[11]
Fiolet neonu tak filigranowo osiadał na jego policzku, czyniąc jego powierzchnię jakby gładszą. Zapach mokrego betonu dookoła przechodził przez powietrze na zmianę z wonią perfum przechodniów, oraz jego własną. Światła zdawały się rozpadać na tysiące drobnych cząstek w kałużach, oraz jego tęczówkach, tak skupionych na drodze. Oddech miał miarowy, jego chód świadczył o pewności siebie która spotykała się z wrodzonym opanowaniem na kawie w najdroższych kawiarniach, omawiając postać jubilera niemalże od góry do dołu.
Tego wieczoru jednak wcale się tak nie czuł, choć stwarzał tego perfekcyjne pozory.
Na tyle dobre, że kilkoro mijających go androidów aż obróciło za nim głowy. Swoją prezencją i sposobem poruszania się sprawiał wrażenie ustosunkowanego do świata, pełnego zasad, opanowanego władcy własnego życia. A prawda drżała lekko gdzieś pomiędzy jego talentem, a strachem przed emocjami, które w sobie tak desperacko zamykał.
Odetchnął głębiej, wiedząc, że powolnie i nieuchronnie zbliżał się do celu. Powietrze wydawało mu się robić coraz rzadsze z każdym mijanym metrem, jakby nieprzystosowane do pobierania z niego tlenu. Ręce włożył do kieszeni płaszcza, szytego na miarę złotymi nićmi. Był w stanie, w jakim dawno się nie znajdował.
Nie miał po prostu pojęcia, co się miało wydarzyć, ani na co się zapisał.
W życiu nauczył się bowiem kilku rzeczy, a jedną z nich był sceptycyzm, bądź kompletny brak zaufania wobec androidów. Jasne, nie każde z tych cholernie inteligentnych tworów zasługiwało na takie postawy, ale prawda również leżała gdzieś pośrodku – wiele kompletnie nie było wartych takich uczuć. Ani krzty oddania. I Namjoon doskonale o tym wiedział.
Zwłaszcza w tym konkretnym przypadku.
O Seokjinie wiadomo mu było bowiem stosunkowo niewiele. Jego figura, postać, cała marka powstała dookoła mówiły tak naprawdę dość mało o nim samym. Znano go głównie z faktu, iż zarządzał jednym z najbardziej dochodowych centr, w których wystawiano sławetne już nie tylko w Palo Santo pokazy. Sam miał wątpliwą przyjemność być na paru i mógł spokojnie stwierdzić, że choć zapierały dech, to tak samo mocno czyniły go chorym, gdy pomyślał, jak puste w istocie to jest, jak bardzo nakierowane na jednostronną korzyść.
Kosztem żyć ludzkich.
Nie przeczył, że częściowo byłby w stanie po prostu obalić ten interes, ale fakty były takie, że pozostawało to niemożliwe. Popyt prawie przerastał podaż. Wszystko kręciło się z prędkością światła, poza tym on sam był w to niestety uwikłany, ze względu na swoją specjalność. Mimo to nie pawał zbytnim szacunkiem do całości, jak i do samych odpowiedzialnych za to władców w biznesie.
Takich jak Seokjin właśnie.
Poza tym, jak miałby zaufać komuś, kto zmusił go do pocałunku? Wciąż nie potrafił się do końca pozbyć smaku tamtych warg z własnych. Nieczęsto się całował, to fakt, nie zmieniało to jednak niczego, w kwestii tego, że wolał tego nie robić w takich okolicznościach i to z byle kim.
A już na pewno nie pod przymusem.
Nie miał jednak wiele do gadania, jeżeli chodziło o jego słowo przeciwko androidowi. Wiedział, tak jak dziecko wiedziało, ile jest dwa plus dwa, że zdecydowanie by poległ, gdyby choćby odważył się wskórać jakąś walkę.
Niektóre sprawy były bowiem odgórnie skazane na porażkę w świecie, gdzie wartości zmieniały się w ciągu sekund, a moralność dawno nie istniała między pewnymi kręgami.
Dość wpływowymi zresztą.
Sam nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy wypełniony myślami ostatecznie zatrzymał się przed pokaźnym wejściem do jednego z najdroższych budynków w mieście. Sięgał on trzydziestu pięter i swoją konstrukcją zdawał się architektonicznym majstersztykiem. Olśniewał, choć bardziej świadomi obserwatorzy zobaczyliby, że zbudowano go na cierpieniu, a nawet śmierci.
Namjoon do takich należał.
Przeszedł przez próg, włączając skaner, który momentalnie przesłał dane do ochrony. Ta w ułamku sekund wiedziała już o Namjoonie wszystko, jak również to, że został zaproszony.
Nie włączył się więc żaden alarm ani nic z tych rzeczy.
Jego kroki zaczęły więc odbijać się echem od ścian wykładanych szkłem z płynnym złotem i srebrem w środku, wlanym w ciasną przestrzeń między jedną taflą a drugą. Wszystko utrzymane w takich warunkach, by obie ciecze krążyły swobodnie między sobą, tworząc urzekające obrazy.
Nawet on musiał przyznać, że mu to imponowało, choć niewiele miał styczności z płynną formą owych metali. Bardziej z wręcz przeciwną, choć na tyle elastyczną, by był w stanie tworzyć z nich marzenia każdego klienta.
