1.12. Upadłe anioły.

Zamknęłam oczy, widząc, jak gwiazdy nade mną zaczęły przypominać raczej karuzelę śmierci, niż niewinne, świecące punkty. To był zły znak. Bardzo niedobry, godny kradzionego krzyża z kościoła. Na myśl przychodziła mi osiemnastka Zuzanny, na której pierwszy raz się upiłam razem z Edwinem. Tyle że tym razem było gorzej. Na imprezie jedynie się zataczałam i mówiłam rzeczy, których nie powinnam, a dzisiaj natomiast miałam wrażenie, że wszystko troiło mi się przed oczami. Na dodatek jeszcze pół godziny temu wybuchałam śmiechem, jak wariatka, ciesząc się, z Bóg wie czego. Szczęściem w nieszczęściu w jakiś sposób okiełznałam te napady radości — powoli zaczynałam trzeźwieć, dzięki czemu łatwiej było mi nad sobą panować. 

Wzięłam głęboki wdech. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach lasu, skropionego deszczem. To była jedna z rzeczy, dla których wciąż tutaj mieszkałam — kochałam ciszę i świeże powietrze. Nikt nie widział, co robiłam, nie szpiegował, nie plotkował, nie obserwował tego, jak niemal na czterech tutaj dotarłam. W mieście nie byłoby takich luksusów jak w tym buszu. Ktoś na pewno by mnie tam zauważył, a potem napisał na spottedzie, że pozdrawia pijaną dziewczynę, co przechodziła dnia tego i tego na czworaka przez pasy. Nie potrzebowałam kolejnego upokorzenia w swoim życiu. W ciągu tych niecałych dwóch tygodni najadłam się tyle wstydu, że powinno starczyć mi na połowę życia. 

Wciąż na twarzy czułam krople, przez którymi nie zdążyłam uciec do namiotu. Przetarłam buzię dłońmi, modląc się, by nie rozmazać tuszu jeszcze bardziej, a następnie podniosłam powieki do góry. Niebo wydawało się dryfować niczym spokojny ocean. Nie było już tornadem, sprawiającym, że zawartość mojego żołądka podchodziła mi do gardła, tylko czymś, co powodowało, że czułam się... dobrze. Było niczym kołysanka, śpiewana przez matki dziecku, wzywająca mnie do spokojnego snu. Dzięki niej przestał przeszkadzać mi chłód nocy. Miłe ciepło raz za razem rozprzestrzeniało się po moim ciele, całkowicie pochłaniając mnie w swoje objęcia. 

— Kurwa! — usłyszałam nagle, przez co mimowolnie drgnęłam. 

Wciągnęłam policzki, nagle czując dziwne rozbudzenie. Byłam zmęczona, spita jak świnia i chciałam spać, a ktoś ewidentnie mi w tym przeszkadzał. W dodatku była to osoba z bardzo nieogarniętym językiem, wymawiająca co chwila jedno znane przekleństwo na całym świecie. Słyszałam, jak coś kopnął — była to chyba puszka, a może plastikowa butelka? Kroki z każdą sekundą zbliżały się do mnie, przez co starałam się leżeć nieruchomo. Nie chciałam, by ktoś znalazł mnie w takim stanie, a szczególnie Borys. Nie był na tyle pijany co ja, więc miał siłę, żeby tu dotrzeć. Problem tkwił w tym, że ja nie mogłam z kończynami, jak Spaghetti się bronić. Wątpiłam, czy tym razem Biersack przyszedłby mi na pomoc w złotej zbroi. Zgadywałam, że razem z Juliet spali już od kilku godzin. Bynajmniej tak wskazywało zgaszone światło w ich pokoju. Byłam zatem skazana tylko na siebie.

Coś musnęło bok namiotu. W rogu dostrzegłam cień, który niezwykle szybko się przemieszczał. Niestety, nie dostrzegłam, by osoba, która go rzucała, miała w dłoni jakiś ostry przedmiot, jak to zazwyczaj w horrorach bywało. Poczułam się lekko rozczarowana, że po tym, co miało się ze mną stać, nie zostanę zamordowana w starym dobrym stylu. Ludzie coraz bardziej schodzili na psy.

