Pakt
PAKT
Rozpoznała go od razu.
Nic dziwnego. złe, błyszczące, żółte oczy, parzący, bluźnierczy pocałunek - wszak użył ciała jej własnego ojca - prześladowały ją we wspomnieniach i sennych koszmarach.
Ciągle zastanawiała się, jaką cenę zapłaci za życie Johna.
W tajemnicy przed mężem szukała wiedzy o paktach z demonami, przeszukiwała księgi zgromadzone przez Campbellów, starała się dotrzeć do ludzi, którzy układali się z nieczystymi siłami. Jednak wiadomości nie były dobre - demony wygrywały i zabierały każdego, kto z nimi paktował.
Mimo to poślubiła Johna, urodziła dwóch ślicznych, zdrowych synów i starała się być szczęśliwa - pomimo złych wspomnień i przeczuć.
Teraz demon stał przy łóżeczku jej malutkiego synka, a ona starała się ze wszystkich sił stłumić wrzask zgrozy, który narastał jej w gardle i dławił ją, aż w oczach poczuła piekące łzy. Zdołała jedynie wyszeptać błaganie, cichą prośbę o życie i łaskę.
Stała wciśnięta w ścianę, przyparta do muru.
Podszedł do niej, w jego dłoniach pojawiły się płomienie, które przybliżył do jej wykrzywionej twarzy. Iskry zatańczyły na włosach i sparzyły policzki.
- Błagam... nie krzywdź mojego synka - szepnęła Mary, nie, przecież nie może krzyczeć, w domu jest John i mały Dean, nie może ich narazić na niebezpieczeństwo. lepiej niech nic nie słyszą...
- Skrzywdzić twojego synka, Mary - zdziwił się żółtooki demon i przybliżył usta do jej ucha. Cuchnął siarką i spalenizną. - Mam wielkie plany wobec tego chłopca, głupiutka dziewczyno. Nie wiem tylko, co zrobić z tobą...
Mary przezwyciężyła lęk. Zrobi wszystko, by nie zabrakło jej przy chłopcach, by mogła dalej chronić swoją rodzinę.
- Zrobię wszystko, co zechcesz - powiedziała silnym, opanowanym głosem. I wiedziała że naprawdę zgodzi się na wszystko. Żółtooki uśmiechnął się, płomyki ognia przygasły, zniknęły.
- Co możesz mi dać, Mary? - spytał i położył dłonie na jej ramionach.
- Siebie, dam ci siebie.
Nie miała wyjścia, stała na przegranej pozycji.
- Wychowasz go dla mnie. Będziesz się o niego troszczyć, tak jak ja ci rozkażę. I zapewniam cię, Mary - podniósł jej podbródek do góry. - Nie pożałujesz. Będziesz bardzo dumna ze swojego małego Sama. Oboje będziemy dumni.
Potem pogłaskał ją po włosach i zadarł jej nocną koszulę wysoko nad biodra. Przycisnął ją mocno i brutalnie do ściany.
- Taki pakt, Mary - wyszeptał jej do ucha. - Wymaga specjalnego potwierdzenia, nie tylko pocałunku... Nie martw się, John nic nie usłyszy.
Od tamtej pory zjawiał co roku.
Karmił Sama swoją krwią, zostawiał wskazówki odnośnie jego wychowania i spędzał z nią noc. Mógł to robić bez obaw, bo Mary została sama ze swoim młodszym synkiem. Któregoś dnia John wziął ze sobą Deana, wyszedł i nigdy nie wrócił. Zostawił kartkę na stole, że tak nakazał mu anioł. Co dziwne, nie tęskniła za Johnem, ani za Deanem, jej miłość do nich jakby się wypaliła i zniknęła, może wypalona dotykiem Azazela.
Miała jedynie nadzieję, że bracia - jej ukochany Sammy i utracony Dean, jeszcze kiedyś się spotkają.
Chociaż jeden raz.
impala1533-Maire
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top