Kolejne metry marmurowej posadzki, odbijającej od siebie delikatne światło ozdobnych żyrandoli tylko uświadomiło mu, jak bardzo nierealne otaczało go środowisko. Owszem widział wiele i zapewne niejedno słyszał, ale w życiu chyba nie miał do czynienia z tak sterylnym bogactwem, jeśli mógł to tak nazwać.
Nie dziwił go nawet widok tresowanych kolibrów z dodatkową parą skrzydeł, które wisiały w powietrzu po to tylko, aby trzymać w dzióbkach długie wstęgi, które artystycznie przyzdabiały dalszą część korytarza, do której dodano boczne rynienki, wypełnione kryształowo czystą wodą, spływającą nie wiadomo gdzie i szumiącą cicho, w akompaniamencie kroków Namjoona.
To miejsce po prostu odstawało w każdym pojęciu od słowa „prawdziwe" ale czy nie o to właśnie od zawsze chodziło?
Westchnął ciężej, kiedy finalnie odnalazł jedną z inteligentnych wind, jeżdżących w dowolnym kierunku wytyczonym przez szyb, oraz nastrajających swoje wnętrze do potrzeb pasażera. W całej swojej egzystencji jechał takową jedynie raz, w dodatku krótko – teraz jednak miał wiele pięter do pokonania, mógł więc cieszyć się dość niecodzienną podróżą.
Szkoda, że w takich okolicznościach.
Momentalnie z wejściem do niewielkiej przestrzeni został poinformowany, że D415 czekał na niego na dwudziestym piętrze budynku, w swoim biurze. Mężczyzna po tym poczuł już tylko roznoszący się zapach pieczonych ciastek, oraz muzykę przypominającą niektóre składanki do odprężenia się, robione właściwie na jednej linii bitowej, ale za to jakiej skutecznej.
Oparł głowę i zimny metal, obecnie w kolorach przypominających zachód słońca, które przechodziły sobie płynnie od lewej do prawej. Wszystko po to, by przez te parędziesiąt sekund nie musiał się za mocno męczyć.
A przecież robił to od wejścia do tego budynku.
Nie chciał grać przesadnie dramatycznego, ale musiał szczerze przyznać, iż spotkanie z androidem było ostatnim, na co mógłby mieć w ogóle ochotę. Poza tym sytuacja była tym gorsza, iż musiał to być akurat ten jeden konkretny, trzymający go poniekąd w garści. W dodatku Namjoon naprawdę ledwo panował nad myślą o zrobieniu drugiemu czegokolwiek, głupiego nakrzyczenia na niego za to, czego się bez żadnych pytań dopuścił, choć wiedział, że ciągoty ku takim rozwiązaniom były co najmniej żałosne i absurdalne, z uwagi na ich pozycje.
Kiedy drzwi windy otworzyły się ponownie, zaatakowała go niespodziewana czerwień wymieszana ze złotem i odrobiną zieleni. Dookoła czuł wyrazisty zapach olejków połączony z migdałami oraz bawełną. Wszystko to osiadało na dywanie po którym szedł, a którego włókna momentalnie prostowały się z powrotem po każdym jego kroku, na ciemnych meblach z najdroższych gatunków drzew, oraz ramie dość specyficznego obrazu, na jakim widniał kadr zbliżonego kawałka czyjejś twarzy artystycznie oblanej złotą substancją, sęk był jednak w tym, iż Namjoon nie do końca wiedział, kto to był.
Jedynie tyle, że wyglądał tak, jak to miejsce – nierealnie.
Uniósł dłoń, by zadzwonić do drzwi, te jednak otworzyły się same, co kazało mu sądzić, iż każdy jego krok był uważnie obserwowany od kiedy znalazł się w tej monumentalnej posiadłości, o ile mógł to tak nazwać.
Cudownie.
Z udawanym uśmiechem zerknął na wystrój, jaki mu się początkowo ukazał. Znajoma czerwień, choć łagodniejsza, mieszała się z rdzawymi odcieniami, a nawet pomarańczowym. Dość odważnie, przyznał, acz była w tym pewna metoda. Nie widział wiele wzorów, raczej minimalizm, z tym, że oczywiście nie brakowało błyszczących powierzchni, drogich kamieni na suficie, oraz kilku regałów z książkami, o których istnieniu niewielu wiedziało.
Sam Seokjin czekał na niego na dość obszernej, ciemnej kanapie, jakiej materiał lśnił przy odpowiednim oświetleniu niczym skóra, choć nią nie był. Android uśmiechnął się niezwykle sympatycznie do gościa, po czym ujmując kieliszek trunku ze stolika wstał z mebla.
- Miło mi pana widzieć, panie Kim – stwierdził bardzo oficjalnie, skanując wzrokiem drugiego, na co zrobiło mu się momentalnie nieswojo.
Miał nie próbować żadnych zagrywek.
- Mi również, panie Seokjin – odpowiedział jedynie, ściskając dłoń androida, o skórze tak gładkiej, że prawie dałby się nabrać. Wiedział jednak swoje i to nigdy nie pozwoliło mu pomylić ze sobą takich spraw.
