1.4. Pierwsze trzy sekundy.
— Nie chciałabyś może stąd wyjść? Najlepiej teraz? — odezwałam się po dłuższej chwili, która trwała dla mnie niemal wieczność.
Lubiłam spędzać czas z Zuzanną. Nie przeszkadzało mi, kiedy raz na rok przyjeżdżała do mojego domu w gościnę, jakby sprawdzała, co się w nim zmieniło od jej ostatniej wizyty. Traktowałam ją jak członka rodziny — była dla mnie jak siostra, której nie miałam okazji dostać od losu. Nigdy nie wypraszałam ją z mieszkania, nawet gdy tego samego dnia odwiedzali nas kuzyni mojej mamy, jednak teraz, w tej sytuacji, nie widziałam innego wyjścia.
Andy i Juliet nie byli moimi bliskimi, i zapewne nie zrozumieliby jej obecności w tak ważnym dla mnie dniu. Być może nawet poczuliby się urażeni, czy nawet ona, tym, że nie poświęcam im — gościom, całkowitej swojej uwagi. Pierwszy raz miałam się spotkać z Biersackami na żywo, więc wypadałoby wywrzeć dobre pierwsze wrażenie, by nie zniechęcić ich do dalszego pobytu. A to nie byłoby możliwe z wiedzą, że za ścianą siedziała moja przyjaciółka, która wręcz paliła się do tego, by stanąć z nimi twarzą w twarz.
Może i nie była ich fanką, lecz to nie znaczyło, że nie chciała poznać celebrytów z „innego świata". Obawiałam się, że gdyby zaczęła mówić po angielsku, to nie poszłoby jej tak dobrze i jeszcze obraziłaby kogoś niechcący, a ja bym za to oberwała.
— Nie, dobrze mi się tutaj siedzi — odpowiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Zacisnęłam usta, kiedy z powrotem włożyła dłoń do miski z popcornem i przeżuła to, co dopiero włożyła do ust. Nie dało się nie dostrzec, jak przejechała językiem po ustach, błyszczących od jasnoróżowego błyszczyku, zupełnie tak, jakby ignorowała moją obecność, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. — Powinnaś wyluzować. Oni też są ludźmi.
— Zupełnie obcymi — zauważyłam, po czym sięgnęłam po pilota, zalegającego na szklanym stoliku — nigdy nie wiadomo, co sobie o mnie pomyślą. Mam pierwsze pięć sekund na zabłyśnięcie przed nimi, zanim wyrobią sobie zdanie na mój temat, więc odpowiadając na twoje pytanie — nie, nie wyluzuję.
Widziałam, jak otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak zamknęła je, gdy wcisnęłam czerwony przycisk na przełączniku kanałów. Ekran, na którym niedawno wyświetlała się twarz Jennifer Aniston, przyjął czarną barwę, w rogu telewizora zaś pojawiła się niebieska lampka. Zuza ściągnęła brwi, głośno przełykając przeżuty pokarm i postawiła pojemnik obok siebie na kanapie.
Nienawidziłam sprawiać ludziom przykrości, a tym bardziej tym, którym ufałam. Zawsze wtedy czułam się winna tego, że im się sprzeciwiłam oraz miałam wyrzuty sumienia. Najchętniej w takich momentach zapadłabym się pod ziemię i pozostała tam do końca życia, byleby nie patrzeć na ich rozczarowane wyrazy twarzy.
— Wszystko będzie dobrze. Niepotrzebnie się nakręcasz na najgorsze. To zrozumiałe, że jesteś zdenerwowana, bo to twoi idole, ale jestem tutaj, by udzielić ci wsparcia. Nie chcę, żebyś zrobiła coś głupiego.
Zmrużyłam oczy, wkładając dłonie do kieszeni rurek i wzięłam głęboki wdech, żeby uspokoić swoje roztrzęsione ciało. Wbrew temu, moje serce zaczęło bić szybciej, sprawiając, że miałam wrażenie, że lada moment wyskoczy mi z piersi.
