odcieniu mórz, jakich nie znał. – Wyglądasz nieprzyzwoicie pięknie – zakończył, nie przejmując się tym, że wygłaszanie takich komplementów mogło się źle dla niego skończyć.
Blondyn zarumienił się leciutko, nie wiedząc, co innego miałby odpowiedzieć. Jeśli Jimin tak uważał, to co on miałby powiedzieć? Zapewne nie znalazłby słów, by go opisać. Z resztą i tak nie znał ich pewnie aż tak wiele.
- Dziękuję – stwierdził cicho, kątem oka dostrzegając lekko ostrzegawcze spojrzenie androida. – ty również – odpowiedział mimo to, sprawiając, że lśniące od emulsji wargi Jimina wykrzywiły się w uśmiechu.
Za to Seokjin mógł jedynie udawać, że niczego nie słyszał. To nie tak, że nie pozwalał im słuchać pochwał, ale wolał sam mieć kontrolę nad tym, kiedy mogli je słyszeć, a kiedy nie. Nie mogli przecież zbyt mocno doceniać własnej urody, zbyt mocno na niej polegać, nawet jeśli to ona i mieszanka talentu pozwalała im być tu, gdzie byli.
Scenariusz tego typu po prostu nie wchodził w grę.
- Skoro jesteście już dwoje – zaczął po chwili, spoglądając na obydwóch z nich. – Moglibyście coś nam zaprezentować, prawda? – zapytał, ku aprobacie innych.
Za wyjątkiem samych występujących.
- Ma pan coś konkretnego na myśli? – stwierdził ostatecznie Jimin, czując przyjemne mrowienie, zwiastujące nadejście uczucia bycia obserwowanym i podziwianym.
- Myślę, że kilka skomponowanych przez Taemina melodii jest idealnych do tańca – wyjaśnił, kierując wzrok za siebie, gdzie na niewielkiej scenie stał wspomniany skrzypek, wciąż przygrywający wokalistce.
- Oh... myślę, że możemy coś zaimprowizować – odpowiedział, posyłając Jungkookowi roziskrzone spojrzenie, którego jednak drugi nie odwzajemnił.
Nigdy wcześniej tego nie robił.
- Jesteś pewien? – zapytał cicho, jakby od początku wejścia tutaj stracił głos.
- Jak najbardziej – odparł Jimin, wstając i ujmując rękę drugiego w czysto zapraszającym geście – Pokażemy im coś naszego – dodał jeszcze, będąc bliżej chłopaka, dostrzegając znajomy róż na skórze jego policzków.
Ten sam, jaki zdobił jego sukienkę.
Uśmiechnął się do siebie i przeszedł w kierunku sceny, zostawiając rozradowanych androidów za sobą. Seokijn również wstał, zadowolony biegiem spraw, nie spuszczając wzroku z dwójki podszedł do androida zarządzającego pracą muzyki na żywo i zamówił konkretny utwór. Sam po tym pozwolił sobie przemknąć między zbierającym się tłumem, by opuścić bankiet na moment.
Moment po tym wokalistka poczęła pospiesznie schodzić ze sceny, z ledwością nie potykając się o obszerną, fiołkową sukienkę, na podwyższeniu pozostał więc już tylko skrzypek i jeden z pianistów.
Gdy w pomieszczeniu rozbrzmiało nowe tempo, Jimin momentalnie pozwolił się objąć Jungkookowi w talii, samemu zakładając dłonie na jego szyi, dając mu pełne prawo prowadzenia całości, choć dostrzegał, jak niepewny był.
Wiedział jednak, że w ten sposób mógł nauczyć go najlepiej jak funkcjonować w świecie, gdzie nie wszystko można było przewidzieć i poddać analizie. To gotowość na nieoczekiwane pozwalała przeżyć.
Musiał to poznać, dogłębnie i na zawsze.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – szepnął blondyn, wplatając swoje słowa w leniwe skrzypce.
- Poradzisz sobie. Wiesz przecież, co robić – Jimin znów się uśmiechnął, kojąco i ze zrozumieniem. Dając drugiemu trochę więcej odwagi. Trochę więcej pewności, by mógł powolnie, równo z muzyką za pomocą subtelnych gestów pokazywać swojemu partnerowi, że w istocie potrafił to robić.