- Dotarł pan bez problemu? – posłyszał po chwili, śledząc drugiego aż z powrotem do mebla, gdzie usiadł w odpowiedniej odległości od rozmówcy, w ramach oczywiście wszelkiej ostrożności. Przesadzonej, ale dla niego jeszcze jak najbardziej konieczniej.
Nie zamierzał znów odczuwać warg androida na swoich.
- Jak najbardziej, droga tutaj nie jest zbyt trudna – powiedział z uśmiechem, zerkając na kilka butelek na stoliku, owoce, oraz przekąski, jakich dotąd na oczy nie widział.
- Napije się pan? – zapytał Seokijn i nim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć, android pstryknął dość głośno, a na ten gest zjawiła się ubrana w karmazynową sukienkę sięgającą z ledwością do kolan, zwiewną, wiązaną w tali wstęgą o takim samym kolorze, lekko zabudowaną u góry koronką. Gdyby Namjoon gustował w kobietach, byłby zapewne stracił dla niej głowę, obecnie jednak mógł jedynie doceniać jej urodę, choć wykorzystywaną tak nędznie i w celach czysto wizualnych. Czasami robiło mu się żal jednostek o losie takim, jak ta, choć przecież nie należał on do najgorszych z możliwych.
Podobno.
Dziewczyna bez patrzenia na swojego pana, czy choćby Namjoona uniosła jedną z butelek i nalała do kieliszka srebrno- błękitnej cieczy. Ambrozja, tylko z odpowiednimi dodatkami, pozbawiającymi ją alkoholu i nadającymi nieco miętowo-jagodowego posmaku, jaki o dziwo był dość smaczny.
- Proszę się więc częstować – powiedział Seokjin, na co jubiler chwycił w palce kieliszek, nie mogąc już próbować choćby odmówić. – W takim razie, skoro oboje mamy swoje trunki, powiedziałbym, że pora przejść do interesów.
- Skoro pan nalega – odpowiedział tylko, upijając dłuższy łyk i mimo pieszczoty kubków smakowych żałując, iż w spożywanej cieczy nie było procentów.
Za to u androida były, lecz nie robiło mu to żadnej różnicy.
- Owszem, nie chcę marnować twojego czasu – padła odpowiedź, niespodziewana, a jednak. – Lubię konkrety, ty zapewne również. Chciałbym postawić sprawę jasno.
- Niczego innego nie potrzebuję – skwitował Namjoon szybko. – Również chciałbym ją takową zobaczyć.
- Więc, jak się pan pewnie domyśla – zaczął android nieco dramatycznie, czego jubiler od niego nie oczekiwał, ale poczuł się mile zaskoczony. – Oferuję panu stałe zatrudnienie. A przynajmniej chciałbym zaoferować – dodał po chwili, muskając wargami złotawy płyn w kieliszku.
- A ja chciałbym jedynie powiedzieć, że...
- Moment, proszę dać mi skończyć – przerwał mu natychmiastowo android, zerkając na Namjoona trochę zbyt długo. – Jestem w stanie płacić panu dwukrotnie tyle, ile pan obecnie zarabia. Przenieść pana do jednego z najlepszych mieszkań w mieście, niedaleko tego budynku. Będzie pan żył tak, jakby raj był tylko cieniem tego, co pan ma. Na wyciągnięcie ręki będzie pan miał kontakty z najwyższą sferą, najbardziej wymagającymi klientami, godnymi pana talentu. Może pan tylko podać cenę, a ja ją spełnię – zakończył wreszcie, a błysk jego oczu mówił, iż czuł się wygrany. Czuł się władcą całej sytuacji, rozdającym karty.
Namjoon jednak nie mógł mu dać takiej satysfakcji.
- Z całym szacunkiem, schlebia mi bardzo pańska propozycja, ale zmuszony jestem odmówić – powiedział chłodno, patrząc na androida obojętnie. – Nie zamierzam być pod czyimś wpływem, wolę szefować sam sobie. Poza tym, nie umiem wycenić siebie, jako osoby – jedynie swoje dzieła. Musi pan wiedzieć bowiem, że nie zależy mi na tym wszystkim, co pan chce mi dać. To po prostu dla mnie bez aż tak wielkiej wartości – dodał jeszcze, mieszając odrobinę napój w szklanych szklankach naczynia.
Cóż innego miałby mu powiedzieć? Wolał już to, choćby miało go wplątać w niepotrzebne kłopoty, niż musieć kłamać sobie samemu, iż taki rodzaj układu mu pasował.
Bo cóż, nie pasował i to był fakt, o jakiego podważalności nie było mowy.
- Dziwnie to brzmi w ustach kogoś, kto napędza w pewien sposób to wszystko – odrzekł jedynie android z wyjątkowo naturalną nutą we własnym głosie, jakby przepełniała go pewność, iż ma rację. – Mam na myśli, jest pan jubilerem, w dodatku nie byle jakim... Jestem pewien, że również liczą się dla pana podobne wartości – stwierdził jeszcze, racząc się po tym odrobiną ambrozji, wciąż błyszczącej nieco w obrębie kieliszka, gotowej do pokazania swoim blaskiem, iż nie ma tutaj miejsca na „nie".
- Najwyraźniej się pan myli – odparł tylko Namjoon, nie zawracając sobie już głowy udawaną grzecznością, której powolnie miał dość równie mocno, co swojego rozmówcy. – Moglibyśmy zakończyć owy temat? Nie sądzę, bym zmienił zdanie...