Zazwyczaj radziłam sobie sama z każdym problemem, a szczególnie odkąd skończyłam osiemnaście lat. Nie chciałam, żeby ktoś udzielał mi dodatkowego wsparcia i słuchał, o czym z nimi zamierzałam rozmawiać, zwłaszcza ona — nie od dziś było wiadomo, że Zuzanna Decker miała długi język, jak stąd do Krakowa. Może i była moją najlepszą przyjaciółką oraz znałyśmy się od trzynastu lat, to wciąż nie miałam do niej tyle zaufania, by mieć pewność, że nie zapełni swoich profili na portalach społecznościowych, zdjęciami, robionymi z ukrycia. Nie pragnęłam, by jutro rano po moimi oknami zebrały się fanki, żądające spotkania się z Andym. Nie po to przyjęłam ich do domu w lesie, żeby ktoś zakłócał ich prywatność, którą i tak ograniczałam ja z moją rodziną.
— Będziesz mogła zobaczyć ich jutro czy za parę dni, ale nie dzisiaj, okey? Nie chcę, żeby poczuli się dziwnie.
— To nie fair, że mnie stąd wyrzucasz, ale dobrze, wyjdę — odparła, podnosząc się z miejsca. Leniwie przeciągnęła się, jakby liczyła na to, że jeśli zostanie tu dłuższy czas, to może się rozmyślę, a następnie rozmasowała kark, posyłając mi znudzone spojrzenie zza długich rzęs. Nigdy dotąd nie zachowywała się wobec mnie w ten sposób... jak rozwydrzona księżniczka. — Nie możesz zatrzymać ich tylko dla siebie, tyle ci powiem. Ja bym ci pozwoliła zostać, jeśli Shawn chciałby nakręcić ze mną program, ale cóż... Nie każdy ma takie głupie szczęście jak ty.
Powstrzymałam się od przewrócenia oczami, by nie zadziałać jej tym na nerwy jeszcze bardziej. Nie wiedziałam wcześniej, że czuła się urażona tym, że Andy wybrał mnie, bym wzięła udział w The Andy Show. Myślałam, że nawet go nie lubiła, przez to, jak wyglądał. Może się pomyliłam w tej kwestii?
— Powiedziałam, że ich zobaczysz, ale nie dzisiaj — mruknęłam, lecz ona to zignorowała.
Wzruszyła lekceważąco ramionami, ruszając w kierunku balkonu. Przez szybę rozchodził się widok na spokojną ścianę lasu, spowitą przez rzęsisty deszcz, niekiedy ustający przed nadchodzącym grzmotem. Zdecydowanym ruchem zarzuciła na głowę kaptur jasnożółtej bluzy, a później otworzyła drzwi balkonowe, prowadzące prosto na ubogi ogród. Skuliłam się pod wpływem chłodnego powiewu, dochodzącego z dworu, przez co zaplotłam dłonie na piersiach.
— Jednak pójdziemy z Kubą na osiemnastkę Edyty i Edwina — rzuciła, nawet na mnie nie patrząc. — Skoro ty nie będziesz miała teraz dla mnie czasu i będziesz się dobrze bawiła, to czemu ja też nie mogę?
Czemu ona próbowała zrobić ze mnie winną, a z siebie ofiarę?
— Tego nie powiedziałam.
— Wiem, że to miałaś na myśli. Mam nadzieję, że ten Andy Biersack wyjdzie ci bokiem.
Westchnęłam ciężko, nie komentując tego, co powiedziała. Bałam się, że gdybym rozpoczęła tę dyskusję, to po pewnym czasie brakłoby mi argumentów i ona by wygrała. Nigdy z nikim nie przeprowadzałam poważnej kłótni, szczególnie z nią. Między mną a Zuzą ani razu nie doszło do sprzeczki przez tyle lat, jednak w tamtej chwili wiedziałam, że nad nami wisiały bardzo ciężkie chmury. Wystarczyło tylko jedno moje słowo, żeby sprawić, by to, co kumulowałyśmy przez lata, wyszło na wierzch.
A nie chciałam usłyszeć z tego niczego, bynajmniej nie tego dnia.
Wyszła na zewnątrz, przymykając za sobą wrota, które prędko zamknęłam, zaraz po tym, jak pod wpływem wiatru kilak kartek z komody spadło na podłogę. Widziałam, jak zerknęła na mnie przez ramię, zasuwając zamek swojego okrycia. Nie wiedziałam dlaczego, ale w jej zielonych oczach pojawiły się łzy, co sprawiło, że na moment zaparło mi dech w piersiach. Przez ulotną chwilę miałam wrażenie, że to był ostatni raz, kiedy widziałyśmy siebie na oczy.