Zapleceni w słyszane dźwięki poczęli szyć między sobą prawdziwą magię, obdarzając gapiów prawdziwym spektaklem. Nie zdawali sobie nawet sprawy, że główny pomysłodawca owego tańca postanowił zniknąć, goniony czymś, czego sam nie rozumiał.
Dając szansę, by po pewnym czasie jeden z obserwujących słodki występ mógł w spokoju wyjąć z kieszeni niewielką broń i odpowiednio wycelować. By mógł mieć na muszce, tego, kogo chciał.
By mógł, od tak, nacisnąć spust.
***
Zadrżał pod subtelnym naporem palców, których opuszki wciąż okalane były resztką maseczki z masą perłową nadającą im nie tyle odpowiedniego odcienia, ale i miękkości, o jakiej wielu mogłoby pomarzyć. Kolejne fragmenty dłoni androida powolnie osiadały na jego odkrytym ramieniu, zaciskając się na złotawej skórze.
Już tego dotyku nienawidził.
Czuł się zaszczuty i niepewny, pierwszy raz wydawało mu się, że gotów jest wszystko zaryzykować, by tylko nie musiał stawać naprzeciw owym emocjom. D415 robił z nim co tylko chciał, kompletnie nie narzucając sobie żadnych limitów, kierując swoje ścieżki aż do obojczyka mężczyzny, pod materiał koszuli, w jaką był ubrany.
Kiedy android westchnął, czysto teatralnie, bo nie potrzebował do życia tlenu, Namjoon poczuł taki uścisk w środku, że miał wrażenie iż zaraz jego ciało po prostu się podda i albo się rozpłacze z narastającej frustracji, albo zrobi krzywdę stojącemu za niemu androidowi, choć to graniczyłoby z cudem.
- Fascynujące – szepnął sam do siebie, choć słowa te bezwiednie wypełniły również Namjoona, jakby czekał na ścięcie i właśnie usłyszał zarzuty wobec siebie. – Doprawdy, niezwykłe – mruknął jeszcze, co wprawiło go w jeszcze gorszy uścisk.
A więc tak go postrzegał. Jako coś fascynującego. Równie dobrze mógłby to powiedzieć o rzeźbie, albo obrazie. O przedmiocie. Ale tego Namjoon wolał już nie dopuszczać zbyt daleko do siebie, chroniąc najdelikatniejsze strefy swojego wnętrza przed rozdarciem.
Pomieszczenie wypełniła cisza, przerywana jedynie słodko unoszącą się nutą muzyki dobiegającej ze ścian, oraz migotliwym syku płomieni odpalonych dekoracyjnych świec, umieszczonych w świecznikach do tego stopnia zdobionych, iż tak naprawdę mogłyby pozostać jedyną ozdobą całego pomieszczenia.
Które Namjoon zdołał poznać zbyt dobrze, od kiedy się w nim znalazł.
- Jak uważasz, jak to możliwe? – usłyszał po chwili, nie zdając sobie nawet sprawę, że dotyk gdzieś znikł, a słowa dobiegały z zupełnie innego kierunku, niżby się tego spodziewał.
- Pardon? – zapytał, nie wiedząc do czego android referował, gdyż nie zamienili ze sobą ani krzty wymiany zdań od kiedy znaleźli się tutaj razem.
- Pytam, jak to jest możliwe – powtórzył D415, nie omieszkawszy przy tym zmienić tonu na nieco podirytowany. Zapewne przesadził, ale dopiero się uczył dawkować tę emocję i zarządzać nią. – Że mnie w ten sposób przyciągasz – dodał, jakby to była mimo wszystko najbardziej oczywista i łatwa do domyślenia się rzecz na świecie.
Rzecz, której Namjoon wolał jednak nie rozpatrywać w umyśle choćby przez moment.
- Chyba nie umiem odpowiedzieć – odrzekł w końcu, zgodnie z prawdą, nerwowo, poprawiając przy tym lekko zsuwający mu się z ramienia materiał koszuli, który wciąż odkrywał jego skórę, nie trzymany przez obecnie rozpięte guziki, które Namjoon z nieudawaną ulgą począł po krjomu zapinać.