- A co jeśli powiem panu, że będzie mógł pan wybrać z kim chce pracować? Nie będę narzucał. Nie marzy pan, panie Kim, o stałej współpracy z pewną agencją modelingu? A szczegółowiej, z jedną z ich topowych gwiazd? – Namjoon zastygł na moment, czując narastającą suchość w gardle z każdym kolejnym słowem, mimo faktu, iż wciąż przecież pił.
- Ja... ja nigdy nie rozważałem takiej możliwości – przyznał jedynie szczerze, jako że nie miał nawet dostępu do zatrudnienia się stałego przy takich sprawach. Wiedział doskonale, iż kierowano się stamtąd do niego jedynie przy dużych sesjach, co więcej – nie zawsze miał do czynienia z Yoongim.
Choć i tak dość często, to musiał przyznać.
- Obecnie to mogłoby się zmienić, musiałby pan jedynie podpisać umowę – powiedział android, odstawiając kieliszek, po czym przesuwając po pulpicie, jaki wyświetlił z jeden dłoni. Namjoon momentalnie zobaczył przed sobą holograficzną wersję umowy, a na stoliku leżał już przyszykowany wskaźnik.
Najwyraźniej to właśnie po to leżał tutaj cały ten czas, stwarzając niewinne pozory porzuconego bezwiednie w pędzie przygotowań do jego powitania. I cóż, niemalże udało mu się zachować tą iluzję.
- Oczekuje pan ode mnie podpisu? – zapytał po chwili, otrząsając się z szoku. – Chyba zdaje pan sobie sprawę, że nie zamierzam...
- Musi pan. Nie ma pan wyjścia – powiedział android grzecznie, niebezpiecznie wręcz grzecznie. – Jest to pańska jedyna opcja, choć zapewne wie pan również, iż może pan opuścić to pomieszczenie i nigdy nie wracać. To jednak nie obejdzie się bez echa.
- Co mam przez to rozumieć? – nie miał pojęcia, do czego drugi dążył, ani jaką taktykę zastraszenia obrał, ale wolał nie zostawiać niedomówień między kimś tak wpływowym, a sobą samym. Potrzebował wiedzieć, jak gra i o co.
Choćby od początku był skazany na porażkę.
- Niewiele, jedynie tyle, że jest kilka słabych punktów. Wystawionych na światło dzienne – dodał, a oczy Namjoona pociemniały momentalnie. Zdawało mu się przez moment, jakby był w jakimś surrealistycznym śnie, który teraz miał właśnie się skończyć i sprawić, by obudził się we własnym łóżku.
Nic takiego się nie stało.
- Ty chole... - nie skończył jednak, gdyż dłoń Seokjina niespodziewanie wylądowała na jego ustach. Przez sekundę był tak zdezorientowany owym gestem, iż nie mógł się nawet poruszyć, tak szybko jednak, jak odzyskał władzę nad sobą, wyrwał się z pod palców androida, posyłając mu mordercze spojrzenie, które ten prawie zrozumiał.
Prawie, bo nie do końca znał ten typ spojrzenia.
- Uważałbym na słowa, panie Kim. Proszę mi wybaczyć, ale jestem niezwykle wrażliwy na takie przekleństwa, mógłbym niechcący wyciągnąć konsekwencje od człowieka, który mówi je przy mnie – Namjoon niemalże uśmiechnął się na fakt, iż drugi nazwał go człowiekiem, ale z drugiej strony nie mógł się dziwić, skoro najwyraźniej od początku jego postawa wobec niego wyglądała w ten sposób.
A teraz jeszcze próbował go tym ułagodzić w obliczu takiego zaszczucia.
- W porządku, będę zważał na słowa – sprostował, po głębszym oddechu. – Z tym że... ja naprawdę nie zamierzam się zgodzić na pańskie warunki. Nie uważam, by miał pan moc do zrobienia czegokolwiek tak chronionej osobie, która, jakby nie patrzeć, gra na tym samym polu, na którym pan porusza pionki. Jeden trybik może zepsuć cały zegar, proszę mi wierzyć – dokończył, popijając swoje słowa odrobiną trunku.
Potrzebował tego, choć brak procentów był nie do zniesienia.
- Ah tak? Nie zna pan zatem tego, co mam pod swoimi palcami. Jeśli myśli pan, że nie mam dużych wpływów w firmie dla której pracuje pańska sympa...
- Dobrze, dosyć – stwierdził nagle ostro Namjoon, nie poznając prawie własnego głosu, który wydawał się dziwnie ostry i stanowczy, jak na niego. – Czego pan chce ode mnie? – zapytał, bojąc się odpowiedzi.
- Niczego wielkiego. Bliżej pana poznać i móc korzystać z daru, jaki pan ma – coś w tych słowach nie brzmiało zachęcająco, ale nie miał wyjścia, jak częściowo im zaufać. – Oraz, jeśli to możliwe, korzystać również z pana... ciała – dokończył, a Namjoon niemalże zakrztusił się pitym właśnie napojem. Po chwili kaszlu zerknął na androida, jakby nie umiał uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
Co do cholery?