Nagle suwak w pierwszym przejściu się rozsunął. Nie było takiej możliwości, by ktoś nie dostrzegł moich białych trampek zaraz w przejściu. Zacisnęłam usta, uświadamiając sobie o swojej wpadce. Coś czułam, że byłabym pierwszą ofiarą, gdyby polował na nas morderca — zostawiałam za sobą mnóstwo śladów. Dotarł do mnie dźwięk zasuwanego zamka, a także przeciągłego szamotania, zupełnie jakby ktoś zdejmował spodnie. Zrobiło mi się niedobrze, jednak wciąż uparcie powstrzymywałam się od choćby drgnięcia. Miałam nadzieję, że Borys mnie nie zauważy, ale musiałby być ślepy, albo głupi. Cholerne lampki solarne może nie dawały zbyt mocnego światła, lecz i tak dzięki nim dałoby się dostrzec kogoś. 

Fermuar tuż przy moich stopach, gwałtownie się rozsunął, przyprawiając mnie o niemal zawał serca. Pomimo tego nie poruszyłam się — nie wiedziałam, co chciałam przez to osiągnąć. Efekt trupa z otwartymi oczami? Jego oddech był głośny, przypominający sapanie po maratońskim biegu. Miałam wrażenie, że jego oczy prześwietlają mnie na wylot, kawałek po kawałeczku, każdy odsłonięty element ciała. Czułam ciepłotę jego ciała, zapach perfum, a także palce, dotykające mojej nagiej kostki. Oddech utknął mi w gardle, tak samo, jak głos, upodabniając mnie do martwego koca, na którym leżałam. 

— Dagmara, jesteś martwa? — szepnął, delikatnie szarpiąc mnie za nogę. Nie zareagowałam. — Szukałem cię. 

Po raz kolejny mężczyzna zasunął zamek, w ten sposób ucinając mi drogę ucieczki. Jedyne czym mogłam się wymknąć, to był dach, jednak byłam zbyt niska, żeby przez niego zwyczajnie wyskoczyć. Poza tym dziura była zbyt wąska, głowa by mi się nie zmieściła. Mogłabym uciec jedną ręką, ale to było nikłe wyzwanie. 

Czym miałabym ją niby uciąć? 

— Wszystko w porządku? 

Ściągnęłam brwi, na dźwięk języka, w którym nie porozumiewałam się zazwyczaj na co dzień. Gdyby to był Borys, to nie gadałby po angielsku, bo po co? 

Skierowałam wzrok na Andy'ego, który się we mnie wpatrywał z dziwnym grymasem na twarzy. Kąciki jego ust drgnęły, kiedy dotknęłam ręką piersi i wzięłam głęboki wdech, próbując wyrównać swój oddech. 

Nigdy więcej nie piję, pomyślałam. 

— Nic mi nie jest — mruknęłam, na co uniósł brew ku górze. 

Odchrząknął, nie komentując tego, co powiedziałam. Zamiast tego, położył się tuż obok mnie, nieco zbyt blisko, jak na moment, gdy nie trzymał telefonu w ręku i nas nagrywał. Jednak w tamtej chwili niezbyt mi to przeszkadzało. Musiałam nawet przyznać, że w pewnym stopniu podobało mi się. Wydawał się taki ciepły w porównaniu z przedmiotami, które nas otaczały. Miałam ochotę dotknąć palcami zarysów jego tatuaży, badać każdy ich milimetr; zatapiać opuszki w jego skórze; sprawdzić, czy jego usta są naprawdę tak dobre, jak wyglądają... 

— Kocham polski alkohol — przyznał, spoglądając w gwiazdy. — Wezmę parę butelek ze sobą. 

— Nie ma sprawy. I tak nigdy więcej go się nie napiję. 