- Na pewno? – w tonie androida można było wyczuć nutę zawodu, ale niezbyt silną, raczej stonowaną. – Jeśli nie ty, to kto inny mi to wyjaśni?
- Nie wiem, ja... - urwał, próbując znaleźć właściwie słowa. – Uważam, że pociąg do kogoś to czysto ludzka rzecz, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czemu... - urwał, słysząc nieoczekiwany trzask za sobą. Jakby coś szklanego właśnie spotkało się z powierzchnią podłogi, zdobiąc ją tysiącem odpryśnięć swojej niedawnej egzystencji.
Namjoon odwrócił się gwałtownie, by spostrzec iż była to waza w kolorze chabrów, obecnie w kawałkach udających iż wciąż zachowywały piękno całości. Wzrok androida, jaki napotkał po chwili był nieodgadniony, ale wyraźnie skupiony na jego osobie.
- Co powiedziałeś? – chciał usłyszeć to jeszcze raz, a przynajmniej to pomyślał Namjoon. Nie wiedział tylko, dlaczego miałby powtarzać te słowa, skoro najwyraźniej nie były one mile widziane.
- Ja... powiedziałem, że to ludzka rzecz, której nie umiem wyjaśnić przez owy fakt w tym przypadku – stwierdził, ledwo mając pod kontrolą swój ton głosu, jego niemalże obiektywną obojętność, jakby w istocie mówił zupełnie suchą formułkę, bez żadnego bagażu emocjonalnego, jaki zdecydowanie niosła.
- Ludzka? – android nadał temu słowu niezwykle dużo jadu, sprawiając, że Namjoon poczuł się przez moment niekomfortowo we własnej skórze, jakby rzeczywiście był czymś godnym nazywania w ten sposób.
A przecież daleko temu było do prawdy.
Zamilkł, nie kiwnął nawet głową, pozwalając słowu rozpłynąć się w powietrzu, które zdawało się zabierać mu niesioną toksyczność. Sam D415 zwrócił się w kierunku okna, spoglądając na widok miasta, żyjącego pełnią siebie mimo dość późnej pory. Powinien być obecnie na bankiecie z okazji kolejnego, niezwykle udanego występu, ale zamiast tego zostawił gości samopas kilka pięter niżej, by móc w spokoju przestudiować co się z nim działo.
A najwyraźniej nie działo się dobrze, skoro myśli miał wypełnione tym mężczyzną, a piękno prezentowanego pewnie jeszcze spektaklu zostawił dla niego za sobą.
- Próbujesz zasugerować, że daję się pochłonąć ludzkiej naturze? – zapytał po takim czasie, że mogłaby to być dosłownie chwila, albo cała wieczność i Namjoon nie wiedział do końca, która z tych opcji była bardziej kojąca. – Że... zaczynam czuć w ten sposób? – powiedział jeszcze, odczuwając dziwny rodzaj emocji, jakiej nie znał.
Panikę. Słowo to jednak nie istniało w jego bazie danych, nie było zdefiniowane żadną emocją, skąd mógł więc wiedzieć, że nieświadomie gnieździła się w nim ona właśnie, nadając mu zdecydowanego uczucia konsternacji.
- Nie powiedziałem nic takiego – sprostował Namjoon od razu, mając nadzieję, że to uspokoi drugiego. – Po prostu nie jestem ekspertem w uczuciach. Nie umiem ci pomóc. Ani wyjaśnić na czym to polega. Głównie dlatego, że tak wiele nas różni – zakończył, oczekując kolejnego wybuchu, może nawet kolejnej wazy na podłodze pomieszczenia.
Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Kłamiesz – usłyszał jedynie, a każda litera tego słowa przecięła go milionem igieł, sprawiając, że spiął się cały, nie będąc pewnym, co mogło się jeszcze wydarzyć. – Jesteś zakochany... dobrze to nazywam? – zapytał się android, podchodząc do niego z powrotem i nie spuszczając wzroku z twarzy mężczyzny.