- Czy pan mówi poważnie? Chce mnie pan... Nie wiem, zatrudnić jako prywatną prostytutkę? To jest niedorzeczne, to...
- Proszę tego tak nie nazywać. To słowo dawno wyszło z mody i jest negatywnie nacechowane. Nie byłby pan kimś takiego rodzaju, po prostu... intryguje mnie pana uroda. Czasami mógłbym jedynie spróbować smaku pańskiej skóry, albo zerknąć na kości policzkowe trochę dłużej. To nic innego, jak fascynacja. I nie zrobię nic, na co pan się nie zgodzi – stwierdził jeszcze, spoglądając na Namjoona dłużej.
- Jak mógłbym wiedzieć, że mogę panu zaufać? – zapytał, samemu nie mogąc zrozumieć, jakim prawem właśnie to pierwsze przyszło mu na myśl, zamiast głośnego krzyknięcia odmowy i wyjścia przed drzwi, którymi tutaj wszedł.
- Cóż, nie może pan. Jedyne, co mogę obiecać to fakt, iż nie jestem typem kłamcy. Dotrzymuję swoich słów. I mam dziwne wrażenie, że... - urwał na moment, jakby sam rozważał, co chciał powiedzieć. – Nie mógłbym pana skrzywdzić tak naprawdę – skończył finalnie, a w oczach miał coś nieznanego, coś, co niepokoiło Namjoona ale i napawało go wrażeniem, iż w istocie było, jak android mówił.
Nie miał jednak pewności i to go rozsypywało w środku.
- W porządku, ja... Nie wiem, nie mam pojęcia, czy byłbym w stanie pójść na coś takiego – powiedział nieco bezemocjonalnie, gdyż sytuacja wydała mu się kompletnie nierealna. – Co mogłoby się stać... - urwał, chcąc zebrać myśli i odwagę na powiedzenie słów na głos – Gdybym odmówił?
- Nie chciałby pan wiedzieć – odpowiedział jedynie Seokjin od razu, sprawiając, że Namjoona przeszły dreszcze. Nie oczekiwał w najmniejszym stopniu takiego obrotu sprawy. Był postawiony pod murem, ze swoim marnym „być albo nie być", kompletnie wyeksponowany przed androidem, który posiadał pod sobą zbyt wielkie armie, aby był w stanie zrobić cokolwiek poza wywieszeniem białej flagi.
Przez chwilę przechodziły go różne emocje, począwszy od gniewu, przez strach i pełznącą niepewność iż właśnie zaczyna coś, z czego już nie będzie mógł zrezygnować.
Że stoi przed wyborem mającym zmienić o wiele więcej, niż się spodziewał.
Jego palce drżały, kiedy podnosił wskaźnik, licząc się z widokiem lekkiego uśmiechu na twarzy Seokjina, tak nieskalanej, pięknej i śmiertelnie przenikliwej. Mógłby zabić za kogoś takiego, ale siedzący przed nim android, w jego myślach, nie był wart absolutnie niczego.
A już na pewno nie tego, co posiadał.
Z wymalowaną na twarzy przegraną zostawił w odpowiednim miejscu dokumentu swój czytelny podpis, czytając go najpierw. Właściwie nie zgadzał się na nic złego, jeśli miałby się skupić jedynie na treści. Poza tym miał dojścia do osób, które mogłyby mu pomóc, gdyby coś nagle nawaliło.
Teraz jednak musiał jedynie sprawić, by to wszystko jakoś podziałało. Mimo, że wiedział, iż zaczynanie czegokolwiek z kimś tak wysoko postawionym może go wprowadzić jedynie w ruinę. Tak, jak obecnie wprowadzały go w nią uczucia, które żywił do jednego człowieka.
- Widzę, że się w końcu zrozumieliśmy – podsumował jeszcze Seokjin. – Zaczyna pan za pięć dni, do tego czasu proszę spakować swoje rzeczy i wysłać mi wytyczne odnośnie pańskiej nowej pracowni. Dostarczę każdy możliwy potrzebny sprzęt. I mam nadzieję zobaczyć tutaj pana dokładnie o siedemnastej. Bez minuty spóźnienia – to mówiąc wstał z kanapy i obszedł mebel nieco, zawieszając wzrok na jednej ze złotych ozdób w kształcie rumaka, który ciął nogami powietrze. – Może pan iść. W końcu nie ma pan wiele czasu na przygotowanie.
To mówiąc zostawił Namjoona samego, póki ten, czując łzy w oczach, nie wyszedł z pomieszczenia, nie roniąc ani jednej kropli, póki nie znalazł się w swoim warsztacie, w którym wypłakał się jak za wszystkie czasy.
Ze zbyt wielu powodów, by mógł je zliczyć.
***
- Także, panie Jung... - powiedział nieśmiało, poprawiając błękitny jedwab koszuli, który lekko zsunął mu się na śródręcze. – Cóż pana skłoniło do zaproszenia mnie w takie miejsce? – dodał jeszcze, czując, że powolnie, acz dość pewnie traci kontrolę nad leciutkim drżeniem niektórych sylab. W końcu dawno nie wychodził nigdzie prywatnie, nie mówiąc już o tak doborowym towarzystwie.
- Proszę, nie mów do mnie „pan". Nie jesteśmy w pracy, Yoongi – sposób w jaki powiedział jego imię dziwnie mu schlebiał, nie jako tak, jak schlebiały mu spojrzenia niektórych osób podczas sesji zdjęciowych.