Uśmiechnął się, pokazując białe zęby. Niespodziewanie jego powieka drgnęła nienaturalnie, a jego dłoń przesunęła się po jego buzi. Zaraz po tym, jak też to poczułam, lecz na czole. Następne krople deszczu było nieco przyjemniejsze, jednak nie zamierzałam im pozwolić, by nas przemoczyły. Była trzecia nad ranem, a my niezbyt byliśmy w stanie wejść pod prysznic o własnych siłach. Ranem zaś byśmy śmierdzieli deszczówką niczym psy. Gwałtownym ruchem zasunęłam kolejny suwak, po czym z powrotem lgnęłam na plecy. Brakowało zaledwie kilka milimetrów, bym uderzyła głową w twarz wokalisty, przez co krew napłynęła mi do policzków. Odsunęłam się od niego na kilka centymetrów, ale nie na tyle dużo, żebyśmy wciąż utrzymali jakiś kontakt fizyczny. 

— Wczoraj były urodziny Scout — odparł, wplatając swoje palce między moje u ręki. Tak jak on, jego kłykcie były kościste, lecz w dotyku nie sprawiały, że czułam obrzydzenie. — Napisałem do niej i nie odpisała. A mówiła, że zawsze będziemy w kontakcie, że będziemy przyjaciółmi... 

— Zerwaliście. Nikt nie chce być przyjacielem swojego byłego — stwierdziłam. 

— Ale... Ona nigdy nie była taka. 

— Andy, dokonałeś wyboru, ma prawo być zła. Kochała cię. 

Dziwnie było mi rozmawiać z kimś, kogo znałam tylko z pogłosek. Bądź co bądź, w końcu Compton była kobietą, dlatego powinnam jej bronić. Za to Biersack był kimś, kogo podziwiałam i powinnam go wspierać. Byłam rozdarta pomiędzy młotem a kowadłem. 

— W dniu moich osiemnastych urodzin nakryłem ją na zdradzie, dlatego wyjechałem do Los Angeles. Przez te wszystkie lata byłem na nią wściekły, ale kochałem ją. Wybrałem Juliet, żeby się zemścić, ale to nie była tylko zemsta dla niej. Była też dla mnie. Teraz mnie unika, a ja piszę o niej piosenki. 

Tak, czasami miałam przeczucia, że piosenki z jego nowego solowego albumu, dotyczą nie tylko jego żony. Homecoming king, Broken pieces — słuchając ich, zawsze myślałam, że nawiązują do szkolnej miłości, tej, o której mało mi było wiadomo. Jednak interpretacje tych piosenek wiele razy próbowały zmienić moje zdanie. Teraz, już wiedziałam w stu procentach, że miałam odwieczną rację, a za rzekomą Simms kryła się Scout.

— Jesteś żonaty, Andy. Nie psuj tego. Juliet może i nie jest idealna, ale naprawdę jest w tobie zakochana. 

Głośno odetchnął, nie komentując w żaden sposób, tego, co powiedziałam. Przeczesał palcami wolnej ręki włosy, wyjmując rękę z mojego uścisku. Zachowując całkowitą powagę, spojrzał na obrączkę na swoim palcu. Na jego czole pojawiły się delikatne zmarszczki, informujące, że się nad czymś zastanawiał. Nie musiałam czytać mu w myślach, by wpaść na pomysł, co to było. Postawił na szali swoje małżeństwo i dziewczynę sprzed kilkunastu lat, do której żywił urazę. Sprawdzał, na którą stronę się przechyli, co pozwoliłoby mu wybrać. 

— Andy — powtórzyłam, starając się go sprowadzić z powrotem na ziemię. 

Pierwsza miłość zawsze była najbardziej pamiętliwa i najsilniejsza — podobnież. Compton z tego, co miałam pojęcia, była nią właśnie, a Simms była zaraz za nią na drugim miejscu. Może i z Juliet nie byłyśmy przyjaciółkami życia, jednak czułam się zobowiązana do tego, by bronić jej małżeństwa. Przeszła wiele, by być z Biersackiem, każde oskarżenie, każde oplucie, gdy szła razem z nim ulicą, każde słowo, świadczące o tym, jak złą osobą była. Ludzie zwracali uwagę tylko na jej wygląd — tak naprawdę wokalistka była godna swojego męża. Byłam nawet przekonana, że pieniądze dla niej nie grały ważnej roli, jak sądzono. 