Gwałtownie odwróciła się do mnie plecami, kierując się w stronę swojego auta, zaparkowanego tuż obok drogi. Zanim dotarła do samochodu, zauważyłam jak jej bluza przemokła, przez co na ramionach pojawiła mi się gęsia skórka. Zręcznie otworzyła zamek w drzwiach i wsiadła do środka. Nie minęło kilka sekund, kiedy włączyła światła oraz uruchomiła silnik. Wyglądała tak, jakby chciała, jak najszybciej stąd odjechać. Ściągnęłam brwi, gdy dostrzegłam, jak uderzyła dłonią w kierownicę, ruszając z miejsca.
Była naprawdę wściekła. Najwyraźniej nie tego oczekiwała dzisiaj rano, gdy wsiadła do swojego pojazdu i obrała drogę do mojego domu.
O dziewiątej sama nawet nie sądziłam, że będę zdolna do wyproszenia jej z mieszkania. To poszło tak... szybko, a także bez rękoczynów.
Wzdrygnęłam się na dźwięk pukania, dochodzącego zza drzwi zewnętrznych. Pospiesznie pozbierałam rozsypane kartki, odkładając je z powrotem na miejsce. Czułam, jak żołądek poszedł mi do gardła, gdy na kolanach jak z waty, skierowałam się w stronę wyjścia. Kilka razy w ciągu drogi poprawiłam jeansy, które zsuwały mi się z bioder przy każdym kroku oraz podkoszulkę, luźno wiszącą na moim ciele. Miałam wątpliwości co do tego, czy nie miała ona zbyt dużego dekoltu, lecz nie miałam już czasu na to, by ją zmienić. Musiałam zostać w tym, w czym byłam.
Przelotnie zerknęłam w lustro na to, by upewnić się, że mój makijaż wygląda dobrze, a później przekręciłam klucz w zamku. Wzięłam głęboki wdech, po czym delikatnie uchyliłam drzwi, by nikogo z nich nie uderzyć.
Pierwszą osobą, którą dane mi było ujrzeć, była kobieta wyższa ode mnie o kilka centymetrów. Blondynka uśmiechała się do mnie szeroko spod mokrego kaptura szarej bluzy, opadającego na jej czoło. Tak, jak na zdjęciach z portali społecznościowych w jej nosie widniały kolczyki, natomiast zielone oczy, podkreślone za pomocą ciemnego cienia, patrzyły na mnie przyjaźnie. Nie wydawała się wcielonym diabłem, za jakiego ją uważano. Wręcz przeciwnie — wyglądała na całkiem sympatyczną.
— Wchodźcie — rzuciłam wyraźnie, niemal łamiąc sobie przy tym język. Mówienie tego w prawdziwym życiu, a nie przez kamerkę internetową, było znacznie trudniejsze.
Odsunęłam się, by wpuścić ją do środka, a następnie zapaliłam światło w korytarzu, powoli zapadającego się w ciemnościach. Oparłam się ramieniem o drewnianą szafę, gdy weszła do środka, lustrując wzrokiem wnętrze pomieszczenia. Kąciki jej ust uniosły się ku górze, kiedy przejechała palcami po obrazie, wiszącym nad półką z butami. Płótno przedstawiało dwa koty — rudego i czarnego, bawiących się kłębkiem wełny. Zaraz za nimi można, w oddali, można było dostrzec zarys lasu, który poprzedzało pole kukurydzy.
Za Juliet pojawił się Andy. Mężczyzna wydawał się znacznie wyższy, wbrew temu, co myślałam i znacznie poważniejszy, niż na zdjęciach. Na żywo Andy Biersack nie był tym samym Andym Biersackiem, z którym rozmawiałam dwa dni temu przez internet — ta wersja była przygaszona oraz pozbawiona jakiejkolwiek pozytywnej energii. To było zupełnie tak, jakby nie cieszył się z przyjazdu do Polski, albo wręcz czuł się tym śmiertelnie znudzony.
Uniosłam lewą brew ku górze na widok faceta z brodą, którego miałam okazję zobaczyć pierwszy raz na oczy. Był o wiele niższy od wokalisty, ale za to wyższy od jego żony.
Nie sądziłam, że oprócz nich przyjedzie ktoś jeszcze.
— Czy moglibyście zdjąć buty? — zapytałam, czując, jak krew napłynęła mi do policzków.