Na przykład Namjoona, ale o nim starał nie obecnie nie myśleć za dużo.
- W porządku, postaram się – zaśmiał się cicho, ale nie filuternie, co jednak drugi odebrał inaczej, sprawiając tym samym, że kilka nowych iskierek zagościło w jego tęczówkach niespodziewanie. Nie uszło to uwadze prawie blondwłosego chłopaka, którego policzki momentalnie przykryła czerwień, jedna z tych o bardziej wyszukanym odcieniu.
Co sprawiło, że utonął jeszcze mocniej.
- To dobrze – odparł drugi z szerokim uśmiechem, jaki wyglądał dziwnie beztrosko, zważywszy na fakt, iż Yoongi wiedział, że Hoseok to dziennikarz. Tacy zazwyczaj nie mieli lekko. A ten jakimś cudem zdawał się promienieć, właśnie przed nim. – A co do pytania... pomyślałem po prostu, że miło się rozmawiało u Seokjina i po prostu nie mogłem nie skorzystać, kiedy zadzwoniłeś – stwierdził szczerze. – Mało znam tak pięknych osób o takim intelekcie – dodał, na co Yoongi ponownie się zarumienił, nieplanowanie.
I nie zupełnie intencjonalnie.
- Jak mam to odebrać? Jak komplement? – zapytał po chwili, wpatrując się w pusty talerz przed nim. Właściwie z przykrością zdał sobie sprawę, iż naprawdę chciałby docenić osobę go mówiącą, słyszał już to jednak nie raz i zaskakiwało go, jak mało znaczyły dla niego owe słowa.
- Chyba nie masz innego wyjścia – zaśmiał się drugi, a dźwięk ten był dla Yoongiego nadzwyczaj przyjemny.
- Zawsze mógłbym to uznać za zbyt oklepaną próbę flirtu – odwzajemnił uśmiech, unosząc przy tym brew zadziornie.
- A skąd wiesz, że taką nie była? – odparł Hoseok, prostując się odrobinę i zerkając przelotnie, acz zauważalnie na usta Yoongiego, którego całe ciało spięło się odrobinę na falę nowych, połączonych ze sobą faktów.
Został bowiem najwyraźniej zaproszony na coś w rodzaju... randki.
Co więcej, przez osobę, po której nie spodziewałby się takiego posunięcia. Owszem, może trochę, świadomie bądź nie, ignorował dość oczywiste sygnały, ale z drugiej strony, czy wszystko musiało prowadzić aż tutaj? Wcale nie czuł się tak, dostając od Hoseoka jego numer telefonu i dzwoniąc do niego, żeby się spotkać.
Nie traktował tego w taki sposób nawet, jeśli sam lubił tego typu rzeczy od czasu do czasu. Nie angażował się jednak nigdy, poza tym obecnie miał nieco dość życia miłosnego, głównie przez wszystko, co powiedział mu Namjoon.
A czego wciąż sobie do końca nie poukładał.
- Cóż em... jeśli tak, to prawie ci się udało – odparł tylko, bawiąc się trochę końcówką rękawa. Okazywanie zdenerwowania może nie należało do najlepszych strategii w tym wypadku, ale nie potrafił wymyślić niczego lepszego. Był kompletnie rozdarty i naprawdę nie spodziewał się takiego obrotu spraw, choć może powinien, zważywszy na miejsce w jakim się znajdowali.
Drogie ozdoby, wysokie sufity, żyrandole i podłoga, której kafelki mieniły się diamentami. Stolik tutaj musiał kosztować fortunę. Nie mówiąc o tym, że normalne jednostki nie spotykały się w takich miejscach w błahych sprawach.
Wciąż jednak wolał wypierać oczywistość zaistniałej sytuacji. Nie mógł zdeklarować niczego, skoro rządziły nim aż tak skrajne emocje.
- Prawie? Nie widzę, by to słowo pasowało – ton drugiego zmienił się odrobinę, a Yoongi zauważył tą subtelną zmianę, co przyprawiło go w jeszcze większe zakłopotanie, aniżeli dotychczas. W tym momencie wolałby zakończyć spotkanie, ale czy to nie byłoby zupełnie nie w porządku wobec Hoseoka?
W dodatku uśmiechał się do niego tak promiennie, jak nikt inny i Yoongi musiał przyznać, że ten gest u mężczyzny nabierał jakiejś szczególnej wartości. Wydawał się po prostu szczery, pozbawiony fałszu i przepełniony słodyczą ulotnych, rodzących się w Hoseoku wizji ich dwójki, spotykającej się częściej.
O czym obecnie nie było jeszcze mowy.
- Ale tak jest, nie dam się tak łatwo – odparł pół-żartem blondwłosy, próbując zachować pozory bycia uwikłanym w cichą grę drugiego, choć tak naprawdę nie miał na to do końca ochoty. Mimo to nie chciał też marnować wieczoru na zamykanie się w swoich ramach.
Rzadko miał okazję do podobnych wyjść, nie zamierzał tego zmarnować.
- Niedostępność? Nie wygląda jak w twoim stylu – odrzekł Hoseok, bawiąc się białym winem ze srebrnymi strużkami, które wiły się we wnętrzu napoju.