Namjoon tak bardzo pragnął powiedzieć „nie", ale żaden mięsień w jego ciele nie zamierzał mu w tym pomagać.
- Co to zmienia? – odparł zamiast udzielenia odpowiedzi, grał na zwłokę.
- A więc jesteś – stwierdził D415, uśmiechając się krzywo. – Wiedziałem, że to nie tylko przelotna sympatia. W takim razie... - urwał na moment, dając sobie kilka sekund na przestudiowanie twarzy Namjoona, tak jego zdaniem pięknej i proszącej o wiele rzeczy, jakie mógłby z nią robić.
Za to sam jej właściciel czuł jedynie obrzydzenie faktem, iż jest tak adorowany przez androida naprzeciw siebie.
- Powinieneś wiedzieć absolutnie wszystko o co pytałem – zakończył, przechodząc obok niego i stając mu za plecami, wciąż nie spuszczając z niego oczu. – Jesteś w końcu pochłonięty tą emocją... wyjaśnij mi więc.
- Nie wiem jak – stwierdził Namjoon szczerze, znów odwracając się do androida, nie chciał bowiem dawać mu pola do robienia czegoś poza polem jego wzroku. – Są rzeczy, których nie da się wytłumaczyć i miłość jest jedną z nich. Poza tym, proszę się nie obawiać, woje uczucia nie sięgają z pewnością tak daleko – stwierdził, czując, że inaczej nie zakończy tej szopki.
- Z pewnością – potwierdził android jedynie. – Wciąż jednak nie uważam, byś nie był w stanie ubrać tego w słowa... - mruknął do siebie, by znów nadać pomieszczeniu ciszy. – Chyba, że... - zaczął niepewnie, patrząc na Namjoona w sposób, jaki wywołał w mężczyźnie tysiące czerwonych alarmów.
- Chyba, że? – dopytał, wcale nie chcąc poznać odpowiedzi.
- Mógłbyś ubrać to w czyny – dokończył android, podchodząc bliżej, zmniejszając odległość do tego stopnia, że Namjoon gotowy był zrobić krok w tył, czując się niewygodnie, źle, nie na miejscu, mając w głowie tylko obraz tamtego przyjęcia, niechcianego pocałunku i ilości ambrozji, jakie musiał w siebie wlać.
Był tak bardzo blisko płaczu. Znowu.
- Nie sądzę, by to coś dało – stwierdził jedynie, czując powolnie sztuczne ciepło ust androida przy swoich wargach, próbując jak najmocniej odwrócić głowę, by nie znosić tego kontaktu aż tak.
- Ja mam inne zdanie na ten... - zaczął D415,przerwały mu jednak drzwi, które zostały nagle otworzone, a w nich stanęła dwójka, z której znany Namjoonowi był jedynie różowowłosy chłopak, którego kojarzył z niektórych widzianych kiedyś występów, prawdziwa perła w koronie tego, czego dorobił się Seokijn.
Nic nie powiedział, nie musiał.
Oboje bowiem dostrzegli krew sączącą się z jego uda i łzy spływające po jego policzkach, będące odzwierciedleniem cierpienia. Stojący tuż obok niego blondyn miał w oczach jedynie ból emocjonalny, katusze serca, nie do zrozumienia dla androida, ale wyraźne dla Namjoona, który przypadkiem spojrzał w te oczy.
A potem dopiero na kaskady kropel na jego białym ubraniu. Na cały obraz, jako całość.
Stało się coś bardzo złego.
***
Wszystko dokładnie przewidział. Co do sekundy. Każde drgnienie w powietrzu, każdą nutę przechodzącą po przestrzeni dookoła gości. Nie pozostawił miejsca na błąd.
Kai'a już dawno nie było.
Wiedział, że obecnie jest w drodze do jego rezydencji. Wbudowany w obróżkę nawigator pozwalał mu bez większego wysiłku wiedzieć, gdzie ten się znajdował. Poruszał się już dość szybko od paru minut, co zwiastowało tylko tyle, że nikt już nie miał prawa niczego podejrzewać.
Sam Taehyung udawał, że nic się nie stało, podobnie, jak inni.