— Jasne — odpowiedziała Simms, nie przestając się szczerzyć, co mnie trochę zaniepokoiło. Zamieniła się rolami ze swoim mężem?
Widziałam, jak Biersack spojrzał na mnie niebieskimi oczami, które w tamtej chwili nie przypominały ani trochę bezchmurnego nieba. Były raczej jak lód, zamrażający serce każdego, kto się w nie wgapiał.
Gdzie podział się ten facet, z którym niedawno się śmiałam?
Po ściągnięciu obuwia, przeszli w głąb korytarza, by pozbyć się przemoczonych kurtek. Jak dobra gospodyni domu, odebrałam od każdego z nich ubranie nawierzchnie, które powiesiłam na wieszakach w szafie, co poszło mi całkiem zręcznie.
— Joshua Shultz jest naszym fotografem — odparła blondynka, kiedy mężczyzna wystawił dłoń w moim kierunku. Podałam mu swoją, którą serdecznie uścisnął, uśmiechając się do mnie delikatnie.
— Miło mi cię poznać — wymówiłam formułkę z książki od angielskiego, pojawiającej się w niemal każdym dziale. — Pokażę wam wasze pokoje...
— Jesteś taka niska — przerwała mi, przez co na moment mnie zatkało. Sądziłam, że przejdą od razu do konkretów. — Lubię twój akcent, jest zabawny.
Do czego ta kobieta zmierzała?
— Dziękuję — wymamrotałam, zerkając przelotnie na Andy'ego, który rozmawiał z brodaczem w wejściu do salonu. Biersack wydawał się spięty, jakby ktoś na siłę zamknął go w klatce.
Simms powędrowała wzrokiem za moim spojrzeniem i ściągnęła brwi, przeczesując palcami zmierzwione włosy. Była również zaskoczona jego zachowaniem. Nagle wokalista odwrócił się w naszą stronę, jakby wyczuł, że się na niego patrzymy oraz posłał mi gniewne spojrzenie, od którego oddech utknął mi w gardle.
— Jestem zmęczony — rzucił zachrypniętym głosem, nie odrywając ode mnie wzroku. — Chciałbym się położyć.
Pokiwałam porozumiewawczo głową, a następnie ruszyłam w stronę schodów, licząc, że zrozumieli przekaz. Zerknęłam sobie przez ramię, by upewnić się, że za mną idą, po czym zaczęłam wchodzić po stopniach. Oprócz naszych nierównomiernych kroków nie dało się nie usłyszeć niezrozumiałego bełkotu Biersacka. Miałam wrażenie, że razem z Juliet się kłócą, jednak nie zamierzałam tego sprawdzać.
Po dotarciu na piętro uchyliłam drzwi na końcu korytarza, a także kolejne, znajdujące się po prawej stronie.
Całe szczęście, że przygotowałam dwa pokoje na ich przyjazd, a nie jeden.
— Mam nadzieję, że pokoje wam się spodobają — powiedziałam, jednak Andy to zignorował. Przeszedł obojętnie obok mnie, a później wszedł do pomieszczenia, niemal zamykając mi drzwi przed nosem. Czułam, jak zły zapiekły mnie w oczy, jednak to zignorowałam. — Łazienka jest na drugim końcu korytarza, po lewej stronie. Kuchnia na dole — myślę, że łatwo ją znajdziecie. Jeśli czegoś potrzebujecie, to będę w tym pokoju — mówiąc to, poklepałam dłonią drewniane drzwi, znajdujące się tuż obok tych, przez które przeszedł czarnowłosy. — Albo w salonie.
Joshua przelotnie uniósł kąciki ust ku górze, po czym wszedł do pomieszczenia naprzeciwko mnie. Myślałam, że Juliet ulotni się równie szybko, jak oni, jednak ona wciąż stała i wpatrywała się we mnie, jakby liczyła, że jeszcze coś powiem.
— Mieliśmy za sobą długą podróż i marudzi — przyznała po dłuższej chwili ciszy, która była strasznie niezręczna. Drgnęłam, kiedy położyła dłoń na moim ramieniu, jakby w ten sposób chciała mnie pocieszyć oraz uśmiechnęła się delikatnie. — Jutro będzie lepiej.
Miałam taką nadzieję. Wiedziałam, że inaczej, te dwa tygodnie stałyby się najdłuższymi czternastoma dniami w całym moim życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top