— Andrew, nie rób tego dzisiaj. Jesteś pijany i nie myślisz racjonalnie — stwierdziłam. — Juliet na to nie zasługuje...

— Zasługuje na to, co najgorsze — prychnął. — Popełniła błąd i za to zapłaci tak, jak powinna.

Zacisnęłam usta w cienką linię, gdy ściągnął obrączkę z palca. Przez chwilę bawił się nią niczym swoim trofeum, a następnie schował ją na dno kieszeni swoich spodni. Jego dłoń bez ozdoby, wydawała się taka pusta. Trochę tak, jakby ktoś mu ją odciął. 

— Dagmara, wiesz, że nie przyjechałem tutaj dla programu, ani na wakacje, prawda? — zapytał po dłuższej chwili ciszy. Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc co odpowiedzieć. Zawsze myślałam, że zrobił to dla The Andy Show. — Wiesz, że przyjechałem tu dla ciebie? 

— Co? — wykrztusiłam, niemal dławiąc się własną śliną. 

— Ryzykowałem, gdy do ciebie zadzwoniłem. Miałem wątpliwości, ale teraz, nie mam już żadnych...

— To zemsta na Juliet, czy Scout? — bąknęłam. 

Ściągnął brwi, podpierając głowę ręką, by patrzeć na mnie z góry. Jego oczy wpatrywały się w moje, jakby w ten sposób chciał udowodnić, że wcale nie kłamał. To jeszcze bardziej sprawiło, że moja samokontrola ledwo nie poleciała na łeb na szyję. 

To nie mógł być prawdziwy powód ich przyjazdu. To nie było realne. 

— Nie sądzę — rzucił, kręcąc głową. — Gdyby to była zemsta, już dawno byś o tym wiedziała. Jesteśmy tacy sami, Dagmara, nie czujesz tego? 

Drgnęłam, kiedy niespodziewanie jego ręka znalazła się po drugiej stronie mojej głowy, powodując, że był tuż nade mną. Czułam, jak musnął palcami moje włosy, co było dosyć przyjemne. Mogłam sobie wmawiać, że jego dotyk sprawiał mi ból, ale to zakryłoby najprawdziwszą prawdę. 

— Nie znalazłaś swojego Andy'ego, nie dlatego, że on nie istniał — dodał, a jego miętowy oddech załaskotał mnie w usta. Żyłam w błędzie, myśląc, że był pijany. Tak naprawdę był trzeźwy, całkowicie wiedział, co robi. Normalny człowiek nie umyłby zębów po imprezie przy ognisku, zakrapianej alkoholem, ponieważ zaliczyłby zgon. Fakt, było od niego czuć piwo, jednak było to przeszłością, która niby była, ale teraz tak, jakby w ogóle nie istniała. — Ja byłem nim cały czas. Ja byłem twoim Andym. Twoim przeznaczeniem. 

— Popełniasz błąd! — odparłam, próbując się z tego wymigać. 

— Nie tym razem. Nie z tobą. 

Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zacisnęłam palce na jego podkoszulce, licząc na to, że odbierze to jako negatywną odpowiedź, lecz on zrozumiał to zupełnie na opak. Pocałował mnie — przypominało to muśnięcie płatków róży, harmonijną muzykę, pobudzającą moje ciało do ruchu. Było czymś przyjemnym, czymś, z czym nigdy nie miałam okazji się spotkać. Nie przypominał ani trochę tego, co przeżyłam z Decker. Tu nie musiałam się opierać, nie czułam się również źle z jego dotykiem. Nie przeszkadzało mi to, że przekreślał wszystkie zasady randek, robiąc jeden krok za krokiem. Ja w końcu również nie byłam święta. Tamtej nocy wiedziałam, że nie tylko mi spadła z głowy aureola. Oboje byliśmy jak upadłe anioły, których czarne skrzydła, miały je prześladować do końca życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top