- Skąd możesz wiedzieć, co jest w moim stylu? Właściwie się nie znamy – powiedział Yoongi pewnie, biorąc łyk swojej porcji trunku. – Jesteśmy dla siebie niczym obcy ludzie.
- Oby to się zmieniło – usłyszał po chwili, na co znów zareagował lekką czerwienią policzków, które najwyraźniej pozostawały poza jego kontrolą.
- Zobaczymy – odpowiedział tylko, uśmiechając się leciutko i kierując wzrok ku daniom, jakie zmierzały w ich stronę niesione przez dwójkę ślicznych dziewcząt zatrudnionych jako kelnerki. Byli już dość głodni, dlatego, gdy tylko potrawy zagościły przed nimi, zaczęli jeść, nie zmieniając jednak poziomu uwagi sobie nawzajem poświęcanej.
I takiej, która nie uległa zmianie również przez resztę wieczoru.
***
W pokoju zaczął się powoli roznosić nieco nieprzyjemny zapach prochu strzelniczego, ale chłopak nie mógł na to narzekać. Dym wydobywający się z broni lekko zakłócał strukturę powietrza dookoła niego, nie przejmował się tym jednak ani on, ani zaawansowany system oczyszczania go z wszelakich zanieczyszczeń. Odetchnął więc głębiej, czując przy tym wciąż ten ostrzejszy zapach, jaki zniknął jednak po paru sekundach.
Ponownie i ponownie.
Zacisnął mocniej palce na trzymanej broni. Nigdy nie strzelał, w całym swoim życiu. Ledwo pamiętał, jak robił to ojciec, oraz jak jego przyrodni brat, którego ledwo pamiętał, czasami bawił się pistoletem, aczkolwiek również nigdy go nie użył, wynikało to raczej z ciekawości budową, niż jakimikolwiek pobudkami. Ot tak, po prostu. Kai'a za to jednak nigdy nie ciągnęło do tego typu przedmiotów.
Teraz jednak musiał przyznać, iż czuł się odrobinę bardziej władczy.
Uczucie to rzadko było mu znane, chyba, że dostawał pozwolenie od 5A30 na zaproszenie kogoś do swojej sypialni. To bowiem bywało jedynym momentem, kiedy miał w swoich dłoniach jakąkolwiek kontrolę nad czymkolwiek. Choćby i drugą osobą, na mniej więcej godzinę.
Obecnie czuł coś niezwykle podobnego.
Trzymany przez niego chłodny metal zdawał się przedłużeniem jego ramienia, a lecący pocisk czymś, co trajektorią swojego lotu potrafiło wytyczyć ścieżki jego myśli. Wiedział w głębi siebie, iż to, czego się właśnie uczył miało posłużyć czynieniu zła, ale czy taki termin w ogóle jeszcze istniał? Granice między abstrakcją owych pojęć dawno bowiem zniknęło z poczucia społeczeństwa, a Kai nie był wyjątkiem. Naprawdę rzadko wracał myślami do moralności, którą przecież powinien posiadać. Wyrzekł się jej jednak dość dawno, w imię okazywania pełnej lojalności temu, do którego należał. Wbrew pozorom nie uważał swojego losu za okrutny, czy nie fair. Wręcz przeciwnie, niekiedy prezentował niezmierną wdzięczność 5A30 za ciągłe trzymanie go pod swoimi skrzydłami.
Których ostre pióra raniły duszę chłopaka, ale to nie liczyło się w obliczu innych spraw.
Dlatego też tak bezkrytycznie przyjął prośbę androida, by nauczył się posługiwać narzędziem do odbierania życia ludzkiego. Doskonale zdawał sobie sprawę z powierzonego mu zadania – pierwszego takiego w jego całej „karierze". Zazwyczaj nie był tym, który zajmowałby się czymś takim, najwyraźniej jednak reguły gry uległy zmianie.
A on musiał się dostosować.
Strzelił więc jeszcze dwukrotnie, tym razem o wiele celniej, przeszywając kulami dwa miejsca w okolicach uda, które zostało dla niego narysowane na tarczy stojącej mniej więcej siedemdziesiąt metrów od niego. Musiał uczyć się trafiać z dużego dystansu, w końcu nie zamierzał zostać przyłapany na tym, co miało się wydarzyć.
Opuścił pistolet, widząc, że drzwi do sali przesunęły się, by schować się w ścianie ozdobionej kafelkami i prześwitującym materiałem, pokrywającym szklane zdobienia w niej zawarte. Nawet strzelnica musiała wyglądać jak miejsce, które mogłoby nie istnieć.
Do środka wszedł 5A30, a Kai automatycznie spuścił wzrok w geście skruchy i poddaństwa. Wyuczył się tego do perfekcji, praktycznie nie można było na niego narzekać pod tym względem.
- Nie chciałbym być niemiły – zaczął, przechadzając się środkiem sali i prawie nie zwracając uwagi na chłopaka w niej obecnego. – Ale te kilka śladów po kulach – kontynuował, pokazując palcem z daleka na kilka miejsc na tarczy, tych początkowych i niepewnych. – Jest trochę... - urwał, spoglądając na Kai'a z błyskiem w oku. – Nie, przepraszam, bardzo nieidealnych – zakończył ostatecznie, studiując przez moment sylwetkę białowłosego. – Możesz odpowiedzieć – dodał jeszcze po chwili, wiedząc, że chłopak nie przemówi bez pozwolenia.