W momencie, w którym pojawiła się krew nastąpił tylko mikro chaos. Widownię bowiem przyzwyczaić można było do wielu rzeczy. Sami właściciele ludzi mieli zwykle swoje fanaberie. Widok ran nie szokował więc zbyt mocno. Nie peszył, nie kazał wzywać pomocy.
W końcu nikomu nie zależało na ludziach. Zwłaszcza nie swoich.
Rozproszenie trwało więc krótką chwilę, powodowane bardziej nagłością wydarzenia, a nie skutkami. Zaczęto plotkować między sobą jeszcze podczas szoku, jaki przeżywała dwójka chłopców przed nimi, choć z dwóch różnych powodów. Że Seokjin do czegoś takiego dopuścił. Że nie ochronił tak cennego nabytku, że zawiódł ich, jako widownię. Że przerwano taki dobry występ.
Taehyung nie dołączył do tego, mimo wszystko jednak obserwował scenę z żalem i współczuciem, jakie niestety znał w jakimś stopniu, choć nigdy się ich pilnie nie uczył.
W środku jednak napawał się obserwowanym widokiem, niczym koneser strukturą farby na płótnie. Zamysłem malarza.
W podobny sposób oceniał ciecz rozchodzącą się po podłodze. Odcienie czerwieni mieszały się z bladością marmuru, mając doprawdy wyborne poczucie estetyki, które nie trwało długo, gdyż jeden z występujących zaczął desperacko podnosić drugiego, zapłakanego z bólu i jęczącego cierpiętniczo przy każdym ruchu. Wyglądali żałośnie, mimo to przeszli jakoś przez tłum.
Tłum, który nie miał zamiaru im pomagać.
Zostawiając za sobą czerwoną ścieżkę szli oboje przez pustą przestrzeń, niesieni prawdopodobnie tym, co zwano adrenaliną. Nawet nie kiwnął palcem, po prostu patrzył, jak poruszają się do przodu, w wiadomym tylko sobie kierunku.
Zaczynał żałować, że nie kazał strzelić w serce. W tą śmieszną pompkę dla ludzkiego organizmu. Pewnie wtedy czułby się lepiej.
Ale zabawa skończyłaby się za szybko, a on nie zamierzał się nudzić.
Jeszcze nie.
Zebrani powolnie przestali skupiać się na tym, co właśnie miało miejsce. Nawet brak muzyki, powodowanej szybkim opuszczeniem pomieszczenia przez skrzypka nie przeszkadzał im obecnie. Mieli zamiar wyjść i może zobaczyć następnego dnia konkretny nagłówek na wszystkich stronach wiadomości. Myśląc, że może to przyniesie im jakiekolwiek odczucia.
Taehyung wiedział, że będzie się cieszył niezmiernie, nawet jeśli widział to na własne oczy.
Udał się do głównego wyjścia, zostawiając bałagan za sobą. Wielu pytało, gdzie podziewał się Seokjin, ale tego nie mogli znaleźć aż do opuszczenia budynku. Wszystkich gości przepraszano jedynie na każdym roku w imieniu androida, ci tylko kiwali głowami, mówiąc, że nic się nie stało.
Przepraszano, że to im popsuto zabawę. Słodko.
Kiedy znalazł się już na chodniku, jego drugi samochód już czekał. Fioletowe neony przechodzące przez futurystyczną formę modelu były specjalnie zmianie na potrzeby samego pasażera. Kolory mogły być zupełnie dowolne.
Dzisiaj mogłyby być czerwone, ale nie pasowałyby do pasteli jego garnituru, jaki ubrał przed bankietem.
Wszedł do środka po tym, jak automatycznie otworzyły się drzwi. Od razu sięgnął dłonią po kieliszek wypełniony już szampanem i czekającym na niego cierpliwie. Z nieukrywanym uśmiechem skosztował trunku, drażniąc struktury receptorów swojego języka w znajomy sposób.
Nareszcie mógł to jakoś uczcić.
Małe zwycięstwo na planszy szachowej. Krok w konkretnym kierunku. A potem, jeśli miałby być zupełnie szczery, miał zamiar zbić również kolejny pionek.
Króla.
p.s przerwy miesięczne to moje drugie imię
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top