- Wybacz mi, 5A30. Dopiero zaczynałem – wytłumaczył się Kai, patrząc w płytki pod nim, które idealnie wygłuszały dźwięki pomieszczenia, podobnie jak ściany pochłaniały fale dźwiękowe, nie pozwalając nikomu z zewnątrz dowiedzieć się, że ktokolwiek tutaj był i strzelał.
- Ah tak, no jasne – odparł android, zmniejszając odległość między nimi. – Zmarnowałeś jednak kule. Wiesz, że nie możesz sobie na to pozwolić przy zamachu, prawda? – kolejne jadowite sylaby, przepełnione niezaprzeczalną nutą odrobiny zawodu. – Całość ma chodzić jak w zegarku, bez wyjątku – jego ton stał się ostrzejszy, kiedy zbliżył się na tyle, iż mógłby spokojnie rzucić chłopakiem na drugi koniec pomieszczenia bez większego prostowania ramienia.
- Tak będzie, 5A30. Nie zawiodę – zapewnił Kai, czując na sobie wzrok androida i w myślach obwiniając siebie za to, iż nie szło mu za pierwszym razem, choć przecież nie mógł zrobić wszystkiego perfekcyjnie od zera, nigdy bowiem wcześniej nie miał do czynienia z bronią.
- Oby – odparł jedynie android, sprawiając, że drugi zadrżał lekko na zasłyszane słowo powiedziane w taki sposób. – Nie masz innego wyjścia, jeśli chcesz dalej funkcjonować tak, jak teraz. To bardzo ważne – dopowiedział jeszcze, wplatając w to dość wyraźnie groźbę, jakiej białowłosy nie zamierzał kwestionować.
- Wiem o tym, sir. Będę się trzymał rozkazów – powiedział pewniej, lecz wciąż w kierunku podłogi. – Poradzę sobie.
- Pokaż mi – usłyszał moment później, kiedy Taehyung przeszedł nieco za jego plecy, tak, że Kai mógłby czuć jego oddech na swoim karku, gdyby takowy miał. – Pokaż mi, że jesteś coś wart – powtórzył jeszcze, zmieniając tonację.
Kai więc podniósł broń do góry, nacelował na odpowiedni punkt w tarczy i ustabilizował swoją postawę. Jego mięśnie spięły się odrobinę, dłonie zwiększyły uścisk na rękojeści pistoletu, a palce powolnie naciskały na spust, kiedy jego celownik finalnie znalazł się w odpowiednim miejscu.
Po chwili rozległ się głośny strzał.
5A30 oglądał przebieg kuli w zwolnionym tempie analizując każdy jej ruch, mimo, że dawno już utknęła we wcześniejszym śladzie po innej, gdyż białowłosy trafił niemalże niemożliwie dobrze. Oglądał jej wahania, prędkość, analizował tor lotu. Był zafascynowany, jak szybko chłopak pojął pewne aspekty używania broni, oraz że tak dobrze mu szło.
Nie zamierzał jednak przechwalać go z tego tytułu, mimo, że gdzieś w środku był pod wrażeniem.
- Lepiej – powiedział jedynie. – Musi tak zostać. Na dzisiaj możesz skończyć, ale jutro rankiem wróć tutaj. Pamiętaj, że zostało ci niewiele czasu, a ja nie zniosę, jeżeli ci się nie powiedzie – z takimi słowami odszedł w kierunku drzwi, zanim jednak wyszedł, powiedział jeszcze:
- Nie zmarnuj tego, bo nie chciałbym stracić tak cennego eksponatu w swojej kolekcji – powiedział z delikatną nutką czających się w nim niemoralnych ambicji. – To tamten ma zostać tak potraktowany, nie ty – dodał jeszcze, jakby bezwiednie, ale mimo wszystko z pewną celowością. Za tym zdaniem, jak i sylwetką androida drzwi się zamknęły, zostawiając Kai'a w pomieszczeniu zupełnie samego.
Powolnie poczuł jak znikało z niego napięcie. Spodziewał się tego, zarówno słów jak samego podejścia, choć wizyta androida podczas jego treningu wydawała mu się dziwna, zwłaszcza, że nie pokazywał się na nich, na przykład jeśli chodziło o taniec.
Co więc teraz go interesowało?
Nie umiał sobie na to odpowiedzieć. Mało co z resztą potrafił z pełnym przekonaniem powiedzieć o 5A30. Był po prostu kimś nad nim, tak bardzo, że nie śmiałby unieść wzroku bez pozwolenia. Tyle wiedział z całą pewnością.
Nic poza tym jednak.
Nim uczucie niepokoju i wiszącej nad nim odpowiedzialności zupełnie go opuściło strzelił jeszcze kilkukrotnie, znów wypełniając pokój zapachem prochu na kilka nieuchwytnych sekund zamkniętych w pomieszczeniu, gdzie nie można było ujawnić swoich zamiarów.
Przynajmniej dla tych, którzy patrzyli z zewnątrz.
p.s tęskniłem, poza tym miały być jikooki, ale jakoś tak wyszło, że not this time
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top